14. "Nazywam się... Blizzard!"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stanęłam przed rozwidleniem i pewnie długo zastanawiałabym się, w którą stronę mam skręcić; może nawet posłużyłabym się jeszcze jakąś wyliczanką typu "Ene, due...", gdyby nie pewien fakt.

Od swojej prawej poczułam dziwne ciepło.

"Gdzieś się pali czy jak?".

Właściwie, to nawet bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się to prawdą, bo wiecie jak to jest - tutaj cuchnie, tam coś wybuchnie, no i takie to siedziby tych "wielkich złoczyńców".

Ale w takim razie może kogoś trzeba będzie wyciągnąć z tarapatów, więc... czemu by nie pójść w łapy rozżarzonej śmierci? W końcu po to tu jestem, tak?
(Żeby pomagać, nie szukać śmierci).

Skierowałam się więc na prawo, przygotowując się mentalnie na różne opcje: pożar, wysokie napięcie, trujący gaz...
Ale powód dziwnego uczucia okazał się zupełnie inny.

"Oooobiaaad" - pomyślałam z otwartą buzią, pilnując, żeby ślina nie ściekła pomiędzy prentami kratki, pod którą znajdował się kucharz razem z bardziej interesującym od niego żarciem.

Oczywiście marudził pod nosem, ale to chyba jak wszyscy tutaj. Tym razem jednak zignorowałam te niewyraźne pomruki, zastanawiając się, co gotuje.

- Jasne, że mam się pospieszyć, ale kto mi za to dodatkowo zapłaci? - skrzeczał tam na dole, podczas gdy ja byłam zajęta swoimi myślami.

"Idnyk czy kurczak? A może... naleśniki?".

- I co? Może mam poprosić piekarnik, żeby zaczął gotować szybciej? - zabulgotał, trzaskając naczyniami o blat.

Mimo innego obiektu zainteresowania, na ten błąd musiałam już zwrócić uwagę.

"W piekarniku się nie gotuje. Jak on został kucharzem?"
Uśmiechnęłam się pod nosem, kręcąc głową na boki.

Mężczyzna na dole krzątał się i ciągle czymś stukał. Pewnie po głowie chodziło mu mnóstwo grzmiących myśli, natomiast mi tylko jedna: Czy ten gość może na chwilę stąd wyjść?!

                *  *  *

Trochę mi głupio, że tak zostawiłem Harry'ego w tej kawiarni, ale musiałem pogonić za złoczyńcą. Oczywiście nie jako Peter Parker, tylko wasz przyjazny Pająk z sąsiedztwa!

Nie wiem co to za jeden... znaczy tak właściwie, to wiem, bo pomogłem mu dzisiaj rano.
Myślałem, że robię coś dobrego, a tymczasem nawaliłem. Brawo Pet.

- A teraz przestań gadać do siebie i skup się na zadaniu! - nakazałem sobie, co w sumie zdarza mi się dość często.

Tak właściwie, to jakby... codziennie.

- Dobra, ślady wskazują do tego miejsca. - Wskoczyłem na dach budynku, przy którym kończyły się lodowe wstawki.

Stanąłem na chwilę i wyprostowałem, żeby móc się porządnie zastanowić.

- Serio? "Wskazują do tego miejsca"? Jakoś niedokładnie to brzmi - skrytykowałem ponownie własną osobę, która w połowie wymyślała już plan cichego włamania. 

No dobra!

To na trzy...

Dwa...

                    * * *

- Żarcie! - rzuciłam się na kurczaka niemal spadając na niego niczym Batman z czerwonego, ghotamskiego nieba, kiedy kucharz wyszedł z pomieszczenia.

Mam nadzieję, że nie wróci zbyt szybko, bo wtedy zwalę z nóg również i jego.
Choć kurczak swoje nogi akurat stracił...

"Jedno udo, skrzydło czy inne nie zrobi nikomu różnicy. No chyba, że temu kucharzowi, który przeze mnie wyleci" - myślałam nerwowo, tak czy siak przeżuwając i przełykając mięso - niemal z prędkością dźwięku. (No co? Myśleliście, że światła, tak?)

Chwyciłam kubek z mlekiem i wypiłam go w całości.

To znaczy wypiłam mleko, a naczynie odstawiłam z powrotem.

To był chyba mój najszybszy obiad w życiu! Nawet w pokoju Czarnej Pantery tak bardzo się nie spieszyłam... Ale to już inna historia!

"To co ja w ogóle tu robię? Aha! Misja. Schować się. Gdzie kucharz? Matko, korki! Znaczy kroki!"

Rzeczywiście za drzwiami dało się słyszeć odgłos miarowego stukania czyichś butów o podłogę.
Nerwowo przełknęłam ślinę.

To musiał być zagubiony szef kuchni, w którego poszczególnych ruchach dało się wyczuć wyraźny pośpiech i zdenerwowanie. Tak samo i teraz.
W pewnym momencie zdało mi się, że jeśli zrobi jeszcze choćby jeden krok, to podłoga pod nim na pewno się zarwie!

Musiałam się gdzieś schować. Na wskakiwanie z powrotem do tunelu nie było czasu, więc skierowałam się w drugą stronę - pod stół z długim, białym obrusem.

Niestety zdążyłam tylko odwrócić się w stronę na szybko wymyślonej kryjówki, ponieważ siła podążająca za wyrzutem wielkiego kawałka ściany, odrzuciła mnie prosto na...

                   * * *

- Zamrażalnik-men? Ktoś-kto-ukradł-cudzą-technologię-i-teraz-się-nią-chwali... men? - wymieniałem przypadkowe ksywki, które wpadały mi do głowy, unikając przy tym sopli lodu wycelowanych w moją stronę.

Ciekawe, co zrobiłby ten gość, gdyby wiedział, że rano mu pomogłem.
Przypadkowo oczywiście.

Może byśmy się jakoś dogadali? W końcu jak by nie patrzeć, wisi mi przysługę.

- Nazywam się... Blizzard! O tak - zdecydował wreszcie, próbując tym razem załatwić osiłków Hammerhead'a i jego samego.

- Hej, a czy to nie jest przypadkiem twój pracodawca? - zauważyłem, ratując płaskogłowego niezbyt przyjemnym kopniakiem.

Szkoda, że mój cios nie potrafił go skutecznie zamknąć.

- No dalej, ogarnij się Marti. Daję ci ostatnią szansę - wtrącił swoje niezastąpione trzy grosze. - Zapłacę ci... trzydzieści procent.

Słaba ta propozycja. Zgaduję, że zatrudniony złoczyńca nawet nie miał na imię Marti i chciałby co najmniej połowę zysków, no ale co ja tam wiem?

Okazało się, że najwyraźniej sporo, bo sam zaraz przyznał mi rację.

- Od teraz mów mi Blizzard, "szefie". - Czyżbym w ostatnim słowie wyczuł ironię?

- Hej... co to jest? - Zasłoniłem się ręką przed jasnym. ostrym światłem, które rozbłysnęło w pomieszczeniu pokrywającym się śniegiem, lodem i... wszystkim co najzimniejsze.

Nie wierzę, że jeszcze dzisiaj rano ubrałem szorty!

                  * * *

- Ał... - jęknęłam, zsuwając się z połamanego czy też przewróconego (jeszcze nie wiem) stołu.

Wiem tylko tyle, że na pewno czekaliście na moment, w którym będę stać jak ten kołek na środku pomieszczenia, uciapana od stóp do głów tym całym jedzeniem, które aktualnie leży wszędzie tam, gdzie jest jeszcze podłoga...

Ale chyba was zmartwię, bo poza ręką w potłuczonej szklance i głową w nadjedzonym przez mła kurczaku, nic takiego się nie wydarzyło.

- Au... - jęknęłam ponownie, łapiąc się za obolałe miejsce na kręgosłupie.

To nie tak, że miałam taką dziurę w plecach, przez którą mogłam dotknąć swoich krę... dobra, koniec! Bo jeszcze dojdę do dziwnych rzeczy.

"Dziwniejszych niż... To?"

Odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni, moim oczom ukazała się nie tylko wyrwa między dwoma pokojami, ale także obraz, który znajdował się po jej drugiej stronie - mnóstwo śniegu, Spider-man i...

- Jeden cent, pięć centów... mam tu trochę, ale musisz poczekać. - Usłyszałam sarkastyczny, ale zadowolony z siebie głos.

- R-robisz to sp-pecjalnie - stwierdził ktoś inny.

Wyjrzałam ostrożnie zza ściany. Widząc kto znajduje się po drugiej stronie, schowałam się szybko z powrotem.

- Może - przytaknął czarnowłosy chłopak, nadal mając uciechę z tej całej sytuacji. - Ale w końcu będziesz musiał przyznać, że potrzebujesz nas bardziej niż my ciebie.

Zagryzłam dolną wargę.

"Co Harry tutaj robi?" - to pytanie przykrywało narazie wszystkie inne.

Zresztą sytuacja była w miarę jasna - zaatakował na pewno Blizzard, tylko ciekawe który...

No a dlaczego? Tego akurat nie jestem pewna. Może miał dosyć szefa, który jest matołem?

Usłyszałam brzęk mnóstwa metalowych przedmiotów, a zaraz potem jakiś słaby tekst ulatniającego się Spider-Man'a.

Harry został sam. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo kilkanaście metrów od niego stałam jeszcze ja.

- Czas dokończyć swoje dzieło. - Wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu, jednak szybko uświadomiłam sobie, że mówił tylko do siebie.

Chłopak zaczął się oddalać. Stanęłam na środku wyrwy w ścianie niczym w drzwiach, patrząc na coraz mniej widoczne plecy znajomego.

Nie wiedział nawet, że osoba, która jeszcze niedawno "włamała się" do jego laboratorium, jest tak blisko. Był jednak pewien, co dalej robić.

Pytanie tylko, czy ja też to wiem...

Hej Hej! Witam was z pociągu do Belgii!

Nie no, żartuję. Ale w pociągu jestem nie na żarty. Wyspałam się wreszcie, to i rozdział jest!

Jak dla mnie całkiem całkiem.

A no i sorki jeśli przeinaczę trochę fabułę, ale nie mam gdzie pooglądać tego odcinka. Nawet po angielsku 😥
Ah co to za świat?

Miłego weekendingu!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro