Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chyba nigdy nic nie sprawiało mi tyle frajdy, jak przebywanie z tą dziewczyną. Czy to w towarzystwie, czy w samotności; czerpię każdą radość ze wszystkich sekund, w których przebywam z Alanną. To szaleństwo, za którym podążam i chwytam każde możliwości, bo były tego warte. Wariactwo, któremu oddaję się bez głowy na karku i myśli o konsekwencjach. Uniesienie i zachwyt, przez co najpierw robiłem, a później myślałem. Mógłbym tak wymieniać ciągle, ciągle i ciągle, nie widząc końca przybywających przy niej emocji. Z początku zadawałem sobie masę pytań, dlaczego tak się dzieję i czemu akurat przy Alannie, ale teraz miałem kompletnie gdzieś, co one wszystko oznaczały. Były zajebiste i ta zajebistość ciągle rozrastała się w górę. Choć często zadawałem sobie pytania, dlaczego tak mi przy niej odwala, dlaczego zachowuję się jak kompletny idiota i tracę racjonalny rozsądek, to wciąż w to brnąłem. Bo nie potrafiłem jej odmówić w niczym, a chęć uszczęśliwienia jej nabrała jakiegoś smaku, zapachu, coś podobnego do silnego, uzależniającego afrodyzjaku, za którym podążałem z ochotą. No nie potrafiłem opisać słowami tego, jakim ogromnym wabikiem była dla mnie Alanna, że z każdą sekundą coraz bardziej mnie do siebie przyciągała.

Wyskoczyliśmy na miasto tylko się zabawić. Cokolwiek, żeby zbić tę nudę w szkole i przejedzoną normalność wśród ludzi, którzy w większości podążali tymi samymi ścieżkami. Nie potrafiłem przestać się przy niej uśmiechać i cieszyć jak głupi, oraz nie potrafiłem przestać wyprawiać tych masę durnych głupstw. Najpierw odwiedziliśmy muzeum Sztuk Nowoczesnych, zachowując się w środku jak prawdziwe, dzikie zwierzęta, które nigdy nie widziały rzeźby czy obrazu. Robiłem jej zdjęcia przy dziełach, do których pozowała z przeróżną, zabawną miną i pozą, z czego bardzo się śmiałem. Raz stanęliśmy przy takiej jednej łyżce za szklaną powłoką, wymieniając się filozoficznymi przemyśleniami na jej temat. Ludzie patrzyli na nas jak na obcych, ale kompletnie nie zwracaliśmy na nich uwagi. W końcu nasza dzikość przykuła uwagę ochroniarzom, którzy zaczęli za nami ganiać. Chwyciłem Alanne za rękę i splotłem z nią palce, uciekając po całym muzeum. Uciekaliśmy przed nimi, bawiąc się w kotka i myszkę, co było śmieszne, obserwując ich determinacje w chęci schwytaniu nas. Dopiero po jakimś czasie zwialiśmy im dosłownie sprzed nosa, kierując się na molo w Manhattanie. 

Kolejna dzikość, której nie potrafiliśmy powstrzymać. Wchodziłem na poręcz, utrzymawszy równowagę, kierowałem się wzdłuż linii do końca. Alanna robiła mi zdjęcia, uśmiechając się do mnie tak słodko, że ciągle musiałem patrzeć na nogi, starając się nie upaść. Ich miękkość doprowadzała mnie do szału, bo nawet nie potrafiłem kontrolować tego, jak topiłem się niczym cieknący lód. Swego czasu trenowałem i lubiłem bardzo parkour, więc wykorzystałem szansę pochwalenia się Clooney przewrotem w powietrzu: zeskoczyłem z płotu, triumfalnie zatrzymując się przed nią wyprostowany. Tak się zachwyciła, że jak jakiś palant nie mogłem przy niej opanować nagłego rumieńcu, który oblał nie tylko moją twarz, ale zalał gorącem całe ciało. Sama wdrapała się na płot, wystawiając ręce poziomo – przeszła kilka kroków, nagle tracąc równowagę. Spadła na mnie i razem przewróciliśmy się na ziemię, nie mogąc powstrzymać głośnego śmiechu. A ludzie wciąż gapili się na nas jak na parę idiotów. A my wciąż mieliśmy ich głęboko w dupie, bawiąc się świetnie. 

Nie zabrakło też szamy. Szama najważniejsza, bo to przecież najlepszy zesłany dar z nieba. Przeszliśmy się wzdłuż rynku z motywem Halloween, oglądając wszystkie rzeczy na wystawie. W międzyczasie zamówiliśmy po hot-dogu, gdzie Alanna ubrudziła się sosem tysiąca wysp po twarzy. Nie mogłem wytrzymać ze śmiechu, patrząc na nią. Śmiała się razem ze mną, ledwo przełykając cokolwiek. Była słodką, brudną świnką, ale naprawdę bardzo słodką, przez co nie mogłem oderwać od niej wzroku. I kiedy w końcu zjedliśmy gastro, Al rozglądała się po balonach napełnionymi helem, z zaciekawieniem spoglądając nagle na małą dziewczynkę, trzymającą sznureczek z ich pękiem. Otworzyłem szeroko oczy, z szokiem, lecz ogromnym zachwytem, który wzbudził we mnie większe oczarowanie jej osobą, spojrzałem na Alanne, która pod nieuwagą rodziców i dziewczynki szybko przecięła linkę, chwytając mnie za rękę i uciekając. 

To był prawdziwy odlot. Coś kosmicznego, bo w jej towarzystwie, wyprawiając te wszystkie głupie rzeczy i robiąc z siebie kompletnego debila, czułem się na innej planecie. I nawet nie dostarczało mi tyle radości co szaleństwo z Adamem. To było zupełnie coś innego i tego po prostu zapomnieć się nie dało. Warto było zerwać się z lekcji tylko po to, żeby chociaż patrzeć na jej uśmiech. Nic innego, jak tylko ten zniewalający, piękny uśmiech, który robił już za całą zabawę. W końcu po jakimś czasie przyjechaliśmy w miejsce, do którego bardzo często zabierałem Alanne, porywając ją z domu w środku nocy. Była to niewielka góra na przedmieściach, skąd mogliśmy oglądać panoramę Nowego Jorku. Wieczorami ten widok robił wrażenie. Usiadłem na trawie, wyciągając paczkę czerwonych marlboro. Zaraz do mnie dołączyła Clooney, zasiadając po turecku i okrywając się swoją jeansową kurtką. Obejrzałem się w jej stronę, uchwytując z nią kontakt wzrokowy. Uniosłem kąciki ust, co słodko odwzajemniła, zawstydzona uciekając spojrzeniem gdzie indziej, oraz zaczesując swoje rozpuszczone, falowane kosmyki włosów za lewe ucho. 

— To jest wszystko, czego potrzebujemy: fajek, wolności i trochę konwersacji. Ty i ja — zaciągnąłem się papierosem, oglądając krajobraz zatłoczonego i przytłaczającego centrum Nowego Jorku. 

— Ale z ciebie romantyk, Ian — powiedziała, uśmiechając się łobuzersko. 

— Wiesz, że jestem romantykiem — spojrzałem na nią rozbawiony, strzepując popiół na trawę. — I czasami tak myślę, że powinienem ożenić się ze sobą — dodałem, na co wybuchła śmiechem, patrząc na mnie z szerokim, słodkim uśmiechem. 

— Sprowadzasz mnie na złą drogę, że przez ciebie opuszczam szkołę — powiedziała oskarżycielsko, karcąc mnie perfekcyjnie udawaną obrażoną miną. — Mało ci problemów, łobuzie? 

— Proszę bardzo, możesz wracać z powrotem do szkoły, znasz trasę. Schodzisz w dół, idziesz trochę lasem, a później zatrzymujesz pierwszy, lepszy bus. Proszę bardzo, ja nikogo siłą nie trzymam — uśmiechnąłem się, wystawiając w geście obronnym ręce przed siebie. — Oboje wiemy, że tego nie zrobisz, bo chcesz ze mną kraść tysiąc koni — spojrzałem w jej stronę.

Zawstydzona uniosła kąciki ust, zagryzając dolną wargę. Zlustrowałem ją, wielbiąc widok jej rumieńców na policzkach oraz widok tego, jak przygryzała seksownie usta. Zaciągnąłem się mocno, podnosząc rękę; zaczesałem kosmyki jej lśniących pod słońcem włosów, pod opuszkami czując ich grubość i delikatność. Lubiłem bardzo jej włosy. Uwielbiałem je. Uwielbiałem je dotykać, bawić się nimi, oglądać, a nawet wąchać. Pachniała słodkością i kwiatami, czymś świeżym i bogatym. Oszalałem na ich punkcie od pierwszego wejrzenia, co było dziwne, bo dotychczas żadnej, pięknej dziewczyny włosy nie spodobały mi się tak bardzo, jak właśnie Alanny. 

— Muszę się pochwalić — odezwała się dumnie, uśmiechając się słodko pod nosem. Poprawiła zwiewające pod wpływem wiatru czekoladowe, falujące pasma, przeczesując je na drugi bok. — Tata zapytał, jak mi idzie w nowej szkole.

Uniosłem brwi, będąc pod wrażeniem. Zaciągnąłem się ponowie i wypuściłem nosem dym, wręczając jej papierosa. Wzięła go i włożyła między usta, zaciągając się soczyście pierwszym, nikotynowym buchem. To kolejna rzecz, która jarała mnie w niej kurewsko mocno – jak paliła moje fajki, wyglądając przy tym tak seksownie bosko.

— To wielkie gratulacje dla twojego ojca, brawo — zaklaskałem w dłonie, nie ukrywając rozbawienia. — A mogę o coś spytać, Al? — powiedziałem niepewnie, zmieniając temat.

— Mhm? — mruknęła, nabierając kolejnego bucha. 

Wziąłem głęboki oddech, przez chwile milcząc. A co mnie w ogóle powinno to interesować? To przecież nie mój biznes. Interesujący, ale nie mój, a jednak bardzo interesujący, no ale wciąż nie mój i nie powinienem o takie rzeczy wypytywać, skoro mnie nie dotyczyły, no ale jednak to Alanna. O nią zaczynałem martwić się bardziej niż o siebie. 

— Jak tam z... — potarłem lekko spocone ręce o czarne spodnie, mając ogromny mętlik w głowie: pytać czy nie pytać? O to jest pytanie! A co, jak odbierze to za moją kolejną dociekliwość i nachalność? Co, jak zacznie mnie uważać za jakiegoś natręta, który wpieprza się w jej życie? Chuj tam, życie jest za krótkie, żeby takimi myślami zatruwać sobie głowę. — Jak tam z Austinem? Gnojek cię prześladuje? A kiedy oddajesz mu pieniądze? — rzuciłem, nawet na nią nie patrząc.

— Nie, nie prześladuje mnie — odparła, śmiejąc się rozbawiona z mojego pytania. Kamień z serca, o rany. — I dzisiaj po pracy. To już ostatni dzień tego cholernego ścierwa — rzuciła z pogardą, zaciągając się mocno, oraz wręczając mi z powrotem papierosa. — To słodkie, że się martwisz — uniosła kąciki ust, spoglądając na mnie. 

— N-Nie martwię się! — skłamałem, zawstydzony zaprzeczając od razu. — No dobra, trochę, ale o przyjaciół trzeba się troszczyć, tak? — spojrzałem na nią, nie potrafiąc ją okłamać. 

— Jesteś taki uroczy, Sebastian — uśmiechnęła się, lustrując mnie radosnym, ciepłym wzrokiem baśniowych oczu. Speszony odwróciłem głowę w drugą stronę, biorąc ostatnie buchy z fajki. Czemu przy niej czuję się jak jakaś cipa? 

— Jestem łysy, Alanna — odparłem, na co wybuchnęła śmiechem, cały czas mnie oglądając. 

— Pieprzyć to, jesteś boski — rzuciła poważniejszym głosem, a mi po tym gwałtownie podskoczyło ciśnienie wraz z pulsem. Obejrzałem się za nią z uśmieszkiem, szczęśliwy nie mogąc powstrzymać napełniającej mnie radości. Powiedziała, że jestem boski. Ona powiedziała, że jestem boski. Alanna naprawdę powiedziała, że jestem boski! 

— Naprawdę tak uważasz?! — zapytałem zachwycony, nagle otrząsając się i zdając sobie sprawę, jak musiałem przed nią wyjść. Jak kompletny idiota. — T-To znaczy... Naprawdę tak uważasz? — odchrząknąłem i poprawiłem wypowiedź, zabawnie i męsko obniżając swój głos. Zaśmiała się, co odwzajemniłem, oglądając ją.

— Może — mruknęła seksownie, unosząc cwanie brwi. — Mogę teraz ja zadać ci pytanie? — spojrzała na mnie. 

— Pytaj śmiało, mnie nic nie zaskoczy — odparłem pewny siebie, nonszalancko odchylając się do tyłu i podpierając cały ciężar ciała na rękach.

— Niedawno osądziłam cię, że jesteś dzieckiem szczęścia — zaczęła niepewnie, przyglądając się mnie tajemniczo. — Zaprzeczyłeś i powiedziałeś, że twoje życie nie zawsze było takie kolorowe, jakie się wydaje. Przez co przeszedłeś, Sebastian? — zapytała, a ja wyraźnie usłyszałem w jej głosie smutek i troskę. 

Zmarszczyłem brwi, nie odpowiadając. Poczułem dziwną, przytłaczającą mnie nagle aurę, a zaraz po niej napłynęła fala uczuć porównywalnych do jakiegoś żalu, trochę goryczy i nieprzyjemnej nostalgii, jednak nie byłem do końca pewien, czy naprawdę to czułem całym sobą, bo już dawno zdążyłem pogodzić się z niektórymi rzeczami, oraz przyzwyczaić do wielu sytuacji. Przełknąłem ślinę, odczuwszy lekką, jakby chwytającą za moje gardło rękę. Dziwne, naprawdę dziwne. Wciąż milczałem, wzruszając jedynie ramionami. Sięgnąłem do kieszeni kurtki, wyciągając paczkę papierosów i przez przypadek wyrzucając pęk kluczy, słuchawki i zapalniczkę na trawę. 

— No dobra, zaskoczyłaś mnie — parsknąłem rozbawiony, starając się nie pokazać zmieszania i lekkiego przygnębienia, które dobiło do moich myśli. Włożyłem papierosa między wargi, sięgając do białej zapalniczki. 

— Jak nie chcesz mówić, to nie mów. Pewnych rzeczy się nie mówi — powiedziała spokojnie, cały czas się mnie przyglądając z zaciekawieniem i ukrytą tajemnicą w jej pięknych, kolorowych oczach. 

— Nie, czemu? — zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc. — Stary mi umarł — odparłem, na co zaśmiała się głośno, nie powstrzymując nawet tego śmiechu. Inni przez tak tragiczny tekst zachowaliby powagę, współczuli i opijali razem smutki i żale a Alanna? Ona zawsze się śmiała. Każdego dnia, o każdej porze i w każdym momencie. Nawet wtedy, kiedy musiała przymknąć jadaczkę i siedzieć jak mysz kościelna, to wybuchała prześmiewczym, głośnym brechtem. Tym swoim pięknym, seksownym śmiechem powodowała, że sam nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Bardzo ją za to uwielbiałem. Za to, że była, kurwa, sobą, nikim innym. 

— Wybacz, nie mogłam się powstrzymać — złapała mojej ręki, nadal chichrając się roześmiana pod nosem. Wzięła głęboki wdech, nagle poważna rzucając: — Powiedz mi wszystko, o czym nie powinno się mówić.

— Ale ja nawet nie wiem, co mam mówić — wzruszyłem ramionami, zaciągając się. — Ja po prostu zjebałem z niektórymi sprawami — odpowiedziałem trochę wymijająco, zaciekawiony skupiając wzrok na jarającym się papierosie.

— To znaczy? Jakimi? — pytała dociekliwa, oglądając mnie. 

— No... — oblizałem dolną wargę, wzdychając głęboko. — Naprawdę nie wiem, co mam ci powiedzieć. — zaciągnąłem się mocno, po chwili wypuszczając dym oraz odpowiadając: — Co, mam ci opowiedzieć, jak zioło zjebało mi przyszłość? Jak przez to zjebałem Adamowi hobby i ogromną możliwość? Jak na każdym kroku jestem złym człowiekiem, ciągle o coś posądzany? Jak nie mogę wejść normalnie do sklepu bez dziwnych spojrzeń ludzi dookoła i kasjerki, która już coś podejrzewa? Jak nawet pies sąsiada mnie nie lubi — spojrzałem na nią, słodko wydymając usta i marszcząc brwi. — Tu nie ma co opowiadać, Alanna.

— Och, jest i to wiele — prychnęła, zadziwiona otwierając szerzej oczy. — Powiedz albo zamęczę cię na śmierć. Uwierz mi, że niejeden przegrał — mruknęła łobuzersko, na co zaśmiałem się rozbawiony, nabierając dużego bucha. 

— Wiesz, że trenowałem Brazyliskie jiu-jitsu? — zacząłem, spoglądając w jej stronę. Skinęła głową, uważnie mnie słuchając. — Nie to, że się teraz chwalę, ale, no, miałem duże możliwości. Szybko opanowałem techniki i zdobyłem czarny pas. W wieku trzynastu lat jeździłem na zawody stanowe, wygrywając kilka i tak to szło do przodu. A taka ciekawostka w ogóle: Ethan należał do przeciwnego klubu, ale tam używali brutalniejszych technik i czasami walczyli nie fair. I wiesz, chyba mnie nienawidzi od momentu, kiedy przejebał ze mną rejonowe. Później go nie spotkałem aż do High school, kiedy na starcie zostaliśmy, w jego wersji, wrogami numer jeden, ale ja mam wyjebane — wzruszyłem obojętnie ramionami, mając totalną wyjebkę na gościa. — No i później, w wieku czternastu lat... — uniosłem delikatnie kąciki ust, bardzo dobrze wspominając tamten wieczór. Zaciągnąłem się, wypuszczając dym. — Poznałem pierwszy smak zioła. No i co tu dużo opowiadać: zioło zjebało wszystko. Zjebało mi możliwości na mistrzostwa światowe, na może karierę, nie wiem. Adam później wkręcił się ze mną, samemu porzucając piłkę nożną, a był to jego ulubiony sport. Miał duże szanse na zajebistą sławę, ale zjebał. Ja mu zjebałem przyszłość, bo otworzyłem przed nim drzwi do innego świata, dosłownie — spojrzałem poważniej na Alanne. — Przepraszam, ale zjebałem ci kuzyna. 

Zaśmiała się słodko i spuściwszy głowę, pokręciła ją, po chwili wyrównując kontakt wzrokowy. 

— Nie musisz przepraszać — uśmiechnęła się, oblizując dolną wargę. — A bardzo tego żałujesz? Uważasz, że miałbyś lepszą przyszłość, gdyby nie zioło? — zapytała.

— Szczerze... — popatrzyłem przed siebie, ostatni raz zaciągając się papierosem. — To nie wiem — wzruszyłem ramionami, wyrzucając w przepaść pojarę. — Szczerze, to nie odczuwam tego tak, jakby to miało zjebać mi życie. Bardziej denerwuje mnie to, że ludzie oceniają po okładce, wiesz? Ludzie są spierdoleni — przekląłem z pogardą, spluwając na trawę obok. 

— Witamy w piekle, kotku — mruknęła, doskonale mnie rozumiejąc.

— Ale wiesz, może gdyby jednak ta jebana kasjerka chciała mnie poznać; zapytać, co u mnie, jak mi mija dzień — gestykulowałem ręką, czując rosnącą złość. — Albo ta pieprzona pedagog, która ciągle widzi we mnie chuligana. O, albo ten frajer, co przechodzi przez pasy na przeciwko, żeby nie myślał o mnie jak o gościu do kolejnej bitki. Żeby wreszcie ludzie przestali... oceniać, bo nic, kurwa, nie wiedzą. Nie jestem jakimś Bogiem i niestety świata nie zmienię, ale może, gdybym nie był łysy i miał inną mordę, gdybym nie popadał w kłopoty i się nie bił, gdybym nie miał tatuażu i spojrzenia kryminalisty, to może wtedy wydawałbym się spoko gościem — wzruszyłem ramionami, rysując patykiem jakieś wzorki po ziemi. — Ale jestem, kurwa, zajebisty i wiesz co? — wyrzuciłem gałązkę i  spojrzałem na Alanne, która przez moją wypowiedź uniosła rozbawiona kąciki ust, przyglądając się mi uważnie. — Gdybym znajdował się na brzegu oceanu i czekał, aż ktoś wskoczy w moje ramiona, to będę pierwszy, który przybiegnie i w nie wskoczy, wiesz? 

Zaśmiała się słodko, co odwzajemniłem radosnym uśmieszkiem, oglądając ją. Lubiłem patrzeć, jak się śmieje. To był bardzo miły widok. 

— Ludzie gadają na mój temat jakieś niestworzone historie, czaisz? — prychnąłem, samemu śmiejąc się z tych rzeczy. — Na przykład to, że zabiłem policjanta albo zjadłem kota — powiedziałem, na co wybuchnęła śmiechem, z przyzwyczajenia łapiąc się mojego ramienia. — I kretyni w to jeszcze wierzą, czaisz? I wiesz co? Będę, kurwa, nadal tym kryminalistą w ich oczach. Będę jeszcze większym! Będę popadał w jeszcze większe kłopoty i będę palił mosty! Zrobię sobie tyle tatuaży, że wszyscy będą omijać mnie szerokim łukiem! Jestem, kurwa, Sebastian Olivers, jestem najlepszy! — gestykulowałem rękami, dumnie reprezentując swoją osobę i ciesząc się z tego, kim byłem. — Zdążyłem się do tego przyzwyczaić i nie przejmuję się tym tak bardzo. Często lubię nawet dawać takie pozory, wiesz? A ludzie to tchórze i boją się poznać prawdy. Jestem pod wielkim wrażeniem, że odważyłaś się tamtego wieczoru do mnie dosiąść, strachliwy kotku — spojrzałem na nią z radosnym uśmieszkiem, co odwzajemniła ciepło, spoglądając w moje oczy.

— To był czysty przypadek. Nie wiem, co tam robiłam — odchrząknęła i przeczesała włosy na bok, oblizując dolną wargę. — I to nie tak, że już od początku wpadłeś mi w oko, nieee, skądże — dodała rozbawiona, odwracając głowę w drugą stronę. 

— Czyli jednak... — mruknąłem dumnie, wzdychając oczarowany. Uniosłem ręce i nonszalancko przejechałem opuszkami po twarzy. — Ach, ten mój urok... Jemu każda ulegnie — dodałem łobuzersko, spoglądając na zaskoczoną Alanne, która aktorsko udała oburzoną, podnosząc jedną brew. 

— Och, a więc to tak? Jestem jak każda łatwa laska? Pff, koniec z nami tu i teraz! — rzuciła obrażona, odwracając się i z przytupem krzyżując ręce pod piersiami. — Nawet nie błagaj o wybaczenie — zagroziła, słodko przybierając rozgniewanej mimiki twarzy. 

Uśmiechnąłem się, nie mogąc przestać patrzeć na jej piękną buzie. Oszalałem, zwariowałem, dostałem fioła na punkcie Alanny. Chwyciłem ją za ramiona i popchnąłem na trawę, zwisając nad nią. Zaśmiała się słodko, po chwili w ciszy lustrując mnie całego. Dotknąłem jej kaskady włosów, palcami przeczesując po czole i skroni; drżała i przymknęła na chwile oczy, wzdychając głęboko. W ciągu kilku sekund potrafiła rozgrzać mnie do granic możliwości, podniecając jeszcze gorzej. Chęć ujęcia jej ciepłych policzków stała się jak nierozłączna mnie część, a raczej czynność, którą chciałem wykonywać jak oddychanie. Prosty mechanizm, a jednak tak bardzo skomplikowany. Popatrzyłem w jej oliwkowe oczy, oglądając z zaciekawieniem wkradający się do połowy odcień oceanu na prawej tęczówce. Miała tak piękne spojrzenie, pod którym z przyjemnością zatapiałem się niczym Titanic. Dotknąłem jej lewego policzka, kciukiem zahaczając o zaczerwienione, pełne usta. Rozchyliła je delikatnie, nabierając wdechu. Zrezygnowałem dla niej już z wielu zasad, tak jak i zatracony oddałem się żądzy podnieceniu i natchnieniu, pieprząc konsekwencje związane z Adamem. Moją lojalność wobec najlepszego przyjaciela odłożyłem na bok dla kogoś, kto wyczyniał ze mną coś kosmicznie odlotowego. I po tym wszystkim, jak zerwałem z siebie metalowe, najtwardsze łańcuchy razem z psim kagańcem, wyrwałem się z tej okropnej klatki dla dzikich zwierząt, pozbyłem się ciągłych, męczących mnie nocami myśli, ja wciąż miałem barierę przed tym, aby ją pocałować. Tak po prostu sam z siebie. 

— Ale przez moje pieprzone dziewiętnaście lat żadna nie zawróciła mi tak w głowie jak ty — odezwałem się cicho, skanując całą jej twarz, oraz delikatnie bawiąc się włosami. — Pocałuj mnie, Alanna — poprosiłem, ujmując jej policzek. 

— Ty mnie wreszcie pocałuj, Sebastian — odparła cicho, spoglądając w moje oczy. Uśmiechnęła się, po chwili przewracając mnie na plecy i zasiadając okrakiem. Nabrałem głębokiego oddechu, czując uścisk w podbrzuszu i jego podniecające fale niżej. Nie potrafiłem panować nad tym parszywym pobudzeniem, grzejąc się w całym ciele z sekundy na sekundę coraz gorzej. Dotknąłem jej bioder, zaciskając palce. Poruszała się, nachylając nad moją twarzą.

— Nie rób tak — rzuciłem stanowczo i twardo, brzmiąc niechcący zbyt ostro. Spojrzała w moje oczy, wzrokiem zlatując niżej – gdzie brakowało milimetrów, ażeby dosiadła mnie i poczuła rosnącą erekcje. — Nie możesz tak robić, Alanna. Nie teraz. Albo mnie pocałuj — zaproponowałem, na co zarumieniona uniosła łobuzersko kąciki ust, przybliżając usta do mojego policzka. 

— Ty mnie pocałuj, Sebastian — poprosiła cicho, kusząco wędrując wargami po okolicach mojej twarzy. 

Zaraz wybuchnę.

— Ale ty jesteś mi to winna za piątkową noc — odparłem, ujmując delikatnie jej szyję i wyrównując kontakt wzrokowy. — Chciałem cię wtedy pocałować, ale uciekłaś — dodałem, mówiąc szczerze.

— To mnie pocałuj teraz, nie widzę żadnego problemu — uśmiechnęła się cwanie, zasiadając na moim podbrzuszu. O matko, masz szczęście, bo jeszcze niżej, a nie ręczyłbym za swoje zachowanie i postępowanie. — Dlaczego mnie nie chcesz pocałować pierwszy? Przecież podobno fajnie całuję — uniosła słodko kąciki ust i wbiwszy wzrok w moją klatkę piersiową, wędrowała opuszkami palców po niej. — A, no tak, zapomniałam, że jesteś tchórzem, cipko — dodała prowokująco, drażniąc się ze mną.

— Nie jestem tchórzem — zaprzeczyłem od razu. — Dobrze wiesz, że jak cię pocałuję pierwszy, to umrzesz ze szczęścia — uśmiechnąłem się.

— Dobrze, w takim razie cię nie całuję — rzuciła twardo, schodząc ze mnie i kładąc się obok. — I poczekam, aż zrobisz to pierwszy — dodała pewna siebie, spoglądając na mnie. 

— I myślisz, że długo wytrzymasz bez tych ust? — zapytałem, czarująco cmokając niczym hollywoodzki gwiazdor. — Gdybym mógł, to bym siebie pocałował. Zazdroszczę ci, że masz taką możliwość, naprawdę. Polecam z niej skorzystać. No już, już, daddy, chodź do swojego baby — uśmiechnąłem się słodko, poganiając ją ręką. 

— Daddy daje ci szlaban, póki sam nie zrobisz pierwszego kroku — skarciła mnie pouczająco palcem wskazującym. Po chwili oboje usłyszeliśmy jej dzwonek telefonu. Podnieśliśmy się do pozycji siedzącej, spoglądając na wyświetlacz. — Adam — rzuciła, niepewna wyrównując ze mną kontakt wzrokowy. 

Szybko sięgnąłem do swojej komórki, widząc trzynaście nieodebranych połączeń od Lutchera. O kurwa mać, chyba będę miał przejebane. Spojrzałem na Alanne, dając jej znaki, żeby nie odbierała telefonu, jednak odchrząknęła, klikając w zieloną słuchawkę.

— Cześć, tu Alanna. Aktualnie nie ma mnie przy telefonie, ale zostaw newsa po usłyszeniu sygnału, piii — odezwała się oficjalnym tonem, udając sekretarkę. Wybuchłem śmiechem, gdzie Al pośpiesznie zatkała mi usta ręką, prychając rozbawiona. 

— Gdzie wy, kurwa, jesteście? Tak, dobrze słyszysz, WY, bo wiem, że jesteś z Ianem. Powiedz temu skurwysynowi, że zrobię mu z dupy garaż. Radzę wam wracać do szkoły, bo Squirting szykowała już papiery, żeby go wywalić, ale jego psiapsi, czyli ja, załatwił sprawę. A tak poza tym, to radzę wam przestać... robić to, co robicie za naszymi plecami, siema — rozłączył się. 

Spojrzałem na Alanne, z nerwów zaciskając usta. To on wie? To on wie, że robię coś za jego plecami? Ja pierdole, to Adam wie, że całuję się z jego kuzynką? O nie, o nie, o nieee. Zestresowany wstałem, cały z nerwów krążąc po górze bez celu. Podrapałem się po głowie, wzdychając głęboko. I co ja mam zrobić? Spojrzałem na Alanne, która patrzyła na mnie zdezorientowana, nie rozumiejąc kompletnie mojego zachowania. Mam z niej zrezygnować już na stałe? Nie, nie mogę. Pokręciłem się znowu, cały czas myśląc, myśląc i myśląc, co tu zrobić. Co mam mu powiedzieć, jak zapyta, że co z nią robię? Mam się przyznać, że całuję ją i dotykam za ich plecami? Za przede wszystkim plecami mojego najlepszego przyjaciela, gdzie obiecałem, że będę trzymał się od niej z daleka? To już wisi na włosku. Wszystko, cała moja przyjaźń z Adamem przez nią. Muszę zacząć ją ignorować. Nie, nie mogę. Muszę zacząć ograniczać z nią kontakty. Tak, muszę. Muszę, po prostu muszę. Inaczej stracę najlepszego przyjaciela i mojego brata. 

— Chodź, wracamy — odezwałem się, wsiadając do samochodu. Po kilku sekundach Alanna pojawiła się na miejscu obok, pytająco na mnie spoglądając. 

— Coś się stało? — zapytała przejęta, lustrując moją twarz. — Boisz się o Adama? Przecież pieprzyć Adama — uśmiechnęła się. 

Przestań uśmiechać się tak słodko. 

— Wiesz co, Al? — zacząłem niepewnie, odpalając silnik. Popatrzyłem do tyłu, wyjeżdżając. 

— Co tam? — zapytała z entuzjazmem, włączając radio. Głośno zabrzmiał utwór Bon Jovi, Livin' on a prayer. — Kurewsko kocham ten kawałek! — wykrzyczała, naśladując granie gitary elektrycznej.

— Chyba... — przez chwilę się zawahałem, nabierając głębokiego wdechu. — Chyba musimy na razie przestać robić to, co teraz robimy. Tak będzie lepiej, Al — oznajmiłem, momentalnie po tych słowach, które wypowiedziałem na głos, czując mocno uderzający ból w okolicach klatki piersiowej. Przełknąłem ciężko ślinę, kolejny raz doświadczając wrażenia potężnej, zaciskającej ręki moje gardło. Obejrzałem się za Alanną, która zaprzestała radosnym ruchom, w milczeniu spoglądając na mnie.

Popatrzyła w moje oczy, a jej zmieszany szok ze smutkiem uderzył we mnie ogromnym młotem, dobijając przygnębieniem jeszcze bardziej. Patrzyła na mnie tak długo, na ile sam mogłem pozwolić sobie na kontakt wzrokowy przez jazdę za kółkiem. Te emocje zaczęły pojawiać się coraz częściej: ta złość, która rozbrzmiewała w każdych moich żyłach, buzując krew do wrzenia i wściekłości. To straszne paskudztwo, którego próbowałem wyzbyć się z myśli i serca. Z każdą sekundą przeszywało mnie coraz silniejszym bólem i przygnębieniem. Ta nagła beznadziejność własnej osoby, na którą nawet nie chciałem patrzeć w niewielkim odbiciu szyby. I ta okropna potworność krzywdząca z uśmiechem mnie i Alanne. Miałem wrażenie, jakby mroczny Kupidyn wystrzelił strzałą prosto w moje serce, które przeszyło piorunującym bólem każde z działających jeszcze organów. Poprawiłem się na fotelu, zdołowany masując obolały kark; kurcze, palce równie co reszta ciała cierpiały niemiłosiernie mocno. Obejrzałem się przelotnie za Alanną, która w ciszy odwróciła głowę w drugą stronę, wbijając wzrok na widok za oknem. Przygryzłem mocno wewnętrzną część policzka. Cholera jasna. Walnąłem delikatnie pięścią w kierownicę, zatrzymując się przed pasami. Świetnie, jeszcze zaczął padać deszcz. Zmieniłem pośpiesznie piosenkę, słysząc kawałek Scorpionsów w momencie, który doprowadził mnie do jeszcze gorszego wybuchu. Przekląłem głośno, rozwścieczony nie panując już nad niczym przy Alannie, która wystraszona podskoczyła, nadal się nie odzywając. Walnąłem mocno w kierownice, przez przypadek trąbiąc na pieszych. Kurwa mać, zaraz coś rozwalę. Kurwa! Wykrzyczałem wściekły masę przekleństw i wyzwisk na ludzi, ciężko oddychając. Co się ze mną dzieje? Przecież to tylko ograniczenie, przecież to tylko zaprzestanie bliższych kontaktów, to co się, do kurwy nędzy, ze mną dzieje? Spojrzałem na Alanne, przez krótką chwilę wyłączając się ze wszystkiego, co dotychczas mnie opanowywało. I wtedy wiedziałem, że przestała mnie uwielbiać. I wtedy zrozumiałem, jak bardzo musiałem ją skrzywdzić, bo sam czułem się z tym bardzo źle. Wszystko wydawało się rozkwitać tak pięknie, a jednak wszystko zwiędło w mgnieniu oka. 

If we'd go again
All the way from the start
I would try to change
Things that killed our love
Your pride has built a wall so strong,
That I can't get through
Is there really no chance
To start once again?
I'm loving you

~*~

Znudzony i obojętny totalnie wszystkiemu rozejrzałem się dookoła, pamiętając już doskonale, gdzie każde rzeczy się znajdowały; żadne puchary i certyfikaty nie zmieniły swojego miejsca, a jakiś chwast w dużej, białej doniczce ciągle jest w tym samym kącie. Ziewnąłem, drapiąc się po głowie. Nuda, nuda, o, niech zgadnę – nuda. Rozsiadłem się wygodniej na skórzanym, czekoladowym fotelu, spoglądając na dyrektora Smitha. Siedział na przeciwko, oglądając mnie uważnie, oraz w palcach przeplatając swoje czarne pióro. Pamiętam, jak kiedyś wylałem mu cały atrament, zabawna historia. Lubiłem gościa, był bardzo w porządku. Może tego nie pokazywałem, ale szanowałem Smitha, a ciężko było zapracować u mnie na poważny szacunek. Podejrzewałem, że też mnie lubił, bo zawsze stawał za mną murem, kiedy pieprzona Squirting była gotowa z radością podpisać kwitek i wypierdolić mnie na zbity pysk z tej szkoły. 

— Ciesz się, że nie wezwałem rodziców — odezwał się poważnym, męskim głosem, lustrując mnie bacznym wzrokiem. — Twoja mama to dobra kobieta, szanuj ją i przestań sprawiać jej tyle kłopotów — powiedział. 

— Proszę nie sugerować, że nie szanuję mojej mamy — rzuciłem zdenerwowany, niespokojny ciągle poruszając nogami. Splotłem palce u rąk, kładąc je na brzuchu. — Moja mama to najważniejsza kobieta w moim życiu, którą kocham najbardziej na świecie. Proszę nawet tego nie podważać — spoważniałem, patrząc dyrektorowi prosto w oczy. 

— Szanuję to — odparł i skinąwszy głową, wstał ze swojego dużego, kręconego krzesła, krążąc po pomieszczeniu z założonymi rękoma z tyłu. — Lubię cię, Ian, ale to pewnie wiesz. Proszę cię, chłopcze, nie wykorzystuj tego — skarcił mnie pouczająco. — Nasza ostatnia rozmowa niczego cię nie nauczyła? Jeszcze specjalnie dla ciebie i Adama skróciłem wam zawieszenie w prawach ucznia. Jak się czujesz w ten piękny, pogodny poniedziałek? — zapytał z zadziornym uśmieszkiem, wyglądając za okno. Deszcz szalał, zapowiadając się na bardzo długo. 

— Nienawidzę poniedziałków — burknąłem, ciągle machając niespokojny nogami, oraz będąc myślami przy Alannie, która czekała na swoją kolej zaraz za drzwiami dyrektora. 

— Kamery uchwyciły ciebie i twoją koleżankę, jak rozpoczęliście całe to zamieszanie w stołówce — powiedział, zasiadając na biurku obok mnie. — Masz mi coś do powiedzenia? — zapytał, poważniejąc.

Powoli uniosłem głowę, uśmiechając się łobuzersko prawym kącikiem ust.

— Było warto — odpowiedziałem. 

— Wiesz, Sebastian, ja też byłem w twoim wieku — wstał i okrążył biurko, zasiadając na swoim miejscu. — Ale nie zapominaj się, szczeniaku, z kim rozmawiasz — wbił bezwzględne spojrzenie na moją osobę. Uciekłem wzrokiem gdzie indziej, poprawiając się na fotelu. — Wiem, że jesteś dobrym chłopakiem, ale co tobą kieruje, to nie mam pojęcia. Jeszcze co cię podkusiło, żeby uciec ze szkoły, co? Będąc po uszy w problemach ty masz czelność opuszczać teren placówki? To moje ostatnie ostrzeżenie, Olivers — ostrzegł zdecydowanym głosem. — Jeszcze jeden twój wykrok, a osobiście podpiszę papiery o natychmiastowym usunięciu cię ze szkoły. Przy tym nie będę potrzebował pomocy pani Squirting. 

— Nic mnie tu już nie trzyma, dlatego może pan to zrobić teraz — machnąłem lekceważąco ręką, obojętny wzruszając ramionami. — Nawet panu pomogę.

— Skończ cwaniaczyć, tylko bierz się do roboty — rzucił zdenerwowany, mierząc mnie wzrokiem. — Zależy ci chociaż, żeby zdać? Masz trzy pały z klasówki z matematyki, jak ty chcesz poprawić semestr? I jak ty chcesz ukończyć tę szkołę z takim podejściem? 

— No... — westchnąłem, nie dokończając zdania.

— Nie ''no'', tylko ''dobrze, poprawię to i zdam'', jasne? — przerwał mi. — Bierz się do nauki, szczeniaku, i przestań myśleć o niebieskich migdałach, bo to w niczym ci nie pomoże. Zależy mi chyba bardziej na tym, żebyś zdał niż tobie, wiesz? 

— Dobrze... — uniosłem ręce w geście obronnym, poddając się. — Zdaję sobie z tego sprawę, proszę pana. 

— Tak zdajesz, że ciągle słyszę: Sebastian Olivers to, Sebastian Olivers tamto. Chłopie, co się z tobą dzieje? — pokręcił głową, nie dowierzając. — Masz takich dobrych przyjaciół... Dobra, kędzierzawy też nie lepszy, ale co jest z wami, chłopaki? — uśmiechnął się, na co parsknąłem rozbawiony. 

— Dobrze, poprawię tę matematykę — rzuciłem wymijająco, wiedząc, jak bardzo musiałem teraz uważać i się uczyć. Nie lubiłem jej, to nie moja bajka. Liczenie i myślenie mnie po prostu nie kręciło, a wręcz potwornie nudziło.

— Żebyś ty z niej taki dobry był jak z artystycznych albo muzycznych — zauważył, uśmiechając się. Po pomieszczeniu rozeszło się pukanie i krótkie słowo ''proszę'', a zaraz po tym drugie drzwi przekroczyła sekretarka, kładąc na biurko dyrektorowi jego ulubioną kawę. — Dziękuję — skinął do niej głową. — Dobra, koniec mojego gadania, zmykaj stąd.

Pomrugałem kilka razy, niepewnie wstając i chwytając za plecak. Zaraz, co jest? Zmieszany obróciłem się dookoła, poszukując czegokolwiek.

— A-Ale, to znaczy... Nie mam żadnej kary? — zapytałem z chwilą wahania, spoglądając na dyrektora.

— Nie chce mi się cię karać, bo co to da? Wiesz, ile dotychczas cię już ukarałem? — powiedział, wyrównując poważnie kontakt wzrokowy. — Tysiąc czterysta sześćdziesiąt siedem. W mojej dwudziestoletniej karierze dyrektora jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się ukarać ucznia tyle razy, co ciebie, Sebastian — uśmiechnął się, a ja po usłyszeniu tego wyniku prychnąłem głośno, nie ukrywając rozbawienia. — Dobra, spadaj stąd i zawołaj koleżankę. Widzę, że ktoś idzie w twoje ślady. Słyszałem, że to kuzynka Adama, więc stwierdzenie ''co w rodzinie, to nie zginie'' idealnie się zgadza — zaśmiał się cicho.

— Ona nie jest niczemu winna — rzuciłem szybko, poważniejąc. — To wszystko przeze mnie, proszę pana, to moja wina. 

— Spadaj stąd, szczeniaku — wygonił mnie, uśmiechając się podejrzliwie pod nosem. 

Spojrzałem ostatni raz na dyrektora, po chwili opuszczając pomieszczenie. Zatrzasnąłem za sobą drzwiami, dostrzegając na holu siedzącą Alanne z opartą głową o ścianę. Znudzona machała nogami, wyczekując swojej kolejki na dywanik. Przełknąłem ślinę, czując uderzenie gorąca w całym ciele. Spojrzała na mnie, wstając z krzesła i zbliżając się. Rozchyliłem delikatnie wargi, nabierając dużego oddechu. Miałem wrażenie, jakby tempo spowolniło. Czas zatrzymał wszystko żywe i martwe dookoła, płynąc wolno jak na statku. Patrzyłem na Alanne, która przemierzała wolnym krokiem w moją stronę, pewna siebie nie spuszczając głowy. W kompletnym milczeniu przeszła obok mnie, traktując jak zwykłe powietrze. 

Trzasnęła drzwi tuż za moimi plecami. Przymknąłem oczy, nabierając wdechu. A więc to teraz tak? Uniosłem kąciki ust. Rozbawiony parsknąłem kpiarsko pod nosem, z niedowierzaniem kręcąc głową. Poszedłem przed siebie, podgwizdując głośno melodię, która rozbrzmiewała echem po szkolnych, opustoszałych korytarzach.

~*~

Westchnąłem zanudzony, spoglądając na godzinę w telefonie. Dochodziła za niedługo dziewiętnasta, więc za niedługo musiałem z Adamem po nią jechać do pracy. Nie czułem myśli, nie czułem emocji, nie czułem niczego. Trochę wyblakły z uczuć, trochę zmęczony samym oddychaniem. Czułem się beznadziejnie i fatalnie. Popatrzyłem w sufit. Znowu. Tak od pieprzonych trzech godzin gapiłem się jak idiota i nic nie robiłem. Czasami zastanawiałem się, czy wziąłem oddech albo czy wciąż tu byłem na swoim łóżku. Dla pewności dotykałem głowy i brzucha oraz rzeczy dookoła, bo momentami miałem wrażenie, jakbym przez nie przenikał. Próbowałem niekiedy wstać i pograć na komputerze, może coś namalować albo stworzyć bit, pobawić się z Maxem albo pograć na gitarze, podokuczać może Jade albo porozmawiać z panem Winstonem. Próbowałem, ale nawet nie potrafiłem podnieść ręki z materaca, jakby siła opuściła mnie całego, dostając własnego życia i pozostawiając we mnie jedynie okruchy i nadzieję, czy może to się zmieni. Czy to się w końcu zmieni?

Nie chciało mi się nawet sięgnąć po ten głupi telefon i go odebrać. Dzwonił dzwonek. Jeszcze chwilę go słyszałem. Przestał – co za szczęście. Nie chciałem nikogo. Jakoś tak po prostu. Dopadł mnie dziwny, melancholijny i depresyjny nastrój. Nie chciałem nikogo. Z nikim rozmawiać, z nikim przebywać, z nikim się widzieć. Nie chciałem nikogo i niczego. Nie chciałem nawet wstać z łóżka, nie chciałem nawet pić i jeść, nie chciałem nawet wyjść z domu, a co dopiero przekroczyć próg tych drzwi. Znowu dzwonek telefonu. Przekręciłem się na łóżku, twarzą do ściany. Nie chciałem nikogo. Co za żałość, co za wstyd, co za żenada. Co ja wyprawiałem? Leżałem i nawet nie oddychałem. Nie oddychałem. Ja nie oddychałem – kurde, zapomniałem nabrać powietrza. Westchnąłem, znowu słysząc ten pieprzony, głupi dzwonek. Sfrustrowany sięgnąłem do komórki, odbierając ją z niechęcią.

— No wreszcie — odezwał się Adam — Co jest z tobą? 

— Spałem — okłamałem przyjaciela, mamrocząc zmęczony pod nosem. 

— Zbieraj się, za niedługo jedziemy po Al.

— Okej, za niedługo będę gotowy — burknąłem wymijająco, ospały przymykając oczy.

— Aha, i musimy porozmawiać. Nie uciekniesz od tego, skurwysynie, wiesz? Masz mi gadać wszystko, co cię łączy z Alanną — oznajmił, jakby rozbawiony tą sytuacją. 

Pomrugałem kilka razy, słysząc jego ton wypowiedzi. Coś ukuło mnie w piersi, przeszywając promieniującym bólem kręgosłup, krtań i opuszki palców. To było smutne. To było naprawdę smutne, że bawiła go ta sytuacja, a ja miałem ochotę zamknąć się w ciemnym pokoju na kłódkę i zdechnąć w środku, i to właśnie przez tę sytuację. To było takie smutne. Zazdrościłem mu, że nie przeżywał tych dziwnych katuszy. Zazdrościłem, że był w świetnym humorze, a ja nawet nie potrafiłem pomyśleć o czymś miłym, a co dopiero się uśmiechnąć. To było takie, kurwa, smutne, że ze względu na Adama, który szczęśliwy nie miał zielonego pojęcia, co się ze mną dzieje, zrezygnowałem z tak najwspanialszej zabawy, jaką dostarczała mi jego kuzynka, Alanna. 

— Nie chcę, nie mam ochoty. Nie chce mi się. Nie dziś, proszę — przymknąłem oczy, pod koniec nabierając głębokiego oddechu. 

Nie dziś.

— Co jest z tobą, gościu? To nie w twoim stylu, skurwysynie — powiedział rozbawiony, drażniąc się i nie odpuszczając. — Ja tak tego nie zostawię, wiesz o tym? Ja muszę się dowiedzieć, co ty masz z Alanną, czaisz? 

— Nic, jest po prostu w porządku i fajnie spędza mi się z nią czas. Coś jeszcze? — burknąłem, lekceważąc jego prośbę. 

— Mów co chcesz, ale po jej pracy odwozimy ją i idziemy gadać, siema — rzucił uparty, rozłączając się. 

Odrzuciłem telefon na poduszkę, zamykając oczy. Wziąłem głęboki wdech, wzdychając cicho i spokojnie. Nie chciałem. Nie chciałem. Nie chciałem niczego i nikogo. Chciałem, żeby ktoś mnie wyłączył. Zwykłym przyciskiem, może pilotem albo słowem, tak po prostu mnie wyłączył z funkcjonowania i odstawił w kąt. Gdzie nagle stało się to jedno z lepszych miejsc, które sprawiało, że choć trochę odczuwałem własną obecność. Mimo wśród szarych ścian i samotności, to jednak wrażenie czucia się najlepiej tam niż z kimkolwiek i gdziekolwiek, było moim ukojeniem. Chyba pora wstać. Z niechęcią podniosłem się z łóżka, momentalnie błagając o powrót do tego miejsca; nie mogę, muszę wstać i iść. Gdzieś, nie wiem gdzie. Zostawiłem wszystko, co dotychczas zabierałem po wyjściu z pokoju, a wziąłem jedynie papierosy i zapalniczkę, i wyszedłem, smętnym krokiem kierując się na parter. 

Max leżał na kanapie w salonie, a gdy znalazłem się w holu – jego łeb wychylił się od razu, bacznie mnie obserwując. Jade bawiła się zdalnie sterowanym samolotem, razem z panem Winstonem na wolności latając po całym domu. Schyliłem się gwałtownie, kiedy przed moją twarzą przeleciało cholerne ustrojstwo, a tuż za nim skrzydlate, gadające ptactwo. 

— Bandyta na wolności, bandyta na wolności! — zatrzymał się na regale, krakając śmiesznym głosem. — Ratujcie się póki możecie, bandyta na wolności! Hej, ty, fikasz do mnie? Ostrzegam, znam tajne sztuki walki ka-ra-te! — zatrzepotał agresywnie skrzydłami, machając głową. 

— Jade, ucisz pana Winstona... — poprosiła mama, nie ukrywając rozbawienia. Wróciła do kuchni, do której skierowałem się zaraz po niej. 

— Och, Jane, Jane... — wyśpiewał czarująco. — Moja Mary-Jane... Hej, hej, hej, małaaa! — machał głową niczym rockandrollowiec. — Tududududu! Hej, mała Dziewojo, załóżmy swój zespół Downa, c'mon! 

— Zaraz go ubiję, przysięgam — w kuchni zjawił się tata, rozbawiony kręcąc głową. — Co tam, synek? Jakieś plany na Halloween? — zapytał i splótł ramiona pod piersią, opierając się o aneks.

— No... jakieś tam są — odpowiedziałem wymijająco, powoli nie mając ochoty nawet pójść na żadną imprezę. Stanąłem obok, gapiąc się na koszyk owoców i zastanawiając się, czy coś chciałbym zjeść.

— Ty, co jest z tobą? W twoim wieku, to energia rozpierała już miesiąc przed imprezą. U nas to już nie to samo — spojrzał na mamę, która uśmiechnęła się pod nosem, dokończając miksowanie owoców do szejka. — Korzystaj póki możesz, bo zanim się obejrzysz będziesz miał te czterdzieści lat. 

— Ja to już mogę mieć sto i umrzeć — odparłem, na co oboje osłupieli, spoglądając w moją stronę. Wzruszyłem ramionami, oglądając ich na przemian.

— No ty chyba zwariowałeś, nawet tak nie mów — rzuciła mama, marszcząc zdenerwowana brwi. — Sebastian, wiem, że jesteś specyficzny i twoje poczucie humoru jest niezwykłe, ale w tym domu proszę oszczędź sobie żarty o śmierci, jasne? — skarciła mnie pouczająco. 

— Zdychaj... — wyszeptała złowieszczo Jade, wychylając się zza ściany. — Zdychaj, ty głupi psie... — przyłożyła ręce do ust, powtarzając słowa jak prześladująca zmora ludzkie myśli. 

— Sama zdychaj, ty głupi bękarcie, byłaś wpadką i nikt cię nie chce! — wykrzyczałem zły. 

Spojrzała na mnie smutna. Zapadła cisza. Długa, znowu dołująca i przygnębiająca cisza. Wykrzyczałem coś, czego w rzeczywistości nie chciałem wykrzyczeć. I to w twarz mojej młodszej siostry, której oczy zaszkliły się mocno, a usta wykrzywiły w cierpiącym smutku. Odwróciła się i uciekła do góry, a trzask jej drzwi przyprawił o kolejne uderzenie bólu. Byłem rozdrażniony. Byłem okropnie rozdrażniony i zgorszony. Wiedziałem, że mówiła w żartach, ale dlaczego zareagowałem tak paskudnie, tak ostro i nerwowo, w pewnej chwili mając ochotę ją nawet rozszarpać ze złości? Rany, jaki ja jestem głupi. Dlaczego ja naprawdę musiałem być tak głupi? Przymknąłem oczy, wzdychając głęboko. Nie chciałem jej urazić, nie chciałem sprawić jej przykrości, nie chciałem, żeby się popłakała. Ja nie chciałem nikogo krzywdzić, a zaczynam to robić na każdym kroku. Na każdym pieprzonym kroku zaczynam krzywdzić wszystkich, których tak bardzo lubię i uwielbiam. 

Tym bardziej chciałem zapaść się pod ziemię.

— Sebastian... — odezwała się mama, o dziwo spokojnym głosem zwracając mi uwagę. — Co się z tobą stało? — stanęła obok mnie, troskliwie dotykając moich ramion. 

— Nie, nic — odtrąciłem ją, rozdrażniony odwracając głowę. 

— Dlaczego jej to powiedziałeś? Wiesz, że to nieprawda. Co się z tobą dzieje, kotku? — spojrzała na mnie, nie dowierzając mojemu zachowaniu. 

— Nie wiem — wyrównałem z nią kontakt wzrokowy. — Nie wiem, co się ze mną dzieję. Nic się ze mną nie dzieje, jestem taki sam. Nadal uważasz, że jestem dobrym synem? 

— Uważam, że mówisz rzeczy, których nie chcesz mówić — odpowiedziała poważna. — To twoja siostra, nie mów do niej w ten sposób. Mam również ci powtarzać, że żałuję urodzenia cię w wieku dziewiętnastu lat i byłeś moją najgorszą życiową wpadką? 

— Bo byłem i jestem w twoich oczach nadal najgorszy — rzuciłem i zaśmiałem się drwiąco, wiedząc, że taka była prawda.

— Sebastian, nie tym tonem — ostrzegł tata, karcąc stanowczym głosem. — Zapominasz się chyba, do kogo mówisz. To twoja mama, nie koleżanka. 

— Co w ciebie wstąpiło? — zmarszczyła brwi i pokręciwszy z niedowierzaniem głową, spojrzała w moją twarz. — Jak możesz tak mówić, Sebastian? Kocham ciebie i Jade najmocniej na świecie, jak możesz mówić, że jesteś w moich oczach najgorszy?! — wkurzyła się. 

Zacisnąłem usta, nie wytrzymując już.

— Ja pieprzę, dajcie mi święty spokój! — uniosłem głos, zdenerwowany wyrywając się od nich. 

Pośpiesznie opuściłem dom, nawet ich nie słuchając. Ja oszalałem. Ze złości i rozpaczy nawzajem. Szalałem ze wściekłości i smutku, mając ochotę coś rozwalić, a jednocześnie położyć się z bezsilności w łóżku i przestać myśleć o wszystkim. Wsiadłem do auta, ruszając do cholernego Adama po cholerną Alanne. W bezruchu przez chwilę patrzyłem przed siebie, zbierając w sobie myśli i odpowiedzi, dlaczego tak się zachowuję. Dlaczego tak się zachowuję? Co się ze mną dzieję? Co się ze mną, kurwa, dzieję? Zadrżałem cały z nerwów, chowając twarz w rękach. Co mi, kurwa, jest? Przekląłem głośno, uderzając mocno w kierownicę.

— Kurwa mać! 

~*~

I nawet, jak było to nasze miejsce, to nie wiedziałem, jak ciężko będzie mi na nim usiedzieć. Jak zdenerwowany i sfrustrowany byłem zwykłym siedzeniem w tym miejscu. Podrapałem się po głowie, wzrokiem lustrując wszystko dookoła: stolik obok, świecące lampy, pochmurny widok za oknem, rozbawionego Adama i Amandę na przeciwko, pusty bar i kasę, aż w końcu własne dłonie, które niespokojne wystukiwały w blat. Jeszcze pięć minut i stąd spadam. Jeszcze pięć, cholerne, minut i stąd spierdalam. Nerwowo poruszałem nogami pod stolikiem, ponownie rozglądając się dookoła. Zatrzymałem wzrok od razu, kiedy tylko na nią spojrzałem. Alanna obsługiwała klientów, zapisując coś w notatniku. Jak to się dzieje, że stoi tak daleko ode mnie, smutna nie potrafi uśmiechnąć się nawet po naszej wizycie, a wciąż wygląda tak pięknie? Stop. Gwałtownie odwróciłem głowę do Adama i Andy, którzy śmiali się z durnego żartu Lutchera. Ścisnąłem ręce, czując napełniające mnie ciepło i kołujące serce wraz z tętnem. Jak to się dzieje, że po tym wszystkim, kiedy powiedziałem na głos, że musimy przestać, ja wciąż czuję te wszystkie emocje? Przecież miałem ich nie czuć. 

— Hej, co ci? — zapytała Amanda, spoglądając na mnie.

— Nic mi nie jest — burknąłem, odwracając wzrok na okno. 

— No ta, pierdol dalej — prychnęła rozbawiona, nie wierząc mi wcale. — Może trochę entuzjazmu wykażesz, co? Jestem tu pierwszy raz i ostatni, kiedy to moja przyjaciółka ma zaszczyt mnie obsłużyć. Kelner! — walnęła ręką w blat, uśmiechając się szeroko. — A ty wszystko niszczysz swoim humorem — oskarżyła mnie zabawnie, karcąc morderczym spojrzeniem. 

— Randkę mu zepsułem z Alanną, to dlatego — mruknął cwaniacko Adam, lustrując mnie. 

—Zamknij mordę, skurwysynie jebany — wkurzyłem się, mierząc go wściekle. — Żadna randka, ile razy mam powtarzać? Już ci się przyznałem, że wyszedłem z nią na miasto, ale to zwykłe wyjście na miasto. Dobra, ruchałem ją w moim aucie — uśmiechnąłem się chytrze. Skarcił mnie gniewnie, ale spodziewałem się tego po nim. To takie przewidywalne, Adam był taki prosty.

— Czego chcecie? — rzuciła Alanna, pojawiając się obok. Spojrzałem na nią, wyłapując z nią szybki kontakt wzrokowy. Doskonale wiedziałem, że nie była sobą. Tak bardzo zdawałem sobie z tego sprawę. Nie była szczęśliwa, nie była radosna ani nie tryskała radością i entuzjazmem jak prawdziwa Alanna. Przemawiała przez nią obojętność i zmęczenie, jakby karą musiało być podejście do nas. Wylewający się z jej oczu smutek i żal był widokiem, który wbijał we mnie powoli i boleśnie igły w serce. Doskonale wiedziałem, że było to spowodowane z mojej winy. — Szybko, chcę do domu. 

— Ja też chcę do domu — burknąłem podirytowany, krzyżując nerwowo ramiona pod klatką piersiową. 

— Nikt ci nie kazał tu przyjeżdżać. Droga wolna, możesz sobie jechać — rzuciła opryskliwie i oskarżycielsko, prowokując mnie. Zmarszczyłem zdenerwowany brwi, od razu odwracając do niej głowę i przeszywając ją lodowym spojrzeniem.

— Masz jakiś problem, że tu przyjechałem? — powiedziałem cały znerwicowany, utrzymując z nią gniewnie kontakt wzrokowy. Zdezorientowany Adam razem z Amandą patrzyli się, gdy iskrzące płomieniami promyki tryskały z nas na kilometr. 

— Tak, mam problem — rzuciła zezłoszczona, mierząc mnie. — I tym problemem jesteś ty — skwitowała prowokująco.

— Wiesz, tak się składa, kochana, że z problemami trzeba się przespać — posłałem jej dogryzający, uroczy uśmieszek, na co parsknęła pod nosem, irytując się coraz bardziej. 

— Wybacz, ale na idiotów nie mam czasu — syknęła jadowicie, karcąc mnie zimnym spojrzeniem. 

— To świetnie, bo ja na idiotki również! — uśmiechnąłem się i prychnąłem głośno, odwracając od niej wzrok. 

— To świetnie! — odpowiedziała zdenerwowana, zwracając się do kuzyna i przyjaciółki milutkim głosem: — Coś chcecie? Tylko szybko, bo zaraz kończę i śpieszy mi się na busa — dodała, na co wybuchłem kpiarskim śmiechem, nie dowierzając jej prowokującym gierek. 

— Boże, przestańcie... — powiedziała skrępowana Amanda, speszona spoglądając na swoje ręce to na nas. — Jak bachory się zachowujecie. Al, przecież wiesz, że cię podwieziemy. 

— Podziękuje — odparła miło, co podnosiło mi coraz bardziej ciśnienie. — No to co chcecie? — zapytała.

— Waniliowego szejka z ciastkami kinder bueno — poprosiła Amanda, nadal lustrując na przemian niepewnym spojrzeniem mnie i Alanne. 

— Tak na koniec zaskocz kuzyna — mrugnął do niej szarmancko, uśmiechając się. 

— Okej, nasram ci na klatę, pasuje? — powiedziała, na co wybuchnąłem śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. 

— Ej, ale wasze małżeńskie sprzeczki nie przenoś na rodzinę, okej? — pomachał palcem wskazującym, spoglądając na nas.

— Nie jesteśmy małżeństwem — oburzeni burknęliśmy obydwoje. Spojrzałem zawstydzony na Alanne, która zarumieniona wyrównała ze mną kontakt wzrokowy, po czym szybko uciekła do kuzyna.

— Proszę cię, sprecyzuj, bo nie chce mi się główkować nad twoim specjałem — rzuciła poddenerwowana, przenosząc ciężar ciała na prawe biodro, oraz opierając tam rękę. 

— Wymyśl, kocham cię — pocmokał cwaniacko, nie dając za wygraną. Wywróciła zirytowana oczyma, odwracając się do mnie. 

— A ty czegoś sobie życzysz? — burknęła oschle, spoglądając w moje oczy. 

— Tak — odpowiedziałem, wyrównując z nią kontakt wzrokowy. — Daj mi swoje zdjęcie, bo moja siostra zbiera pokemony — rzuciłem prowokująco, na co Adam z Amandą wybuchnęli śmiechem, a Alanna parsknęła zażenowana, nie ukrywając z drugiej strony rozbawienia. 

— Pieprz się — syknęła zrezygnowana, odchodząc od stolika.

— Ty też się pieprz! — wykrzyczałem zły, spoglądając na nią. Uniosła rękę i wystawiła mi środkowego palca, znikając za barem. 

— Co jest z wami, kurwa? — zapytał Adam, nie dowierzając naszemu zachowaniu. — Jeszcze dzisiaj lataliście jak zakochane gołąbeczki za naszymi plecami, a teraz? Czemu jesteś wobec niej taki wredny? — zmarszczył brwi, zawieszając swój wzrok na mnie. 

— Żadne zakochane gołąbeczki, jasne? — wkurzyłem się, mierząc go gniewnie. — Ile razy, cepie jebany, mam ci powtarzać, co? Daruj sobie te pieprzone zaczepki w naszą stronę — machnąłem ręką, zrezygnowany opadając plecami na oparcie. 

— Jezu, Ian... — odezwała się Amanda, otwierając szerzej oczy. — Co jest z tobą, gościu? Co w ogóle z wami? 

— Ja pierdolę, ile razy będziecie to powtarzać, debile? — parsknąłem podirytowany, nie ukrywając rozbawienia. — Nic nam nie jest, okej? Zły dzień. Tak po prostu — wzruszyłem ramionami, poprawiając kurtkę. — Bo Adam przerwał nam randkę, okej? — dodałem zabawnie, rozluźniając atmosferę, żeby sobie czegoś nie pomyśleli. 

— A ja was tak shippuję — posmutniał Lutcher, wydymając usta jak przybite dziecko. — Niszczysz wszystko, debilu jebany! Jak ty chcesz ją poderwać? — zapytał.

Otworzyłem szeroko oczy, gwałtownie wyrównując z nim kontakt wzrokowy. Chyba się przesłyszałem. Chyba się, kurwa, przesłyszałem, zwłaszcza że padły to słowa od Adama, mojego najlepszego przyjaciela a jej kuzyna, przez którego zaprzestałem wszystkiemu z nią.

— Ja wszystko niszczę? — nie dowierzałem, wskazując na siebie. — Ja, kurwa, wszystko niszczę? To ty wszystko niszczysz! — wskazałem na niego palcem, na co zmarszczył brwi, nie rozumiejąc mnie. — Co ty w ogóle pierdolisz? — skrzywiłem się, mierząc go. — Shippujesz mnie z nią? A wściekasz się, kiedy mówię ci, że ją przeleciałem – coś nie halo — uniosłem rękę, nie rozumiejąc jego hipokryzji. — I radziłbym się zastanowić, kto tu kogo ma do poderwania, cwelu pierdolony — rzuciłem jadowicie. 

Zacisnął usta, oblewając się na twarzy czerwienią. Amanda spojrzała zdezorientowana na Adama, po chwili na mnie: 

— Zaraz, zaraz... To ty przeleciałeś Alanne? — ogłupiała, kręcąc głową.

— Nie! — zaprzeczyłem od razu, krzywiąc się jeszcze bardziej. — Ale skoro ten idiota tak bardzo chce, żebym był z jego kuzynką, to czemu, kiedy w żartach o przeleceniu jej, ma ochotę mnie zabić? 

— Już ci to tłumaczyłem, skurwielu — rzucił zdenerwowany, spoglądając w moje oczy. — I podobno zrozumiałeś — dodał.

— Bo... — urwałem, nagle gubiąc się we wszystkich swoich słowach. Wziąłem głęboki oddech, mając już kompletnie wszystko gdzieś. — Zrozumiałem — odezwałem się cicho. — Ale ty, idioto, najwidoczniej wielu rzeczy nie zrozumiesz — powiedziałem przygnębiony, wbijając wzrok na widok za oknem.

— Czego niby nie zrozumiem, co? Zakochałeś się w niej, tak? — zapytał, opierając ręce o blat. 

— Możesz skończyć? — zmęczony jego ciągłym pytaniem o to samo już nie miałem siły zaprzeczać. — Ile razy mam powtarzać to samo? 

— To... w ogóle ci się nie podoba Alanna? — zapytała podejrzliwie Amanda, spoglądając na mnie. — Chociaż tak tyci-tyci? — gestykulowała palcami u rąk. 

— Nie — skłamałem, wyrównując z nią kontakt wzrokowy. 

— Aha... — mruknęła cicho, speszona oglądając się przelotnie za przyjaciółką przy barze. — Szkoda. Alanna jest bardzo fajna, wiesz?  

— Co ty pierdolisz, podoba ci się — rzucił Adam, krzywiąc się podirytowany. — Jeszcze kilka dni temu w tym samym miejscu mówiłeś, że ci się podoba, więc co ty pierdolisz, frajerze? — skinął do mnie. 

— No dobra, podoba, ale nie w takim znaczeniu, jak wy sobie myślicie, okej? — rzuciłem skrępowany, z początku drapiąc się niespokojny po głowie, a po tym położyłem ręce na stolik, spoglądając na przyjaciół. — Mnie i Alanne nic nie łączy, okej? Mówię wam to już po raz setny, że jest fajna, fajnie mi się z nią żartuje i spędza czas. Czego wy jeszcze chcecie, do cholery jasnej? — zdenerwowałem się.

— Prawdy — oznajmił poważniejszym tonem Adam, patrząc w moje oczy. — Chcę szczerości i prawdy, Sebastian. 

Zacisnąłem usta, czując ukłucie w sercu. Kolejny raz, kiedy rosnąca gula w gardle uniemożliwiła mi cokolwiek mówić. Wziąłem głęboki oddech i odwróciłem głowę, odczuwszy zżerający mnie stres od środka. Przez chwilę miałem wrażenie, że nawet daję temu pozory i ogarnie, że coś było na rzeczy. Spojrzałem na Alanne, zawieszając się jak w hipnozie. Nie wiedziałem, jakiej on prawdy chciał usłyszeć. Sam nawet nie wiedziałem, jaka była prawda. Nie wiedziałem, co łączy mnie w rzeczywistości z Alanną, co do niej w końcu czułem poza silniejszym doznaniem niż zauroczenie, którego nie potrafiłem wyjaśnić. To wszystko było takie skomplikowane. I jeszcze jego słowa o szczerości i prawdzie, które usłyszałem po raz pierwszy z jego ust. Po raz pierwszy poprosił, żebym był wobec niego szczery i prawdziwy, kiedy dotychczas tak cały czas było. Teraz o to naprawdę poprosił.

Ale kłamstwo powtarzane tysiąc razy stawało się prawdą. 

— Nic między mną a Alanną nie ma i nie będzie — skłamałem, patrząc mu prosto w oczy. 

— I tak cię z nią shippuję — uśmiechnął się uroczo, na co zawstydzony zacisnąłem usta, powstrzymując głupawy uśmieszek. — Pasują do siebie, prawda? — zapytał Amandy. 

— O tak — odparła od razu, uśmiechając się radośnie. — Fajnie razem wyglądacie. Spróbowałbyś, Ian, wiesz? Aly jest naprawdę zajebista — mruknęła zadziornie, szepcząc cicho.

— Masz, Pączusiu, to od serca — odezwała się Alanna, kładąc przed Morgan jej szejka. — A to dla ciebie, kocham cię — mruknęła cwanie, postawiwszy przed Adamem szklankę z wodą. Spojrzałem na kumpla i nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy jego skrzywienie było pięknym widokiem

— Ty suko, zabieraj to! — zdenerwował się, rozbawiony unosząc kąciki ust. — Ty mała...

— A dla mnie co masz? — zapytałem, uśmiechając się w miły, ale jakże prowokujący sposób.

Spojrzała na mnie zażenowana, unosząc jedną brew.

— Nic — rzuciła z jadem, spoglądając w moje oczy. — Nawet szacunku do ciebie nie mam — dodała.

— Alanna! — zawołał ktoś z kuchni. — Alanna, kończysz już pracę!

— Och, wybaczcie, moi przyjaciele, ale spieszę się na busa — powiedziała radośnie, odwracając ode mnie głowę. — Trzymajcie się, paaa! — pomachała, oddalając się w słodkich podskokach. 

— Aly, no chyba cię... — urwała Amanda, dokańczając pod nosem: — Pojebało... — burknęła, opijając się szejkiem. — No i co zrobiłeś, debilu jebany? — spojrzała na mnie.

— Ja? To moja wina? — prychnąłem, nie dowierzając. — To ona ma jakieś swoje pieprzone humorki — wzruszyłem ramionami. — Ja mam to gdzieś. Dla mnie, to może nawet sobie iść z buta. 

— O Boże, masz gorsze humorki od niej. Normalnie jak baba z okresem — zmierzyła mnie oburzona, zrezygnowana kręcąc głową.

— Dobra, zostaw go w spokoju. Jak chce się obrażać, to niech się, pizda, obraża — rzucił niewzruszony niczym Adam. — Słyszysz, pizdo? — spojrzał na mnie, prowokująco się uśmiechając. — Jesteś pizdą. 

— No i zajebiście, a ty masz mordę jak niewypał — rzuciłem rozbawiony, wstając z siedzenia. — Spierdalam zajarać, czekam na zewnątrz. 

Wyszedłem, przepuszczając najpierw do środka starszą kobietę z dzieckiem, która obejrzała się za mną, przestraszona chwytając chłopczyka za rękę. Zacisnąłem usta, rozczarowany trzaskając za sobą drzwiami. Nawet, kiedy próbowałem być miły i starałem się nikogo nie krzywdzić, to w oczach całego świata byłem najgorszy. Czułem się zgorszony. Totalne gówno i największe skurwysyństwo. Założyłem kaptur na głowę, opierając się o budynek i wyciągnąwszy paczkę marlboro z kieszeni, włożyłem fajkę między usta, odpalając ją. Byłem do tego tak przyzwyczajony, że nawet nie było mi smutno. Było mi smutno, że tak bardzo w ułamku sekundy oddaliłem się od Alanny, że przestała mnie uwielbiać, jak ja wciąż ją uwielbiałem. Jak ja wciąż miałem ochotę robić z nią wszystkie durne i głupie rzeczy, które sprawiają mi tyle frajdy. Nie lubi mnie już, na sto procent mnie przestała lubić. W jej oczach stałem się nagle kompletnym idiotą, kretynem, debilem, wszystko co najgorsze. W jej oczach byłem najgorszy. Zaciągnąłem się mocno, wypuszczając powoli dym. Nagle straciłem wszystko, co tak bardzo dotychczas mnie cieszyło. Straciłem jej uwielbienie, zainteresowanie moją osobą. Skrzywiłem się, przygnębiony rozglądając dookoła. Uciec? Może ucieknę? Ucieknę, żeby już nigdy na mnie nie patrzyła. Żeby już nigdy nie musiała oglądać takiego człowieka jakim jestem, a ja wreszcie doznam samotności, o jakiej marzę, by była błogosławieństwem i udręką od tych cierpień. Dlaczego to musiało tak boleć? 

Jak w najgorszych torturach rozrywało moją pierś i opuszki palców oraz krtań i kręgosłup, a nawet głowę od przybywających, chaotycznych myśli i chęć opanowania tego była niemożliwa. Nie potrafiłem kontrolować własnych emocji i krzyknąć ''stop, odejdźcie i przestańcie mnie ranić'', bo nie chciały tego zrobić, nie słuchały mnie. Przecież byłem dobrym człowiekiem, nigdy nie chciałem źle dla nikogo, nigdy nie życzyłem najgorzej, to dlaczego ja miałem źle i najgorzej? To ta kara za Alanne? Za kłamstwa wobec Adama? Ale dlaczego największy ból odczuwałem dopiero przy utracie jej? Dlaczego ten ból był ostatnią rzeczą, o której myślałem w trakcie okłamywania najlepszego przyjaciela? Dlaczego teraz, kiedy miałem wrażenie stracenia całego świata z rąk, ten ból był tak potworny i nie do zniesienia, że pragnienie o życiu w samotności, ciemności i braku czegokolwiek było najlepszym rozwiązaniem, które co pierwsze wpadało mi do głowy, żeby oderwać się od tego koszmarnego cierpienia? 

Zaciągnąłem się mocno, przymykając na krótką chwilę oczy. Czułem się rozdarty między przyjaźnią z Adamem a niezwykłym uczuciem do Alanny, czułem się pusty w środku, nic nie warty i skończony. Czułem się najgorszy. Znowu moje oczy przysłoniła czarna kurtyna depresji i apatii. Nie chciałem nikogo i niczego. Z nikim rozmawiać, z nikim przebywać, nikogo widzieć ani słyszeć. I nawet, kiedy do moich uszu dobił dźwięk śmiechu Lutchera i Morgan, którzy wyszli razem z Clooney z knajpy, nie wzruszył we mnie żadnych emocji. Stanęli obok mnie i założywszy na głowę kaptur, ukryli się przed mżawka, ciągle śmiejąc się z jakiegoś żartu. Tak bardzo zazdrościłem Adamowi, bo też chciałbym znaleźć sens śmiania się razem z nimi. Albo w ogóle, żebym znalazł sens, który choć trochę mnie rozbawi. Alanna stanęła obok, w ciszy wpatrując się w kałużę, w której odbijał się obraz opartej naszej dwójki o budynek. I po tym wszystkim, kiedy smutna stała obok, ona wciąż wyglądała tak pięknie.

— Mogę papierosa? — zapytała cicho, chowając zmarznięte ręce w kieszenie czarnego, długiego płaszcza.

W milczeniu wyciągnąłem paczkę, częstując ją fajką. Podziękowała pod nosem, zabierając ode mnie białą zapalniczkę. Spojrzałem na Adama, który śmiał się głośno, żartując z Amandą. Wyglądali tak fajnie. Rozbawieni, pełni radości i fajnego humoru. On sam cały w skowronkach przed nią latał jak szalony i miałem wrażenie, że nawet Andy przy nim stawała się pogodniejsza niż zawsze była. Zazdrościłem mu. Tak bardzo mu zazdrościłem, że mógł swobodnie chociaż z nią żartować, dotykać jej ramion, mimo dotyku przyjacielskiego, to jednak mógł ją dotykać, no i samo rozmawianie z nią. Rozmawiał z kimś, w kim był zakochany i nie musiał przed niczym uciekać ani się bronić. Nie musiał niczego rzucać, nie musiał nikogo okłamywać. To po prostu tak płynęło, płynęło i płynęło, i zastanawiałem się tylko, kiedy jej powie. Bo powiedzenie tego było niczym, ale akceptacja tego była czymś niewyobrażalnie ciężkim. Zaciągnąłem się mocno, wypuszczając dym razem z Alanną. Staliśmy obok, gapiąc się na nich jak wielkie przegrywy życia, które nawzajem dokopały sobie po dupie. 

— Idziemy? — zapytała Amanda, powstrzymując swój śmiech. — Chcę już do domu, głodna jestem — marudziła. 

— Tak, idziemy! — nakazał Adam, znacząco wskazując na mnie palcem. Doskonale wiedziałem, o co mu chodziło: — Mamy do pogadania, koleżko — skarcił stanowczym tonem. 

— Nie dziś — rzuciłem zmęczony, wyrzucając papierosa do kałuży. Odepchnąłem się od budynku, poprawiając kaptur. — Nie dziś i nawet nie próbuj mnie wyciągać.

— Co?! — wykrzyczał, krzywiąc się. — Mieliśmy iść, debilu jebany! 

— Ale ja mówię, że nie dziś, debilu jebany — skwitowałem ostatecznie.

— To ja idę, cześć — pożegnała się Alanna, wyrzucając żarzącego się papierosa pod nogi. Zdeptała fajkę czarnym, krótkim martensem, kierując się na pobliski przystanek autobusowy. 

— Ty chyba zwariowałaś, pojebało cię, szmato pierdolona — oburzyła się Amanda, zdziwiona oglądając przyjaciółkę. — Chodź tu, dziwko! — wykrzyczała. — Jezus, jaka ona jest uparta... — wymamrotała, kręcąc głową.

— Alanna, chodź tutaj, ty głupia idiotko! Mówię coś do ciebie! — wkurzył się Adam, pouczająco ją karcąc niczym starszy brat. — Nie no, ja zaraz ją... — syknął, kląć cicho pod nosem. 

— Hej, Al? — zapytałem niepewnie, speszony rozglądając się po całym przedmieściu. 

Stanęła w miejscu oddalona kilka metrów dalej. Mżawka zmieniła się na długi deszcz, który zmniejszył o kilka tonów jej odcień ciemnych, czekoladowych włosów. Na dodatek słodko przemoczonych i przyklejonych do twarzy. Odwróciła się, zaciskając przy ramieniu torbę. Spojrzałem na nią, kiedy jej niewyrażający żadnych emocji wzrok był wbity prosto w moje oczy.

— Czego? — burknęła oschle, lustrując mnie.

— A nic — podrapałem się po głowie, wzruszając ramionami. — Tak tylko chciałem cię jeszcze dziś usłyszeć — powiedziałem szczerze, wzdychając cicho. — Jedziesz z nami? 

Zmarszczyła lekko brwi, stojąc tak przez kilka sekund. Moje serce przyspieszyło, a ciśnienie wraz z tętnem podskoczyło; zrobiła jeden niepewny krok, ruszając w naszą stronę. Zbliżała się z każdą chwilą coraz bardziej. Nabrałem głębokiego oddechu, kiedy stanęła przede mną, mierząc mnie wrogim spojrzeniem. 

— No dobra, skoro tak ładnie pytasz — odezwała się chłodno, spoglądając w moje oczy. 

~*~

Niespokojny stałem przed jej drzwiami, w kompletnych ciemnościach korytarza zastanawiając się, czy wejść do środka. A co, jak rzuci we mnie jakimś swoim gadżetem albo ulubionym miśkiem panem Killerem, wrzeszcząc na cały dom, żebym się wynosił i nigdy nie pokazywał już na oczy? Chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów czułem taki ogromny żal do siebie, że wykrzyczałem coś w twarz młodszej siostrze, czego w rzeczywistości nie chciałem wykrzyczeć, a przede wszystkim nawet tak nie myślałem. Wziąłem głęboki oddech, przejeżdżając ręką po karku; wchodzić czy nie wchodzić? A co mam do stracenia, kiedy po dzisiejszym dniu już nic mnie bardziej nie zaboli? Chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi, wchodząc do pokoju Jade. 

Leżała na łóżku, przy zapalonym świetle czytając jakąś książkę. Spojrzała na mnie, ale automatycznie jej wyraz twarzy pochmurniał. Nie dziwiłem się, ja też nie chciałem patrzeć na siebie. Odłożyła powieść na bok i położyła się, odwracając do mnie plecami. 

— Wyjdź stąd — burknęła przygnębiona, chowając głowę w kołdrę. — Sebastian, idź sobie stąd. 

— Robię to rzadko, doskonale o tym wiesz, ale tym razem ci się należy: przepraszam — westchnąłem i przeprosiłem szczerze, podchodząc i zasiadając na jej łóżku obok niej. — Naprawdę cię przepraszam. Nie wiem, czemu ci to powiedziałem, nie myślę tak. 

Podniosła głowę, spoglądając w moje oczy.

— Jesteś głupi, Sebastian! — wykrzyczała oskarżycielsko, marszcząc gniewnie brwi. — Jak możesz mówić coś, a jednocześnie tak nie myśląc w ten sposób? — zapytała, nie dowierzając.

Pomrugałem kilka razy, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. Jak ja miałem jej odpowiedzieć? 

— Nie wiem — odparłem, wzruszając ramionami. — Bo jestem głupi. 

— Głupszy od buta, osła, psa i słupa, i wiele więcej — wymamrotała, podnosząc się do pozycji siedzącej. Splotła ręce, bawiąc się małymi palcami. — Ja bym ci nigdy takich rzeczy nie powiedziała — mruknęła cicho, katem oka na mnie spoglądając.

— Ty mi mówisz, że mam zdychać, hej? — prychnąłem, nie ukrywając rozbawienia. 

— Ale wiesz doskonale, że to w żartach, tak? — wyrównała kontakt wzrokowy. — Wiesz, że cię nienawidzę, bo to zasada rodzeństwa, ale takich rzeczy się nie mówi. 

— Masz jedenaście lat i pouczasz mnie jak matka, weź się zamknij i wracaj do zabaw z lalkami, co? — poczochrałem czubek jej głowy, na co zachichotała, odtrącając moją rękę. — Przepraszam cię ostatni raz, rozumiemy się? — pouczyłem ją jak na brata przystało. 

— A dla mnie i tak możesz zdychać — wystawiła mi język, ale szybko go złapałem, pociągając w swoją stronę: — Ała, Sebastian, p-przestań! T-To boli, ała! — sepleniła, wierzgając się. Puściłem, śmiejąc się kpiarsko. — Debil... — burknęła, poprawiając swoje długie, rozpuszczone włosy. 

— Jak w szkole? Ten gnojek Mike ci ciągle dokucza? — zapytałem zaciekawiony.

— Już nie — odpowiedziała, uśmiechając się. — Nawet przyniósł mi czekoladę na przeprosiny — dodała zadowolona. 

— Może mu się spodobałaś, co? — poruszałem zabawnie brwiami, na co skrzywiła się rozbawiona. — Wiesz, chłopacy czasem dokuczają dziewczynkom, a tak naprawdę to końskie zaloty. Może wpadłaś mu w oko, co? — szturchnąłem ją w ramię.

— Nie może! — rzuciła od razu, jakby się przestraszyła. — Nie mogę mu się podobać, to byłoby nie fair w stosunku do Jasona — powiedziała, jakby takie zasady były oczywiste. 

— Co ty masz z tym Jasonem, co? Zakochałaś się w nim? — zaśmiałem się, nie ukrywając rozbawienia w tej sytuacji. 

— Śmiej się śmiej, ale ja nie skończę tak jak ty — wtrąciła opryskliwie. — Jason będzie moim mężem. 

Otworzyłem szeroko oczy, wybuchając głośniejszym śmiechem niż przed chwilą.

— Mężem?! — parsknąłem, roześmiany spoglądając na młodszą siostrę. — Jade, ty masz jedenaście lat, o jakim mężu ty gadasz? 

— Ale ty jesteś głupi, Sebastian — oburzyła się, marszcząc zażenowana brwi. Śmiałem się, nie mogąc przestać z tego powodu powstrzymać śmiechu. Może zachowywałem się jak dzieciak, ale kompletnie miałem to gdzieś. — Jason powiedział, że zostanę jego żoną jak dorosnę — uśmiechnęła się miło pod nosem, bawiąc się palcami. 

Przerwałem śmiech, poważniej lustrując moją młodszą siostrę. 

— Złożyliśmy nawet przysięgę, że będziemy razem do końca życia, wiesz? O, patrz! — zachwycona otworzyła nocną szafkę, wyjmując pierścionek z lizakiem. — Wzięliśmy już ślub, ale to tylko zabawka. Teraz czekam na prawdziwy pierścionek z wielkim diamentem, bo powiedział, że jeszcze go na to nie stać — uśmiechnęła się, radosna opowiadając mi z zafascynowaniem jej miłosne przygody z młodszym bratem Amandy, Jasonem. Schowała lizaka z powrotem, ponawiając rozmowę: — Będziemy mieszkać razem i będziemy mieć trzydzieścioro siedem dzieci, czternaście psów ze schroniska, bo stamtąd nikt nie bierze biednych zwierzątek, no i czternaście kotków. Teraz się bawimy, ale później mamy w planach podróżować, zwiedzać caaały świat! O, i Atlantę chcemy zobaczyć, wiesz? — uśmiechnęła się, szczęśliwa opowiadając. — Mamy tyle w planach. I wiesz, śmiej się śmiej, ale szczerzę ci współczuję. Masz dziewiętnaście lat i nikogo nigdy nie kochałeś. Jakie to uczucie, Sebastian? 

Popatrzyłem na nią, w głowie mając kompletną pustkę. Wszystko, co mi mówiła, nagle odbierało mi jakąkolwiek mowę.

— Chyba nawet nie wiesz, jakie to uczucie nikogo nie kochać — powiedziała ze współczuciem, spoglądając na mnie, gdy ja zawiesiłem swój wzrok na własnych nogach, w milczeniu wpatrując się bez najmniejszego sensu. — Ale może znajdziesz kogoś takiego. Alanna jest bardzo fajna, może ją pokochasz? — zapytała.

— Nie wiem — odpowiedziałem od razu. 

— Jest pierwszą dziewczyną, którą przyprowadziłeś do domu — uśmiechnęła się. — A do domu byle kogo się nie przyprowadza, pamiętaj. Wiesz, nie rozumiem w tych czasach dziewczyn i chłopaków, a zwłaszcza ciebie. Śmiejesz się ze mnie, że Jason jest moim mężem, a ty nawet nie masz dziewczyny — parsknęła rozbawiona. — I kto tu ma gorzej, co? 

— Dorośnij, dziecko, dorośnij — prychnąłem, kręcąc głową. Wstałem, pod koniec czochrając jej włosy. — Zobaczymy, kto pierwszy wniesie pozew o rozwód, małe karakany — skierowałem się do wyjścia z pokoju.

— Żadne, bo się kochamy — rzuciła szczerze — A jak się kogoś kocha, to nie można go ot tak zostawić jak jakąś rzecz, wiesz? Dlaczego rodzice nas nie zostawią? — zapytała — Zastanów się nad tym, Sebastian, to takie oczywiste. Kochają nas. Osoby, które kochamy, nie możemy zostawić nigdy-przenigdy, pamiętaj — oznajmiła z taką łatwością. 

Zanim wyszedłem, odwróciłem się do niej. Byłem jeszcze w ciągu kilku sekund pewny tego, co jej odpowiedzieć, ale w końcu przymknęła mi jadaczkę. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Nie wiedziałem, że jedenastoletnia dziewczynka będzie mówiła z taką łatwością rzeczy, które dla wielu były nie do pojęcia, na przykład dla mnie. Byłem oszołomiony, trochę zszokowany i zagubiony; teraz we własnych myślach, które z sekundy na sekundą tworzą największą katastrofalną rzeźnie. Spojrzałem na siostrę, rzucając jedynie: 

— Dzięki. 

I wyszedłem, kierując się do swojego pokoju, gdzie w środku znajdowałem ciemność i samotność – ukojenie moich największych cierpień i zmartwień. Położyłem się na łóżku, tępo wbijając wzrok na sufit. Znowu. Czy przez kolejne kilka godzin będę patrzył się w sufit i rozmyślał nad sensem życia, czy tym razem zastanawiał się, jak to jest kochać kogoś albo być kochanym przez kogoś? Nie wiedziałem. Kompletnie nie mogłem pojąć znaczenie tych słów, ale wiedziałem, że musiało to być słodkie, niezwykłe i magiczne uczucie. Mama i tata zawsze byli tacy szczęśliwi i radośni, dziadkom również tego nigdy nie było za wiele. A jak się czuł Adam w stosunku do Amandy? Jak rzeczywiście widział świat oczami kochając drugą osobę? Jakie w końcu były te emocje? Doskonałe? Anielskie? Fenomenalne? Może jak powtarzany tysiąc razy orgazm w sekundę? To w takim razie musiało być to nieziemskie. A co ja czułem w stosunku do Alanny? Niespokojny rozejrzałem się szybko, chwytając za komórkę. 

To było silniejsze ode mnie. 

Palce automatycznie wystukały odpowiedni numer. Oblizałem dolną wargę, przykładając telefon do ucha. Pierwszy sygnał, drugi sygnał, trzeci sygnał... Nabrałem głębokiego oddechu, czując rozlewający się we mnie gorący płomień, a podbrzusze wykręciło przyjemne doznanie, kąsając znanymi motylkami. 

— Czego chcesz? — zapytała zaspana, zdenerwowana odbierając komórkę. 

— A tak jakoś, nie wiem — odpowiedziałem od razu, odczuwszy uporczywe rumieńce na policzkach. Zawstydzony uniosłem kąciki ust, wplatając rękę w głowę. — Nudziło mi się i chciałem z kimś porozmawiać. Wiesz co, nie — rzuciłem, przymykając na chwilę oczy i wziąwszy głęboki oddech, dokończyłem: — Chciałem z tobą porozmawiać, Alanna.

Zapadła cisza. Tak długa i głucha, że powstrzymałem oddech. Usłyszałem jej ciężkie wzdychanie. Po tym, kiedy odnalazłem sens uśmiechnięcia się i wstania z tego łóżka, gdy zebrałem w sobie okruchy życia i odwagę, i zadzwoniłem do niej w środku nocy, usłyszałem:

— Pieprz się, nie chcę z tobą rozmawiać.

Rozłączyła się. Ogłupiały popatrzyłem w sufit, powoli osuwając rękę razem z telefonem. Przez pierwsze kilka sekund nie wiedziałem, o czym pomyśleć, a czy w ogóle wtedy myślałem, to nie miałem pojęcia. Dopiero po jakimś czasie zalała mnie fala tak bolesnych i nieokreślonych doznań, że 

miałem 

ochotę 

wpaść w płacz.

Nie chciałem nikogo i niczego.

~*~

tu du du duuum 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro