Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od wybuchu kadzi z Esencją Klejnotów w laboratorium Cody'ego minęło kilka dni. Młody obsydian wciąż pozostawał nieprzytomny, jednak jego stan był stabilny. Kam chciała wyjaśnić tą sprawę, niestety sabotażysta uciekł nim ktokolwiek się zorientował. Drzwi do komnaty obsydianu jak i jego samego pilnowały Topazy. Istniało duże zagrożenie, że tajemniczy zamachowiec będzie chciał przyjść i dokończyć dzieła. Cody leżał w bezruchu okryty kołdrą, zupełnie bezbronny. Z jego klejnotu wydobywał się delikatny blask, a po ciele rozprzestrzeniły białe żyłki. Topazy zauważyły, że coś się dzieje. Kiedy miały podjąć działania i zawiadomić kogoś, blask i żyłki zniknęły. Zupełnie jakby ich w ogóle nie było. Masywne klejnoty spojrzały po sobie, po czym wzruszyły ramionami i wróciły do obowiązku pilnowania obsydianu.

Nazajutrz, Perydot sprawdzała stan Cody'ego. Pozostali czekali w napięciu aż zielony klejnot coś powie.

- Kamiley, mogę cię prosić?- spytała.

- Tak, oczywiście.- odpowiedziała Kam.

Brunetka podeszła do Perydot, która przyglądała się wynikom skanów klejnotu Cody'ego.

- Coś nie tak, Perydot?- spytała Kam.

- Można to w ten sposób ująć. Chodzi o wyniki skanów klejnotu Cody'ego. W porównaniu do ostatniego skanowania, są dostrzegalne zmiany.- odpowiedziała Perydot.

- Zmiany? Jakie zmiany?

- Poziom przepływu energii w klejnocie jak i w formie fizycznej Cody'ego jest znacznie większy niż powinien.

- Czy to znaczy, że ...... został napromieniowany?

- Bardzo możliwe, że tak. Zmiany zaczęły w nim zachodzić jak tylko energia z wybuchu zetknęła się z jego klejnotem. Tarcza ochronna, przez którą Katriss nie mogła się przebić. Jeśli dobrze myślę, to Cody nie odzyska świadomości dopóty dopóki zmiany w jego klejnocie jak i formie fizycznej nie dokonają się w stu procentach.

- Na jak długo to szacujesz?

- Kilka tygodni, może kilka miesięcy. Ciężko teraz powiedzieć. Istnieje całkiem duże prawdopodobieństwo, że Cody będzie miał przebłyski świadomości i może kogoś z nas usłyszy. Może nawet odpowie, ale nie otworzy oczu.

- Mam nadzieję, że wyjdzie z tego. Przecież miał plan pomocy tym klejnotom, chciał im pomóc. Więc dlaczego ..... dlaczego jeden z nich sabotował jego pracę?

- Nie wiem, Kam. Ale póki co, nie traćmy nadziei.

Po tej rozmowie wszyscy - oprócz stróżujących Topazów - opuścili pokój. Kam miała mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyła się, że Cody jest cały i zdrów. Z drugiej martwiła się, że w wyniku napromieniowania energią o takiej dawce może spowodować mutację i Cody przemieni się w bezmyślną bestię. A wtedy będzie konieczność spacyfikowania go. Kobieta potrząsnęła głową.

/[Nie! Nie mogę dopuszczać do siebie takich myśli! Cody'emu nic nie będzie. Za kilka tygodni lub miesięcy się obudzi i wszystko zacznie wracać do normy.]/ - pomyślała.

W tym czasie, w atmosferę Ziemską z dużą prędkością wszedł niezidentyfikowany obiekt. Owy obiekt pędził i pędził przez nieboskłon, aż wylądował w morzu. Siła zderzenia wywołała kilka dużych fal, a potem nastała cisza. Kłęby dymu wznosiły się z najpierw przegrzanego, a potem gwałtownie schłodzonego statku kosmicznego. Pojawienie się owego obiektu wzbudziło nie małe zainteresowanie mieszkańców Beach City. Ronaldo, który już wcześniej namieszał, od razu skierował się do domu Stevena, gdy tylko zobaczył łunę światła z teleportu. Oznaczało to powrót Kamiley i pozostałych z Homeworld'u. Kam od razu zrobiła kwaśną minę, jak tylko ujrzała blond-włosego.

- Czy nie wyraziłam się jasno, mówiąc ci abyś mi się nie pokazywał na oczy?- spytała, krzyżując ręce na piersi.

- Kam, wiem, że nadal masz do mnie żal za to co zrobiłem rok temu. I masz do tego prawo, ale proszę posłuchaj mnie.- odpowiedział zdyszany.

- Dobra, mów o co chodzi. Zanim się rozmyślę.- odparła.

- W morzu, nieopodal plaży wylądował statek kosmiczny. Mówię serio. Chodź i sama zobacz.

Kam podniosła jedną brew, ale poszła za blondynem na plażę. Na miejscu czekała już burmistrz miasta - Nanefua Pizza. Kobieta podeszła do niej i stanęła obok.

- Dobra, Ronaldo nie kłamał. Kiedy ten statek się pojawił?- spytała.

- Jakieś kilka minut temu. Ale jeszcze nic ani nikt z niego nie wyszedł.- odpowiedziała burmistrz.

- Więc sprawdzę czy ktoś tam jest.- odparła Kam.

Kam gwizdnęła na palcach i po chwili obok niej stanął różowy lew. Brunetka wsiadła na jego grzbiet i ruszyła w stronę statku. Po kilku chwilach byli na miejscu. Jak tylko lew podszedł od razu otworzyły się drzwi na pokład statku. Kam wskoczyła do środka i rozejrzała się.

- Idź po Connie. Sprowadźcie tu Jaspis. Może się przydać.- powiedziała do zwierzęcia.

Ten jakby zrozumiawszy jej słowa, pobiegł w stronę lądu, a Kam weszła w głąb statku. Usłyszawszy za sobą szmer, przywołała broń i odwróciła się, ale nikogo za nią nie było. Kobieta zmarszczyła brwi, ale poszła dalej w głąb statku. W pewnym momencie coś uderzyło w kadłub statku. Kam domyśliła się, że to sprawka Jaspis.

- Jak zwykle, w gorącej wodzie kąpana.- mruknęła.

- Jadeit!- padło.

- Po pierwsze, nie nazywaj mnie tak. Już ci mówiłam jak mam na imię, a po drugie nie drzyj się. Musimy dokładnie przeszukać statek i zrobimy to cicho. Jeszcze jakieś stwory na nas ściągniesz. Więc mów ciszej z łaski swojej.- powiedziała do klejnotu.

- Kam, co robimy?- spytała Connie.

- Najpierw pójdziemy na mostek. Tam ktoś może być. Ostrożnie stawiajcie kroki, nagłe zmiany temperatury mocno zdestabilizowały wytrzymałość statku. Jeden zły krok i statek pójdzie na dno. A my razem z nim.- odpowiedziała Kam.

Jaspis i Connie przytaknęły i zaczęły iść za Kam, ostrożnie stawiając kroki. Wszystkie trzy dotarły na mostek, gdzie na miejscu pilota ktoś siedział. Kiedy Kam podeszła do owego ktosia, ku jej zaskoczeniu okazała się to być kobieta z klejnotem w jej klatce piersiowej.

- Pół-człowiek pół-klejnot.- powiedziała Kam, w szoku.

- Skąd ona się tu wzięła?- spytała Connie.

- Nie mam pojęcia.- odpowiedziała brunetka.- Connie zostań tu, ja i Jaspis jeszcze się rozejrzymy. W razie czego, krzycz.- dodała.

Connie przytaknęła i Kam z Jaspis opuściły mostek aby dokładniej się rozejrzeć. Obie ostrożnie stawiały kroki i uważnie rozglądały wokoło. Przeczesywały pomieszczenie za pomieszczeniem, jednak nie znalazły nic niepokojącego, więc zabrały tajemniczą kobietę na brzeg, a następnie do domu Steven'a i Jaspis ją położyła na kanapie w salonie. Tam wszyscy czekali aż ciemnowłosa z różowymi pasemkami odzyska przytomność.

Gdy tajemnicza kobieta się ocknęła, rozejrzała się i lekko podniosła. Wszyscy zebrani, od razu na nią spojrzeli, na co ona się trochę skuliła. Jeszcze nigdy nie była w samym centrum zainteresowania. Jako pierwszy chciał podejść do niej Steven, ale stojąca najbliżej Kam powstrzymała go ruchem dłoni i lekko pokręciła głową. Brązowowłosy od razu zrozumiał niemy przekaz. Kam ukucnęła przed nieznajomą i posłała jej ciepły uśmiech. To uspokoiło młodą dziewczynę.

- Witaj, jestem Kamiley. A ty?- zaczęła ciepłym tonem Kam.

- Laura.- odpowiedziała druga.

- Miło mi cię poznać Lauro. Wiesz gdzie się znajdujesz?- odparła Kam i zadała drugie pytanie.

Laura jedynie pokręciła głową przecząco.

- Rozumiem. Jesteś na planecie Ziemia. Ty i ja mamy ze sobą coś wspólnego. Obie posiadamy klejnoty w naszych ciałach.- powiedziała Kam, dłonią pokazując swój klejnot.

- A więc, to ty jesteś potomkinią Jadeit, o której tyle słyszałam.- odparła Laura.

- Zgadza się. Jadeit była moją mamą. Poznałam całą jej przeszłość a po uporaniu się z niektórymi problemami, zaczęłam układać własne życie.- Kam podniosła się i wyciągnęła do Laury dłoń.- Chodź, oprowadzę cię i opowiem to i owo.- dodała zachęcająco.

Laura niepewnie ujęła dłoń Kamiley i gdy ta ją pociągnęła w górę, lekko przylgnęła do silnego ramienia dwudziestolatki. Czuła się osaczona, więc Kam wyprowadziła ją z domu Steven'a.

- A tak na marginesie, ja mam już dwadzieścia lat. A ty?- zagadnęła.

- Szesnaście.- odpowiedziała Laura.

- Wow, jesteś młodsza ode mnie o cztery lata. A więc, trzymaj się blisko mnie. Tak jak niegdyś jeden obsydian, tak dziś możesz czuć się przy mnie bezpieczna.- odparła Kam.

- Dziękuję.

Gdy nastał wieczór, Laura spokojnie spała na kanapie w salonie, a Kam rozmawiała na balkonie z Stevenem i Adamem.

- Powiedziała ci skąd się tu wzięła?- spytał obsydian.

- Przyleciała niewielkim statkiem, który awaryjnie lądował w morzu. Tylko nie wiem skąd wzięła ten statek. Kiedy ją o to pytałam, robiła się bardzo spięta i spłoszona.- odpowiedziała mu.

- Musimy dać jej czas. Dopiero co przyleciała na Ziemię. Kam pamiętasz jaka była wystraszona gdy zobaczyła wokół siebie tyle klejnotów?

- Racja. To był dla niej nie mały szok. Musimy poczekać aż oswoi się z nowym otoczeniem. Mam takie wrażenie, że ona coś wie. Tylko boi się powiedzieć.

- Gdyby Cody tu był, na pewno podsunął by nam jakąś myśl. On zawsze był dobry w tych psychologicznych sprawach.

Kam widziała jak obsydian-łowcę męczy sprawa z wybuchem kadzi z Esencją Klejnotów. Kogo by taka sprawa nie męczyła? Cody poświęcił na to wiele czasu! To było jego największe dzieło! Brunetka stanęła tak jak obsydian i objęła go ramieniem, aby dodać mu otuchy.

- Złapiemy tego kto to zrobił i dopilnujemy aby spotkała go za to sroga kara.- powiedziała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro