Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Alanna

Powinnam była obrazić się na niego. Strzelić focha z przytupem i nie odzywać się, dopóki nie przyjdzie z kwiatkami i czekoladkami pod mój dom. Powinnam była sprzedać mu soczystego liścia w policzek, splunąć w twarz i powiedzieć, żeby się pierdolił. Powinnam była przestać zwracać na niego uwagę i żyć tak, jakby nie istniał. Właśnie tak powinnam zrobić. I dodatkowo zwalić całą winę na alkohol za swoje zachowanie, jednak byłam trzeźwa i kurewsko ubolewałam nad tym, że po tym wszystkim moje serce wciąż cieszyło się na jego widok.

— Sebastian, usiądź!

Zaśmiałam się, kiedy Adam uporczywie sadzał na łóżko pijanego przyjaciela, który ciągle chciał rozrywki. Śpiewał głośno, ruszał się co chwile, brał swoje rzeczy, by po sekundzie wywalić je na podłogę. On był taki słodki. Moje oczy nie mogły oderwać od niego wzroku, a uśmiech z ust nie mógł zejść nawet na jeden moment. Sebastian rozbawiał mnie na każdym kroku. Pomimo tego, że pokazał swoje wręcz demoniczne oblicze po pijaku, ja wciąż widziałam w nim tego słodkiego, niewinnego chłopaka, który oczekiwał uwagi. Był jak mały szczeniaczek, taki uroczy, cudowny i ciągle wesoły. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.

— Przestań, bo obudzisz Jade! — krzyknął Adam, sadzając ponownie Sebastiana na łóżko.

— Daj spokój, to moja siostra, wyjebane — machnął lekceważąco ręką. — Co za blask strzelił z okna! — zaczął recytować donośnym, oficjalnym tonem Shakespeare'a, unosząc jedną rękę wysoko w górę, drugą przykładając do piersi. — Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem... — odwrócił się powoli do mnie, opuszkami palców dotykając mojego podbródka.

— Wnijdź, cudne słońce... — wstałam z łóżka, na którym dotychczas siedziałam. — Zgładź zazdrosną lunę, która aż zbladła z gniewu... — dokończyłam poetycko, nie tracąc kontaktu wzrokowego.

— Że ty jesteś od niej piękniejsza... — powiedział ciszej, unosząc delikatnie kąciki ust.

Popatrzył w moje oczy głęboko, mocno i namiętnie. Moje serce zabiło kilka razy szybciej, a oddech stał się płytszy i cięższy do wyłapania. Nawet po tym wszystkim nie potrafiłam panować nad emocjami, które zalewały mnie tylko i wyłącznie przy nim. Były słodkie, przyjemne i euforyczne; cieszyłam się, skakałam w duchu, byłam jak w błogostanie. To była prawdziwa radocha ze zwykłych słów i czynów, której dotąd nigdy nie doznałam. Staliśmy i patrzeliśmy w swoje oczy, gdy tuż obok zniecierpliwiony Adam mamrotał coś pod nosem.

— Skończyliście już całą tę szopkę? — burknął zirytowany — Idź spać, najebańcu, a my stąd spadamy.

— Nie jestem najebany! — spojrzał gwałtownie na przyjaciela, marszcząc brwi. — Jestem trzeźwy — pouczył go, wystawiając palca wskazującego.

Zaśmiałam się, tak strasznie nie mogąc oderwać od niego wzroku.

— Ej, ej, ej, słuchajcie tego! — krzyknął wesoło Sebastian, sięgając do powieszonej na ścianie nad łóżkiem gitary elektrycznej.

Jak oczarowana oglądałam jego poczynania. Były tak bardzo słodkie i hipnotyzujące, że po całym dzisiejszym incydencie i to, jak mnie potraktował, kompletnie zapomniałam i chciałam móc znowu oglądać go już wieczność. Wskoczył na swoje łóżko, przewiesił instrument i głośno wydobył dźwięk piosenki Nirvany, Smells Like Teen Spirit. Coś pięknego.

— Kurwa, wyłącz to! Twoja siostra śpi!

— I feel stupid and contagious, here we are now; entertain us! — śpiewał pijany, skacząc po łóżku jak szalony.

— A mulatto, an albino, a mosquito, my libido! — wskoczyłam na materac, dołączając do niego.

— Yeah, hey! — dokończyliśmy razem.

Nie wiem, co we mnie właśnie wstąpiło. Byłam wszystkiego świadoma, nawet miałam na uwadze śpiąca pokój obok Jade, ale... Ja po prostu chciałam razem z nim się bawić, wygłupiać i szaleć, wariować jakby ten dzień był ostatnim dniem w moim życiu. Ta chęć była silniejsza ode mnie i nawet na pytanie: ''dlaczego?'', nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. Po prostu to zrobiłam i nie żałowałam ani sekundy. 

— Ale wy, kurwa, jesteście debile... — Adam zaśmiał się i pokręcił głową, po chwili odczepiając kabel od kontaktu. 

— Hej, ja nie skończyłem — zwrócił uwagę, marszcząc niewinnie brwi. — Boże, Adam... — powiedział, jakby w ogóle nie widział problemu w swoim zachowaniu. — Wrzuć na luz, chillout, zapal sobie, co? To pomaga, serio — mówił odprężony, a ja usiadłam obok niego. — Zobacz, jak twoja kuzynka się świetnie przy mnie bawi, a ty co? — poczochrał czubek mojej głowy. 

— Stary, proszę cię... — odezwał się z litością Adam, już wymęczony niańczeniem Oliversa. Westchnął głośno i zamknął twarz w dłoniach, po chwili unosząc wzrok na przyjaciela. — Zamknij ty już mordę, co? 

— Nigdy jej nie zamknę! Nawet jak umrzesz, to będę stać nad twoim grobem i śpiewał tobie hymn naszego państwa Stanów Zjednoczonych Ameryki! — odparł, po czym wstał, sięgnął po coś pod swoje łóżko i wyjął wojskową czapkę, zakładając ją na głowę. Przyłożył prawą rękę do piersi, śpiewając formalnie hymn: — Oh, say can you see...

— Dosyć, kurwa, stop! — uciszył go Adam, nie ukrywając rozbawienia. — By the dawn's early light... — dodał, nie mogąc się powstrzymać.  

— Sebastian? 

Wszyscy odwróciliśmy głowy w stronę drzwi. Zaspana Jade wychylała się przez otwartą szparę, spoglądając na nas zdezorientowana. Ian usiadł na łóżku w milczeniu, oglądając swoją siostrę bez wyrazu. Wzięłam głęboki oddech i wstałam, podchodząc do dziewczynki. Cholera.

— Wybacz, nie chcieliśmy cię obudzić — kucnęłam. — Zaprowadzić cię z powrotem? 

— Czy Sebastian pił alkohol? — zapytała niewinnie. 

— Ja nic nie piłem, no, zluzuj majty, siorka — rzucił, a ja prychnęłam, zagryzając dolną wargę, by powstrzymać wybuch śmiechu. 

— Cuchnie od ciebie tym alkoholem jak od dziadka Matthewa i Alana — zmarszczyła swoje brewki. 

— To nowy antyperspirant o zapachu de'la alcohol'a — zaakcentował niczym francuz, gestykulując rękami. 

Tak bardzo chciałam wybuchnąć śmiechem, że szybko uszczypnęłam się w skórę. Boże, niech on przestanie mnie tak rozśmieszać na każdym kroku. 

— Robię to rzadko, ale... proszę cię, ucisz się i daj mi spać — rzuciła. 

— Zaprowadzić cię? — zapytałam. 

— Nie musisz, dziękuję — uśmiechnęła się słodko. — A wiesz, gdzie moja mamusia i tata? — zapytała.

— Są jeszcze u wujka — odparłam — Wrócą niedługo. 

— A Sebastian dlaczego wrócił? — spojrzała na starszego brata. 

— A, bo wiesz... — obejrzałam się za chłopakami, szukając pomocy przy odpowiedzi. 

Banda debili, która tylko siedziała i patrzyła na nas. 

— Sebastian rozciął sobie policzek, i... wrócił. 

— Mhm... — mruknęła cicho, ziewając. — Idę spać, dobranoc, Aly, dobranoc, Adam — uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłam. — A ty zdychaj — wystawiła środkowego palca do Sebastiana. 

— I ze wzajemnością! — zrewanżował się tym samym. 

Z kuzynem wybuchnęliśmy śmiechem. To był naprawdę śmieszny i przyjemny widok, kiedy oni dokuczali sobie nawzajem. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo, dlatego tym bardziej podobała mi się ich relacja. Może i miałam Adama, którego traktowałam jak starszego brata, jednak to nie było to samo. Westchnąwszy potarłam ręce o jeansowe spodnie i wstałam, odwracając się do chłopaków; Ian stał już nad Lutcherem, układając palce w jakiś znak. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się tej technice. Zaraz, zaraz, czy to...

— Katon: Gōkakyū no Jutsu! — wykrzyczał, dmuchając w powietrze. 

— Wodna ściana! — Adam odskoczył, machając rękoma. 

— Naruto! — uśmiechnęłam się. 

— Nie-e! Nie żyjesz! Byłem szybszy, Adam, nie żyjesz! Leżysz, szmato! 

— Chidori! — uderzył Sebastiana w brzuch, tym samym rzucając go na łóżko. — Dobra, koniec — przerwał zmachany, wstając. 

— Ty kurwo, ja nie skończyłem — niezdarnie próbował wstać, lecz ponownie Adam go popchnął. 

— Idziesz spać, jasne? — przycisnął przyjaciela do łóżka, już lekko wytrącony z równowagi. — A my stąd spadamy.

— Alanna, oglądasz Naruto? — zapytał, uśmiechając się uroczo. 

— Jebać Sakurwe! — krzyknęłam, unosząc rękę ściśniętą w pięść. — Sakurwa do wora, wór do jeziora! 

Przez całe anime nienawidziłam tej postaci i rozmowa na temat Naruto przynosiła mi pierwsze myśli – Sakura, a raczej Sakurwa. Aż miałam ochotę się zrzygać. Wywoływała we mnie tyle złości i gniewu jak żadna inna bohaterka. Podczas oglądania wielokrotnie chciałam uderzać w monitor, widząc jej obrzydliwą mordę. Nie ma żadnych słów, którymi mogłabym opisać ją pozytywnie – to dno, kompletne zero i gówno. Ship Sasusaku jest jedną, wielką pomyłką i nie dziwiłam się Sasuke, dlaczego spierdalał od tej postaci jak najdalej. Aż przeszły mnie ciarki, wyobrażając sobie te różowe kudły i jej głos, wykrzykujący ''Shannaro!''. 

— Jebać Sakurwe! — wykrzyczałam — Jest zwykłą dziwką, która manipulowała Naruto! 

— Dokładnie! — potwierdził Sebastian, wskazując na mnie palcem. — Jebać Sakurwe! — wykrzyczał — Hej, muszę zapalić, gdzie ja mam fajki? — zaczął grzebać po kieszeniach i sprawdzać wszystkie szafki w poszukiwaniu paczki papierosów.  

— Nie masz fajek, Ian, idź ty spać, człowieku! — rzucił Adam. 

— To daj mi szluga — machnął ręką do Lutchera, stojąc wyczekująco. 

— Nie mam, zjarałeś mi ostatniego! 

— Stary, ja nie pytam się, czy masz, tylko mówię daj mi szluga, czego nie rozumiesz? 

Znowu zaśmiałam się głośno, nie mogąc przestać ich, a przede wszystkim jego, oglądać.

— Kurwa, nie denerwuj mnie... — ostrzegł Adam. 

— Boże, dziubasku, jak ciebie można szybko wytrącić z równowagi... — zaśmiał się Sebastian, przytulając przyjaciela. — Co ty taki nerwowy, co? — głaskał jego bujne kędziorki na głowie. 

— Mnie?! — krzyknął, nie dowierzając. Zaśmiałam się, słysząc jego wypowiedź; każdy, kto znał Adama, wiedział, że jest to człowiek z krótkimi nerwami i szybko można go wytrącić z równowagi. — Powiedział ten, który jeszcze niedawno bez powodu napierdalał jakiegoś typa! — prychnął. 

— Dobra, skończ pierdolić i daj mi szluga, no już — rzucił. 

— Ale ty mnie kurw-— urwał, usłyszawszy wibrujący telefon. — J-Ja wyjdę na chwilę, poczekajcie tu, zaraz wracam — powiedział lekko zakłopotany po spojrzeniu na ekran, pośpiesznie wychodząc z pokoju. 

Zamknął za sobą drzwi, po których cichy trzask przyprawił mnie o dreszcz. Wzięłam głęboki oddech, wzrokiem świdrując cały jego brudny pokój. Czystego i zadbanego na pewno nie można było go nazwać – po ziemi walały się ubrania, porozrzucane nawet na krześle przed biurkiem i chaotycznie powrzucane do szafy, z której część i tak się wysypywała. Dodatkowo znajdowały się tu takie rzeczy, jakie można było tylko i wyłącznie wywalić na śmietnik. Na półkach nie było niczego, co mogło zostać poukładane. Wszystko to wyglądało tak, jakby dostało nóg i chciało uciec. Był to jeden wielki bajzel i syf, ale przebywanie tu było bardzo fajne. Takie miłe i przytulne, wręcz urokliwe. Polubiłam tu przebywać, mimo że znajdowałam się tu drugi raz w życiu. 

Na dodatek znowu sam na sam z Sebastianem. 

O mój boże. 

— Serio ten koleś cię opluł? — odezwałam się, zasiadając na łóżku. To było jedyne miejsce w tym pokoju, które było choć trochę czyste. No, trochę.  

I choćbym starała się kontrolować wszystkie buzujące we mnie emocje, które zalewały mnie coraz bardziej z sekundy na sekundę, to nie potrafiłam nic na to poradzić – one miały większą władzę nade mną, niż ja nad nimi. Zgrzałam się do takiego stopnia, że ciągle, nawet na jego oczach, pocierałam ręce o jeansowe spodnie. Zastanawiałam się, czy też czuje mój pot, który oblał całe moje ciało, czy też słyszy bicie młota w mojej klatce piersiowej. To było niewiarygodne, w jak krótkim czasie ten chłopak zawładnął nad moim organizmem, że przy nim jednocześnie oddech miał sens, jak i był trudny do wyłapania. Sebastian usiadł obok mnie, przyparł się nonszalancko rękoma i wzruszył ramionami, uśmiechając się łobuzersko. 

— W takim razie niezły z ciebie agresor po pijaku — prychnęłam, unosząc jedną brew. 

— Kurcze, przepraszam cię — powiedział z poczuciem winy. — Nie chciałem, żebyś to oglądała, przepraszam. Ja... Ja potrafię robić dużo, duuużo głupstw po pijaku — spojrzał na mnie, uśmiechając się rozbawiony.

— Nie masz za co przepraszać, każdy ma swoje słabe strony — odparłam, zaczesując kosmyki włosów, za którymi się obejrzał.

— Co ci Jade o mnie powiedziała? — zapytał, marszcząc słodko rozgniewany brwi. 

— To zostanie moją słodką tajemnicą — mruknęłam. — Poza tym, to nie powinnam się do ciebie odzywać — rzuciłam, obrażona odwracając głowę. 

— Alanna, ja... 

— Zero kwiatów, zero czekoladek! Masz się wysilić — zagrałam fochniętą. — Aha, i o seksie możesz zapomnieć przez następne dwa miesiące! 

— Jakoś to zniosę — uśmiechnął się słodko. — Mówił ci ktoś, że jesteś piękna? 

Wzięłam głęboki oddech, spoglądając mu przez chwilę w oczy. 

— N-Nie, nie mów tak, Sebastian... — powiedziałam ciszej, oblizując dolną wargę. 

— No, to wyciągnij wnioski — dodał. 

— O, ty! — uśmiechnęłam się, uderzając go lekko w ramię. 

— Chyba będę pierwszym. Jesteś piękna — bawił się moimi włosami. 

— Nie mów tak. Jesteś pijany.

— I co z tego? — wzruszył ramionami. — Na trzeźwo też ci powiem, że jesteś piękna. 

Przymknęłam na chwilę oczy, zaciągając się większą dawką powietrza. Ciągle bawił się moimi włosami, oglądając mnie. Oglądając mnie w stanie, gdzie ja samej siebie nie poznawałam; zawsze sprawiał, że czułam się inaczej na tym świecie. Tak wyjątkowo, szczególnie i olśniewająco. Przy nim czułam się zupełnie inaczej i momentami nie potrafiłam opisać tych wszystkich emocji, których było tak wiele i tak wiele ich zasypywało mnie z sekundy na sekundę coraz silniejszym doznaniem. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mi się nie podobały – podobały się kurewsko. Zwłaszcza, że strasznie intrygowała mnie nasza relacja, której oboje nie potrafiliśmy wytłumaczyć i nazwać, ale wciąż chciałam więcej, więcej i więcej, z ciekawości po prostu brnąć w tę zabawę, o ile mogłam nazywać to zabawą. 

Boże, co ja pierdolę, ja po prostu Sebastiana uwielbiałam. 

Otworzyłam oczy, spoglądając na Iana. Oglądał mnie z tym swoim dziecięcym zaciekawieniem i fascynacją, jakbym była nie z tej planety. Dotykał moich włosów, jakby dotykał najdelikatniejszego materiału pod słońcem. I uśmiechał się tak słodko, ukazując piękne dołeczki w policzkach. Moje motylki w brzuchu szalały na widok tych uśmieszków, jak i ze zwykłego jego dotyku, nie – niezwykłego, bo jaki zwykły dotyk wywoływał tyle emocji i doznań? Najmniejsze otarcia jego ciepłych palców o moją skórę wprawiało mnie w drżenie i skurcz w podbrzuszu, a krzyki w mojej podświadomości cisnęły się na usta pod hasłem "dotknij mnie, proszę", "więcej, proszę". Podświadomie chciałam więcej, ale cholernie wstydziłam się wykrzyczeć jemu to w twarz, jak i samej wreszcie przyznać się otwarcie, że "tak, chciałam więcej Sebastiana". To byłoby jak samobójstwo. Nie mogłam. Nie potrafiłam.

A kurewsko chciałam. 

— Alanna? — odezwał się niepewnym głosem, oblizując dolną wargę. 

— Tak? — spytałam, w tym samym czasie Ian zabrał rękę, odwracając ode mnie wzrok. 

— Czy ty... Czy ty wciąż mnie uwielbiasz? — zadał pytanie, na krótką chwilę wyrównując kontakt wzrokowy, to jak speszone dziecko odwrócił głowę.

I właśnie za to uwielbiałam Sebastiana. 

— Po tym, jak mnie potraktowałeś, powinnam cię nie lubić, ale jestem tak głupia, że chyba tak. Chyba wciąż cię uwielbiam, wiesz? — uśmiechnęłam się. 

— To chyba fajnie — odparł, unosząc delikatnie kąciki ust. 

— Chyba tak. 

— A serio... fajnie całuję? — zapytał, spoglądając na mnie jak niewinny szczeniak. 

Boże, wariuję na widok jego wzroku i uśmiechu. 

— W skali od zera do dziesięciu daję ci taką... mocną dwójkę — uśmiechnęłam się cwanie, potakując głową.

— Wiesz, ja zapomniałem jak ty całujesz, możesz mnie pocałować jeszcze raz? To bardzo ważny eksperyment — dotknął mojej ręki, zapewniając poważnie.

Po usłyszeniu jego słów moje serce przyspieszyło, a temperatura ciała gwałtownie podskoczyła. Oddech stał się głębszy i cięższy, jakbym nagle oddychała przez szczelny materiał, usiłując wyłapać jak najwięcej powietrza; trudno było przy nim panować nad emocjami, jak i ukrywać je wszystkie – zapewne zdążył zauważyć mój cholery rumieniec, jeszcze mając z tego obrzydliwą satysfakcję. Nigdy nie rumieniłam się tak często przy kimś, jak właśnie przy nim. W dodatku nigdy nikt nie miał takiej satysfakcji z moich rumieńców, jak właśnie on; bezczelnie obserwował mnie z uśmiechem na twarzy, ciesząc się jak dziecko. 

— Nie wiem, czy zasługujesz — odparłam, oblizując dolną wargę, co nie umknęło jego uwadze. 

— To w ramach eksperymentu — powiedział, w ciągu dalszym zapewniając. 

— A co ten eksperyment ma na celu? — spytałam zaciekawiona i podparłszy się obiema rękami, odchyliłam do tyłu. 

— Na przykład... — urwał zamyślony, odwracając wzrok. — To leczy rany! — rzucił, uśmiechając się wesoło. — I zbawia nas od złego, amen — przymknął oczy, wzdychając. 

Wybuchłam śmiechem, nie mogąc oderwać od niego oczu. Był taki uroczy.

— I chyba po prostu chciałbym cię pocałować, wiesz? — powiedział, wyrównując kontakt wzrokowy. 

— To dlaczego tego nie zrobisz? — zapytałam, oblizując usta. 

Spojrzał najpierw na moje wargi, później uśmiechnął się łobuzersko i powrócił do moich oczu, przybliżając się. Tak, proszę, tak, zrób to. Uniósł rękę, ujmując mój policzek. Jezus, ja zaraz zwariuję. Przymknęłam powieki, nachylając się nad Sebastianem. W tym samym czasie drzwi gwałtownie się otworzyły, a do środka wpadł jego pies, wskakując na nas. 

Kurwa mać. 

Ian wstał, morderczo karcąc zwierzę jak nigdy. 

— Ty kurwooo! — wydarł się wściekły, wskazując palcem na psa, który odchylił przestraszony i niczemu winny uszka do tyłu. — Cholera jasna, dlaczego ja cię nauczyłem otwierać te pieprzone drzwi, dlaczego?! — wydzierał się, a ja, mimo wszystko, nie mogłam przestać się śmiać. Był to bardzo zabawny widok. 

— Co się tu dzieję? — wszedł Adam, chowając telefon do kieszeni. 

— Dlaczego, kurwa, dlaczego... — mamrotał załamany, zasiadając z powrotem na łóżku. — Tak blisko, kurwa mać, tak blisko — odwrócił się do psa. — Musiałeś mi wszystko zniszczyć, musiałeś?! 

— Ty, stary, nie krzycz na Maxa, co on ci zrobił? — prychnął Lutcher. 

— Sebastian, proszę, nie krzycz na niego — poprosiłam, przytulając przybite zwierzę, które smutne kątem oka przyglądało się Ianowi. — On przecież nic nie zrobił, prawda? — spytałam, głaszcząc Maxa. 

Sebastian spojrzał na mnie, po czym przetarł twarz, opadając plecami na łóżko. No cóż, przyzwyczaiłam się do tego, że zawsze nam ktoś musi przeszkodzić, a im dłużej się czeka, tym lepiej to smakuje. 

— Alanna, zbieraj się, spadamy — poinformował mnie kuzyn. 

— Dasz sobie radę? — wstałam, spoglądając na leżącego, przybitego Iana. Z jednej strony wyglądał tak słodko, a z drugiej tak śmiesznie. Nie mogłam przestać się uśmiechać, przypominając sobie tę sytuację. 

— Tak — powiedział, udając obrażoną laskę. Przyłożył rękę do czoła i westchnął, odwracając głowę. — Możesz iść, ja tu zostanę. Baw się dobrze, mną się nie przejmuj — wzruszył ramionami, zmieniając śmiesznie tonację na dziewczęcą. 

— Ale, kochanie, na pewno? — udałam mężczyznę. 

— Tak! — machnął ręką. — Idź już. 

— No dobra... — westchnęłam, odwracając się. 

— T-Ty... Ty się w ogóle nie liczysz z moimi uczuciami! — krzyknął. 

— Dobra, paaa! — Adam chwycił mnie za ramię i odciągnął, kiedy chciałam już coś powiedzieć. — Klucze rzucę ci na balkon, siema — pożegnał się. 

Odwróciłam się na sekundę, uchwyciwszy jedynie Sebastiana podnoszącego się z łóżka i zdejmującego koszulkę. Lutcher zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Pomrugałam kilka razy, stojąc tak przez chwilę. Przez dłuższą chwilę, dopóki Adam nie odwrócił się w moją stronę i rzucił: 

— Idziesz? 

Ocknęłam się, wziąwszy głęboki oddech. Czy ja właśnie przed chwilą prawie zobaczyłam Sebastiana bez koszulki? Czy ja właśnie przez jeden ułamek sekundy zobaczyłam jego brzuch i klatkę piersiową? To był ułamek sekundy, mało wyraźny dla mych oczu, ale tak strasznie rozpalający we mnie dziwne doznania. Strasznie, bardzo, niewyobrażalnie mocne, dziwne doznania, których troszeczkę się wystraszyłam. To nie było to, co zawsze przy nim czułam, to było coś zupełnie obcego. Co to było i dlaczego chciałabym z ciekawości zobaczyć więcej?

Adam zamknął główne drzwi na klucz, po czym rzucił je na balkon. Owinęłam się szczelniej bluzą, odczuwszy październikową temperaturę. Przez dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu, oglądając zapadniętą w mroku i ciszy okolicę, którą gdzieniegdzie oświetlały lampy. Obok nas właśnie przejechał stary Jeep, a w oddali zaszczekał pies. Czułam się dziwnie. Fizycznie byłam tu – obok kuzyna, a psychicznie byłam przy Sebastianie; nawet myślami, może i duchem, po prostu wszystkim. Dlaczego tak mocno zawładnął nad moim umysłem, że nie potrafiłam wyrzucić go z głowy nawet wtedy, kiedy go przy mnie nie było? 

— Jak podoba ci się to miejsce? — odezwał się — Cieszysz się z przeprowadzki? 

— Tak — odpowiedziałam od razu — Jest fajnie, fajni są ludzie. Twoi kumple są fajni — obejrzałam się za nim przelotnie, wciskając ręce w kieszenie bluzy. 

— A Sebastian jest fajny? 

— Tak — rzuciłam bez wahania, z oczywistością i szczerością. 

— A spodobał ci się Ian? Wiesz, możesz mi powiedzieć...

— Co? — zmarszczyłam brwi, czując szybsze bicie serca. — Szmato, ty zwariowałeś. To, że sobie z nim żartuję i dogaduję, znaczy, że mi się podoba? — prychnęłam.

— Nie wiem — wzruszył ramionami. — Sebastian momentami dziwnie się zachowuje w stosunku do ciebie, ale tak naprawdę dziwnie, nie wiem. Widzę to, ponieważ znam go całe życie i przedtem tak się nie zachowywał, zwłaszcza, że nigdy nie miał dziewczyny, może dlatego — powiedział, ponownie wzruszając ramionami. 

Zaraz, co? 

Nie miał nigdy dziewczyny? 

— I nie miałbym nic przeciwko, gdybyście świrowali — dodał.

— Ale tak nie jest i nie będzie. Lepiej zajmij się własnym problemem o nazwie "Amanda" — mruknęłam cwanie, spoglądając na niego.

Gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę, oblewając się rumieńcem.

— S-Skąd ty wiesz... 

— Och, daj spokój, przecież to tak widać — zaśmiałam się. — Jesteś tchórzem, nie potrafiąc jej tego nawet powiedzieć. 

— N-Nie jestem tchórzem! — zaprzeczył od razu. — Po prostu... nie wiem, czy odwzajemnia to. A, z resztą, nie rozmawiam z tobą o tym! Przyjaźnisz się z nią i wszystko jej wygadasz!

— Idioto, ja ci proponuję, żebyś wreszcie zaczął działać, a nie stoisz jak widły w gnoju, czekając na mannę z nieba. Co, jak nagle w jej życiu pojawi się ktoś inny? Będziesz płakał w poduszkę, tchórzu? Nieźle, że pozwalasz jej tak łatwo odejść i sprzątnąć komuś innemu ją dosłownie sprzed nosa. 

— Ale ona jest moją przyjaciółką. Jakim prawem mogłem się w niej zakochać? Jest przecież... moją przyjaciółką — posmutniał. 

— Słuchaj — zatrzymałam się, chwytając go za ramię. Stanął przy mnie smutny, spoglądając w moje oczy. — I co z tego, że jest twoją przyjaciółką? Żyje się raz, Adam, i to ja mam tobie o tym przypominać? Że życie jest jedne i o uczuciach trzeba mówić głośno? Nie wiesz, czy jutro pierdolnie cię autobus, czy pojutrze walnie asteroida, czy nagle dostaniesz zawału i kaput z tobą, stary, nie wiesz tego, a z taką łatwością dajesz jej odejść? Może Amanda odwzajemnia twoje uczucia, co? Weź się w garść, mazgaju, i działaj, bo jutra może nie być. 

— Dobra — pokiwał głową, oblizując dolną wargę. Nagle dostał olśnienia. — Zrobię to! — rozciągnął się, jakby startował w maratonie. — Po prostu to zrobię! Powiem jej! Powiem jej, że ją kocham, powiem jej to! — wykrzyczał, po chwili mnie obejmując. — Dzięki wielkie, jesteś moją najlepszą kuzynką na świecie, kocham cię! — pocałował mnie w głowę, po czym puścił i pobiegł przed siebie. 

— Hej, gdzie ty lecisz? — zapytałam rozbawiona, poprawiając włosy. 

— Do Amandy! — krzyknął. 

— Idioto, ale ona jest na Malediwach! — zaśmiałam się, ruszając za nim. 

~*~

Czy ja jestem zakochana, czy ja jestem w wielkim gównie? 

Lubiłam go. Lubiłam go tak strasznie, że nie potrafiłam opisać słowami to, jak strasznie go uwielbiałam. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę, z sekundy na sekundę; Sebastiana polubiłam tak strasznie mocno. Czułam to każdą cząstką w moim organizmie, która szalenie cieszyła się na widok jego osoby; to było coś niewyobrażalnie mocnego, mogłabym rzec, że niesamowitego. Przy nim miałam wrażenie, jakby czas nie grał roli, że najmniejsze rzeczy nagle mają jakikolwiek sens, a papieros dotychczas był samobójstwem. I to nie tak, że wcześniej nie miałam pojęcia na temat wolności, bo w życiu czułam się jak lekkoduch, czasami oderwana od realności. Żyłam własnym światem i własnymi zasadami, jednak przy nim to wszystko nabierało większego znaczenia. W tak krótkim czasie, bo chłopaka znałam już miesiąc, zapragnęłam znać go już przez całe moje życie. Chciałam tak bardzo z nim się bawić, szaleć, wariować, robić głupstwa i same najgorsze rzeczy, po prostu żyć, jakby ten dzień miał być ostatnim dniem. Dlaczego mnie tak bardzo Sebastian pociąga, sprawia tyle radości, rozśmiesza i otacza ciepłem, mimo że obiecałam sobie koniec – nikt nie będzie mnie ranił. Nikt mnie już nigdy nie zrani. 

Leżąc na plecach, popatrzyłam w sufit. Otoczona ciemnością, stłumiona własnymi krzykami w myślach, odczuwszy każde mocne bicie serca. Starałam się trzymać tej zasady jak równowagi na ziemi. To chore, to popierdolone, że po kilku dniach od poznania go ze zwykłego przypadku, ja złamałam przysięgę, która towarzyszyła mi tak długo. I nawet, jak z tym na początku chciałam walczyć, to przegrałam z własnymi pragnieniami. Przegrałam sama ze sobą i zastanawiałam się, czy cena była tego warta – ile wart był tego Sebastian, że złamałam własną obietnicę? Co robił, co sprawiał, że w mgnieniu oka przy nim zapominałam o wszystkim, co przedtem zbudowałam wokół siebie? Jak wielki i ogromny był ten mur, który nie dopuszczał do siebie bólu i cierpienia, a z jaką łatwością on potrafił go przebić? I jeszcze jak mogłam na to pozwolić? Czy ja rzeczywiście sama tego chciałam? Brnąć  w coś, co miało swoją cenę? Ale ja tylko byłam ciekawska, chciałam zobaczyć, jak to będzie... Nie spodziewałam się, że uzależnię się od niego jak od powietrza. 

Wzięłam głęboki oddech, kładąc ręce na nagim brzuchu. To było takie słodkie uczucie. Przyjemne, miłe mrowienia atakowały każdy zakamarek mojego ciała. Spięłam mięśnie, obciągając palce u stóp. Docierały wszędzie razem z motylkami, podróżując we mnie jak w krainie wolności; robiły to, co chciały wbrew mojej woli. To wszystko wymykało się spod kontroli już dawno, jednak dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak mocno zaangażowałam się w Sebastiana. On nawet nie miał dziewczyny. Co w takim razie oznaczało jego zachowanie w stosunku do mnie? Rzeczywiście zabawę? Nie, nie, nie, nie myśl o tym! Zamknęłam mocno oczy, przekręcając się na bok. Przecież mi mówił te wszystkie miłe słowa, wykrzyczał wręcz w twarz. One płynęły z jego ust tak ładnie. On nie mógł się mną zabawić, to nie w jego stylu. Był innym chłopakiem niż ci wszyscy, których dotychczas poznawałam. Od niego biło szczerością, jego słowa były od serca, czyny i gesty takie wierne i prawdziwe – u nich tak nie było, wówczas u niego to wszystko było takie niesamowite i piękne. 

Dotknęłam opuszkami palców warg. I ten pocałunek... Jaki normalny wywoływał tyle emocji? Jakiego normalnego pocałunku pragnie się tak bardzo jak oddechu? To było takie... odjazdowe. Nie mogłam opisać słowami tego, jaki był nasz pocałunek. I to, jak jego pragnęłam w tamtym momencie. Dotychczas sprawiały mi one przyjemność, nic nieznaczące i obojętne, z kim będą – po prostu były to zwykłe pocałunki, a przy nim ta zwykłość tak strasznie nabierała innego znaczenia, olbrzymiego sensu i uczucia. Coś niezwykłego. Na samą myśl przeszły mnie piorunujące spazmy. Na samą myśl o tym, że jeszcze możemy się pocałować. 

Czy ja jestem zakochana, czy ja po prostu jestem w wielkim gównie? 

~*~

Zeskoczyłam z ostatniego schodka, kierując się do kuchni. Aromat bekonu, smażonych jajek i herbaty unosił się w całym domu; przekroczyłam próg, napotykając mamę i tatę. Choć zmęczeni i na kacu, to z rana żyli jak poranne ptaszki. Obejrzałam się za tatą, uśmiechając się wesoło. Ze względu na jego pracę policjanta niezbyt często przesiadywał w domu. Ciągłe wezwania, nocki i wszystkie te bzdety związane z robotą gliniarza powodowały, że mało go było, ale przyzwyczaiłam się do tego. 

— Cześć, tato! — krzyknęłam, przytulając się do ojcowskiej piersi. 

— Cześć, słoneczko, cześć — odwzajemnił gest, powracając w milczeniu do laptopa. 

Uniosłam wzrok na niego, oczekując... Racja, przyzwyczaiłam się do tego. Ze względu na jego pracę niewiele poświęcał mi czasu. I tak przez całe moje życie. Brak czasu, brak uwagi, brak atencji, brak wychowania – może dlatego teraz byłam taka chłopięca? Że przez całe moje życie brakowało mi ojcowskiego wzorca i jedyne, gdzie je znajdowałam, było wśród moich kumpli i Adama? Przyjeżdżał – obdarowywał mnie jakimś małym upominkiem i buziakiem w głowę, a później cały czas spędzał z mamą. To znaczy, ja nie miałam jemu za złe, że poświęcał więcej uwagi mamie, swojej żonie, niż mnie, broń Boże, tylko czasami chciałam od niego usłyszeć te słowa, jak: ''jestem z ciebie dumny''. Czasami chciałam pograć z nim w kosza, w piłkę, albo po prostu gdzieś wyjść, nie wiem, cokolwiek z nim porobić, byleby spędzić czas i poczuć, że jestem córką tatusia, jego oczkiem w głowie. 

Ale tak nigdy nie było. 

Przyzwyczaiłam się do tego. Może czasami chciałam mu wykrzyczeć, jak bardzo było mi przykro z tego powodu, że inne nastolatki miały ojca na zawołanie – ja wiecznie musiałam czekać i nawet, jak się doczekałam, to byłam jak ten pies przed domem na łańcuchu – rzuci mu się zabawkę, nakarmi dwa razy w dniu, poświęci piętnaście minut uwagi i koniec. Tak się czułam. Jak zwykły, brudny kundel przy własnym ojcu. To nie tak, że on mnie nie kochał, bo kochał i wiedziałam o tym. Nigdy mnie też nie skrzywdził. Zawsze chciał jak najlepiej dla mnie i mamy, i doceniałam to, ale w większości brakowało mi go jako prawdziwego tatę. Brakowało mi jego troski i opiekuńczości, może i nad, nie wiem. Brakowało mi niekiedy niewypowiedzianych z jego ust słów. Brakowało mi tych ramion, w które mogłam się przytulić i poczuć, że to właśnie w nich jestem najbezpieczniejsza na świecie. Brakowało mi wiele od mojego taty, ale przyzwyczaiłam się, że tego nigdy nie okaże w stosunku do mnie. 

— Jak było w pracy? — zapytałam zaciekawiona, zasiadając obok. 

Nie odpowiedział od razu, a popatrzył w ekran laptopa. Nieoczekiwanie ktoś zadzwonił do drzwi, później zapukał; mama poszła otworzyć. Chwyciłam banana z koszyczka owoców, unosząc z rozczarowania brwi. 

Tak było zawsze.

— Pytałaś o coś, skarbie? — zapytał, wreszcie odwróciwszy się w moją stronę.

— Jak było w pracy? — powtórzyłam oschlej. 

— Jak w pracy, cóż... — westchnął i uśmiechnął się, rozciągając zmęczone ciało. — Jak w pracy: ciężko i nudno.

— A co, nie złapałeś żadnego bandyty? — zapytałam zadziornie, unosząc kąciki ust.

— Alanna, ktoś do ciebie — poinformowała mama, wchodząc do kuchni. 

Tata bez słowa powrócił do laptopa. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zapyta: ''A kto to taki?''. Przecież jak na glinę powinien był sprawdzać każde moje towarzystwo, a zwłaszcza chłopców. Zaśmiałam się w myślach, czując lekkie ukłucie w sercu. Cóż, chyba nigdy się nie doczekam. Wstałam i wyrzuciwszy skórkę od banana, skierowałam się do drzwi, otwierając je. Osłupiała stanęłam jak wryta, spoglądając na gościa, który był ostatnią osobą, jaką chciałam widzieć przed własnym domem. 

— Austin? — nie dowierzałam. 

— Cześć, masz chwilę? — zapytał, poprawiając swoją blond grzywkę. 

Zmarszczyłam brwi i zamknęłam za sobą drzwi, czując rosnącą złość. Kurwa mać. No, rzesz, kurwa mać. 

— Co ty tutaj robisz? — rzuciłam zła. — I skąd wiesz, gdzie mieszkam? 

— Ma się swoje sposoby — powiedział cwanie.

— Śledzisz mnie? — zapytałam gniewnie. 

— Chciałem z tobą porozmawiać i przy okazji zaproponować ofertę nie do odrzucenia — schował ręce w kieszenie ciemnych spodni. 

— Ja nie mam o czym rozmawiać, tak więc jaką ofertę? — skrzyżowałam ręce pod piersiami. 

— Hej, Alanna, ale proszę cię... uspokój się — powiedział opanowanym tonem. 

Pokręciłam głową, prychając.

— No, więc? — zapytałam.

— To chyba nie jest odpowiednie miejsce na rozmowę i ofertę — popatrzył uważnie w moje oczy. 

Zacisnęłam usta. Boże Święty, dlaczego on nie może dać mi spokoju i skąd wie, gdzie mieszkam? Austin to ostatnia osoba, którą chciałam widzieć w życiu. I to nie tak, że był kimś, kogo nienawidziłam z całego serca, bo nie – ja go nawet nie nienawidziłam. Miał swoje za uszami, swój charakter w stosunku do mnie i podejście stało się nie do zniesienia i od tego człowieka chciałam trzymać się z daleka. Ubzdurał sobie coś, miał fioła na moim punkcie i stawał się przerażającym stalkerem. Dlaczego, przeprowadzając się z jednego końca Nowego Jorku na drugi, wpadłam znowu na jego mordę? 

— Masz piętnaście minut — rzuciłam, po czym weszłam do domu i chwyciłam jesienną kurtkę. — Wychodzę, za niedługo będę! 

— Nie pożałujesz — uśmiechnął się, prowadząc mnie do swojego samochodu. 

— Już żałuję — odpowiedziałam.

~*~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro