17. "Kolejny superłotr, który okazał się nikim".

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Niech pan go popilnuje, dobra? - zapytał Pajęczak, kładąc nieprzytomnego Harry'ego obok oniemiałego policjanta, który zdobył się na całe skinięcie głową.

- A co ty będziesz...? - Oficer nie dokończył, bo Spidey już ruszył do akcji.

Wziął ze sobą ten śmiesznie wyglądający przy kilkunastometrowym (ja nie żartuję) golemie mieczyk i - o dziwo - posługiwał się nim jak prawdziwy pająko-samuraj! Albo Jedi! Albo... może skończę już z tymi porównaniami...

Mimo jego dosyć imponujących wyczynów nie mogłam skupić się na tej dziwnej walce. Kątem oka wciąż dostrzegałam czarnowłosego chłopaka, który stworzył sprzęt, dzięki któremu może uda się pokonać Blizzarda. A on tego nie zobaczy...

Wiedziałam, że mu nie pomogę. Nawet nie mogłam tam podejść. I mimo że nie zrobiłam mu krzywdy, to jednak czułam się w pewien sposób winna.

"Cicho tam. Spider-man wszystko załatwi i będzie dobrze. Jak zawsze" - tłumaczyłam sobie, mając ciągłą ochotę wkroczyć do akcji.

Ale co ja bym miała zrobić przy wyczynach Pajęczaka, który kilkoma zamachnięciami pozbył się sunących na niego sopli lodu, a potem odciął lodowemu olbrzymowi nogę?

- Hej, Blizzard! - zwrócił się do niego bohater, jakimś cudem powstrzymując się od wymyślenia kolejnej kreatywnej ksywki. - Nie złapiesz tego! - zakwestionował, rzucając w niego ognisty miecz.

Złoczyńca odsunął się nieznacznie, ale broń i tak przeleciała obok niego.

Zacisnęłam palce na zmrożonej do szpiku kabli lampie.

- Chyba nie będę musiał - odparował Blizzard, biorąc zamach wielką, lodową łapą golema.

Spider-man skoczył po budynkach tak, że znalazł się na wysokości jego głowy. Strzelił pajęczyną, jakby zupełnie niecelnie.

Nagle jednak wszyscy oglądający (w tym ja) uświadomili sobie jaki jest jego cel!

Miecz wrócił niczym bumerang, przecinając machinę na wylot. (Czy wytwór z lodu można nazwać machiną?)
Bohater wskoczył do środka i wyrzucił złoczyńcę na zewnątrz.

- Nie, nie! Co ty robisz!?

- Przywracam dzieciakom lato, żeby znów mogły jeść lody dowoli - odpowiedział Spidey, przyklejając jedną z rąk Blizzarda do ulicy. - Ty też dostaniesz gałkę czy dwie, specjalnie do swojej zimnej celi - dodał, a zanim skończył zdanie, miotacz lodu był już w jego posiadaniu.

Macklin nie wyglądał na zadowolonego, czemu raczej trudno się dziwić.
I mimo że jego część ciała, którą wcześniej pokrywał lód, była już z powrotem normalna, gość nadal zachowywał się jak opętany.

- Ja... jestem Blizzard! Nie ujdzie ci to na sucho! - wygrażał. - Jeszcze mnie popam...! - Jego groźby zakończyła kula sieci w jego ustach, dzięki której mogliśmy odpocząć od tych niedorzeczności.

- Widzisz? Zająłem się tobą. Rozumiesz? Jak ogniem. Tylko że ty... no łapiecie? - motał się Pająk, u mnie wywołując uśmiech, a na twarzach policjantów zażenowanie.

"I widzisz? Wszystko wróciło do normy" - skwitowałam, mając już odejść, ale jedno rzucone za moimi plecami zdanie z powrotem wbiło mnie w chodnik.

- Co z nim będzie? - Spider-man kucnął przy Harrym, który tym razem nie rzucił w jego stronę żadnej uszczypliwej uwagi.

- Wyliże się - stwierdził policjant, który nie wyglądał mi na eksperta w dziedzinach medycznych. Ale komu uwierzyć, jak nie kochanej, wykwalifikowanej policji?

- Na wszelki wypadek zabiorę go do szpitala. - Pajęczak podniósł Osborna, kierując się we wspomnianym kierunku.

Chciałam pobiec za nimi, ale miałam coś jeszcze do załatwienia. Po pierwsze: Muszę wpaść do pewnego marudy. A po drugie - znaleźć chłopaka z porannych wiadomości. Petera Parkera.

***

- Eh, kolejny superłotr, który okazał się nikim - westchnął siwowłosy mężczyzna, sprawdzając dopiero co powstały numer gazety. - Tak samo jak ten pseudo-bohater...

Zdjęcia, które zobaczył w środku - co prawda bardzo lipne i niedopracowane - ale były. Nagłówki, które przeczytał, zachęcały widniejącą w nich niemożliwą ilością wykrzykników. A żadne zdanie nie podkreślało nadmiernie "bohaterstwa" Spider-man'a.

Innymi słowy - wszystko się zgadzało. Gazeta była gotowa do wydania.

- Wychodzi pan dzisiaj tak wcześnie? - zdziwiła się asystentka, widząc, jak pan Jameson wychodzi z biura przed końcem dziewiętnastej.

Ten obrzucił ją tylko wymownym spojrzeniem typu: "Jestem szefem i mogę robić, co chcę", albo "Mam na dzisiaj dosyć artykułów o Spider-man'ie, więc się stąd zrywam".
Kto byto zrozumiał?

- Ktoś... przysłał zgłoszenie? - zmieniła temat, mając dość uciążliwej ciszy wiszącej między nimi.

Z początku redaktor naczelny chciał zrugać swoją asystentkę, nie mając pojęcia o jakim zgłoszeniu ona rozprawia.

Oglądając się jednak za siebie, zauważył na swoim biurku niewielki zwitek białego papieru, choć mógłby przysiąc, że wcześniej go tam nie było.

- Eh, nigdy nie wyjdę z tego biura o przyzwoitej godzinie - stęknął, wracając się do środka.

Musiał też na powrót zapalić światło, znowu zasiąść w swoim brudnozielonym fotelu na kółkach, a na koniec spojrzeć na niezbyt czytelne pismo, nabazgrane na domiar złego ołówkiem, a nie długopisem, jak należy.

Po przeczytaniu zawartości jego mina się zmieniła, wyrażając więcej niż tysiąc słów, które i tak z siebie wykrzyczał.

- Co?! TA MAŁA ŻMIJA JESZCZE ZA TO ZAPŁACI!!

***

Trudno było mi znaleźć konkretnego piętnasto- czy szesnastolatka w wielkim mieście, mimo że próbowałam przez kilka godzin.
No... z małą przerwą na siku.

W końcu, koło godziny (w sumie nie mam pojęcia której, bo nie noszę zegarka) postanowiłam wrócić do Oscorpu, gdzie może zawinę komuś kolację (tak jakby nie było mi na dzisiaj dosyć przeżyć z jedzeniem).

- Trudno, znajdę go innym razem. Chociaż wątpliwe, żeby miał jeszcze to, czego chcę - rzekłam sama do siebie, odsuwając wejście do mojej ulubionej wentylacji.

"Taaak. Chyba już  się ode mnie nie uwolnisz" -  stwierdziłam zmęczona, wpychając się do tunelu.

Snując się ciemnym korytarzem, przed oczami stanęły mi obrazy streszczające dzisiejszy dzień: żółta teczka, Płaski Łeb proponujący, że mnie zatrudni... aż ciarki przechodzą na myśl, że miałabym dla niego pracować.

No i Macklin, któremu Spidey dosyć dosłownie "zamknął usta". W tej chwili coś mnie tknęło.

Zatrzymałam się na moment, razem z oddechem i wszystkimi procesami myślenia. Zastanawiała mnie teraz jedna rzecz:

"Jak smakuje pajęczyna?"

O tak, to bardzo ciekawa kwestia, nie prawdacie? 

Tak! Przychodzę z kolejnym rozdziałem, tak na miły koniec wakacji! Sorka za przypomnienie o smutnym końcu sierpnia, ale tak się składa, że sama siebie też tym dobijam... No to może już skończę.

Jak myślicie, po co bohaterka chce znaleźć Petera? I czym jest to, 'czego chce'? I myślicie, że ja sama mam o tym pojęcie?

No bo przecież wszystko zaplanowałam w najmniejszych szczegółach, dokładnie tak jak imię głównej postaci, którego nadal nie mamy xd

Wymyśliłam je niedawno w łazience, ale coś mi się zapomniało, więc chyba jeszcze trochę poczekamy, aż je ujawni.

No to miłego wieczoru ; )

(30.06.21).



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro