Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— A tak właściwie, to gdzie masz Alanne? 

Amanda popatrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, gdy ja niewzruszony obejrzałem się dookoła korytarza, starając się uciec od jej natarczywego wzroku. Czy to takie dziwne, że jestem ciekawy czemu Alanny nie ma znowu w szkole? Zwykłe pytanie, a ona jak zwykle wyobraża sobie nie wiadomo co. Potarłem kark, powracając do jej niebieskich, dużych ślepi. Uśmiechnęła się, ponawiając wkładanie książek do szafki. 

— Źle się czuje — odpowiedziała — Bardzo przeżyła ucieczkę swojej kotki. 

— Słyszałem — odparłem — Nie znalazła się? 

— Jak widać — powiedziała, zamykając szafkę — Nie zdziwiłabym się, gdyby to Królik zajebał jej kota — prychnęła.

— A nie wiem, może — uniosłem kąciki ust, zgrywając się.

— Sebastian? — rzuciła nagle poważniejszym tonem, spoglądając na mnie z lekko rozchylonymi ustami. 

— No? — zapytałem, obejrzawszy się ponownie dookoła. 

— Czy ty przypadkiem... — urwała, jakby bała się zapytać. — Czy tobie przypadkiem nie spodobała się Alanna? — rzuciła, uważnie mi się przyglądając.

— Żartujesz sobie? — prychnąłem.

— Nienawidzę poranków... — wymamrotał zaspany Adam, pojawiając się nagle. Oparł czoło o szafkę Amandy, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. — Kurwa, zabierzcie mnie stąd. 

— Cześć, Adam — uśmiechnęła się Morgan, trzymając przy piersiach książkę, którą zacisnęła bardziej. 

— Czeeeść — przywitał się zmęczony, wzdychając głośno. — Nienawidzę szkoły, nienawidzę tej budy, przysięgam, że pod koniec ją spalę — powiedział zdenerwowany, waląc pięścią w szafkę. 

— A ja ci pomogę, mój kompadre — uśmiechnąłem się, nakładając kaptur na głowę.

— Jezus, wyglądacie jak nieżywi — zaśmiała się Amanda. 

— Bo nie żyjemy? — oboje odpowiedzieliśmy w tym samym czasie.

— Przesadzacie z tym paleniem — powiedziała, na co oboje wywróciliśmy oczami z kolejnych jej zbędnych pouczeń. — Jeszcze będziecie mieć gąbkę zamiast mózgu. 

— Dzieci i ryby głosu nie mają, zamilcz — przycisnąłem palca wskazującego do jej ust, na co spojrzała na mnie gniewnie. 

— Amando, dzięki za zamartwianie się, ale to naprawdę niepotrzebne — wtrącił Adam, wzdychając ciężko. — Alkoholiczko — dodał, uśmiechając się łobuzersko, na co pacnęła go w ramię. 

— Ćpuny do wora, wór do jeziora! — dogryzła. — Sebastian, a ty nie uciekniesz od naszej rozmowy — spojrzała na mnie.

— Jakiej rozmowy? — zmarszczyłem brwi. 

— Widzisz, to już te dziury w pamięci — uśmiechnęła się cwanie, na co ponownie wywróciłem oczami. — Od tej poważnej rozmowy — zaakcentowała, wymijając nas i kierując się pod swoją klasę. 

— O co jej chodzi? — zapytał Adam, odpychając się od szafki. 

— Nie wiem — wzruszyłem ramionami, doskonale zdając sobie sprawę z jej słów. 

Chyba mam przejebane.

— A, właśnie! — rzucił Lutcher, krocząc ze mną tłocznym korytarzem. 

— Co? 

— Czy ty coś... ten tego... z Alanną? 

— Ja pierdole, kolejny — rzuciłem zły.

Jednak tak, jak okłamywałem bez problemu Amandę, tak nie mogłem obejść się z Adamem, oszukując go za jego plecami. To był jak nóż w plecy – kłamiąc mu prosto w oczy. Wyrzuty sumienia do teraz mnie męczyły, kiedy postanowiłem złamać złożoną złotą przysięgę dla jego kuzynki. I szczerze powiedziawszy, to nie żałowałem otworzenia tej puszki pandory – było warto złamać obietnicę dla kogoś, kim była Alanna. Najgorsze w tym wszystkim było jednak ukrywanie tej relacji, która nadal była dla mnie zagadką, choć wiedziałem, że się zauroczyłem, a ona uwielbiała mnie tak, jak ja ją, to wciąż pozostała obawa. Pamiętałem słowa Adama na ten temat, lecz tak, jak znam swojego najlepszego przyjaciela – nie zareagowałby inaczej, jak tylko złością. Znałem Adama i doskonale wiedziałem, że nie byłby zadowolony. I tego bałem się najbardziej – że nie zaakceptuje moich uczuć do Alanny, co sprawi, że najprawdopodobniej stracę brata. 

— Ile razy mam powtarzać, że fajnie nam się żartuje? — rzuciłem zdenerwowany — Skąd wam przychodzi ten pomysł do głowy? 

— No wiesz, po wczorajszym waszym zniknięciu wszystko może się przydarzyć — prychnął.

— Ale nic się nie przydarzy — burknąłem — Ja poszedłem się odlać, a ona rozmawiała z Austinem. 

— Wiesz, że nie miałbym nic przeciwko — powiedział, na co wybuchłem prychnięciem. 

— Hej, Adam, jest twoja kuzynka? — nagle zatrzymała nas Susan, stojąc na przeciwko. 

— Nie, a czego od niej chcesz? Kolejnej serii wpierdolu? — rzucił ostro. 

— Przeprosić ją — rzuciła, przelotnie się za mną oglądając — Także przeproś ją ode mnie — dodała bez emocji, wymijając nas. 

— No nie wierzę, co to się stanęło — powiedział zadziwiony. 

Uśmiechnąłem się pod nosem, doceniając od Susan przeprosiny dla Alanny. To niespotykane, żeby ta dziewczyna przepraszała kogokolwiek. Obejrzałem się za Laurie, dostrzegając tylko znikające w tłumie uczniów ogniste, kręcone włosy. 

— Jak chodzisz, frajerze? 

Futbolista pchnął mnie z bara, zatrzymując się obok z dwoma kumplami z drużyny. Popatrzyłem złowrogo na Ethana, zdejmując kaptur z głowy. Nigdy nie należałem do chłopaków stwarzających konflikty i przede wszystkim nie robiłem sobie wrogów. No, są przypadki, w których staram się kontrolować. Ale jeszcze nikt nie wkurwiał mnie tak mocno, jak Ethan i jego banda pizd ze składu footballu. Od dziewiątej klasy gość działał mi tak na nerwy, że jego zwykła obecność sprawia, że mam ochotę z jego twarzy zrobić miazgę. Nasza wrogość do siebie wzięła się tak naprawdę znikąd – po prostu od początku zamiast dogadać się normalnie, to uznaliśmy siebie za wrogów. To znaczy, on dla mnie wrogiem nie był, choć pewnie ja dla niego byłem. Dużą nienawiścią pałał do mnie ze względu na Susan, która leciała do mnie, a nie do niego. Ale nie będę ukrywał, że nie lubiłem typa i mnie wkurwiał. 

— Znowu masz jakiś problem, spierdolino życiowa? — rzuciłem zdenerwowany, stając na przeciwko niego. 

Adam chwycił mnie za ramię, starając się odciągnąć.

— Hoho, zawsze szczekasz więcej mordą niż robisz, Olivers — skozaczył, uśmiechając się chytrze pod nosem. 

— Chcesz się, kurwa, przekonać, czy mam cię jednak do pionu postawić? — zagroziłem, zachowując powagę.

Za dość już miałem nerwów przez pytania od Adama, a Ethan dolał tylko oliwy do ognia, stąd mój agresywny impuls. Zawsze staram się być miły i śmieszny wobec ludzi, nie stwarzać żadnych problemów i kłótni, jednak największą moją wadą jest chyba te szybkie wytrącenie z równowagi oraz impulsywność. Choćbym się starał na trzeźwo, jak i po alkoholu, to nie mogłem, dopóki nie odciągał mnie zawsze siłą Adam. 

— A co, zagrozisz mi jak Susan, skurwielu jebany? — przybliżył się do mnie, wyrównując nienawistnie kontakt wzrokowy. 

— Wypierdalaj, Ethan — rzucił stanowczo Adam, trzymając mnie mocno za ramię. — Sklej pizdę i lepiej szukaj problemów gdzie indziej. 

— Och, wyżaliła się kochankowi? — zakpiłem, unosząc łobuzersko kąciki ust. — Może wreszcie ci obciągnęła, co? A powiem ci taką tajemnice: mi tak — wyszeptałem szyderczo. 

— O rzesz ty, kurwa, skurwielu! — wystartował agresywnie, szybko zostając zatrzymanym przez swoich kolegów. 

Momentalnie wokół nas zrobił się chaos i tłok; nastolatki hucznie kibicowały, bucząc i przygotowując się do nagrywania. Nagły wzrost ciśnienia i temperatury ciała sprawił, że oddychałem ciężko i głęboko, mierząc wrogim spojrzeniem Ethana. Zacisnąłem ręce w pięści, czując, jak Adam próbował mnie odciągnąć. 

Prowokująco wykonałem ruch ręką podobny do walenia konia, po czym aktorsko wytrysnąłem na Gilberta.

— O ty kurwo, nie żyjesz! — krzyknął zezłoszczony, wyrywając się kumplom.

— Co tu się dzieję?! 

Zdążyłem zrobić jedynie unik, ustawiając się w pozycji gardy. Adam odciągnął mnie z całej siły, po czym na samym środku zgromadzenia stanęła jedna z najbardziej znienawidzonych pedagog, pani Squirting, której nazwisko było jakimś życiowym żartem. Kobieta poprawiła grube oprawki na nosie, spoglądając najpierw na mnie, a później na stojącego obok rozwścieczonego Ethana. 

— Co tu się dzieję?! — zapytała lodowato swym szarpiącym głosem, przypominający bardziej wycie świń w rzeźni. — Olivers, Gilbert, macie mi coś do powiedzenia? — położyła dłonie na biodrach. 

— Nie — rzuciłem, wyrywając się Adamowi, z którym odszedłem. 

— I żeby mi to było ostatni raz! — wykrzyczała ostatecznie. 

— Stary, kontroluj — powiedział opanowany Adam — Nie daj się prowokować. 

— Łatwo, kurwa, mówić — rzuciłem, nakładając kaptur na głowę. — Skurwiel działa mi tak na nerwy, że jeszcze chwila, a nie zawaham się go zajebać, przysięgam. 

— W sumie, to ktoś w końcu powinien — wzruszył ramionami, podzielając ze mną zdanie. 

~*~

Wyszedłem ze szkoły razem z Lutcherem, Elliotem i Lloydem, jednak z myślami pełnych Alanny i tego, co może robić, jak się czuć, jak zareaguje na kotkę, jak się ucieszy. Zastanawiałem się, jak bardzo będzie szczęśliwa i radowało mnie to – że mogę jej te szczęście sprawić. Już nawet zwykłe schodzenie po stopniach schodów zabierało mnie w podróż pełną Clooney, tak bardzo owinęła mój umysł wokół swojego palca. Pomimo uciążliwości tych chaotycznych myśli, to polubiłem je. Sprawiały, że przez cały mój organizm przechodził przyjemny prąd, zakończywszy się w brzuchu miłymi iskierkami. Nigdy przedtem takich doznań nie miałem i było to słodkie uczucie. 

Zmarszczyłem brwi zaniepokojony, widząc, jak przed główną bramą przy murku stała spłoszona Amanda, otoczona trzema futbolistami. W tym Ethanem, który przeplatał między palcami jej blond kosmyki włosów, stojąc nachylony nad przestraszoną Morgan. To była sekunda, kiedy podniósł mi ciśnienie do takiego stopnia, że cała złość zalała mnie bardziej niż dotychczas to słodkie uczucie przez Alanne. Jednak nie to sprawiło, że otworzyłem szeroko oczy – Adam gwałtownie zrzucił z pleców plecak i pobiegł wkurwiony jak nigdy do Gilberta, wjeżdżając w niego jak ciężarówka. 

Kędziorki na blond czuprynie oraz okulary robiły z Adama na pierwszy rzut oka niestwarzającego żadnych problemów chłopaka – oczywiście tak było, ponieważ Lutcher nie szukał problemów. Lecz pod tym zabawnym i humorystycznym gościem krył się impulsywny, wybuchowy sukinsyn, który miewał niekiedy krótsze nerwy ode mnie. Adam zawsze stawał w obronie przyjaciół i rodziny nawet wtedy, kiedy byli winni – nie zważając na daną sytuację, on od razu działał, wybuchając agresywnością do osób, które stwarzały zagrożenie dla jego bliskich. Takie zachowanie zdążyłem zauważyć u jego kuzynki, która w niektórych momentach reagowała dokładnie jak on. 

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, zwłaszcza, że twój najlepszy przyjaciel ma problemy – pobiegłem zaraz za Adamem, wjeżdżając na jednego z rozjuszonych futbolistów, który automatycznie odpowiedział atakiem. To się nazywa widowisko – niespodziewana ostra bójka na szkolnym dziedzińcu, która od razu przyciągnęła wszystkich dookoła. Lutcher napierdalał obok leżącego na ziemi Ethana, kiedy ja blisko ich biłem się z jego kumplem. Lloyd bił się z czarnuchem od nich, a Elliot trzymał wystraszoną Amandę. Wszystko było gwałtowne i chaotyczne, a ciśnienie i adrenalina powodowały, że nie czułem, jak sam dostaję. Dopiero spływająca krew z mojego łuku brwiowego utwierdziła mnie w przekonaniu, że ten gość zdążył mnie kilka razy uderzyć. Biłem go pięścią po twarzy w parterze, kolanem dociskając jego przeponę. 

— Chłopaki, stop, proszę, uspokójcie się... — mówiła przerażona Amanda na skraju płaczu. 

— Dosyć, kurwa — wtrącał Elliot — Idzie facetka z ochroniarzami! 

— Woah, biją się! — krzyczał ktoś w tłumie. 

— O kurwa, ale jazda!

— Nagrywaj to!

— Co tu się dzieję?! 

Zostałem gwałtownie odciągnięty przez jednego z ochroniarzy, po czym mocno przyciśnięty klatką piersiową do ziemi ze splecionymi rękami do tyłu. Tuż obok mnie leżał podobnie rozjuszony Adam, ciężko i szybko oddychając. Rozglądał się dookoła, ostatecznie zawieszając rozżalone spojrzenie na stojącej niedaleko Amandzie. Poruszyłem się nerwowo, kląć pod nosem z wkurwienia. Niewygodnie jest leżeć przyciśniętym do ziemi. 

— Będę już grzeczny — uśmiechnąłem się słodko, chcąc wstać, jednak ochroniarz ani drgnął. 

— Co tu się dzieję?! — krzyknęła pedagog Squirting, karcąc nas lodowatym wzrokiem. — Znowu wy?!

— Tak wyszło — rzucił ozięble Adam, spluwając krwią na ziemie. 

— Do dyrektora z nimi, ale już!

~*~

Westchnąłem ciężko, drapiąc się po głowie. Kolejny raz, kiedy mam okazję widzieć zawiedzionych rodziców wezwanych do szkoły, mam okropne wyrzuty sumienia. Siedziałem na krześle przed dyrekcją, czekając, aż wyjdzie z nich Lutcher. Siedziałem zaraz na przeciwko mamy i taty, którzy nawet na mnie nie patrzyli. Ojciec drapał lekko mamę po szyi, aż w końcu wzrok skrzyżował ze mną. Popatrzyłem w jego błękitne oczy, które odziedziczyłem. Jesteś zły? – myślałem cały czas, chcąc odczytać cokolwiek z jego twarzy. Na marne, ponieważ wszystko ukrywał pod tą wielką tajemnicą, która bywała dla mnie niekiedy wielką zagadką. 

— O co poszło? — zapytał po dłuższej chwili ciszy. 

— Amandę ktoś zaczepiał — odpowiedziałem zgodnie z prawdą — Nie mogłem tak tego zostawić — dodałem. 

— Oczywiście, bo lepiej jest się pobić — prychnęła mama. 

— Przepraszam — powiedziałem z wyrzutem. 

— Nie przepraszaj nas, tylko na następny raz proszę cię, Sebastian, myśl. Ile razy mamy być wzywani do szkoły z ciągle tych samych powodów? Może czas najwyższy wyciągnąć jakieś wnioski, kotku, co? — pouczyła mnie, na co wywróciłem oczami. 

— Ekhem, powiedziała Jane — odchrząknął tata, zakładając prawą kostkę na lewe kolano. 

— Skarbie, naprawdę? — uniosła jedną brew, spoglądając na męża. — Chcesz, żebym to ja zaczęła ci wypominać?

— Sebastian jest młody, dajmy spokój — powiedział, poprawiając marynarkę — I na pewno z każdych swoich wybryków wyciąga wnioski — uśmiechnął się w moją stronę, co lekko odwzajemniłem. 

— Mam nadzieję — uśmiechnęła się ciepło, przysuwając bliżej i nachylając nade mną. — Sebastian, kotku, nie możesz tak reagować — powiedziała, dotykając delikatnie ręką mojej skroni. 

Syknąłem, kiedy najechała na poraniony łuk brwiowy. 

— W twoim wieku robiło się podobne głupstwa, ale z każdych wyciągało lekcje. I przede wszystkim nie popełniało tych samych błędów — spojrzała na mnie znacząco, głaszcząc kojąco po głowie. — Może jak dorośniesz, to zrozumiesz, że to wszytko było niepotrzebne. 

— Może, nie wiem — wzruszyłem ramionami. — Przepraszam was. 

— Dobra, stary, nie mazgaj się, co ty jesteś baba? — wtrącił tata, na co prychnąłem rozbawiony. — Na następny raz masz nauczkę, że bije się tak, aby samemu wyjść z tego cało. Widzisz, i kolejny raz masz rozwalony łuk brwiowy, mało ci? 

— A widziałeś jego? — prychnąłem. 

— Gorzej? — uśmiechnął się łobuzersko. 

— No ku... — urwałem, oblizując dolną wargę po dostrzeżeniu morderczego spojrzenia mamy. — O wiele gorzej — poprawiłem się. 

 — No i super — przybił ze mną żółwika.

— Jak tak dalej pójdzie, to skończę szybciej siwa niż moja matka — prychnęła mama.

— Jak tam u dziadków? — zapytałem.

— Ach, zapomniałabym! — ocknęła się. — Musimy porozmawiać z dziećmi o wyjeździe — spojrzała na tatę. 

— Jakim wyjeździe? — spytałem zaciekawiony, uśmiechając się. 

— Państwo Olivers? — drzwi otworzyła sekretarka. 

Westchnąłem, ostatni raz spoglądając na rodziców, którzy wstali razem ze mną, wchodząc do sekretariatu dyrektora. Po lewej stronie w kierunku ostatecznego wyroku na holu stał Adam z rodzicami, odwracając się po chwili w moją stronę. Uśmiechnąłem się, co odwzajemnił, unosząc kciuka. Chyba nie będzie tak źle. Chyba. Oby nie było tak źle. 

— Do widzenia — pożegnał się dyrektor z rodziną Lutcher, spoglądając w naszą stronę. — Zapraszam państwo Olivers — poinformował, wchodząc do swojego biura. 

— Ech, nuda — ziewnął wujek Zack, kierując się z Adamem i żoną do wyjścia. — Ciągle te same słowa.

— Oj, to chyba tam nie wchodzę — prychnął tata, zatrzymując się. 

Przybiłem sobie z Adamem żółwika zanim zniknąłem za drzwiami po raz kolejny w tym samym, dobrze mi znanym, miejscu. Usiadłem na krześle obok rodziców, myślami krążąc wokół Alanny i tego, jak ucieszy się po zobaczeniu swojej kotki.

~*~

Pogłaskałem leżącą przy mojej szyi, zawiniętą w kłębek kotkę, po czym przewróciłem kartkę, czytając następną stronę biografii Jima Morrisona. Gość był wybitnie zajebisty, nie ma co ukrywać. Jego muzyka i poezja to czysta magia. Zatracałem się z linijki na linijkę, słysząc przy uchu mruczenie, oraz czując przy skórze przyjemne futerko zwierzaka. Jej kotka dziwnie do mnie lgnęła od wczoraj, nawet zasnęła tuż obok. Podrapałem kocura, słysząc głośniejsze pomrukiwanie z zadowolenia. Zaczytany w Morrisonie nawet nie usłyszałem, jak do mojego pokoju weszła Jade.

— Sebastian... — odezwała się cicho, zasiadając na łóżku. 

— Puka się — rzuciłem, spoglądając na nią kątem oka.

— Czy... Czy ta Alanna będzie na mnie zła? — zapytała niepewnie. 

— Przecież jej nie ukradłaś, dlaczego miałaby być — powiedziałem, zamknąwszy książkę i odłożywszy ją na nocną szafkę. 

— Nie wiem, może tak pomyśli — wzruszyła ramionami, uciekając od kontaktu wzrokowego. 

— Spokojnie, nie pomyśli — odparłem — Ale jak ty przekitrałaś tego kocura? — prychnąłem. 

— Normalnie — uśmiechnęła się. — Jason mi pomógł. Trzymał Maxa, a rodziców i ciebie nie było w domu. 

— Kochanie — rzuciła mama, wchodząc do pokoju — Och, i drugie moje kochanie — spojrzała radośnie na Jade. 

— No? — zapytałem, głaszcząc mruczącą kotkę. 

— No, to najpierw pierwsza sprawa: kiedy masz zamiar oddać tego kota? — zapytała, krążąc powoli po pokoju. 

— Dzisiaj, może jutro — wzruszyłem ramionami, spoglądając na zwierzaka. — Albo nigdy. 

— Dobra, a druga sprawa: w sobotę idziemy do wujka Zacka.

— Tak! — Jade uniosła się triumfalnie, wykonując piąstką gest zwycięstwa. 

— No, a w niedziele z ojcem wyjeżdżam. Dziadki się wami zajmą — dodała uśmiechnięta.

— Co? — wykrztusiłem, unosząc się, przez co strasząc tym śpiącą kotkę. 

— Taaaaak! — wykrzyczała szczęśliwa siostra — Wolna chata, wow! 

— Mała, nie rozpędzaj się — mruknęła cwanie mama.

— Ach, tak, przepraszam — Jade z powrotem usiadła jak posąg na łóżko, kładąc obie ręce na uda i wbijając ślepo wzrok przed siebie. 

— J-jak to wy... wyjeżdżacie? — zapytałem zdezorientowany — Myślałem, że gdzieś razem pojedziemy.

— To wyjazd służbowy, skarbie — poinformowała. — A razem gdzieś na pewno wyjedziemy, może nawet i większą grupą? — powiedziała, brzmiąc bardziej na pytającą samą siebie. 

— A gdzie? — zapytałem zaciekawiony.

— To jeszcze do uzgodnienia — rzuciła, wychodząc z pokoju. 

— No... — odezwała się Jade — To dzięki, że nie podkablowałeś mnie mamie — wstała z łóżka.

— Całuj pana — wystawiłem rękę niczym przedstawione dłonie na obrazie Michaela Angelo'a. 

— Pieprz się — wystawiła mi środkowy palec, zamykając po chwili drzwi.

— Ty mała... — urwałem. 

Skąd ten gówniarz zna takie słowa? Ach, no tak – pogromczyni GTA, co tu dużo mówić. No, i simsy, wersja dla dorosłych. Pokręciłem głową, opadając na materac łózka. Odwróciłem głowę w stronę oczu kotki, wystawiając do niej palca. Powąchała go, po czym szybko dotknąłem jej słodkiego noska. Uśmiechnąłem się. Chwyciłem komórkę, odblokowując ekran. Alanna była dostępna pięć godzin temu. Spojrzałem na zegarek. Siedemnasta osiemnaście. Zablokowałem telefon, wstając na równe nogi. Najwyższy czas chyba dowiedzieć się, co robi i jak się czuje ten drugi, strachliwy kotek. 

~*~

Obejrzałem się dookoła, nie dostrzegając nikogo. Zdjąłem plecak i włożyłem do środka deskę, ponownie go zakładając. Wspiąłem się po płocie, po chwili zawieszając się tak na kilka sekund. Widziałem ją. Widziałem leżącą w stroju kąpielowym Alanne na basenie, która słuchała muzyki w słuchawkach. Już nawet tu słyszałem brzmienie hip-hopu. Pozwoliłem sobie zeskanować jej lśniącą niczym złoto, naoliwioną skórę, która przykuwała moją największą uwagę razem z piersiami. Miała bardzo ładne ciało. Lekko opalone, ale nie mocno. Czystą i nieskazitelną, a dotykanie jej było najprzyjemniejszą rzeczą. Jedwabista i delikatna; pieszczenie jej równe było obchodzeniu się z najdroższym diamentem, które w każdej chwili może rozpaść się na milion małych kawałków. Przeskoczyłem na drugą stronę, będąc coraz bliżej skrzyni ze złotem. 

Usiadłem na czerwonym leżaku, nie odrywając spojrzenia od leżącej obok mnie Alanny. Oddychała spokojnie i równomiernie, co jakiś czas pod nosem nucąc melodię. Nie mogłem się napatrzeć. Wszystko, co nagle zaczęło podnosić mi ciśnienie i podniecać, zostało odziane w biały strój. Nie wiedziałem, na czym się skupić: czy patrzeć na jej piersi, lustrować skórę, czy oglądać ponętny ruch nogi, która zaczynała wprawiać mnie w hipnozę. Kurewsko kusząca. Oblizałem nagle suche usta, nabierając głębszych oddechów. Podnieciłem się. Nie wiem, dlaczego. Przecież jeszcze niedawno taki widok był normalnością, a teraz mam wrażenie, że oglądam zakazane bóstwo, przysparzające mnóstwo emocji. Tych przyjemnych, jak i uciążliwych, które podnosiły mi jak nigdy temperaturę ciała. Jakbym widział pierwszy raz na oczy półnagą dziewczynę. Bo przecież to w końcu była Alanna, mój zakazany owoc i największy kłopot. 

Znowu miałem ochotę dotknąć jej ramion, pleców, może tym razem brzucha. Jak wtedy, kiedy nie mogłem opanować się niczym wygłodniałe zwierzę. Ręka sama kierowała się ku jej cudownym, lśniącym ciele, chcąc przeczesać nieznane drogi. Nabrałem głębszych oddechów, poprawiając się na leżaku. Patrzyłem w jej piersi, dostrzegając napierające sutki na materiał. Zastanawiałem się, czy ująłbym jej cycki w swoje dłonie. Pokręciłem głową, wplatając palce w krótko ścięte włosy. Co się ze mną dzieje? 

O czym ja myślę? 

Starając się uciec od napływających myśli postanowiłem wpaść na lepszy pomysł, który podnieci mnie jeszcze bardziej i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, lecz chęć zrobienia tego była tak silna, że nie potrafiłem się powstrzymać. Chwyciłem plecak i wyjąłem czarny bagnet z dna, ostrożnie wstając z leżaka. Wziąłem głęboki oddech, ustawiając się nad Alanną, która w ciągu dalszym spokojna słuchała piosenki. Aż szkoda było mi ją przestraszyć, ale nie mogłem się opanować. Zawisłem nad nią, opierając ciężar ciała o ustawione kolana pomiędzy jej biodrami. Może szarpnąć za stanik? 

Kurwa.

Ogarnij się.

Nachyliłem się nad nią i przez chwilę nie wiedziałem, co następnie zrobić. Czy pozwolić sobie oglądać jej piersi z bliska, które miałem pod nosem, czy zacząć działać, bo lada moment może się wybudzić. Przymknąłem na chwilę oczy, wypuszczając długo trzymane w płucach powietrze. Dlaczego to właśnie tylko przy niej doznaję tak kurewskiego podniecenia? I uczucia zawstydzenia, skrępowania, onieśmielenia? Jakbym widział na oczy pierwszy raz ciało dziewczyny. Oblizałem usta, spuszczając głowę. Spojrzałem na jej piękną, spokojną twarzyczkę, po czym usiadłem na jej biodrach. 

Gwałtownie wstała, otwierając przestraszona oczy i przez przypadek trącając słuchawki z uszu. Uniosłem łobuzersko lewo kącik ust, wplatając delikatnie rękę w jej burzę lekko falowanych i długich włosów, w tym samym czasie przejeżdżając tępą stroną noża po jej policzku. Popatrzyła prosto w moje oczy, nabierając głębokiego oddechu. 

— Rozbieraj się — obniżyłem głos o kilka tonów, udając poważnego. 

— Sebastian — rzuciła przestraszona.

— Rolę się zmieniły, daddy — uśmiechnąłem się. 

Zaśmiała się, rozluźniając napięte ciało. Wstałem, chowając bagnet z powrotem do plecaka, jednocześnie pozwalając sobie spojrzeć na wstającą Alanne, która przez chwile była odwrócona do mnie plecami. Jej tyłek był jedną z części, do których miałem największą słabość. Duży, zaokrąglony niczym dorodna brzoskwinia i jędrny. Miałem słabość do kobiecych pup, a ona sprawiała, że lgnąłem do niej z jeszcze większym zapałem i pożądaniem. Miała zajebistą dupę, której bez dwóch zdań nie mogłem się oprzeć. 

— Co tu robisz? — zapytała, stojąc przede mną ubrana w biały, przewiewny kombinezon. 

Pomimo półnagości, w której mogłem ją oglądać, nawet tak ubrana podnosiła mi ciśnienie. Wycięty w duży serek dekolt powinien zasłaniać przede mną jej cycki, a odsłania prawie tyle, ile było przed założeniem go. Szybko powróciłem do kontaktu wzrokowego, uśmiechając się lekko speszony.

— Umm, co robię? — zapytałem, drapiąc się po głowie. — Przechodziłem obok i tak jakoś postanowiłem wpaść — spojrzałem radośnie w jej oczy. 

— Jesteś naprawdę bardzo słodki — pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem. 

— Ja słodki? — poprawiłem plecak, ruszając za nią. 

Weszła przez otwarte, szklane framugi, prowadząc mnie... Właściwie, to nie wiedziałem, gdzie szedłem, ale kroczyłem za Alanną i oglądałem jej ładny dom. Z nowocześnie umeblowanego salonu, skąd można było przejść na ogródek, doszliśmy krótkim korytarzem do gustownej kuchni. Usiadłem przy wyspie kuchennej, kiedy ona wyjęła z lodówki dwa piwa, zasiadając na przeciwko. Uniosłem zadowolony brwi i kąciki ust, chwytając od razu zimnego alkoholu. Uwielbiam piwo i uwielbiam podawane je przez tak cudowną osobę, jaką jest Alanna, którą też uwielbiam. 

— Rodziców nie ma, że częstujesz gości alkoholem, gówniaro? — zapytałem cwanie. 

 — Mama wie, że piję — uśmiechnęła się, upijając łyka. 

— A tata?

— No... — mruknęła zawstydzona — No, nie — rzuciła — Hej, co ci się stało? — zapytała przejęta, spoglądając na mój łuk brwiowy. 

— Ano, taka mała bójka — uśmiechnąłem się, odkładając zimne piwo. — Oczywiście w obronie przyjaciela! — zaznaczyłem, wystawiając palca wskazującego. 

— Adam dostał? — spytała, marszcząc brwi. 

— Adam napierdalał — prychnąłem rozbawiony — To do Amandy dopierdolił się taki knypek. 

— Ojejku, nic mi nie mówiła ani nie pisała — powiedziała. 

— Spokojnie, wszystko już pod kontrolą, maleńka — uspokoiłem, upijając łyk piwa. — Ale teraz pytanie, czemu cię nie było w szkole? — zapytałem.

— Z mamą dzisiaj byłam w trzech schroniskach i nic — posmutniała, na co zrobiło mi się dziwnie ciężko na sercu. — Nie ma jej — dodała, pocieszając się alkoholem. 

— Znajdzie się na pewno — uśmiechnąłem się, na co prychnęła rozbawiona, spoglądając podobnie w moje oczy. 

— Jasne. Ciekawa jestem, jak ojciec zareaguje — westchnęła, przeczesując palcami kosmyki włosów, które przelotnie zlustrowałem. 

— A tata nie wie? — spytałem. 

— Nie. Jest policjantem i czasami przenoszą go do innych stanów na służbę. W sobotę przyjeżdża i zaczyna się wielka popijawa u wujka Zacka — powiedziała, ponownie prychając.

— To... 

Cudownie. 

Wykurwiście zajebiście.

— Świetnie! — uśmiechnąłem się szeroko. 

Nie mogę się doczekać.

— Z kim się pobiłeś? — zapytała.

— Wejdź na szkolnego twittera, tam powinien być filmik — prychnąłem — Tam jest pełno tych rzeczy. Ludzie wrzucają wszystko. 

— Właśnie wiem — powiedziała, popijając piwo — Nawet mnie i Susan wrzucili. 

— To do przewidzenia było — mrugnąłem do niej — Umm... Alanna? — odezwałem się niepewnie, oblizując usta. 

— No? — zapytała, odkładając butelkę obok. 

— Austin coś do ciebie pisał? — zapytałem, wzrokiem świdrując całą kuchnie, która zaciekawiła mnie bardziej niż jej spojrzenie. 

— Nie, na szczęście nie — odpowiedziała — Choć pewnie w przeciągu kilku dni napisze, jak nie i odwiedzi — prychnęła.

— Po moim trupie — rzuciłem zły, nawet tego nie ukrywając, na co zaskoczona popatrzyła w moje oczy. — Sukinsyn się do ciebie nie zbliża.

— Sebastian...

— Nie, nie pozwolę — uparłem się, kręcąc głową. — A jak będzie miał jakiś problem, to ja go odwiedzę. 

— Zależy ci? 

— Zależy mi? — powtórzyłem.

Zależy mi? 

Popatrzyłem w oczy Alanny, nagle zalewając się falą gorąca bardziej niż ciśnienie wybuchającego wulkanu. Obserwowała mnie uważnie, lustrując moje ślepia tak, jakby były to okna prosto do mojej duszy, którą profesjonalnie owijała wokół palca. Zgrzałem się bardzo, ale czułem, że nie było to podniecenie a dziwny stres. Dlaczego zadała to pytanie? Na jakiej podstawie je zadała? Co miała na myśli, pytając o to? Czy mi zależy? Ale czy mi zależy na Alannie? Chyba tak. Chyba tak było. Zależało mi na niej. 

— Dlaczego pytasz? — zmarszczyłem lekko brwi, oblizując dolną wargę.

— Nie wiem — wzruszyła ramionami, nie ukazując żadnych emocji. — Zwykła ciekawość — dodała, unosząc delikatnie kąciki ust.

— A tobie? — zapytałem, spoglądając prosto w jej oczy. 

Nie wiem, dlaczego zadałem to pytanie. Chyba chciałem dowiedzieć się tego tak bardzo, jak tego, czy uwielbia mnie tak, jak ja ją uwielbiam. Poruszałem nogami pod stołem, cały czas obserwując jej reakcję; umilkła na moment, pozwalając mi tym samym dostrzec jej rumieńce wkradające się na policzki. Nigdy tak pięknego widoku, jaki mogłem jej sprawić osobiście, nie ukryje przede mną. Ucieszyłem się w myślach, mogąc być powodem jej słodkich zaczerwień. 

— Dlaczego pytasz? — powtórzyła moje pytanie, unosząc cwanie kąciki ust. 

— Zwykła ciekawość — wzruszyłem ramionami, upijając łyk piwa. 

— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła — nachyliła się i wyszeptała, przyprawiając mnie o ten dziwny stan w brzuchu, jaki większość nazywa motylkami. 

Prychnąłem, obserwując ją uważnie. Była taka cwana i zadziorna, intrygowało mnie to. Wręcz podniecało i fascynowało. Nasilało chęć wzięcia jej w swoje ramiona i zamknięcia tych pyskatych ust własnymi. Była kurewsko pociągająca. Wstałem z krzesła zaraz po niej, zostawiając piwo na stole. Kroczyłem tuż za jej śladami, nagle zawieszając się w progu okrągłej framugi. Alanna odwróciła się w moją stronę, zatrzymawszy się przed wejściem na schody. 

— Woah! — rzuciłem podekscytowany, podchodząc do białego fortepianu w drugiej części salonu. 

Nacisnąłem na kilka klawiszy, wydobywając melodię. Spojrzałem na Alanne, która skrzyżowała dłonie przy piersiach, podchodząc do mnie z lekkim i pełnym ciepła uśmiechem.

— Grasz? — zapytałem pełny ekscytacji.

— Jesteś taki słodki — spojrzała w moje oczy, kręcąc lekko głową. 

— Słodki? — przez moment zapomniałem wziąć oddechu. 

Czy ja się zarumieniłem? 

Odwróciłem od niej wzrok, jak i spuściłem głowę na fortepian, starając się ukryć rumieńce na policzkach. Zmarszczyłem brwi, czując się dziwnie. Onieśmieliła mnie. Sprawiła, że poczułem się jak chłopczyk. Dlaczego musiałem się tak dziwnie czuć? Zawstydzony, skrępowany? Skąd takie emocje wzbudzała we mnie Alanna? Już kolejny raz usłyszałem od niej, że jestem słodki, jednak tym razem udało jej się przyspieszyć moje tętno i bicie serca. Po raz kolejny zawrócić w mojej głowie. 

— Czasami coś tam zagram — odezwała się, palcami dotykając połyskującej pokrywy. 

— Zagraj coś — poprosiłem, uśmiechając się słodko — Proszę. 

— Nie, nie, nie, ja nie chcę... — pokręciła głową, unosząc zawstydzona kąciki ust, oraz uciekła od kontaktu wzrokowego.

— Proszę — powiedziałem, stając kilka centymetrów od niej. 

I nie ukrywam, że ta bliskość, którą wykorzystywałem do własnych korzyści, przyprawiała mnie o motylki w brzuchu i przyspieszone tętno. Zgrzałem się, stojąc blisko Alanny, której słodkie perfumy zaatakowały moje nozdrza, pobudzając wszystkie zmysły do boju. Powstrzymałem ruch kierującej się do jej ramion ręki, ograniczając się jedynie do stania kilka centymetrów dalej. I nie ukrywam, że zapragnąłem czegoś więcej. W chwili, kiedy zmniejszyłem odległość między nami, ona nabrała głębokiego oddechu, przymykając na chwile powieki. Naprawdę chciałem ją dotknąć; ująć jej policzki w swoje dłonie, pocałować w czoło i niżej, natrafiając na krwistość jej ust, w tym słodkość, miękkość i ciepło. Przecież mogłem. Przecież pozwoliła. Przecież to zabawa. Bawimy się w coś, czego nie umiemy nazwać, ale się bawimy. Dlaczego ja się wciąż powstrzymuje? 

— Dobrze — otworzyła oczy, patrząc na mnie lekko zamglonym wzrokiem. 

Oparłem się o fortepian, do którego zaś podeszła Alanna i usiadła na stołku. Uwielbiałem melodię z instrumentów. Wszystkich, nawet tych najmniejszych i najbardziej wysoko sopranowych, a nawet tych najmocniej bassowych. Sam pogrywałem na gitarze od taty oraz gitarze elektrycznej od dziadka, oraz samemu potrafiłem tworzyć w specjalnym programie muzykę, która od początku mojego istnienia była miłością mego życia. Popatrzyłem zafascynowany na Alanne, opierając podbródek o złączone dłonie. Zaśmiałem się, kiedy zabawnie odchrząknęła i rozciągnęła palce, dumnie wypinając piersi do przodu. Była taka słodka.

Jeszcze bardziej wybuchłem śmiechem, kiedy zaczęła walić jak szalona w klawisze, wydzierając się wniebogłosy. 

Boże, ona jest taka słodka.

— Nie no, żartuję — uśmiechnęła się. 

— To było takie piękne — powiedziałem aktorsko wzruszony, ścierając łzę z policzka — Bis! Bis! Bis! — wykrzyczałem. 

Uśmiechnęła się, tym razem po chwili przybierając poważniejszej postawy. Ostatni raz na mnie spojrzała, jakby chciała mieć pewność, że tu jestem. Wzięła głęboki wdech, wydobywając pierwsze dźwięki. Una Mattina. Przymknąłem oczy, rozmarzając się. Ten kawałek to klasyk. Słuchanie go z tak bliska było jeszcze lepszym doznaniem niż z internetu. Przechodziły ciarki, jeżyły każdy włos na ciele. Otworzyłem powieki, spoglądając na skupioną Alanne. Piękna. Był to cudowny widok, który wzbudzał we mnie więcej onieśmielenia niż niekiedy potrafiła to zrobić bliskością. Wyjąłem telefon, nie mogąc oprzeć się nagraniu jej. Zobaczyła to, ale nie zareagowała inaczej, jak tylko słodkim uśmieszkiem i patrzeniem przez krótki czas w kamerę. Cudowny widok. 

— Piękna — powiedziałem, opierając się o instrument, oraz patrząc prosto w jej oczy. 

— Dziękuję — zarumieniła się słodko. 

— Od ilu grasz? — zapytałem zaciekawiony.

— Od dziewiątego roku życia, ale jakoś przestałam regularnie grać od dwóch lat. Teraz tylko pogrywam — odpowiedziała.

— Alanno? 

— Tak? — popatrzyła w moje oczy.

— Jest jakaś nagroda za znalezienie twojego kotka? — zapytałem.

— Umm, nie, ale myślę, że na pewno jakoś się odwdzięczę — odpowiedziała, marszcząc delikatnie brwi. 

Przymknąłem jedno oko, wystawiając przed siebie palec w gest pistoletu. Obraz nakierowałem wprost na jej usta, strzelając triumfalnie w tamtą stronę. 

— Całus — odezwałem się — Chcę, żeby nagrodą był buziak. 

Uśmiechnąłem się do niej, kiedy ona jedynie pomrugała kilka razy, przez chwile milcząc. Zarumieniona popatrzyła na mnie, jakby nie dowierzając moim słowom. 

— Dobra — uniosła zadziornie kąciki ust, odsuwając się od fortepianu. — Niech będzie. 

— Stawiasz mi wyzwanie? — zapytałem. 

— Jasne — stanęła przede mną. — Znajdziesz moją kotkę, a pocałuję ci nawet stopy.

— Chcę twoje usta — odpowiedziałem. 

Spojrzała głęboko w moje oczy, wypuszczając ciężej powietrze z płuc. Po kilku sekundach patrzenia w swoje ślepia uniosła rękę, czekając, aż wykonam podobny ruch, by złożyć obietnicę i rozpocząć zakład. Uśmiechnąłem się, ujmując jej delikatną, ciepłą dłoń, a w porównywaniu do mojej, słodko małą. 

— W takim razie życzę powodzenia — oznajmiła, spoglądając w moje oczy. 

— Nie mogę się doczekać, kotku — powiedziałem, kipiąc radością.

— Świetnie! — rzuciła.

— Świetnie!

Cudownie. 

~*~

aj ty cwany lisie 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro