19. "Pet... Peter?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nazajutrz obudziłam się dość wcześnie. Wiem to, bo znalazłam zegar.
Wiecie, gdzie on jest? Wbudowany w komodę stojącą obok łóżka.

Wcześniej ciągle rozglądałam się po wszystkich ścianach, żeby go namierzyć. O jego dziwacznej pozycji zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy w nocy do oczu rzuciło mi się bladoczerwone światełko, którym okazały się liczby na wyświetlaczu.

Już po dziesięciu minutach łóżko było względnie pościelone, a ja stałam gotowa do drogi, prostując na sobie niebieską koszulkę. Tuż przed wyjściem sięgnęłam jeszcze po swoją podziurawioną bluzę.
Miałam gdzieś, co ludzie o niej pomyślą. Ona przypominała mi o domu oraz o zadaniu, które zamierzałam właśnie wypełnić.

Tak, właśnie teraz. Chociaż szansa na to, że uda mi się za pierwszym razem, jest jak jeden do jakichś stu dwudziestu... tysięcy.

Spacerując ulicami Nowego Jorku przed ósmą rano, dało się dostrzec zupełnie nowe oblicze tego miasta. Wysokie cienie padały na nierozgrzany jeszcze asfalt, a rozespani mieszkańcy spacerowali przyspieszonym krokiem, próbując nie wylać na siebie porannej kawy.

Wzięłam głębszy oddech, uśmiechając się bez powodu do słońca.
Gdzieś z tyłu głowy krążyła mi jednak myśl, że za moimi plecami stoi Oscorp - zupełnie niekryta baza mrocznego "imperatora".

Który jakoś na razie nie jest taki mroczny - zaśmiała się moja podświadomość.

Odchyliłam głowę w bok z cichym jękiem rozmyślania.

Przecież gdyby nie jego słowa o zmowie przeciw Pajęczakowi, nie zapisałabym się do tego kółka złych naukowców, więc Norman Osborn nie jest znów taki czysty.
Z tym wiąże się za to kolejna sprawa, której jeszcze nie zdążyłam załatwić, a mianowicie ostrzeżenie Spider-Man'a.

"A teraz próbuję odnaleźć Petera Parkera. Szkoda, że nie da się upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu..." - westchnęłam, uderzając w kogoś na swojej drodze.

W mojej głowie rozległo się głuche stuknięcie.
Po obustronnym "Auć" oraz późniejszym "Przepraszam", otworzyliśmy wreszcie oczy i by móc przyjrzeć się sobie nawzajem.

- Pet... Peter? - zdziwiłam się, oczywiście wypalając pierwsze, co tylko przyszło mi na myśl.

- A ty? Ty... - zaczął chłopak, drapiąc się po głowie. - Wiesz, ja nie znam twojego imienia, co jest trochę niezręczne. - Uśmiechnął się, co naturalnie odwzajemniłam. - Chwila. Skąd mnie kojarzysz? Z tego co wiem, nie chodziłaś ani do Midtown ani do Horizon, a poza szkołą nie mam zbyt wielu kumpli, więc... - rozmyślał na głos, choć jego spostrzeżenia brzmiały dosyć smutno, jakby nie patrzeć.

Powstrzymałam się od śmiechu czy ironicznego komentarza, który pasowałby tutaj w stu procentach. Mimo tego musiałam zachowywać się tak, jak zwyczajna nieznajoma spotkana przypadkiem na ulicy.
Choć z drugiej strony wywołanie takiego wrażenia chyba już przepadło.

- A wiesz... - odparłam, klecąc naprędce jakąś wymówkę. - Widziałam cię w telewizji. Byłeś obok tych policjantów, którzy złapali tamtego złodzieja... który uciekł - dokończyłam, przestając wreszcie dziwnie gestykulować rękami.

"Co ja w ogóle wyprawiam?" - zastanawiałam się, czując w środku jakąś dziwną, niepohamowaną radość. W obliczu tej nagłej emocji zachowywałam się, jak małe dziecko na widok wesołego miasteczka.

- Tak. To było... Dosyć niefortunne - stwierdził.

Nie do końca zrozumiałam kontekst tej wypowiedzi, dlatego wzruszyłam tylko ramionami.

- A co, domeną Petera Parkera nie jest bohaterowanie? - Położyłam nacisk na ostatnie słowo, będąc ciekawa jego reakcji.

Jak się okazało, była całkiem naturalna.

- O nie - zaprzeczył. - Domeną Petera Parkera jest spóźnianie się na spotkania z kumplem, tak jak...

- Pet! - Zawołał ktoś z końca ulicy, machając do bruneta, który odwrócony do niego plecami, nie mógł tego zobaczyć.

- Właśnie tak jak teraz - dokończył, spoglądając przez ramię i grzebiąc nerwowo w kieszeni. - Kurczę, a miałem odnieść ten kryształ do sklepu jubilerskiego. No wiesz, tego, z którego ukradł go tamen złodziej, a potem...

- No tak. Łapię. - Pokiwałam głową, choć nie do końca rozumiałam, skąd chłopak wszedł w posiadanie owego cacka.

- Idziesz, stary? - ponaglił jego przyjaciel, nie podejmując jednak próby przybliżenia się w naszą stronę.

Peter spojrzał na mnie, wyciągając zaciśniętą dłoń z ukrytym w środku niej przedmiotem.

- Oddałabyś im to za mnie? - zapytał, a moje oczy rozszerzyły się na dwie milisekundy.

- Pff, jasne. - Machnęłam ręka. - Mogę odnieść ten kamyk, jak chcesz. - Próbowałam udawać, że nic mnie nie on obchodzi, co z drugiej strony też mogło nie wyjść zbyt naturalnie.

Chłopak na szczęście się spieszył, co nie pozwoliło mu zwrócić większej uwagi na moją lekko przekombinowaną reakcję.

- Dzięki - rzucił, oddając mi błyskotkę, i machając na pożegnanie. - To do zobaczenia, chyba! - krzyknął, oddalając się z każdą kolejną chwilą.

Zaśmiałam się po raz ostatni w jego, znikomej już, obecności, po czym tak samo jak on, odwróciłam w drugą stronę.
Tak właściwie, to miałam ochotę ukryć się gdziekolwiek - nawet w koszu na śmieci, ale akurat żadnego nie było pod ręką.

Nawet jeśli nie zastanawiacie się nad powodem taniej zachcianki, to wam go wyjaśnię: Harry Osborn. To właśnie on był wspomnianym przez Petera kumplem, który wołał go zza rogu.
Ja go rozpoznałam, co niestety znaczy, że on mógł skojarzyć i mnie.

Nie byłam pewna, dlaczego, ale nie chciałam, żeby Harry - ani ktokolwiek inny z siedziby zła (nawet jeśli noe był zły) - śledził to, co robię, gdy akurat nie jestem "w pracy".
To znaczy, podczas misji też wolałabym nie być na lufcie Normana Osborna, ale wtedy taka okoliczność jest naturalna. Natomiast moje sprawy mają pozostać... moje.

"Nieważne" - przerwałam sama sobie, gdy na powrót zostałam sama.

Ani jeden oddech nie przeszedł mi przez gardło, kiedy otwierałam dłoń, w której znajdował się podarowany mi w zaufaniu kamień szlachetny.

"Czyżby to był ten? Co jeśli będę musiała złamać dane słowo i zabrać go, zamiast zwrócić do właściciela? Chociaż z drugiej strony..."

Zmrużyłam oczy, przyglądając się kryształowi. Nie wyglądał na jakiś nadzwyczajny.
Podniosłam go wyżej, tak, by przez jego powierzchnię przetoczyły się promienie porannego słońca. W moich oczach zaczęły się mienić blade, ale kolorowe barwy, wytworzone na zasadzie jakiegoś skomplikowanego prawa fizycznego, którego wam nie przytoczę.

Cały ten obraz wyglądał ładnie i niecodziennie, ale... on nie był tym, czego szukałam.

"Więc z czystym sercem będziesz mogła oddać go do jubilera - jęknęłam do siebie w myślach. - Tam, gdzie jego miejsce".

Z głębokim westchnieniem schowałam więc kamyk, który niewiele dla mnie wart, powędrował ze mną do budynku stojącego aż po drugiej stronie ulicy...

* * *

- Co? - wyrwało mi się może trochę zbyt głośno.

Sprzedawca patrzył na mnie spod swojej grzywki, choć widziałam, że zdecydowanie bardziej wolałby wbić wzrok w swoją kanapkę.

- Tak, falsyfikat - potwierdził. - A skoro już to ustaliliśmy, młoda damo, to czy dasz mi w spokoju zjeść moje śniadanie? - zapytał znudzony, a ja niemal nie roześmiałam mu się w twarz.

- Jasne. - Skinęłam głową, próbując się nieco uspokoić.

Zwiesiłam głowę, przez co mój wzrok spoczął na tej naprawdę nic nie wartej podróbie.

- Tooo... Mogę go zatrzymać? Tak na pamiątkę - rzuciłam, sama nie wiedząc, po co to robię.

Jubiler machnął ręką, co uznałam za pozwolenie. Właściwie, to na składzie ma pewnie dziesiątki takich kopii, więc nawet gdyby jego gest oznaczał coś odwrotnego, to raczej nie pofatygowałby się, żeby posłać za mną ochronę.

Odwróciłam się więc i wyszłam, rzucając za siebie krótkie "Smacznego", na które nie dostałam już odpowiedzi.

"No to po co ci ten szmelc? - zapytała moja podświadomość, gdy chowałam nie-kryształ do kieszeni przewiązanej w pasie bluzy. - Hmm..."

Przeszłam na drugą stronę ulicy... z powrotem. Szłam bezwiednie do przodu, nie zwracając już uwagi na piękno otaczającego mnie świata. Tym razem byłam skupiona na tym, co tkwiło wewnątrz mnie.

Czyżbym gdzieś tam w środku pragnęła ponownego spotkania z Peterem? A zwrócenie mu kamienia miało być niby pretekstem, by do niego doprowadzić...?

"I gdzie ja w ogóle teraz idę, co?"

Z lekkim szokiem zauważyłam, że paręnaście metrów przede mną znajduje się knajpka, w której parę dni temu wcale nie podglądałam Harry'ego oraz Petera.

"O zgrozo, co ja wyprawiam?!"

Palnęłam się w czoło, po czym natychmiast zawróciłam. W pewnym momencie zaczęłam nawet biec i jak najszybciej skręciłam w inną uliczkę.

"Pamiętaj, co miałaś zrobić - nakazałam sobie, zaciskając zęby. - Zająć się misją. Tak - Skinęłam głową na znak własno-aprobaty - Czas zająć się misją".

Witam wreszcie i ponownie!

Tym razem taki sobie luźniejszy rozdział. (Aha, tak jakby poprzednie były wyciskaczami łez).

No... W każdym razie macie odsłonięty kawałek rąbka (xd?) tajemniczej misji głównej bohaterki.

A co do zmiany okładki... to muszę się dostać do pamięci starego telefonu. Ale w domu to zrobię! (Jak nie zapomnę przypomnieć siostrze, żeby mi przypomniała).

A jak tam u was? Śnieg biały i na podwórku, czy tylko w 'Kevinie samym w domu'? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro