he is my hero

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas akcji : Po przebudzeniu się Steve'a

Steve Pov's

Otworzyłem oczy. Znowu byłem tam gdzie zwykle, a w zasadzie od tygodnia. Wciąż nie mogę zrozumieć tego, że spałem całe 70 lat. 70 lat! Ta myśl mnie przeraża. Jednak najgorsze jest to, że czas mi się kończy. Otóż Fury poprosił mnie, abym pracował dla jego agencji T.A.R.C.Z.A. czy jakoś tak. Miałbym tam jak za dawnych czasów stać się Kapitanem Ameryką i bronić niewinnych ludzi. Na początku byłem tym pomysłem zachwycony, ale później zrozumiałem, że nie czuje tej ogromnej chęci do walki jak kiedyś. Fury na odpowiedź dał mi tydzień. A ten tydzień jutro mija.

- "No nic... Czas wstać.'' - pomyślałem, po czym udałem się do łazienki.

Mieszkam chwilowo w naprawdę małym mieszkanku, które funduje mi szef agencji. Po prostu nie mam pieniędzy. Ale co się dziwić. W końcu nawet w latach 40-stych za bogaty nie byłem, a co dopiero teraz. Kiedy ogarnąłem poranną toaletę, zjadłem śniadanie w postaci kanapki i jak co dzień wyszedłem do miasta, do muzeum. Chodząc tam mogłem chociaż zobaczyć trochę znajomych rzeczy z dawnych, wojennych lat. Jak zwykle zatrzymałem się przy stanowisku poświęconemu mojemu przyjacielowi - Bucky'emu. Tak bardzo mi go brakowało. Pomimo upływu tylu lat wciąż obwiniam się o jego śmierć. Po jeszcze kilku minutach zwiedzania, wyszedłem z muzeum. Spojrzałem na zegar - 11.06.

- "Może jeszcze chwilę pospaceruję." - pomyślałem, po czym udałem się w stronę miejskiego parku.

Wanda Pov's

- Pietro czy mógłbyś chociaż raz zachowywać się normalnie? - zapytałam, jednocześnie patrząc na mojego brata zawieszonego na drzewie.

Mieliśmy już naprawdę dużo ponad cztery lata, ale niestety on chyba na tamtym etapie się zatrzymał. Jesteśmy bliźniętami, ale szczerze w ogóle nic nas nie łączy. Z wyglądu jak i z charakteru jesteśmy kompletnie różni.

- Ale Wandziu, po pierwsze przypominam ci, że jestem starszy! I po drugie po prostu korzystam z wolności. W końcu pani Breyen nareszcie wypuściła nas na samodzielny spacer. - wyjaśnił, przy okazji zeskakując z drzewa.

Pani Breyen to nasza opiekunka z domu dziecka. Zamieszkaliśmy tam w wieku 10 lat z powodu śmierci naszych rodziców. To było tragiczne wydarzenie, które bardzo mocno odbiło się na mojej psychice. Na pewno nigdy o nim nie zapomnę. Ale teraz nie o tym.

- Pietro jest już 11.00 powinniśmy zaraz wracać. - zwróciłam mu uwagę.

- No dobrze, ale... - nagle na coś się zapatrzył i po chwili oblizał swoje wargi.

Już wiedziałam o co chodzi.

- Leć po tą watę cukrową. Poczekam na ciebie... - rozejrzałam się po okolicy. - Na tamtej ławce. - wskazałam.

- Naprawdę? Ekstra! A ty nie chcesz?

- Nie, dzisiaj podziękuje. - odparłam, po czym gdy Pietro pobiegł do wózka z watą, ja usiadłam na dosyć dziwnej ławce. Nie miała ani oparcia, ani jakichkolwiek podpórek. Po prostu duża deska przyczepiona do niezbyt wysokiego murka.

- No cóż... - powiedziałam starając się ustawić w jakąś choć trochę wygodną pozycję.

Nagle zobaczyłam ptaszka. Małego wróbelka. Był taki uroczy i do tego jeszcze usiadł na trawie idealnie przede mną. Był bardzo blisko moich stóp.

- Jakiś ty fajny. - powiedziałam do niego.

On nagle jakby coś mi od ćwierkał, po czym szybko odleciał. Chyba coś go spłoszyło. Tylko co? Zaczęłam się rozglądać i po chwili wszystko stało się jasne. Ujrzałam przed sobą pędzące auto. Nie zatrzymywało się i było coraz bliżej. Skamieniałam ze strachu, nie miałam pojęcia co robić.

Steve Pov's

Szedłem sobie właśnie chodnikiem, obserwowałem ogromne drzewa i nasłuchiwałem śpiewu ptaków. Nagle zauważyłem samochód pędzący prosto na jakąś młodą dziewczynę. Siedziała na ławeczce i nie wyglądało na to aby zbierała się do ucieczki. Mój instynkt zainterweniował. Szybko odepchnąłem ją na bok tym samym ratując przed - najprawdopodobniej - śmiercią.

- Nic ci nie jest? - zapytałem, jednocześnie pomagając jej wstać z ziemi.

- N-Nie, chyba nic. - odparła przy okazji otrzepując się z trawy. - Dziękuje. Uratował mi pan życie.

W tym momencie zielone oczy dziewczyny przepełnione były ciepłem i ogromną wdzięcznością, której nie widziałem nigdy wcześniej.

- Nie mógłbym pozwolić, aby taka młoda panienka zginęła i to jeszcze na moich oczach.

Ona jedynie uśmiechnęła się do mnie lekko i kiedy już miałem zamiar się oddalić, złapała mnie za rękę. Spojrzałem na nią zaciekawiony.

- Tak właściwie to kim pan jest?

I w tym momencie już wiedziałem. Przełknąłem ślinę i powiedziałem bardziej do siebie niż do niej :

- Jestem Kapitan Ameryka.

Ona jedynie spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem, po czym oddaliłem się żwawym krokiem.

KONIEC

---

Przepraszam za wszystkie niezgodności moi drodzy, kocham was

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro