3. "A może spróbuję na czarnym rynku?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- I co ja mam zrobić, jak jakiś policjant spyta mnie, czemu nie jestem w szkole? - zastanawiałam się, stojąc na końcu małej uliczki prowadzącej do nikąd. - W sumie, to podobno najciemniej jest pod latarnią - zacytowałam sobie. - No to może stańmy pod jakąś szkołą.

Zamknęłam oczy, słysząc za sobą dźwięk przejeżdżającego roweru.

- No świetnie. I jeszcze gadam do siebie - westchnęłam, kiedy znów byłam pewna, że zostałam sama. - Przestań - warknęłam, robiąc dokładnie to samo, co przed chwilą.

"Rany, jak ja siebie nie cierpię".

Oparłam głowę o dłoń położoną na murowanej ścianie z dziurami wyjętymi niczym z żółtego sera.

Westchnęłam, przymykając oczy i otwierając je ponownie.

"Dla pewności odbędę tę rozmowę w myślach - zdecydowałam w końcu.

Nie chodziło już tylko o to, że ktoś weźmie mnie za wariatkę, bo przed dotarciem tutaj mogłam upewnić o tym już niejedną osobę.

Po prostu wolałam, żeby nikt oprócz mnie nie wiedział, co zamierzam teraz zrobić lub jakie opcje rozważam.
Tak, z dwojga złego - to drugie mogło okazać się dziwniejsze.

"Po pierwsze, muszę znaleźć sobie jakąś miejscówkę. Ciekawe czy w nocy będzie padać, bo w sumie nigdy jeszcze nie spałam na ławce. W Central Parku. I nigdy za to nie zgarnęły mnie gliny..."

- Dobra, to słaby pomysł. - Informacja była tak oczywista, że zasłużyła sobie na to, by zostać wypószczona na zewnątrz.

Spojrzałam na ulicę i przechodzących przez nią ludzi. Może któryś z nich potrzebował pomocy?
Może. Ale jakoś nie byłam skłonna, żeby podejść do kogokolwiek i zapytać: "Dzień dobry! Może pomóc panu posprzątać w domu? Tak z dobrego serca, tylko za drobną opłatą".

Tak... nic dodać i nic ująć.

Zatrzymałam się przed pasami, żeby nie wpaść pod jeden z setki przejeżdżających na minutę samochodów.

Postanowiłam się rozejrzeć po mieście. W końcu co się mogło zdarzyć? Przecież i tak nie wiedziałam, gdzie się znajduję.

Istniała nikła szansa, że dojdę, albo do tego, jak mam ustawić sobie życie na następnych kilka dni, albo do miejsca, w którym sprzedają dobre naleśniki.

Dlaczego?

Bo akurat miałam na nie ochotę.
Ale pieniędzy brak.

Głośne bipanie rozniosło się po ulicy, gdy znajdowałam się dokładnie na jej środku.

Podbiegłam kilka kroków do przodu w razie, gdyby trzeci szalony kierowca w tym dniu miał ochotę mnie rozjechać.
Nie, żeby tamci mieli. Chociaż... kto ich tam wie?

- Kolejna akcja tego Ścianołaza obiegła już całe media!

Na rozstawionych po całym mieście billbordach pojawiła się wielka głowa wąsatego faceta. Zatrzymałam się przed jednym z nich.

- Czy ktoś w ogóle może potwierdzić, że ten podający się za bohatera szkodnik nie współpracował z dwoma przestępcami, których napad rzekomo powstrzymał? - Mężczyzna niemal wypluł ostatnie słowo.

Na wielkim ekranie zaczął lecieć filmik z dzisiejszej walki przed bankiem. Teraz mogłam go dokładnie obejrzeć.

Tak, bardzo dokładnie.

- Ten oszust po prostu ich wystawił, a cały łup zabrał dla siebie. Myślicie, że jest bohaterem? Błąd!

W ciągu dalszych wykrzykiwań tego bufona włączyło mi się ziewanie.

Właściwie, to nie miałam po co go słuchać. Ostatnio być może nie spotkał mnie ten wątpliwy przywilej, jednak wpadając do Nowego Jorku nie dało się uniknąć słyszenia tego gościa.

"Teraz tylko trochę głos mu się zmienił" - pomyślałam, idąc tam, gdzie prowadziła mnie dalsza część chodnika.

Gdyby ktoś inny tu wylądował, pewnie zacząłby od bohaterowania. Wiecie - ratowania cywilów, wypatrywania przestępców i takich tam.
Dzięki temu zdobyłby nowych przyjaciół, którzy pomogliby mu z tym o co ja nie poproszę.

Musiałam mieć jakiś punkt zaczepienia. Coś od czego mogłabym zacząć.

"A może spróbuję na czarnym rynku?" - przeszło mi przez myśl w chwili, gdy zachaczyłam o pizzę trzymaną przez jakiegoś Włocha.

Dobrze, że to była tylko plastikowa atrapa.

"No tak. Ja nawet nie wiem, gdzie jest ten cały czarny rynek! - nakrzyczałam na siebie, jednocześnie łapiąc za brzuch, który zaczął burczeć. - Zamknij się z łaski swojej! W kuchni się nie zatrudnię. Ja nawet nie mam ze sobą papierów. Tak w sumie, to ja w ogóle nie mam na nic papierów!"

Stanęłam, znów opierając się plecami o ścianę. Zamknęłam oczy, wdychając głośno rześkie powietrze.

Ludzie przechodzący przede mną wyglądali, jakby również rozmyślali, każdy nad swoim własnym problemem. A mimo to... nikt nie przeżywał tego, co ja.
Inaczej byłoby dziwnie.

Zaczęłam bawić się suwakiem szarej bluzy w nadziei, że dzięki temu do mojej głowy wpadnie nagle jakiś genialny pomysł.
W górę i w dół, w górę w dół, w górę...

Zgodnie z wyliczanką jakiś przedmiot spadł właśnie w dół, na chodnik. Podeszłam tam i wzięłam go do ręki.

No i oczywiście był to niejaki portfel.

- Hej. Coś panu wypadło! - krzyknęłam za mężczyzną, z którego kieszeni wypadł. - Proszę. - Uśmiechnęłam się i oddałam właścicielowi jego własność.

- O, dziękuję - odpowiedział zaskoczony, zabierając go z powrotem, tym razem jednak nie wkładając do luźnej kieszeni.

- Nie ma za co. - Odwróciłam się z zamiarem odejścia, ale jego głos zatrzymał mnie w miejscu.

- Dobrze, że byłaś akurat tu, a nie na przykład w szkole.

Akcent, który padł na ostatnie słowo wcale nie wskazywał na nieme pytanie.
Wcale.

- Ja już nie chodzę - usprawiedliwiłam się. - Teraz szukam... pracy.

"I po co ja to mówię? Przecież tego gościa zupełnie to nie obchodzi! No i to nie do końca tak..."

Zestresowałam się, myśląc o tym w ten sposób.

Z jednej strony nie byłoby na miejscu, gdyby mnie teraz wyśmiał. A z drugiej...

"Na ile ja lat wyglądam?"

- Jameson oferuje dobrze płatną pracę.

Wyrwałam się z zamyślnienia.
Trudno mi było w tej chwili nie spojrzeć na gościa, jak na kosmitę, albo... kogoś dziwniejszego.

- Chociaż strasznie zrzędzi, pomiata ludźmi i... - Mój nowy znajomy chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, zapewne równie pochlebnego, ale się powstrzymał. - Mój kuzyn tam pracuje. Może tobie też się poszczęści.

Skinęłam głową.

- Może tak - odparłam, myśląc sobie, że byłoby to raczej wątpliwe szczęście. - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się jeszcze raz, po czym rozeszliśmy się... (nie, nie w pokoju. Chociaż w nie-pokoju też nie).

Ten gość naprawdę mógł mieć rację. Miło, że na tym świecie są jeszcze dobrzy ludzie.

Choć ten, do którego zamierzałam się udać, na pewno nie będzie miły.

08.09.20r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro