Rozdział 9: Agenci ruszajcie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peggy

Baza wyglądała jak na bazę S.S.R. przystało. Od pomalowanego na szaro-błękitny kolor korytarza dochodziły ciemno-brązowe drzwi z okienkami z mlecznego szkła. Poza kolorem ścian było tu praktycznie jak w Nowojorskim oddziale. Szłam powoli korytarzem nie wiedząc, do którego pomieszczenia mam wejść. Dochodziłam już do końca, gdy za moimi plecami otworzyły się drzwi.
-Peggy jesteś!
Odwróciłam się. Przede mną stał uśmiechnięty Daniel. Miałam wrażenie, że minęły wieki odkąd ostatni raz się widzieliśmy.
~Cześć. Przepraszam, że wczoraj już nie przyszłam, ale.. cóż..
Nie wiedziałam jak to ubrać w słowa.
-Spokojnie, wszysko wiem.
~Wiesz?
-Dowiedziałem się wczoraj. Jak się z tym czujesz?
Spojrzał na mnie z troską w stylu starszego brata w oczach.
~Nie wiem. Nadal jestem w szoku, a jednocześnie jestem taka szczęśliwa. Czyli wszyscy wiedzą?
-Nie. Moje pierwsze zadanie to wysłać was w teren i wszystkim powiedzieć.
~Ruszamy w teren?
-Tak. Zaraz wam wszystko wyjaśnię, tylko może wejdźmy do środka?
W pomieszczeniu znajdowały się ustawione w dwóch rzędach biurka z ustawionym na nich telefonami. Jedno było puste.
To moje miejsce.
Rozłożyłam rzeczy, a Daniel w tym czasie stanął na środku pomieszczenia.
-Przepraszam, mogę prosić o chwilę uwagi?
Rozmowy ucichły i wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę.
-Na początek: witam wszystkich, jestem Agent Daniel Sousa i zastąpię Agenta McIntosha, który jak wiecie jest na emeryturze.-
Ludzie pokiwali głowami- Wraz ze mną z Nowego Jorku przyjechała Agentka Peggy Carter.
Zrobił krótką pauzę i oczy wszystkich skierowały się na mnie. Podniosłam rękę w geście powitania.
~Witajcie.
Rozległy się szybkie pomruki powitania i Daniel wrócił do swojej przemowy.
-Wiem z raportów, że od kilku tygodni zajmujecie się sprawą pewnej zorganizowanej grupy gangsterów pod przewodnictwem niejakiego Zodiaca.
Kilka osób ponownie pokiwało głowami.
-Wczoraj też dowiedziałem się, że wesprze nas Kapitan Rogers.
Na twarzach zebranych odmalował się szok. Agent Jones, którego poznałam wczoraj nieśmiało wystąpił do przodu.
-Czy dobrze rozumiem?  Kapitan Rogers żyje? I jest w Los Angeles? Nie wyglądał na pewnego siebie. Nie dziwiłam mu się, miał na oko dwadzieścia-parę lat, więc na pewno nie pracował tu długo.
-Tak, Agencie..
-Jones.
-Dziękuję. Agencie Jones dobrze pan zrozumiał, Kapitan Rogers żyje, został odnaleziony kilka dni temu i ma się dobrze. Zajmuje się nim Agenka Carter, więc mam nadzieję, że szybko do nas dołączy.
Spojrzał na mnie, a wraz z nim kilka innych osób.
~Tak, myślę, że ma się już lepiej i niedługo się tu pojawi.
-Rozumiem, dziękuję. Chyba nie pozostało mi nic innego jak poprosić was o przyniesie do mojego gabinetu reszty raportów i czekanie na dalsze rozkazy. Więc: Agenci Ruszajcie.
Wszyscy rozeszli się do swoich zadań. Podeszłam do Daniela.
~Świetnie Ci poszło.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością i ulgą w oczach.
-Dziękuję. Nie masz pojęcia jak bardzo się denerwowałem.
~Spokojnie, było dobrze, szefie.
Roześmiał się.
-Błagam cię nie mów tak.
~Dobrze.
Uśmiechnęłam się i poszłam znaleźć sobie zajęcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro