4. "Ja nikomu nie pomagam. Jeszcze".

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomieszczenie pełne było powietrza. Powietrza tak ciężkiego, że gdyby było w stanie, pociągnęłoby razem ze sobą na podłogę wszystkie meble oraz dwie osoby prowadzące, jakby to powiedzieć, dość sztywną rozmowę.

- Wybacz, że zmieniłem twoje plany, synu - odezwał się starszy z nich.

Ani jego ton, ani wyraz twarzy nie wskazywały jednak na jakąkolwiek skruchę.

- Nie szkodzi tato. - Nastolatek wypowiadający te słowa próbował ukryć smutek połączony z lekkim rozczarowaniem.

Lecz nawet i w takiej sytuacji jego kreatywny, młody umysł potrafił znaleźć iskierkę czegoś dobrego.

- Wiesz, tak sobie pomyślałem, że skoro już tu jestem, to może zrobimy coś, no wiesz... razem. - Ostatnie słowo zostało rzucone cicho i niepewnie, jednak na tyle znacząco, że nie wypadało go zignorować.

Nie oznaczało jednak, że wszystko potoczy się po dobrej myśli.

- Niestety będę musiał nadzorować pewien ważny projekt.

Mężczyzna podniósł się z krzesła, zataczając półkole wokół swojego biórka.

- Słyszałem, że jeszcze nie zacząłeś pewnego bardzo ważnego projektu - powiedział, stając do nastolatka plecami, który mógł teraz oglądać tył garnituru mężczyzny oraz jego splecione ze sobą palce.

- Tak - potwierdził, szybko się usprawiedliwiając. - Mamy na niego jeszcze tydzień, więc

- Doskonałe prace wymagają wiele czasu.

Chłopak spóścił wzrok i wbił go w szarą, lśniącą podłogę.

- Wiem tato.

Nie miał powodu, by podnieść głowę z powrotem do góry. Wiedział, że zaraz i tak zostanie w pomieszczeniu sam.

                    ***

Im bardziej zbliżałam się do wielkiego budynku, tym bardziej wszystko zaczynało układać się w całość.

Plan był taki: ja zaproponuję pomoc największemu burakowi w tym mieście, a on ją przyjmie, ponieważ chce 'zająć się' Pajęczakiem.

Ponieważ jestem tak przekonująca.

I ponieważ... no...

"Skup się na pozytywach!"

Dzięki temu znajdę się blisko Spider-man'a, pogadam z nim, on na pewno mi chętnie pomoże...

Spojrzałam w bok, gdzie przechodził chłopiec prowadzący na smyczy dwa małe pieski i uśmiechnęłam się mimowolnie.

"W sumie skoro końcówka planu zakłada zaprzyjaźnione się ze Spider-man'em, to po jakiego grzyba idę do osoby, która totalnie go nienawidzi?!"

Dzięki wewnętrznym rozterkom mój plan ponownie okazał się bezsensowny.

Stanęłam w miejscu, przerzucając swój ciężar na lewą nogę.
Gdyby tak łatwo dało się zrzucić z siebie wszystkie inne ciężary...

"Dobra. Zastanów się kobieto!"

Uuu, zrobiło się poważnie. Nazwałam sama siebie 'kobietą', a to się nie zdarza zbyt często.

Wstrzymałam oddech i zacisnęłam zęby.

"Masz jakiś lepszy plan czy nie?"

                    ***

- Mam dla ciebie pewne zadanie. - Z tymi oto słowami dyrektor Akademii Dla Geniuszy stanął w drzwiach jednego z laboratoriów.

Spotkał się z pełnym zdziwienia, ale i zaciekawienia spojrzeniem ucznia, do którego należało pomieszczenie.

- Nasi naukowcy zajmują się pewnym projektem, w którym przydatna może okazać się twoja pomoc.

Chłopak odłożył trzymane przez siebie narzędzia na biórko i spojrzał ponownie na przełożonego.

Jeszcze bardziej zainteresowany okazał się jego dalszymi wyjaśnieniami.

- Będziesz mógł się wykazać. Nowy projekt Oscorpu dotyczy... Spider-man'a.

                    ***

- Betty, powiedz Brockowi, że narazie ma wolne. Mam już dosyć tych jego paskudnych zdjęć. - Słysząc głos niosący ze sobą dosłownie zero poszanowania dla innych, wiedziałam na sto procent, że trafiłam do właściwego miejsca.

Nie, żeby dziesięciometrowe litery "DBC" nie upewniły mnie dostatecznie.

- Co? Nie! Muszę przygotować się na jutrzejszy reportaż. Już ja utrę nosa temu samozwańczemu ścianołazowi... Co? Ja wcale się nie denerwuję! Na tym polega moja praca!

"Serio? To ciekawe dlaczego przestępcom nie płacą za kłamstwa. Wtedy przynajmniej nie musięliby kraść".

Wzięłam głęboki oddech. W środku poczułam, jakby coś łaskotało mnie od środka.

Nienawidzę tego uczucia. Pojawia się tylko w dwóch sytuacjach: kiedy chce mi się śmiać, ale akurat nie mogę, albo gdy się stresuję.

A niestety nie jest mi za bardzo do śmiechu.

- Tak, możesz już wracać do domu - odpowiedział na odczepnego szef całej tej farsy, za którą dostawał grube pieniądze.

Mam nadzieję, że został w biurze sam, bo nie chce mi się z nikim ścierać. Jameson w zupełności wystarczy.

Uchyliłam okno.
Mężczyzna chyba nie zorientował się. Jego palce nieprzerwanie stukały po klawiaturze. Oderwały się od niej dopiero w chwili, w której przestałam bawić się z tą całą skradanką i bezceremonialnie zaczęłam pakować się do pomieszczenia.

- Co jest? - To były pierwsze słowa, które do mnie skierował.
Cóż... tak mniej więcej do mnie.

Reszta była niestety mniej przyjazna.

- Mów kim jesteś, albo moja ochrona wydusi to z ciebie...

- Mam nadzieję, że trzymając głową w dół. Dawno już nie skakałam na bangee - przerwałam mu, obniżając głos tak, że brzmiałam na co najmniej rok starszą niż byłam w rzeczywistości.

Przynajmniej mam nadzieję, że właśnie tak to wyszło.

Maruda pod wąsem spojrzał na mnie jakoś... no w każdym razie zamykając się na przysłowiowe dziesięć sekund.

Tak, wiem. Kiedy mówiłam o tym, że pójdę zaciągnąć się do Bugla, nie wiem czy ktoś pomyślał, że zamierzam wygłupić się akurat w ten sposób.

Ale nie martwcie się - będzie tylko gorzej.

- Coś ty za jedna, co? - rzucił podejrzliwie, jak do bezdomnej dziewczyny próbującej co najmniej go okraść.

- Witam naczelnego redaktora najpopularniejszej gazety Nowego Jorku - przywitałam się, choć raczej nie tego ode mnie oczekiwał.

Nie odchodziłam narazie od ściany, w razie, gdyby mój plan nie wypalił i ochrona jednak miała ochotę wyrzucić mnie przez okno.

- Nie toleruję przestępców - oznajmił, podnosząc się z obrotowego fotela, który odjechał przy tym kawałek do tyłu. - Aha, wiem! Przyznaj się! Jesteś pomocnicą tego Spider-man'a! - wykrzyknął.

"Cóż... trzeba było się przygotować na tę reakcję".

Przechyliłam głowę w bok i spojrzałam na ukos.

- Ja nikomu nie pomagam - odrzekłam stanowczo, po czym moje spojrzenie utkwiło w szarowłosym mężczyźnie. - Jeszcze.

Jameson prychnął z oburzeniem.

- Nie będę korzystał z usług kogoś kto właśnie włamał mi się do bióra! Masz trzy sekundy, żeby stąd wyjść, albo...

- Dobra, dobra. - Uniosłam ręce w obronnym geście, odwracając się do niego bokiem. - Skoro nie obchodzą cię tajemnice Spider-man'a, to...

Lewa noga tkwiła już za oknem, kiedy JJJ zaczął zmieniać zdanie.
Sprowokowanie go do tego nie było aż tak trudne.

- Jakich niby tajemnic, hę? Wiedziałem, że on coś ukrywa - mruknął to drugie bardziej do siebie niż do mnie.

Walnięcie pięścią w biórko uznałam za znak, że mogę zostać do póki wąsacz nie wygoni mnie po raz drugi.

- A wątpił pan? - zapytałam, jak gdyby tylko on nie wiedział o czymś, co już dawno widniało na pierwszych stronach Internetu.

Jakimś cudem zmusiłam się również do używania formy grzecznościowej, chociaż wiedziałam, że jeśli gość mnie sprowokuje, to skończę z udawaniem kulturalnej.

JJJ zrobił kilka kroków, trzymając się za podbródek.

- Skąd mam wiedzieć, że mnie nie okłamiesz?

"Ludzie jak zwykle są podejrzliwi..."

- Czy ktoś w moim wieku potrafiłby pana oszukać? - Spróbowałam zagrać mu na ambicji.

- Normalne dzieciaki odrabiają lekcje, a nie odstawiają takie akcje - skwitował, na co zaśmiałam się niezręcznie.

- Słusznie.

Znacie to uczucie, które podpowiada wam, że w tej chwili wasz los nie zależy od was, tylko od decyzji jakiegoś wariata drącego się na całe miasto już o poranku?

Nazywa się ono bezradność.

- Ile możesz mi powiedzieć na start? - odezwał się wreszcie, co było znakiem, że mogę się uspokoić.

- A ile może mi pan zaoferować?

(12.09.20)

Zauważyłam, że parę osób czyta to opko, więc mam nadzieję, że to oznaka tego, że w jakimś stopniu się wam podoba.

Jak myślicie, czy to był dobry pomysł, żeby przychodzić do najbardziej znanego wąsacza w całym Nowym Jorku? I czy można to było rozegrać jakoś inaczej?

Oto rozkmina dla was. Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro