Rozdział 49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bardzo chciałam go opublikować na święta, ale jak zwykle mi się nie udało :( Mimo to, mam nadzieję, że ten krótki rozdział będzie dla was przyjemny :)


To była prawdziwa świąteczna gorączka. Błąkałem się z Adamem po sklepach, nawet nie wiedząc, co komu kupić, a czasu było niewiele; zaledwie kilka godzin do wigilii, którą rodzina postanowiła spędzić ze  w s z y s t k i m i. Ktoś ze starych wpadł na pomysł, żeby wigilie w tym roku spędzić w gronie przyjaciół zaraz po rodzinnej, tak więc dzisiejszy świąteczny i jakże zapowiadający się wspaniale wieczór skończy się huczną imprezą, wódką i zapewne polityczną kłótnią. Nigdy wcześniej nie stresowałem się tak bardzo świętami, ale tym razem ta paskudna toksyna zżerała mnie od rana na myśl, że będę siedzieć przy jednym stole z rodziną Adama, Amandy i Alanny. 

Z drugiej jednak strony ekscytowałem się jak dziecko.

Chodziliśmy po centrum, niosąc w dłoniach kilka toreb z drobnymi upominkami dla wszystkich. Adam jak to Adam – zrzędził, bo bolą go ręce, a bo nogi to już w dupę mu wchodzą, a bo ma dosyć łażenia kilka godzin po sklepach i zastanawiania się, co kupić ciotkom i innym, a bo to, bo tamto. Kiedy zaczepił nas koleś przebrany za Świętego Mikołaja, kazał mu się odpierdolić, a kiedy jakaś dziewczyna w kostiumie elfa zaproponowała opłatek, powiedział, żeby wsadziła go sobie w tyłek. Śmiałem się, nawet nie zamierzając zwrócić mu uwagi, bo słuchanie tego było czystą poezją.

A o poezji mowa; od tamtego momentu jakby kochaliśmy się jeszcze mocniej. Te dwa piękne słowa wypowiedziane przez jej piękne usta, wciąż wybrzmiewały w moich uszach jak piękna melodia. Pisała dla mnie wiersze o miłości, a ja tworzyłem dla niej muzykę, przy czym słuchaliśmy jej do późnych nocy, rozmarzając się o wspólnej przyszłości. Nie mogłem opisać ludzkimi słowami uczuć, które doskwierały mi w jej towarzystwie; po tamtym wydarzeniu mówiłem jej ,,kocham cię'' każdego dnia, o każdej porze i chwili. Byłem tak przepełniony radością, że nie wstydziłem się mówić tego nawet przy przyjaciołach; na początku patrzeli na nas zaszokowani, ale później cieszyli się razem z nami. Przez te kilka dni chodziłem od rana wznoszony motylkami, czując się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Jednakże, od tamtego momentu i tamtej rozmowy, przez te kilka dni zastanawiałem się, czy rzeczywiście nie cierpię na depresję. 

Ta myśl była jak nieprzyjemna mantra. 

Kiedy wracam wspomnieniami do przeszłości i przypominam sobie swoje życie, to od kiedy pamiętam, byłem pogrążony w pesymistycznych myślach bardziej niż zwykłe ludzkie zwątpienie. Poczucie niepewności i lęku towarzyszyły mi od najmłodszych lat, z wiekiem nasilając się do strachu o maksymalnej skali i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak bardzo się bałem, nie umiałem. Pogłębiałem się w melancholii, nostalgii i tęsknocie za czymś, czego nawet nie umiałem wytłumaczyć, a jednak tkwiło to we mnie tak mocno, że czasami płakałem, nie mogąc do tego wrócić. Doszedłem również do takiego momentu w życiu, w którym czasami myślę, że wolę się poddać i zniknąć, aniżeli walczyć o coś, czego moje oczy nawet nie widzą; autodestrukcyjne myślenie, ale inaczej nie umiałem.

Nie umiałem.

Świąteczna gorączka i chaos związany z nią, emocjonalna namiętność z Alanną oraz natrętne i przytłaczające myśli na temat depresji – żyłem tym od kilku dni, jednak najgorsze pukało w ostatnich drzwiach tejże wyliczanki – okropny, rozdzierający, tkliwy i olbrzymi głód narkotykowy. Miałem ochotę wciągnąć kreskę.

Żyłem w totalnym rollercoasterze. 

Chodziliśmy po tym cholernym centrum i spojrzawszy na twarze rówieśników, w niektórych z nich dostrzegaliśmy samych swoi; rozpoznawaliśmy ćpunów nawet nie wymieniając z nimi żadnego słowa. To był jak radar, po prostu. Kiedy mijali nas, razem z Adamem mieliśmy ochotę zawrócić i zagadać o towar, ale walczyliśmy. Walczyliśmy z falą potu, potężną gulą w gardle i rozdrażnieniem zwykłymi drobnostkami. To było straszne. Zastanawiałem się, jak długo będę czuł te emocje z powodu odstawienia, bo minęło dopiero kilka dni, a ja z każdym następnym czułem się jeszcze gorzej i coraz bardziej chciałem się poddać, nie wytrzymując już tego.

Kiedy szał zakupowy dobiegł końca, poszliśmy do McDonalda i wzięliśmy burgera na wynos. Kierując się do samochodu na parkingu, Adam zagadał:

— I co zrobimy z Frankiem i Kosą? — zapytał. — Powiemy to?

— Wiesz, że nie mamy wyjścia — odpowiedziałem, przybity tą sytuacją. — Może to rzeczywiście najlepsze rozwiązanie...

— A może to zostawimy? — zaproponował. Zatrzymałem się, rzucając na niego zdziwione spojrzenie. — No co? — wzruszył ramionami, dodając z pełną buzią: — Przecież minęło kilka dni i nic się nie stało. Jesteśmy tu przecież; w mieście, w samym sercu Nowego Jorku. Czy ktoś grozi nam spluwą? — powiedział.

— Ale zaczepili Andy i Alanne...

— Ale od tamtego momentu jest cisza — skwitował z pewnością siebie. Umilkłem, nie do końca będąc tego takim pewnym. — Poczekajmy jeszcze trochę, może koleś tak tylko straszył.

— Naprawdę wierzysz w to, że koleś ,,tak tylko straszył''? — zakpiłem, nie dowierzając jego naiwności. 

— Chcę w to wierzyć, okej? — warknął. — Na razie siedźmy cicho, okej? — spojrzał na mnie. — Poczekajmy, może odpuścili albo... — zawahał się. — Po prostu na razie poczekajmy, okej?

— Okej — skinąłem.

Urwaliśmy temat, nie drążąc go dalej; zresztą wzbudzał on w nas tyle nerwów, że bardzo rzadko go poruszaliśmy. Może Adam miał rację – może na groźbach Franka się skończy, a może nie, kto wie. Tak czy siak, od tamtego momentu to było nasze pierwsze zapuszczenie się na miasto i chodzenie po tym centrum nie było takie straszne, jak nam się na początku wydawało.

Nagle Adam szturchnął mnie, z cwanym uśmiechem wskazując na dwie dziewczyny, które przeszły obok. Tyłeczki każdej z nich aż prosiły się o klapsy. Zagwizdaliśmy i zaśmialiśmy się jak te młode szczyle, nie ukrywając podniecenia.

— Ej, laski! — zawołał w ich stronę. — Macie ochotę na spotkanie ze Świętym Mikołajem?!

Odwróciły się, tym samym powodując, że wybuchliśmy głośnym śmiechem i pobiegliśmy prosto do auta na parkingu. Dziewczyny okazały się być Amandą i Alanną, które również tu przyszły zrobić świąteczne zakupy.

~*~

Hałas radosnych rozmów, zapach świątecznych potraw i ,,Kevin sam w domu'' w tle hucznej biesiady. Wielki, drewniany stół w jadalni ugościł całą rodzinę Adama, Alanny i Amandy. Ciotki rozmawiały głośno i wesoło przy lampce wina, a wujkowie jeszcze głośniej, co rusz zalewając kieliszki schłodzoną wódką. Tuż obok mojego lewego ramienia siedział Adam, a obok prawego Alanna, która ukradkiem pod stołem częstowała jedzeniem Maxa. Andy, która siedziała obok przyjaciółki, zdołała ukraść ze stołu dwie flaszki; kiedy któryś z wujków zorientował się, że jednej brakuje, szedł po kolejną, niczego nieświadomy, a my chichraliśmy się na całego, ledwo zachowując przy świątecznym stole powagę.

Nie mogłem zachwycić się atmosferą, która panowała dokoła; a opisać ludzkimi słowami te emocje było jeszcze trudniej. Wszyscy się śmiali i rozmawiali; część z nich podzieliła się na wspomnienia słodkiej młodości, druga część powoli poruszała kontrowersyjne tematy, które lada moment mogły doprowadzić do niezłej rozróby (a lany alkohol był w tej sytuacji jak oliwa dla ognia). Z radością obserwowałem również moją młodszą siostrę, która z Jasonem, młodszym bratem Amandy, otwierali przy dużej choince prezenty i potrafili cieszyć się nawet ze zwykłych skarpet oraz czekolady. Byłem szczęśliwy. Kiedy zasiadłem do tego stołu, momentalnie zapomniałem o chaosie problemów, z którymi ostatnimi czasy żyłem. Ten cały bajzel ulotnił się z mojej głowy w ciągu sekundy; to było coś niesamowitego. 

W pełni cieszyłem się świąteczną chwilą. Nawet jak w pewnym momencie wszystkie ciotki zaatakowały mnie i Alanne, życząc długiej i szczęśliwej miłości, co wywoływało tylko i wyłącznie falę skrępowania oraz lekkiego zażenowania, to cieszyłem się jak głupi. 

— A ty, młody przystojniaku, kiedy znajdziesz swoją wybrankę? — zwróciły się do Adama, który w międzyczasie wydłubywał ości z zębów.

— He? — mruknął z palcami w buzi, nie zrozumiawszy ciotek.

Cała ta świąteczna impreza była usłana podobnymi śmiesznymi chwilami. W którymś momencie ciocia Rachel, mama Andy, poprosiła córkę o podanie sałatki, ale Amanda była tak zajęta polewaniem pod stołem naszych szklanek alkoholem, że nawet nie usłyszała prośby. Gdy dźwięk przelewanej cieczy dotarł do uszu ciotki, ta pokręciła z uśmiechem głową i obejrzała się za nami. My zaś, czerwoni jak burak, o mało co nie wybuchliśmy śmiechem, oglądając tę scenę. Podobną wtopę złapała Alanna: kiedy jej mama o coś zapytała, Aly (która do alkoholu ma bardzo słabą głowę) na początku wypowiedzi czknęła, a potem przejęzyczyła pijacko kilka słów, w końcu powtarzając poprawne zdanie z trzy razy. 

Powoli i mnie alkohol ścinał. Kiedy obejrzałem się za Adamem, który nerwowo rozmawiał z panem Winstonem jak z kimś równym sobie, dotarło do mnie, że to już zaszło za daleko. Mieliśmy trzymać fason, a koleś prawie kłócił się z ptakiem, na dodatek swobodnie trzymając w dłoni szklankę z drinkiem. 

— Jak możesz uważać, że Donald Trump był świetnym prezydentem? Ten frajer przyniósł naszemu krajowi wstyd! — burzył się Adam, nachylony nad panem Winstonem, który beztrosko siedział na stole wśród świątecznych potraw.

— Ten frajer trzymał za mordy wszystkich skurczybyków, które po jego upadku rozpętały wojnę! Słyszałeś, co stało się w Afganistanie po wycofaniu wojsk przez Bidena? Słyszałeś o Ukrainie w Europie? Ty, rudzielcu, w ogóle masz pojęcie o tym, co się dzieję na świecie? — zapytał Winston. 

— Tak! — odpowiedział dumnie i chełpliwie. — Mam pojęcie! I nie rudzielcu, bo ci pióra z tyłka powyrywam, jasne? — ostrzegł, pokręciwszy palcem przed jego dziobem.

— Spróbuj tylko, no spróbuj! Odgryzę ci tego palucha! 

Siedziałem obok i nie mogłem wytrzymać ze śmiechu. Temat polityki rozkręcał się również wśród męskiego grona rodziców i tym razem miałem wrażenie, że tam mógłby zakończyć się na ostrej wymianie zdań. Modliłem się, żeby tak się tylko nie stało. 

Kiedy skierowałem spojrzenie na Alanne, moje serce zabrzmiało głośniej niż kościelne dzwony. Najpierw zeskanowałem jej prostą czerwoną sukienkę na ramiączka, w której wyglądała olśniewająco, a potem spojrzałem na uśmiechniętą twarz. Miała czerwone usta, które odważyłem się pocałować. Skradłem jej pocałunek, czego, zaskoczona, się nie spodziewała.

— Tak przy wszystkich? — zapytała niewinnie, oglądając się za resztą.

— Dlaczego nie? — wzruszyłem ramionami, głaszcząc jej rozpuszczone włosy. Tak po prostu.

Po krótkiej wymianie zdań z Alanną, przelotnie obejrzałem się i złapałem kontakt wzrokowy z moją mamą, która zdołała uchwycić nasz intymny moment. Posłała mi pełen radości uśmiech i całusy w powietrzu. Zawstydziłem się jak jakiś małolat, przez resztę wieczoru nie całując już przy wszystkich Alanny. 

Kiedy ciąg radosnych i głośnych rozmów nie miał końca, w pewnym momencie, kiedy moja pijana głowa zrozumiała, że jest pijana, zorientowałem się, że nawet i ja przestałem ukrywać się z drinkiem w dłoni. Piłem swobodnie alkohol przy rodzicach, ciotkach i wujkach, ciesząc się jakby sam do siebie. Choć Alanna i Andy próbowały wciąż udawać cnotliwe; czasami ich pijackie wygłupy zdradzały sekret, czego nawet nie były świadome – dalej śmiały się najgłośniej wśród towarzystwa i czasami z tego śmiechu spadały z krzeseł. 

— Donald Trump jest obrzydliwym oszustem! — ciągnął Adam, którego głos stawał się coraz bardziej nerwowy. — Jak możesz mówić, że jest inaczej? — nie dowierzał, patrząc na pana Winstona.

— Donald Trump zrobił dla kraju więcej niż ten lewacki dziadek z demencją, pojmij to, głąbie! — odpowiedział mu. 

— Mamo, tato, spójrzcie, spójrzcie! — zawołała Jade, jak w skowronkach przybiegając z salonu. Rodzice, niewzruszeni, dalej rozmawiali z przyjaciółmi. — Mamo, tato, spójrzcie, no! Dostałam książkę ,,Małe kobietki''!

— Kochanie, to bardzo wspaniale — odparła mimochodem mama, trzymając w dłoni kieliszek z winem. — Tak, tak, o Boże, pamiętam to! — wróciła do wspomnień z młodości, które toczyły się w towarzystwie wszystkich ciotek.

— Hej, głąbem, to ty jesteś! 

— Lewackie ścierwo, ha-tfu! 

— Ty cholerny... — Adam prawie chwycił pana Winstona, ale w ostatniej chwili go powstrzymałem; chociaż w moich rękach jeszcze przez kilka sekund się szamotał, by dorwać ptaszynę.

— Tak, tak, i co?! I ty w to wierzysz?! — uniósł się z tonem wujek Zack, ojciec Adama, w stronę mojego taty. — Will, no wiesz ty co? Miałem cię za rozsądniejszego kolesia! — oburzył się.

— Och, czyżbyś tylko udawał wielce tolerancyjnego? — parsknął mój tata, po czym upił kieliszek wódki, a następnie spojrzał z uśmiechem na starszego Lutchera i kąśliwie dodał: — Ale wiesz co, nie pierwszy raz po alkoholu pokazujesz prawdziwą twarz. 

— Co masz na myśli, co?! — najeżył się wujek Zack.

— Spokój, hej! — wszedł między nimi tata Alanny.

— Boże, Andy, ale się najebałam... — chichrała się obok Aly.

— Kto mi kupił książkę?! — pytała każdego Jade, chodząc w tę i we w tę stronę.

— Święty Mikołaj! — powiedział ktoś.

— Święty Mikołaj nie istnieje! — odpowiedziała, pewna siebie.

— Aly, jak moi rodzice się dowiedzą...

— A moi? Matka mnie zabije!

— Nancy to jeszcze z nami się napije, zobaczysz! — i obie się zaśmiały.

To był prawdziwy harmider. Ze wszystkich stron świata dochodziły rozmowy różnych maści; od radosnych, słodkich i śmiesznych, aż po nerwowych i prowokujących. Kiedy każdy był zajęty każdym, a świąteczna impreza zapowiadała się na długą, długą noc, ja siedziałem wśród głośnych rozmów i śmiechów, z uśmiechem na twarzy obserwując rodzinę i bliskich. Wszyscy wydali się tacy szczęśliwi; nawet męskie grono, które prawie skakało sobie do gardeł. Siedziałem i spojrzawszy na ludzi, którymi się otaczałem; przede wszystkim poczuwszy te bijące ciepło, to bezpieczeństwo i przyjaźń, zapragnąłem jeszcze bardziej zmienić swój świat i życie – zmienić siebie. 

Chciałem, żeby moi rodzice byli ze mnie dumni, żeby moja młodsza siostra mnie podziwiała, żeby Sebastian Olivers był zadowolony, że był Sebastianem Oliversem; żeby wreszcie ten człowiek był szczęśliwy. 

Kiedy odwróciłem wzrok na moją wspaniałą dziewczynę i spojrzałem na jej twarz, bardzo zapragnąłem, żeby i ona była najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Czułem w sobie rosnącą siłę i energię, by odciąć się od przeszłości i wszystko pozmieniać. Nagle zalała mnie nadzieja i wiara w rzeczy, które planowałem i w które wcześniej wątpiłem. Ta moc była niesamowita. 

Cieszyłem się. Kiedy obok mnie Adam kłócił się z panem Winstonem, pijana Alanna i Amanda chichrały się najgłośniej wśród całego towarzystwa, mama i ciotki wspominały czasy młodości i ekscytowały się każdą opowiedzianą historią, a tata i wujkowie prawie chwytali po miecze, ja siedziałem i cieszyłem się. Po prostu się cieszyłem i cieszyłem.


~*~

wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku kochani!!


spełniajcie marzenia, nawet te głupie




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro