6. "A to nie tak, że lepiej lata się w duecie?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wiesz jak się bawi w kotka i kanarka?

Nieznajomy odwrócił się, a jego eakcja, jaką był pomruk wyrażający zdziwienie, upewniła mnie, że wcześniej naprawdę byłam niezauważona.

- Nie szkodzi. Ja też nie - przyznałam, gdy tamten nie zareagował ani słowem.

Zanim zdążył dojść do głosu, ponownie się odezwałam.

- To co, jak cię nazywają? Zielonoskrzydły? - Uśmiechnęłam się, będąc ciekawa czy moja reakcja jest widoczna pod maską, której rolę grała czarna kowbojska chusta.

- Lepiej się nie wtrącaj.

"Uuu, kolejny przyjemniaczek" - rzuciło mi się przez myśl.

- A w co konkretnie? Bo jeśli podziwiałeś tą piękną panoramę nocnego miasta, to ja chętnie się przyłączę.

Starałam się nie być za bardzo sarkastyczna. Może uda mi się z tym gościem jakoś dogadać.

Właściwie, to chciałam tylko wiedzieć, dlaczego potencjalnie oglądał popisy Spider-man'a. Żeby to zrobić, mógł równie dobrze włączyć YouTube'a.

Ale nie! On chciał, (albo musiał) przyjść po to aż tutaj. Więc pytanie brzmiało: Czemu?

- Już wiem! - krzyknęłam, uświadamiając sobie, że chyba chciał coś powiedzieć, ale znowu go uprzedziłam. - Zagrajmy w kalambury! Albo zgadywanki. Co wybierasz?

Mój ton zabrzmiał bardzo dziecinnie i przyjaźnie, takie mam wrażenie. Przez chwilę po prostu zapomniałam o tym, co działo się na dole, jak i o swoim zadaniu.

Całą sobą byłam teraz tu, gdzie sytuacja wydawała mi się bardzo zabawna.

- Czy ty możesz przestać gadać?

Chłopak chyba nie wytrzymał, ale nie udało mu się mnie zgasić.

- Hmm... Nie. - Pokręciłam głową na boki. - Bo ty nie bardzo się odzywasz. Chociaż robimy postępy.

Powstrzymywałam się przed głośnym śmiechem, który pewnie zdenerwowałby go jeszcze bardziej.
A ja wcale nie chciałam go denerwować.

Naprawdę.

- Zaraz ci w tym pomogę - warknął, a zaraz potem uderzyła we mnie wiązka fal dźwiękowych.

Wypchnęła mnie na drugi koniec dachu. Dobrze, że nie dalej, bo latanie nie jest moją mocną stroną. A konkretnie - żadną stroną.

Nie wiem czego się spodziewał, ale chyba tego, że co najmniej zemdlałam, bo wydał z siebie dźwięk zadowolenia i odwrócił do mnie plecami.

Tym lepiej dla mnie.

Podniosłam się powoli, tak, żeby nie usłyszał mnie do momentu, aż nie stanęłam tuż za jego plecami.

- Okej - odezwałam się w miarę opanowana. - Mam nowym plan. Spodoba ci się.

Znacie to uczucie, gdy rzucacie się na prawie nieznajomego człowieka w kostiumie ptaka? Być może tak.

Ale raczej nie przeżyliście sytuacji, w której obca dziewczyna, którą myśleliście, że właśnie załatwiliście, spycha was ni z tąd ni z owąd z jakichś paru (lub też parunastu) metrów w dół.

Nie jestem dobra w szacowaniu, więc nie powiem wam z jakiej dokładnie wysokości zlecieliśmy, ale grunt, że Sęp wzbił się razem z moim nikłym ciężarem w powietrze.

Teraz pozostawała więc kwestia sterowania.

- Wiesz, dziewczyny raczej nie lubią, jak się na nie krzyczy? - zwróciłam do niego sarkastyczną uwagę, próbując nie spaść przy pierwszej lepszej okazji.

A muszę przyznać, że gość naprawdę starał się mnie z siebie pozbyć. Uwierzycie?

Tak, ja też tego nie rozumiem.

- A to nie tak, że lepiej lata się w duecie? - spróbowałam po raz kolejny nawiązać jakąś rozmowę, kiedy ten znów nie zareagował na mój komentarz.

Zacieśniłam uścisk wokół jego szyi, mając nadzieję, że powstrzymam go tym samym przed wykonaniem beczki, korkociągu, czy czegoś takiego.

- Sępy, to samotniki - doedukował mnie. - I przestań mnie dusić!

Cóż, w tym momencie zabrzmiał, jakby naprawdę zaczynało brakować mu powietrza, ale nie oznaczało to, że tak po prostu dam teraz spokój.

Oczywiście nie chciałam zrobić mu krzywdy, ale miałam wrażenie, że wytrzyma trochę dłużej niż ja.

- Ej, ej, ej, ej. Co ty chcesz... Aaaa! - Nic więcej nie zdołałam z siebie wydusić, zanim chłopak nie zrzucił się plecami w dół.

O czym myślelibyście, gdyby z prędkością dziesięciu metrów na sekundę przybliżała się do was wizja robienia za materac podglądacza, któremu sami wpakowaliście się na plecy?

Mi w głowie światło tylko jedno - nie pószczać się i ścisnąć go nogami.

Mam wrażenie, że większość z was jeździła już na koniu, może na jakimś wielbłądzie, byku...?

Ujeżdżanie sępa jest nieco trudniejsze, szczególnie, kiedy pod jego kostiumem kryje się człowiek.

Ale tak czy siak spróbowałam tej samej metody - siadłam na nim okrakiem i próbowałam skierować do ziemi zamiast siebie.

Chłopak - zapewne nie dzięki mojej nieprzemyślanej i zwariowanej imterwencji - ale wyrównał lot, być może te parę końcowych metrów nad prostym i niezabrudzonym dzięki temu chodnikiem.

Chwilę później przez tragiczne "zrządzenie losu" zachaczył mną o parę niezidentyfikowanych obiektów, co spowodowało tylko tyle, że za każdym z nich chciałam trzymać się go jeszcze mocniej.

- To już będzie ostatni - oznajmił, co zdecydowanie nie napawało mnie optymizmem.

Wzięłam oddech i zacisnęłam palce na jego ramionach, robiąc jeden dodatkowy ruch - włożyłam mu stopy pod żebra, co chyba trochę go zabolało.

Pamiętam, jak podobny ruch stosowałam na swoich nieokiełznanych kolegach z klasy, tylko że wtedy po prostu dźgałam ich palcem dla zabawy.

- Teraz polatamy trochę jak ja chcę, dobra? - zapytałam nieco zmęczona tymi przepychankami.

Z drugiej strony, jeżeli dopnę swego, to ta wycieczka może stać się trochę mniej uciążliwa niż do tej pory.

A bądźmy szczerzy - nie przewiduję odpowiedzi "nie"...

                     ***

Przybliżający się z każdą sekundą budynek Oscorpu musiał mieć naprawdę niedopracowaną strukturę szyb, skoro pękły pod zwykłym naporem rozpędzonych dwóch osób, z drobną dodatkową pomocą...

Nie było mnie w tej chwili stać na żaden komentarz. Na szczęście moment, w którym toczyliśmy się po podłodze, trwał dość krótko, (aczkolwiek boleśnie).

Widziałam coś podobnego mnóstwo razy na filmach, albo w kreskówkach - dwie osoby turlają się, walcząc o dominację. Oczywiście wygranym jest ten, kto wyląduje na górze.

W naszym przypadku nie było żadnego zwycięzcy ani przegranego.
Przez parę sekund leżeliśmy obok siebie, oszołomieni tym, co przed chwilą się wydarzyło.

W końcu niecodziennie przebijasz się przez parucentymetrowe szkło (a jeśli on tak, to szczerze współczuję).

Oboje wydaliśmy z siebie jęki, które nie oznaczały nic szczególnego, a jedynie tyle, że zdecydowanie należy nam się chwila wolnego.

Mój jednak wiązał się z czymś więcej.
Nie mogłam się powstrzymać od tego, żeby w tym końcowym akcie nie wypowiedzieć ostatniej kwestii.

Przekładając to na rzeczywistość, oparłam się przez kilka sekund o "przeciwnika", (a w zasadzie towarzysza niedoli, którą sami na siebie ściągnęliśmy) obiema rękami, przypieczętowując niejako swoje zwycięstwo.

- Masz dość? Bo ja nie pierwszy raz wpadam komuś przez okno... - Mój głos ściszał się wraz z przyjmowaniem do świadomości obrazu, który widniał w tej chwili wokół mnie.

Szare ściany, laboratorium... ale nie to było w tym wszystkim najdziwniejsze.

- Panie Osborn, to... - odezwał się Sęp, łapiąc za swoje ramię.

Przez moje ciało rzucił się nieprzyjemny dreszcz. Poczułam się winna z powodu jego stanu.

"Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Przynajmniej miał ten kostium..."

Dotknęłam swojego biodra, które dawało znać zapewne o jakimś stłuczeniu, sińcu, czy innym nieprzyjemnym, jak i nieprzydatnym w tej chwili skaleczeniu.

No bo bądźmy szczerzy - i tak miałam już kilka dziur (oczywiście w ubraniu).
A kto chciałby w takim stanie stawać przed Normanem Osbornem?

1111 słów! Ale fart, co?

Mam nadzieję, że się wam podobało, tak szczerze - to jeden z moich ulubionych rozdziałów. Dobrze się bawiłam pisząc go, jak i sprawdzając.

A jak tam czujecie się z myślą, że jutro można się wyspać? ;D

(06.11.2020r)

Ps.: Powiedzcie, że wcale mi się nie wydawało, że to publikowałam i wattpad ześworował, że robię to drugi raz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro