Rozdział 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alanna


Dźwięk potężnych instrumentów muzycznych przedzierał się między najcieńsze drogi zmysłów, tak bardzo niewidocznych dla oczu człowieka, zaś jeżąc każdy włos na jego ciele z podniecenia. Spod zwinnych i precyzyjnych, smukłych palców wszystkich tu grających młodych artystów, muzyka wydobywała się jak hipnoza, zabierając upojone dźwiękiem dusze do zaczarowanego świata. Wylewaliśmy siódme poty, sączące się po skórze jak buzująca krew, zdzieraliśmy obolałe paznokcie, nabieraliśmy krótkich oddechów i długo je trzymaliśmy w zamknięciu, szalenie oddawaliśmy się pasji niezrozumiałej dla zwykłych słuchaczy, po czym, na sam koniec, otrzymaliśmy owacje na stojąco. 

Oddychałam szybko, brzegiem ręki ścierając pot ze skroni. Za prośbą pana Harrisona ja i kilkoro innych uczniów, którzy wydali się zostać wybrani najlepszymi z najlepszych, zagraliśmy na szkolnej auli dla grona nauczycieli, pedagogów oraz dyrekcji kilka świątecznych utworów. Śmietanka towarzystwa, której obecność przyprawiała o dreszcze; odnosiło się wrażenie, że grało się dla prezydenta Stanów Zjednoczonych. Malutkie i srogie oczka pani Squirting tym razem błyszczały upragnioną aprobatą; wydawałoby się, że to dopiero jej zadowolone spojrzenie pozwoliło rozluźnić się przemęczonym uczniom, jak i mnie. Odetchnęłam z ulgą, kiedy drzwi od auli zamknęły skrzydła, a salę opanowała pustka.

Napiłam się zimnej wody z butelki, wzdychając głęboko. Kiedy pakowałam rzeczy do plecaka, w międzyczasie gratulowaliśmy sobie wszyscy. Nie lubiłam tego typu gadek; zawsze się krępowałam, jak gdyby to gratulacje miały być czymś obowiązkowym. ,,Dobrze ci poszło'' albo ,,Świetnie graliśmy'' – wyuczone reguły na pamięć jak ,,Cześć, jak się masz''. Kogo to, kurwa, obchodzi? Szczere zainteresowanie w tych słowach nawet nie istniało. Chciałam jak najszybciej stąd się zmywać. Zaciągnęłam plecak na plecy i pożegnawszy się z grupą, skierowałam się do wyjścia tylnymi drzwiami. Mimo panującego spokoju za kulisami, czułam szalony pęd presji i napięcia, a wszystko to związane było z jedną osobą: Sebastianem. 

Prawie nie spałam, myśląc o oczach, jak gdyby płatki róż zasypały mi drogę. Chciałam wierzyć w to, jak bardzo wierzyłam w Sebastiana, ale podświadomie biłam się z sobą i własnymi pragnieniami. Obiecywałam sobie wiele i nie było na świecie takiej siły, która była w stanie te obietnice rozwalić – a jednak mu się udało. Czy byłam naiwna? Bez wątpienia, ale jeszcze bardziej zakochana. Nawet kiedy nie byłam pewna jego osoby – jego słów, czynów i zachowania – lgnęłam jak zahipnotyzowana. I nawet jak wkurzałam się o to, że nie odbierał telefonu, nie odpisywał na wiadomości i nie odzywał się całymi dniami, znikając na ten cały dzień ze zdaniem ,,Muszę załatwić coś na mieście''; nie byłam w stanie złościć się na niego dłużej niż pięć minut. Prawdę mówiąc, nie byłam w stanie mu pokazać niezadowolenia; kiedy go widziałam, moje serce eksplodowało pożarem namiętności, a różowe okulary przysłaniały oczy. Rozpływałam się pod jego czułymi słowami i gorącym dotykiem. Po prostu czułam, jak gdyby wtedy dotknął mnie sam Dionizos. 

To było popieprzone.

— Alanno? 

Tuż przed wyjściem zatrzymał mnie głos pana Harrisona. Odwróciłam się, posyłając nauczycielowi miły uśmiech, lecz w środku czując zakłopotanie.

— Tak? — zapytałam. 

— Świetnie ci poszło — pogratulował, serdecznie ściskając moją dłoń. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, kiedy zbyt długo ją trzymał; Harrison musiał to dostrzec, bo po chwili mnie puścił. — Jak się czujesz? Jak wrażenia? — zagadał. 

— Pierwszy raz coś takiego przeżyłam — odpowiedziałam mile, zaczesując kosmyk włosów za ucho. Przelotnie wyjrzałam za ramiona mężczyzny, bez większego sensu obserwując uczniów. — Nieźle, że mieliśmy na to tylko trzy próby. 

— Wybrałem najlepszych i czułem, że więcej nie trzeba było — uśmiechnął się z dumą. — Jeszcze raz ci gratuluję — powiedział. 

— Dziękuję — odparłam nieśmiało.

Między nami zapadła cisza, która od samego jej początku zalała mnie skrępowaniem. Krążyłam wzrokiem gdzie popadnie, czując, jakby ten czas dłużył się bardziej niż męczący występ, a staliśmy tu tylko chwilę. Kiedy wyrównaliśmy kontakt wzrokowy, uśmiechnęłam się, a mężczyzna postanowił przerwać milczenie: 

— Wiesz, chciałem zapytać, czy może masz jakieś poważniejsze plany wobec kariery muzycznej? — odezwał się. — Gra na fortepianie tak świetnie ci idzie, że szkoda taki talent zmarnować. Alanna, wiem, co mówię. Masz bardzo dużą szansę coś osiągnąć i jestem w stanie ci w tym pomóc — powiedział, zapewniając. 

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pan Harrison wydawał się być poważny we wszystkich słowach, które wyszły z jego ust z lekkością, jak gdyby właśnie mówił do jakiejś gwiazdy, ale przecież mówił tylko do mnie. Przełknęłam ślinę, z całego tego onieśmielenia nawet nie odpowiadając.

— Przemyśl to — uśmiechnął się. 

Odszedł, pozostawiając mnie w kompletnym zdezorientowaniu. Stałam bez ruchu, skanując mężczyznę, gdy ten podchodził do uczniów i gratulował każdemu. Dobrze wiedziałam, co chcę robić w przyszłości, ale koleś wprowadził mnie w takie zmieszanie, że na moment odleciałam w wyobrażenia o wielkiej karierze kompozytorki. Zarumieniłam się, czując, jak moje serce przyspiesza. Przestań być naiwna, słodka idiotko — odezwała się moja podświadomość. Nabrałam głębokiego oddechu, po czym wyszłam, wbijając się prosto na zatłoczony korytarz. 

— Bu — mruknęła Amanda, która stała na zewnątrz i czekała.

— O, cześć — przywitałam się, zaskoczona jej obecnością. — Co tam? 

— No nic, lepiej mów, jak tam u ciebie — odparła, zerkając na mnie. — Czego od ciebie chciał Jim? — zapytała z cwanym uśmiechem.

— Chciał umówić się na randkę — odpowiedziałam z sarkazmem, który łyknęła.

— Pieprzysz?! — nie dowierzała. — No żartujesz chyba, tak?!

— No raczej — parsknęłam, po chwili dodając: — Pogratulował mi i coś tam popierdolił, nic szczególnego — wytłumaczyłam.

Kiedy zbliżałyśmy się do szkolnych szafek, naprzeciw nas szła Susan Laurie. Razem ze swoją przyjaciółką, Katie, wyglądały obrzydliwie onieśmielająco, tymczasem ja z Amandą, jak gdybyśmy wyszły prosto z chińskiego bazaru. Zatrzymałyśmy się, schodząc z drogi, tym samym jakby ścieląc ją czerwonym dywanem i zasypując płatkami róż dla Królowej Podstępu. To było jak w spowolnionym, nierealnym świecie. Dziewczyna zmierzyła nas z niesamowitą pewnością siebie, nie skrywszy jadu żmii (a jest potworną żmiją) i uśmiechnęła się, ukazując śnieżnobiałe zęby. Coś ukłuło mnie w piersi, zobaczywszy te spojrzenie i ten piękny uśmiech. Susan przeszła obok, poruszając się seksownie; kołysała biodrami i prezentowała kręcone, ogniste włosy jak swój najlepszy atrybut, a tuż za nią zaciągnął się zapach świeżych, intensywnych perfum. Zacisnęłam ręce na pasach plecaka i obejrzałam się za dziewczyną.

— Szmata — burknęła Amanda, trzymając przy piersi kilka podręczników. 

— Wyjęłaś mi to z ust — dodałam półgłosem.

Rozgrzałam się do granic możliwości. Chciałam zapomnieć o tym, co wiedziałam na temat Sebastiana i Susan, ale to było ciężkie. Nie mogłam wyzbyć się myśli o ich dwójce; ukłucie zazdrości i niewytłumaczalnej złości pojawiało się za każdym razem, kiedy ją widziałam. Nic nie mogło mnie uspokoić i odsunąć od rozgniewanych, sfrustrowanych wizji ich seksu; nawet tłum rozgadanych uczniów, szmery i hałasy z każdych stron, głos Amandy, która mówiła coś w moim kierunku – ja jak niewzruszona światem dokoła, zaś zamknięta na pieprzone wyobrażenia ich pieprzenia. Otworzywszy szkolną szafkę, stos białych karteczek wyleciał wprost na moje stopy, denerwując mnie tym jeszcze bardziej. 

— O Boże, a to jeszcze temu palantowi się nie znudziło? — westchnęła Andy, oglądając się za mną. 

— Kurwa mać, pierdolone chuje, no jebane gnoje, no. O kant dupy to rozbić, kurwa no — mamrotałam wściekłe przekleństwa pod nosem, czując, jak z sekundy na sekundę spalałam się z poirytowania. 

Zbierałam te cholerne kartki, denerwując się tak mocno, jak gdybym miała zaraz kogoś zabić. Kiedy byłam w połowie, nagle dostrzegłam czyjąś rękę, która sięga po rozwalony na szkolnej podłodze papier. Gdy zobaczyłam znaną mi bliznę na dłoni, myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Moje serce stanęło, a w uszach zaszumiało. Zadarłam podbródek, spoglądając na Sebastiana, który otwiera kartkę i z ciekawości zagląda w jej środek. Zanim mogłam coś powiedzieć, a przede wszystkim uciec daleko stąd i w samotności umrzeć ze wstydu i zażenowania, jego słodkie usta odezwały się i mruknęły:

— To najzabawniejsza rzecz, jaką przeczytałem. 

O Boże, zaraz oszaleję!

Myślałam, że wybuchnę. Czerwona jak krew wstałam i gwałtownie wyrwałam mu kartkę z ręki, a on się zaśmiał. ON SIĘ ZAŚMIAŁ. Zebrałam resztę papieru i wrzuciłam do kosza, czując na sobie palące spojrzenie płatków śniegu. Moje serce biło jak nienormalne, a organizm wariował od fali upokarzających emocji. Nie mogłam przestać o tym myśleć, nie mogłam; wszędzie widziałam tę scenę, która z każdym jej wspomnieniem uderzała coraz mocniej. Właśnie stało się coś, co rozwaliło mnie na tysiące nieposkładanych z powrotem kawałków. Miałam wrażenie, że ten moment postrzelił jakąś część mnie. Podeszłam do szafki ze spuszczoną głową, nawet nie będąc w stanie spojrzeć w jego oczy, które zaś śledziły każdy mój słabnący ruch. Słyszałam jakieś głosy, ale tylko je słyszałam i szczerze mówiąc, nawet nie chciałam znać ich sensu. Czułam się cholernie zawstydzona, ale tak cholernie, że nasza pierwsza bliskość temu nie dorównywała.  

— O co chodzi, hej? Co tam było? — wypytywał Adam, szturchając najlepszego przyjaciela. — He? No, powie mi ktoś czy nie?! 

— O Boże, a ty musisz wszystko wiedzieć?! — odpowiedziała mu Amanda, rozbawiona. — Dowiesz się w swoim czasie! — dodała, po czym złapała Adama za ramię i pociągnęła. Odeszli we dwoje, ku niezadowoleniu Lutchera, który marudził pod nosem. 

Zostałam sama. To znaczy, nie tak sama, bo w obecności Sebastiana i lawiny upokarzających emocji oraz myśli. Skrzyżowałam ręce pod biustem, nawet nie spojrzawszy w jego stronę. On zaś stał, oparty o szafkę z rękoma włożonymi w kieszenie spodni i uśmiechał się, nie spuszczając ze mnie oczu. To było gorzej niż potwornie niezręcznie, gorzej. Nie było słów, które opisałyby moje zawstydzenie; to po prostu było moje przezwisko z dzieciństwa, którego nienawidziłam i wciąż nienawidzę. Kiedy ono znowu znalazło się tak blisko mnie, poczułam się, jak gdyby wracała przeszłość – wszystko, co miało związek z Brooklynem. Ethan, ten popieprzony człowiek, zadbał idealnie, by po raz drugi zamienić moje życie w piekło. 

Na domiar złego, Sebastiana to śmieszyło. Miałam ochotę się popłakać, ale – co było absurdalne – z drugiej jednak strony też śmiać. Parsknęłam z niedowierzaniem, zaczesując włosy; o Boże, niech ktoś zabierze ten nonsens. 

— No, śmiej się, śmiej! — wykrztusiłam, przerywając między nami długie milczenie. 

— Alanna Analna lubi anal? — powiedział. 

O MÓJ BOŻE 

Chciałam zatkać uszy, ale wiedziałam, że nawet i to nie pomoże.

— Proszę cię, przestań! — krzyknęłam. 

— Chciałbym poznać historie tego tekstu — mruknął zadziornie, co dziwnie wywołało we mnie skurcz w podbrzuszu. 

— Nie i nawet się tym nie interesuj! — warknęłam, zamykając wściekle szafkę. Chciałam się śmiać razem z nim, ale fala upokorzenia była tak duża, że zakrywała mnie aż po uszy i nie mogłam. Odeszłam od niego, kierując się prosto pod salę języka angielskiego. Sebastian był tuż przy mnie, nie opuszczając na krok. — Proszę cię, nie pytaj mnie, co to znaczy... 

— Ale to przecież zabawne! — powiedział z lekkością, uśmiechając się. — Że też nie wpadłem na to wcześniej! — dodał.

— Przestań! — zatrzymałam się, odważając się wyrównać z nim kontakt wzrokowy. Tym razem byłam zdecydowanie poważna, co go zaskoczyło. — Czy ty wiesz, o czym ty mówisz, Sebastian? — zapytałam.

— Co? Co się stało? To takie straszne? — nie zrozumiał mnie. Spojrzał w moje oczy z niewinnością, która niejednemu człowiekowi rozgrzałaby serce. Przez chwilę myślałam, że zapadnę się pod jego spojrzeniem. 

— T-to moje... przezwisko... z dzieciństwa — ledwo wykrztusiłam. Sebastian momentalnie spoważniał, troskliwie chwytając mnie za rękę. — Chcę o tym zapomnieć i chcę, żebyś ty też zapomniał, okej? — poprosiłam, smutniejąc. — Nie chcę, żeby to mnie znowu prześladowało, Sebastian, nie chcę...

— To Ethan wrzuca ci te kartki? — zapytał.

Nawet nie wiedziałam, czy mu powiedzieć. 

— Nie wiem... — odpowiedziałam, dobrze znając prawdę. — Może tak, nie wiem... — dostrzegłam po nim wyraz zdenerwowania, co mnie zaniepokoiło; nie mogłam dopuścić do sytuacji, w której Sebastian staje naprzeciw Ethana, bo przecież ma już ostrzeżenie o wydaleniu ze szkoły. — Zapomnijmy o tym, proszę... — dodałam półgłosem. 

Sebastian spojrzał na mnie, jak gdyby chciał się głośno temu sprzeciwić, ale zamilkł. Westchnął, po czym mnie przytulił. Wpadłam w jego objęcia, momentalnie zatracając się w jego kojącym zapachu i przyjemnej bliskości. Przymknęłam powieki, z każdą chwilą czując, jak upokorzenie ucieka w niepamięć. Kiedy Sebastian mnie przytulał, niczego więcej nie pragnęłam; to było jak uzupełnienie każdego fragmentu mojego organizmu wszystkimi potrzebami, a nawet coś bardziej sycącego. Dotykałam jego ciała, badając kawałek za kawałkiem, jakbym chciała mieć pewność, że wszystko jest na miejscu, by po chwili odczuć przerażający niepokój. Był chudy jak śmierć. 

— Sebastian — odsunęłam się od chłopaka, ze zmartwieniem wyrównując kontakt wzrokowy. — Strasznie schudłeś...

Zanim mógł odpowiedzieć – i wydawało mi się, że w jego oczach błysnęła jakaś iskra, jak gdybym odkryła tajemnicę – pan Harrison ni stąd, ni zowąd pojawił się obok, wręczając mi kartkę z numerem telefonu.

— Alanna! — zawołał, zdyszany, zatrzymując się blisko nas. — Proszę. Jeśli się namyślisz, to zadzwoń — oznajmił z uśmiechem. Spojrzał przelotnie na Sebastiana, który stał obok, zdębiały i przyglądał się nam jak chwytającym za serce obrazowi. 

Mężczyzna odszedł, pozostawiając mnie w kompletnym zakłopotaniu. Myślałam, że znowu zapadnę się pod ziemię. 

— T-to... 

— Luz — wzruszył ramionami. Wyrównałam z nim kontakt wzrokowy, przez chwilę nie rozumiejąc jego zachowania. Sebastian wydawał się być obrażony, lecz pod sztuczną maską luzaka starał się tego nie pokazać; oczywiście, że wiedziałam, że był zazdrosny, ale nawet nie miał o co. Uśmiechnął się i poczochrał moje włosy na czubku głowy. — Idę na lekcję, cześć — powiedział i odszedł, nie dając mi nawet dojść do słowa.

Odwróciłam się, obserwując, jak znika w tłumie uczniów. Moje serce biło mocno i powoli, i boleśnie. Kiedy wybił dzwonek, myślałam, że rozpłynę się w powietrzu; moje emocje wyszły z siebie i dzwoniły razem z nim. On po prostu sobie odszedł.

~*~

Chciałam zwrócić na siebie jego uwagę, ale był jakby niedostępny, mimo moich ciężkich starań o atencję. Śmiał się na całą stołówkę, rozmawiał głośno o rzeczach nic nieznaczących i od niepamiętnych czasów promieniował swoją dziecięcą radością, a wszyscy dokoła mogliby tylko się schować pod jego urokiem. Byłam sfrustrowana, że nawet nie chciał na mnie spojrzeć. 

— Jakie macie plany na sylwestra? — zagadała Jennifer.

— Pewnie będę chlać i niewiele z tego pamiętać — odpowiedziała Amanda, śmiejąc się.

— Po urodzinach Adama, szczerze, odechciewa mi się o nich myśleć — powiedziała Isabella, zadziwiając nas wszystkie. Nawet ja, która dotychczas walczyła o tycią-tycią uwagę Sebastiana, zwróciłam spojrzenie na Bellę. 

— Dlaczego? — zdziwiła się Jenny, popijając mojito. 

— Bo się o nich martwię — odparła prosto, spoglądając na nasze zaskoczone twarze. — No co? Nie widzicie ich? — obejrzała się za chłopakami, którzy wówczas obrzucali się sałatką z burgera Lloyda. — Martwię się nawet o Sebastiana, który lada moment wyzionie ducha. Alanna, musisz go ogarnąć, bo to już przesada — zwróciła się w moim kierunku. 

— W-wiem... — wykrztusiłam. Na krótką chwilę umilkłam, utkwiwszy wzrok na Sebastiana. Był uśmiechnięty, od dawien dawna tak szczerze i wesoło uśmiechnięty. — Wiem — dodałam półgłosem. 

— Wiecie, ja po prostu boję się powtórki — dokończyła Bella — Tym bardziej, wydaję mi się, że nie tylko Sebastiana do tego ciągnie, ale resztę chłopaków.

— Przejmujesz się tym? — parsknęła Jennifer. — To ich życie. Chcą skończyć jak ćpuny, to droga wolna — powiedziała z lekkością.

— Och, daruj sobie! — rzuciła Amanda, oburzając się.

— No co? — wzruszyła ramionami, zajadając się sałatką z kurczakiem.

— Mówisz tak, jakby ci nie zależało, stara — zmarszczyła się Isabella, spoglądając na przyjaciółkę. — A kiedy dowiedziałaś się, że Lloyd był naćpany, to o mało go nie rozszarpałaś!

Jennifer zalała się rumieńcem, zawstydzając się.

— Już nie udawaj takiej obojętnej. Każdy wie, że lecisz na Lloyda, a on leci na ciebie, idiotko — dodała Bella, uśmiechając się.

Jenny próbowała jakoś się tłumaczyć, ale i tak każda z nas wiedziała, że dziołcha jest zakochana w Carterze. Słowa Belli podpowiadały mi również, że najbardziej martwiła się o Elliota, ale dlaczego wciąż się ukrywali, to nie wiem. Kiedy tak burzliwie między sobą rozmawiały, ja patrzyłam na Sebastiana i patrzyłam, nie mogąc nacieszyć się jego szczęśliwym widokiem. Nie obchodziło mnie, że był na mnie obrażony jak dziecko (wiedziałam, że przecież jeszcze dzisiaj będziemy się całować), obchodziło mnie to, co musiał właśnie teraz czuć. Od samego rana wydawał się być, jakby w jego sercu zaśpiewały drozdy, a słońce rozjaśniło drogi. Gdyby nie blada i zmęczona twarz oraz chude i kruche ciało, można było pomyśleć, że na świat przyszedł nowy człowiek, a to tylko nasz Sebastian. Nie mogłam się doczekać usłyszeć, dlaczego jest taki szczęśliwy, taki inny niż wczoraj i przedwczoraj, i przez ostatnie tygodnie.

Kiedy tak patrzyłam na niego, czując motylki w brzuchu i szybsze bicie serca, nagle obok jego stolika przeszedł Ethan z dwoma kumplami. W tym samym czasie Sebastian wystawił nogę, po czym chłopak runął na podłogę, a oczy wszystkich dokoła skierowały się w ich stronę. 

— Masz jakiś problem? — rzucił Gilbert, cały napuszony z nerwów. Stał nad Sebastianem, który wówczas z uśmiechem jadł frytki.

— Nie, a ty masz jakiś problem? — zapytał. 

Wiedziałam, że to czysta prowokacja ze strony Sebastiana. Wiedziałam, że nie odpuści, do cholery. Każdy obserwował tę dwójkę, która aż raziła piorunami wszystkich tu obecnych. Ludzie szeptali między sobą, a inni nawet bali się odezwać, myśląc, że to mogłoby tylko dolać oliwy do ognia. Ja zaś miałam wrażenie, że ze stresu wyjdę z siebie. 

— Co się tam dzieję? — zapytała ciekawsko Jennifer, spoglądając na zamieszanie. — Oni znowu chcą się pozabijać? — parsknęła. 

Obejrzałam się za Amandą, która ze zmartwieniem wyrównała ze mną kontakt wzrokowy; przecież on nie może się mieszać w żadne kłopoty — pomyślałyśmy o tym samym. Gdy zwróciłam z powrotem spojrzenie na Sebastiana i Ethana, chłopak powiedział coś nerwowo i odszedł, a Ian się zaśmiał. Ręka, która dotychczas ściskała mi wszystkie organy, rozluźniła uchwyt. Wypuściłam długo trzymane powietrze z ust, oglądając się za Gilbertem. Jego niebieskie oczy przeszyły mnie nienawiścią, paraliżując mnie dziwnym strachem. Odwróciłam głowę, jak gdybym zobaczyła ducha.

— Ich konflikt chyba nigdy się nie skończy — westchnęła Jenny i zaczesała swoje długie kruczoczarne włosy. 

Byłam przestraszona, ale nawet nie wiedziałam dlaczego. Stołówka z powrotem wróciła do hucznych rozmów, a dziewczyny zaczęły rozmawiać na temat Sebastiana, Ethana i gdzieś krótko nawinęła się na język Susan. Bałam się spojrzeć w stronę Gilberta, po prostu bałam. Wydawało mi się, że chłopak chciał mnie tym wzrokiem rozszarpać na strzępy, ale jak gdyby darował mi życie. Nabrałam głębokiego oddechu, po czym odważyłam się unieść podbródek, tym samym napotykając spojrzenie pięknych płatków śniegu. Sebastian patrzył na mnie, jakby chciał przekazać, żebym się nie martwiła, bo wszystko będzie dobrze.

~*~

Czas przez resztę dnia dłużył się jak na pustyni. Gdybym była o suchym pysku, byłoby jeszcze gorzej. Po skończonych zajęciach wyszłam ze szkoły razem z Amandą, bo chłopaki mieli jeszcze jedną lekcję, tak więc wracałyśmy same. Mimo że Sebastian zapewniał mi troskę, ja po szkolnym korytarzu chodziłam jak na szpilkach; nagle bałam się poruszać w miejscu niby bezpiecznym dla uczniów, ponieważ świadomość obecności nieobliczalnego Ethana obok była tak bardzo przerażająca, że zdecydowałam się schować w cień. Nie obyło się od głupich komentarzy dziewczyn, które kompletnie nie mogły zrozumieć, dlaczego tak płoszę się jak zwierzę. Ciężko było powiedzieć, że to wszystko przez doświadczenia z przeszłości – przeżyłam gnębienie; znęcanie się psychiczne i fizyczne, różne okropne plotki i oszczerstwa na mój temat oraz prześladowanie. Zdarzenia te pozostawiły głębokie i tkliwe blizny, i doprowadziły do pewnych mechanizmów samoobrony – jak na przykład teraz unikam Ethana jak ognia i wolę mu zejść z drogi niż konfrontować z nim problem. Wątpię, że dziewczyny by zrozumiały, gdybym to powiedziała; a nawet jeśli, to usłyszałabym: ,,To pora się uczyć przezwyciężać lęki''. 

Jakbym, kurwa, nie wiedziała.

Ale to wszystko było łatwe dla kogoś, kto nie miał do czynienia z takimi emocjami. Nawet nie chciałam poruszać tego tematu z Amandą, która próbowała mnie jakoś wesprzeć na duchu i radziła, żebym nie przejmowała się tym frajerem. Zaraz za szkolnym murem, kiedy przeszłyśmy kilka metrów, Andy odpaliła cienkiego papierosa i zaciągnęła się, głodna nikotyną. Zaczęłyśmy obgadywać ludzi, czując się jak w najlepszym kręgu zaufania, skąd tajemnice nigdy nie wyszłyby na światło dzienne. Śmiałyśmy się jak wariatki i sprzedawałyśmy soczyste plotki, jak gdyby były studnią bez dna, ale jak to plotki – nie wierzyłyśmy we wszystko, co usłyszymy. Niespodziewanie obok pojawił się czarny mercedes, którego lakier lśnił bardziej niż złoto. 

Przednia przyciemniana szyba opuściła się, ukazując dorosłego mężczyznę. Tuż za nim był kolejny, kierując samochodem. 

— Cześć, dziewczyny — odezwał się niski głos. Zatrzymałam się z Amandą, wbijając spojrzenie na mężczyznę. Moją uwagę przykuła jego twarz, której uroda biła czymś nadzwyczaj niebezpiecznym. Kiedy zauważył, że mu się przyglądam, uniósł lekko kącik ust, co automatycznie mnie speszyło. — Dojadę tędy do centrum? — zapytał głębokim tonem. 

— Musi pan zawrócić i wjechać na główną. Chyba że chce pan sobie przedłużyć drogę, to prosto — odpowiedziała Amanda. 

Mężczyzna przelotnie odwrócił się do kierowcy i uśmiechnął, po czym z powrotem spojrzał na nas. Nie wiem czemu, ale jakoś ten typ mi się nie spodobał. Poprawiłam czapkę na głowie, nie spuszczając go z oczu. 

— Masz może zapalniczkę? — zwrócił się do Andy, wkładając między wargi skręconego papierosa. Amanda podeszła do auta i odpaliła mu fajkę. — Dzięki, słońce — mruknął z cwanym uśmiechem. Poczułam skurcz w brzuchu, kiedy obejrzał się za mną. — Uważajcie na siebie, bo na ulicy można spotkać wielu niebezpiecznych ludzi — ostrzegł i mrugnął z nonszalancją. Odjechali z piskiem opon, pozostawiając nas w lekkim zdezorientowaniu.

— Co za koleś — parsknęła Amanda. 

Wzruszyłam ramionami, starając się puścić to w niepamięć, ale oczy tego mężczyzny... Oczy tego mężczyzny będą mi się śnić po nocach. Był – może zabrzmi to dziwnie – ale intrygująco mroczny. Wróciłam z Amandą do obgadywania, śmiejąc się przez całą drogę.

~*~

Uderzenie domowego ciepła i zapachu było relaksujące. Cieszyłam się ze świątecznej atmosfery, która panowała dokoła. Kiedy rozbierałam się z odzieży wierzchniej, Goofy przybiegł do mnie i prawie wyszedł z siebie ze szczęścia. Jamnik rósł jak na drożdżach; dopiero teraz spostrzegłam, jak większy się stał. Przywitałam się z rodzicami, zobaczywszy tatę przy laptopie. Kiedy został dziś rano wypisany ze szpitala, tak po powrocie do domu od tego rana zawiesił się na urządzeniu i przy nim pozostał, sprawdzając wiadomości. Byłam przyzwyczajona do jego pracoholizmu, także ten widok nawet nie był zadziwiający, ale zadziwiające było to, że gdy tylko mnie zauważył, zamknął urządzenie i zagadał:

— Jak ci minął dzień? — zapytał, spoglądając na mnie ze szczerym zainteresowaniem. 

Moje serce zabiło. Zabiło z poruszenia, bo od niepamiętnych czasów dostrzegłam na twarzy mojego taty troskę, troskę wobec mnie i mojego życia, które przez większość czasu było dla niego nic nieznaczące (a przynajmniej tak mi się wydawało). Mimo że czułam sztywność, jaka przemawiała przez te wszystkie słodko-pierdzące gadki, jakimi się posługiwał; nie obchodziło mnie to, nie obchodziło, bo widziałam i czułam, jak mój tata się stara. Uśmiechnęłam się jak zawstydzona nastolatka, której ktoś prawił komplementy.

— Dobrze — odparłam nieśmiało, podchodząc bliżej. Moja mama krzątała się po kuchni i zobaczyłam, jak i ona się uśmiecha. — Grałam dzisiaj z kilkoma innymi uczniami dla nauczycieli i dyrekcji — pochwaliłam się.

— To świetnie! — odezwała się mama, zachwycona.

— I jak ci poszło? — zapytał tata. 

— Dobrze, bardzo dobrze. Pan Harrison jest pod wrażeniem mojej gry — opowiadałam, trochę onieśmielona zachowaniem taty, a konkretniej jego zainteresowania mną, ale jednocześnie ogromnie się cieszyłam. — Powiedział, żebym zastanowiła się, czy nie chcę grać profesjonalnie, bo jest pewien, że dużo bym osiągnęła. 

 — Ten pan Harrison z mikołajek? — zaciekawiła się mama. — Ten przystojniak?

Tata parsknął, a ja oblałam się rumieńcem. 

— Nieważne... — pokręciłam głową. — A ty jak się czujesz? — zapytałam mile, spoglądając na tatę. 

— Dobrze — odparł z uśmiechem. On zawsze czuł się dobrze, zawsze. Nawet jakby konał, on czułby się świetnie. — Trochę pozszywany jak lalka na ręce i brzuchu, ale wszystko w porządku.

— Zobacz, jaki twardziel! A przy stanie podgorączkowym umierasz! — wyśmiała go mama, a ja dołączyłam do niej, śmiejąc się.

— To tylko pozory, żeby ktoś się mną zajął, bo mnie się nie chce — odparł z cwanym uśmiechem. Śmialiśmy się wszyscy, a ja w całej tej sytuacji czułam się jak najszczęśliwsza osoba na świecie. Było mi słodko, po prostu słodko i dawno nie czułam takiej atmosfery między mną a rodzicami. Marzyłam, żeby to już nigdy się nie zmieniło. — Alanna, może zagrasz dzisiejsze utwory? — zaproponował tata. 

Zarumieniłam się. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo oszołomiona myślałam, że się przesłyszałam. W końcu wykrztusiłam ciche ,,okej'' i poszłam razem z tatą do salonu. Moje serce biło jak szalone i myślałam, że się popłaczę. Wydawało mi się, że to piękny sen, że przecież mój tata nigdy taki nie był, ale to naprawdę była rzeczywistość. Kiedy zasiadłam przed fortepianem, z lekkością wydobyłam dźwięki z klawiszy, wciągając tatę do świata magii. On uważnie mnie słuchał, stojąc obok i obserwując mnie, jak gdybym była najjaśniejszą gwiazdą na niebie. Czułam się jego małą córeczką, w końcu tak się poczułam; jak najukochańsza i najważniejsza córka. Pragnęłam jego uwagi od najmłodszych lat, pragnęłam jakiegokolwiek zainteresowania. Dążyłam do tego, aby mnie w jakiś sposób zauważył i niestety zawsze wybierałam ten agresywny, prowokujący i wściekły tor, później tylko płacząc, że nie przyniosło to żadnego efektu. Teraz, kiedy nie zrobiłam absolutnie nic, by przyciągnąć jego uwagę, on stał przede mną, z dumą obserwując grę i chwaląc za wszystko, nawet za błędy. Coś chwyciło mnie za serce, za gardło i za wszystko, co nagle spowodowało łzy pod powiekami. Nareszcie poczułam, że mam tatę, że jestem córką mojego taty. 

Byłam jak w amerykańskim śnie; ze szczęścia miałam ochotę płakać, ale mój błogostan przerwała mama, która pojawiła się obok:

— Alanna, ktoś do ciebie! — poinformowała.

Przerwałam granie. Byłam szczerze zaskoczona. Moje serce przyspieszyło, bo wydawało mi się, że to Sebastian, a samo jego imię sprawiało, że wariowałam. Przeprosiłam tatę, który uśmiechnął się i powiedział, że powinnam grać częściej. Skierowałam się do drzwi, które były lekko uchylone. Gdy tylko je otworzyłam, momentalnie zdębiałam. 

— Cześć — przywitał się słabym głosem.

— Co ty tu robisz? — wykrztusiłam, przelotnie oglądając się za wnętrzem. Wyszłam ze środka, zamykając za plecami drzwi. — Austin, co ty tutaj robisz, do cholery? — zapytałam gniewniej, nie mogąc uwierzyć w jego obecność. 

— Chciałem z tobą porozmawiać — oznajmił. — Musimy porozmawiać, Aly. 

Zacisnęłam ręce w pięści, czując, jak mięśnie spinają się z nerwów. Miałam go dosyć, miałam go po dziurki w nosie, ale tym razem nie byłam w stanie potraktować go ostro po tym, jak został potraktowany przez Adama i Sebastiana. Czułam się, jak gdybym była mu winna przeprosiny po tym, co się stało.  

— Masz pięć minut — rzuciłam opryskliwie, krzyżując ręce pod biustem.

— Co u ciebie? Jak się czujesz? — zapytał z zainteresowaniem, spoglądając na mnie. 

— Nic, wszystko dobrze — burknęłam. — Proszę cię, do rzeczy... — westchnęłam z niezadowoleniem, pokręciwszy głową.

— Chciałem cię przeprosić, Aly — powiedział nagle. Spojrzałam na chłopaka, zachowując milczenie. — Za to wszystko... Za to, co ci zrobiłem. Przepraszam cię — powtórzył półgłosem, lecz ja wciąż milczałam. — Chciałem ci też powiedzieć, że mam pewien problem, który odpowiada za część tych zachowań, ale wiem, że w żaden sposób mnie to nie usprawiedliwia — oznajmił. 

— Co się stało? — zapytałam, zaciekawiona. Trochę się zmartwiłam, ale przecież nie mogłam po tym, co by to nie było, nagle mu wszystko wybaczyć.

Austin wydawał się być bardzo zdenerwowany, jakby bał się powiedzieć. 

— Cierpię na coś, Aly. Cierpię na pewną rzecz, która powoduje, że czasami odrywam się od rzeczywistości — odezwał się, od razu mnie tym przerażając.

— Koleś... weź, bo mnie przerażasz — cofnęłam się, trochę tym poprawiając sztywną atmosferę. Uśmiechnęliśmy się, a krótko po tym Austin parsknął śmiechem, jakby się onieśmielił. — Zrozumiem wszystko, serio. Ciekawi mnie, co może odpowiadać za twoje chore prześladowanie mnie — dodałam.

— Mam napady psychozy, Aly — rzucił, tym samym wbijając mnie w ziemię. Zaszokowana, rozchyliłam delikatnie usta, nie mogąc nic wykrztusić. — Nie panuję nad tym. Nie panuję wtedy nad niczym — mówił — To trochę jak rozdwojenie jaźni, ale dochodzą paranoiczne myśli, czyjeś głosy, poczucie, że wszyscy dookoła spiskują przeciwko tobie. To jest straszne, Aly — prawie się popłakał. — Zachowywałem się okropnie, wiem, ale w większości tych zachowań nawet nie kontrolowałem i nie pamiętam. Mama zmusiła mnie do leczenia i jadę za tydzień do zakładu. Mówią, że wyzdrowieję, ale po wyjściu mam zmienić całe swoje dotychczasowe życie...

— O rany... — wyszeptałam, szczerze poruszona tym. — Jak to się stało? 

— Jak? Przez narkotyki — wzruszył ramionami, patrząc na mnie z powagą na bladej twarzy. Zaniemówiłam. — Dragi są kurewskie, po prostu kurewskie. Chciałem cię też ostrzec — powiedział, lecz niepewnie.

— Przed czym? 

— Słyszałem o Sebastianie — zaczął, wzdychając lekko. Zmarszczyłam brwi, czując, jak coś dziwnego zaczęło tlić się w moim ciele. — Słyszałem, że znowu działa na mieście. 

— Może ta — odparłam, brzmiąc trochę opryskliwie.

— Musisz go przed tym uchronić — ostrzegł. — Musisz, Alanna, bo to może się źle skończyć.

— Już z tym skończył — skrzyżowałam ręce pod biustem. 

— Tak? — powiedział, zaskoczony, co i mnie zaskoczyło, ale nie chciałam dopuścić do dziwnych myśli. — Uff, to dobrze. Słyszałem też, że działał dotychczas z niezłymi rybami, ale jak mu się udało od nich wyrwać, to jestem pełen podziwu — dodał.

Zamurowało mnie.

— T-tak... — wykrztusiłam. — Tak, z nimi też już nie ma kontaktu... — pociągnęłam kłamstwo, nawet nie wiedząc, o czym on mówił. 

Sebastian mnie okłamał.

— To dobrze, to bardzo dobrze — odpowiedział. Między nami zapadła cisza, jednak moje myśli rzucały pytaniami na prawo i lewo więcej niż ilość zadanych pytań przez Austina, moje myśli układały słowa w przerażające zdania i zakładały czarne scenariusze wobec wszystkiego, co mogło się następnie zdarzyć. Myślałam, że lada moment wybuchnę z rozpaczy. — Przepraszam cię jeszcze raz i dzięki, że chciałaś mnie wysłuchać — odezwał się, spoglądając w moje oczy. 

— Nie ma sprawy — odparłam z uśmiechem, czując, jak coś ściska mnie w piersi. — A ja dzięki, że odważyłeś się o tym powiedzieć. Teraz większość rzeczy ma sens, bo kiedyś byłeś inny.

— Więc kiedyś miałbym u ciebie szansę? — zapytał z zadziornym uśmiechem, wygłupiając się. A przynajmniej ja chciałam wierzyć w to, że się wygłupiał.

— Idź już sobie — pogoniłam go, starając się, żeby to wyszło zabawnie, ale w rzeczywistości pragnęłam, żeby już stąd poszedł. 

— Trzymaj się i życz mi szczęścia na nowej drodze życia! — pożegnał się, odchodząc. 

— Powodzenia, cześć — powiedziałam serdecznie, po czym wróciłam do domu. 

Gdy tylko zatrzasnęłam drzwi, momentalnie łzy napłynęły mi do oczu. Oddychałam powoli, starając się zapanować nad szaleństwem emocji, który powoli nadciągał jak sztorm. Nie dałam rady – przegrałam. Bez słowa do rodziców, którzy zapytali się, kto przyszedł, pobiegłam do pokoju, zabrawszy ze sobą plecak i kiedy do niego wpadłam, od razu wylałam morzę łez w poduszkę. Popłakałam się. 

Popłakałam się, bo mnie okłamał. Popłakałam się, bo naiwna myślałam, że to koniec tajemnic, że słowa Amandy to tylko zwykłe przypuszczenia, ale dziewczyna miała rację – on w tamtym momencie nadal miał coś w ukryciu, a ja, głupia, myślałam, że już nie będzie miał przede mną żadnych tajemnic, myślałam, że mi wszystko szczerze opowiedział. Czułam się, jakby ktoś właśnie się mną perfidnie zabawił. Smutek, żal i rozpacz buchające we mnie jak pożar, powoli zamieniały się w prawdziwą wściekłość. Nie mogłam tego przeżyć, jak bardzo dałam się zrobić w konia. Miałam ochotę go rozszarpać.

Nie mogąc zapanować nad własnymi emocjami, postanowiłam to naprawdę zrobić. Wybiegłam z pokoju i popędziłam na dół, przykuwając uwagę rodziców swoją chaotycznością. Kolejny raz bez słowa do nich ubrałam się i wyszłam, trzaskając drzwiami. Płakałam, czując zanoszącą mnie wściekłość. Płakałam, mając już wszystkiego dosyć, absolutnie wszystkiego. To był ten moment, w którym musiałam zakończyć pewne rzeczy – odciąć się od przeszłości, odciąć się od emocji, które towarzyszyły mi od najmłodszych lat; z którymi ciągle przez życie szłam. Płakałam, bo było mi tak strasznie, strasznie smutno.

Kiedy znalazłam się przed jego domem i zapukałam do drzwi, cała zdyszana i rozgrzana, myślałam, że zwariuję. Nie mogłam powstrzymać łez, nawet wtedy, kiedy jego mama otworzyła i zaszokowana zapytała, co się stało:

— Matko święta, kochana! Co się z tobą stało? Wszystko w porządku? — zmartwiła się, lustrując mnie.

— Tak! — rzuciłam, nie mogąc wytrzymać rozemocjonowania. — T-to znaczy nie, proszę, niech pani zawoła Sebastiana, proszę... 

— Już, już! O matko... — odparła, odwracając się. — Sebastian! Sebastian, zejdź na dół, szybko! 

Moje myśli były wielkim nieporządkiem, ale jeszcze większą walką. Słyszałam jego głos w oddali, słyszałam, że schodził i z każdym jego krokiem miałam wrażenie, jak gdyby tykała bomba i jej wybuch zabije nas oboje. Drżałam, cała roztrzęsiona i zrozpaczona, i wściekła, tak, tak bardzo wściekła na cały świat, na ten cały pierdolony świat, a tym moim całym pierdolonym światem jest Sebastian. Nawet nie wiem, czy myślałam racjonalnie, nawet nie wiem, czy robiłam dobrze, ale wiedziałam jedno – musiałam zakończyć te emocje, do których mnie on doprowadzał.

Płakałam, bo ból z tego powodu był najgorszym bólem, jaki kiedykolwiek poczułam. Moje życie legło w gruzach i, wściekła, chciałam obwinić za to wszystko Sebastiana, przez którego do tego doszło. O Boże, miałam taką ochotę go rozszarpać! Dlaczego on to zrobił? Dlaczego on nie chciał mi zaufać?!

— Sebastian, Alanna do ciebie — powiedziała jego mama.

— Alanna? — odezwał się, zaskoczony.

Kiedy jego mama odeszła, w drzwiach pojawił się on. Sebastian spojrzał na mnie, na moją twarz i łzy w oczach, jak gdyby docierając tym do mojej rozwalonej duszy. Nawet nie dałam mu dojść do słowa, wyrzucając z siebie najboleśniejsze, gorzkie zdanie, które po wypowiedzeniu uderzyło we mnie jeszcze bardziej niż sama o nich myśl, uderzyło jak sama śmierć:

— TO KONIEC, SEBASTIAN, TO JUŻ KONIEC! — krzyknęłam, czując, jak każde słowo wbijało nam nóż w napompowane krwią serce. — Ja już dłużej nie mogę tak żyć, to koniec! 

— Alanna, o co ci chodzi?! — udało mu się wykrztusić. Stał naprzeciwko, kompletnie zaszokowany i zdezorientowany. 

— Ja wiem o tych mężczyznach z miasta, wiem, że mnie znowu okłamałeś! — rzuciłam, mając wrażenie, że tym jeszcze bardziej go zaszokowałam. Sebastian nabrał głębokiego oddechu, spinając całe rozgrzane ciało. — Amanda miała rację, a ja miałam nadzieję, że nie jesteś taki, nie jesteś, rozumiesz to?! — z emocji, które szarpały mną we wszystkie strony, chwyciłam go i potrząsnęłam, zalewając się płaczem. — Jak mogłeś mi to zrobić?!

— Wytłumaczę ci, proszę cię, uspokój się! — złapał mnie za ramionami, spoglądając z troską prosto w oczy. 

— Nie! — rzuciłam stanowczo, odskakując od niego. — Ja już nie chcę twoich wytłumaczeń! Ja już nic od ciebie nie chcę! — krzyknęłam, zrozpaczona. — CHCĘ TYLKO, ŻEBYŚ ZOSTAWIŁ MNIE W SPOKOJU!

— Alanna! — powiedział błagalnie, starając się mnie chwycić za rękę.

— Nie, Sebastian, to już koniec! Ja już dłużej tego nie zniosę! Zostaw mnie w spokoju! Nie chcę cię znać!

Uciekłam, pozostawiając go ze słowami jak śmiertelny strzał, pozostawiając tak zranionego. Płakałam, z każdą chwilą czując, jak życie ulatniało się ze mnie i wysychałam jak ten kwiat, któremu odebrano tlen. Chciałam wierzyć w to, że postąpiłam dobrze, ale nie mogłam; chciałam w to tak mocno wierzyć, ale nie dawałam rady, płacząc przez to jeszcze bardziej. Czułam się, jak gdybym naiwnie chciała się przekonać, że dobrze zrobiłam, ale tak naprawdę miałam świadomość, że spieprzyłam sprawę. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a nawet gorzej; wrócić w ciemność i móc pozwolić, by mnie pochłonęła. Biegłam przed siebie, ledwo dostrzegając obraz, który był mi bardziej obcy niż znany, biegłam przed siebie, ledwo chwytając się jakichkolwiek resztek sił w ciele. Gdybym tylko wiedziała, że rozstanie będzie tak bolesne, wolałabym umrzeć. 

Ale tak naprawdę nie chciałam się z nim rozstać. Tak naprawdę chciałam z nim żyć, chciałam z nim przeżyć życie, chciałam, tak bardzo tego chciałam. Uwielbiałam w nim wszystko, nawet momenty, w których doprowadzał mnie złości. Jak nikt inny potrafił najlepiej poprawić mi humor, zaciekawić zwykłą rozmową, rozbawić beznadziejnym żartem. Te kolory, którymi zalał mój świat były niesamowite, ta muzyka, którą mi pokazał; on był moją muzyką. On był moim sercem i przyszłością, i teraz wypadł mi z rąk, a ja wpadłam prosto w sam mrok. Płakałam, bo go właśnie straciłam, straciłam najpiękniejszy i najcudowniejszy skarb, który odnalazłam z czystego przypadku. 

Czyjeś ręce chwyciły mnie i odwróciły. Jego zapach otulił mnie z każdej strony, a ciepło otaczających mnie ramion rozeszło się po zmarzniętym organizmie niczym muśnięcie upragnionego płomienia w chwili przeszywającego mrozu jak właśnie ten wieczór, gdzie śnieg prószył, a zimne powietrze muskało zaczerwienione policzki. Ciągle płakałam, zrozpaczona i tylko zrozpaczona; wściekłość zniknęła wraz z wypowiedzeniem ostatniego zdania, a jedyny ślad, który po niej pozostał, to bolesne i na długo zapadające w pamięci słowa. Zacisnęłam w dłoniach materiał jego kurtki, chlipiąc cicho i nawet po tym wszystkim pragnąć go jeszcze mocniej. 

— Głupia — wyszeptał Sebastian, głaszcząc kojąco moje włosy. — Wolałbym umrzeć, niż żyć bez ciebie, idiotko. 



~*~











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro