i want to help you

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nikt inny zdawał się tego nie słyszeć.

Choć na jednym piętrze pokoje posiadały aż cztery osoby, rozdzierające krzyki Kapitana słyszała tylko Wanda. Nie wiedziała czy to dlatego, że jej pokój był obok jego pokoju czy przez jej moce i wyostrzone instynkty każdy dźwięk wydawany przez Steve'a zdawał jej się być coraz intensywniejszy.

Dochodziła druga, a nic się nie zmieniało, co więcej nawet się na to nie zapowiadało. Maximoff czuła, że za chwilę dłużej nie zdoła wytrzymać.

I nie chodziło tu nawet oto, że nie mogła zasnąć czy to, że Rogers był niesamowicie głośny – dziewczyna nie mogła znieść myśli jak mężczyzna musi teraz cierpieć. Domyśliła się, że śni mu się koszmar co zresztą miało miejsce dosyć często. Dziś jednak wszystko zdawało się większe, potężniejsze.

- Nie! Nie! Zostawcie ich! Oni nic nie zrobili! Są niewinni! Błagam!... – po kolejnej fali krzyków Wanda postanowiła zadziałać.

Podniosła się z łóżka, wyszła ze swojego pokoju i skierowała się do tego, w którym teraz spał Steve. Nie zachowywała się cicho, bo chciała obudzić go z koszmaru. Otworzyła drzwi gwałtownie, od razu zapalając światło.

- Steve obudź... - nie zdołała dokończyć, bo mężczyzna jak strzała poderwał się, chwycił za tarczę i sekundę później skoczył w jej stronę z zamiarem zaatakowania.

Dziewczyna zaskoczona zakryła się dłońmi, ale na szczęście Kapitan zdołał w ostatniej chwili zahamować własne instynkty.

- To ty Wanda... Nie rób tak więcej, mogłem cię zabić. – westchnął mężczyzna odkładając broń na podłogę.

- Chciałam cię obudzić. Krzyczałeś.

- Miałem koszmar, przepraszam. Przeze mnie w ogóle nie śpisz. – prychnął pod nosem przygryzając wargi. – Żałuję, że nie potrafię nad tym zapanować.

- Ale ja potrafię. – dziewczyna przyszła do niego z jednym w głowie - chciała pomóc.

Z jej mocą mogła naprawdę wiele, a jeśli choć raz wykorzysta ją w dobrym celu to wszyscy na tym skorzystają.

Steve spojrzał na nią pytająco.

- To nie będzie cię bolało?

Maximoff uśmiechnęła się lekko. Mężczyzna nigdy nie stawia siebie na pierwszym miejscu.

- Nie powinno. – skłamała.

Tak naprawdę nie wiedziała jak wyjdzie w praktyce. Jednak w tym wypadku ból nie wydał jej się przeszkodą.

- Połóż się jak do snu. Zgaszę światło i za chwilę oboje będziemy mogli w końcu spać spokojnie. – zapewniła.

Gdy pokój znowu zalała ciemność, Maximoff podeszła do leżącego Steve'a. Widziała jedynie zarysy jego ciała. Usiadła na brzegu łóżka i przyłożyła palce do jego skroni. Przymknęła oczy, by móc się bardziej skupić.

Na początku wyciszyła jego tętno i puls, przez co Rogers był spokojny, więc po chwili bez problemu zapadł w sen. Gdy mężczyzna zaczął wykazywać pierwsze oznaki pojawienia się koszmarów Wanda wykonała kolejną czynność – zabrała do swojej głowy to, co widział Steve.

Zimno. 
Brudne pomieszczenie, na suficie wisi lampa, która sprawia, że wszystko wkoło wydaje się jeszcze bardziej chłodne. Obraz jest w niektórych miejscach niewyraźny, jednak zaczynają pojawiać się jakieś postacie.
Pierwszą jest kobieta o intensywnie czerwonych ustach i ciemnych włosach. Uśmiecha się, ale tylko przez chwilę. Wyraz jej twarzy zaczyna zmieniać się w rozpacz, łzy spływają jej po policzkach, a z ust wydobywa się łkanie. Nagle ona znika, ale zjawia się kolejna osoba. Tym razem to mężczyzna. Ma na sobie maskę, która zakrywa mu całą twarz. Podnosi prawą dłoń, w niej trzyma strzykawkę. Gdy zaczyna się zbliżać, wszystko znika, a cała sceneria zmienia się w widok z okien lecącego samolotu. Nie, on nie leci. On spada. Spada dziobem prosto w twardy, zamarznięty lód już za chwilę uderzy...

Wanda krzyknęła przerażona, odrywając dłonie od skroni mężczyzny. Złapała się za głowę, a od upadku z łóżka uratowały ją silne ramiona. Po chwili poczuła jak Steve przyciąga ją do siebie i mocno przytula.

- Mówiłaś, że nie będzie cię bolało... - wyszeptał, kołysząc się delikatnie.

Głaszcze roztrzęsioną dziewczynę po głowie, co jakiś czas składając na jej czole pocałunki.

 - Z-Zimno... - wyjąkała.

Nadal miała wrażenie, że wokół niej jest lód, w który sekundę temu wpadł samolot.

Rogers szybko położył się wraz z dziewczyną na łóżku, otulając szczelnie kołdrą. Nadal trzymał ją blisko, bo wiedział, że on też jest jakimś źródłem ciepła.

- Po prostu spróbujmy zasnąć. Bez kombinowania, sztuczek. Już spokojnie, jesteś tu bezpieczna. – uspokajał ją.

Dziewczyna starała się skupić na jego słowach i biciu drugiego serca. W końcu po jakimś czasie zasnęła.

I tak spali aż do samego ranka. Gdy Steve obudził się jako pierwszy i zrozumiał, że Wanda nadal kurczowo się go trzyma dotarło do niego, że przez resztę nocy nie krzyczał.

- I widzisz? Pomogłaś mi, nawet nie wiesz jak bardzo. – wyszeptał kierując wzrok na jej spokojną twarz.

Ostatni raz ucałował jej czoło i postanowił poczekać aż ta sama się obudzi. Co więcej doszedł do wniosku, że obudzenie się z kimś obok jest niezwykle przyjemne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro