7. "To takie mocne słowo"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To bez sensu... - mruknąłem, rzucając o ścianę prototypem projektu, który znów nie działał, jak należy.

Bardzo zależało mi na tym, żeby wypadł idealnie. A przynajmniej na tym zależało mojemu tacie. Może kiedy się uda, to wreszcie go zadowolę.

Wiem, że chce, żebym się rozwijał i że ma naprawdę dużo na głowie, ale czasami chciałbym, żeby spędził ze mną trochę czasu, nie wspominając o pracy, postępach i takich tam.

Z drugiej strony, co innego się liczy?

Poderwałem się, gdy usłyszałem brzęczenie swojego telefonu.
Spoglądając na jego wyświetlacz, zobaczyłem zdjęcie Pete'a wyglądającego, jakby miał się zaraz przewrócić.

Idealnie nadawało się na obraz w kontaktach. W końcu to cały on.

- Hej. Co jest Pet? - Zapytałem, odwracając się tyłem do wszystkich rzeczy, nad którymi przesiedziałem ostatnie trzy godziny. - Nie, nie jestem zajęty. Mów.

Rany, a on jak zwykle się o coś martwił.

- Pewnie, jutro nadal aktualne.

Nie zapomniałem ani o wyjściu do kina, ani o tym, że czeka mnie jeszcze masa obowiązków, ale nie zamierzałem siedzieć przez cały czas nad jakimś wynalazkiem
A już na pewno nie będę rezygnował z czasu spędzonego z najlepszym przyjacielem.

- Tak, u niego też dobrze. Ma dużo pracy, ale to się akurat nie zmienia. Wiesz, jak jest...

Przerwałem zdanie w połowie, słysząc uderzenie w innej części budynku.

- Tak, jestem - odpowiedziałem, zastanawiając się, co mogło wywołać taki hałas.

Te ściany są po części dźwiękoszczelne! Więc pytanie brzmi: Co mogło wywołać taki hałas który słychać aż tutaj?

***

- Widzę, że twoje zadanie uległo pewnej zmianie - odezwał się mężczyzna do Sępa, podczas gdy ja próbowałam udawać, że sytuacja, w którą się wpakowałam, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia.

Co ogółem było trudne, kiedy nie robisz nic innego poza staniem i (nie)rozglądaniem się dookoła, jak jakiś wieśniak, który nigdy nie widział wieżowców, w których mieszczą się laboratoria większe niż pole kukurydzy.

Dobrze, że to, do którego wpadliśmy było ciut mniejsze.
Ze swojego miejsca widziałam nawet drzwi!

No brawo ja...

- A co do ciebie...

"To chyba do mnie! On mówi do mnie?"

Odwróciłam gwałtownie wzrok w stronę miliardera, przez co moje "opanowanie" poszło się rypać.

- Powinienem chyba zapytać, dlaczego napadłaś na mojego człowieka.

W mojej głowie z każdą sekundą pojawiała się nowa odpowiedź.

"Skoro pan 'powinien zapytać', to niech pan pyta!".

"'Napadać', to takie mocne słowo".

"Twojego człowieka? Ludzie nie należą do nikogo! Eh..."

Skończyło się jednak na innej bezsensownej odpowiedzi.

- Widocznie nie potrafi obchodzić się z dziewczynami - rzuciłam, uśmiechając się niewinnie pod maską.

- Rozumiem.

W tej chwili poczułam się jak na lekcji, kiedy nauczyciel nie zrozumiał mojego żartu. On podchodszedł do moich słów tak samo poważnie.

- Ja za to mam do nich wielki szacunek.

"Nie przewracaj oczami i nie kiwaj głową, bo znów wyjdzie ironicznie" - upomniałam się, zanim zrobiłam którąś z tych dwóch rzeczy.

- Nie chcę mieć w nich wrogów, tylko przyjaciół - ciągnął dalej, przechadzając się tam i z powrotem.

Miałam ochotę wyjść przez tą samą dziurę, która ziała za mną chłodnym, nocnym powietrzem.

Wolałam nie wiedzieć do czego dojdzie ta "rozmowa".

- Dlatego właśnie chciałbym ci zaproponować współpracę.

- Miło się gadało. To ja już... co?! Eeem... współpracę? - zakapowałam niezbyt szybko podaną przez niego informację.

Być może dlatego, że mój umysł wolał nie dopóścić do siebie propozycji narażania się dzień w dzień na wymysły potencjalnie najniebezpieczniejszego człowieka Nowego Jorku?

A może dlatego, że jestem po prostu opóźniona...

- Tak. Będziesz wykonywać pewne zadania, których nie podjąłby się zwyczajny człowiek, a w zamian za to dam ci to, czego pragniesz.

- Czy to jakaś sztuczka psychologiczna? - Próbowałam przedłużyć tę chwilę. - Bo jeśli o to chodzi, to nigdy nie chodziłam na psychologię.

Twarz miliardera nie wyrażała niczego poza spokojem. Nadal.

- Wiem, że to nagła oferta, ale na pewno bardzo opłacalna.

"W to nie wątpię. Ale jaka będzie cena?".
Po raz pierwszy odkąd się tu pojawiłam, pomyślałam tak całkiem poważnie.

- Ja... nie... - Pokręciłam przecząco głową.

- Zastanów się jeszcze. W końcu takiej decyzji nie powinno się podejmować pochopnie.

Gdybym miała zgadywać, na jego twarzy pojawił się uśmiech, który dla mnie raczej nie zwiastował nic dobrego, choć takie miał pewnie zadanie.

Odwróciłam się, nie podając ręki na pożegnanie ani nie mówiąc niczego więcej.

Spojrzałam tępo w dół. Nie miałam ochoty tam skakać.

Ale czy warto ryzykować przejściem przez cały budynek tylko po to, żeby na końcu i tak go opóścić?

Hej! Dzisiaj tak dość krótko.

Właściwie, to zorientowałam się, że mam dość dużo niewstawionych rozdziałów, więc wypadałoby je wreszcie upublicznić, co?

A tak w ogóle, to macie jakiś lepszy cytat z tego rozdziału, który mógłby grać jako tytuł?
Bo ten obecny jest trochę taki beznadziejny, więc jestem otwarta na propozycje ;'D

Paa!

(03.10.20)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro