Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alanna

— Hej, coś się stało? 

Ocknęłam się, usłyszawszy głos Isabelli. Zmęczona podniosłam głowę znad stołu, poprawiając okulary. Tego chciałam uniknąć: ciekawości, pytań, podejrzliwych spojrzeń. Chciałam jedynie swojego łóżka, ciszy i spokoju, i brak ludzi i własnych, chaotycznych myśli, przez które krzyczałam w kompletnym milczeniu. Westchnęłam, przelotnie oglądając się za Amandą, która patrzyła na mnie zatroskana. 

— Zmęczona jestem — odpowiedziałam niewyspana, ledwo po dzisiejszej, nieprzespanej nocy normalnie funkcjonując. Poprawiłam bluzę na ławie i splotłam ramiona, chowając w nie głowę. 

— Dziewczęta, w piątek jest bal — odezwała się Jennifer, poprawiając swoje kruczoczarne włosy w podręcznym lusterku. — Nie obrażę się, jak na mnie zagłosujecie, szmaty — mruknęła dumnie, zamykając donośnie klapę. 

— Pamiętaj, że królowa jest tylko jedna... — zaśmiała się kpiarsko Andy, wskazując ukradkiem na siedzącą niedaleko Susan i jej watahę. 

— Ona może ciągnąć pałę — rzuciła ostro Gomez, na co parsknęłam cicho pod nosem, przykuwając ich uwagę. — Hej, Aly, tak właściwie, to jak to się stało, że idziesz z tym Giannim na bal? — zapytała. — Koleś nieźle stara się o twoje zainteresowanie — dodała kpiąco, prychając. 

— Nie wiem — podniosłam głowę, opierając policzek o rękę. — Na wszystko się zgodzę, kiedy jestem pijana — powiedziałam, co wywołało u nich śmiech.

Zaśmiałam się razem z dziewczynami, lecz w środku czułam się jak totalne gówno. To było okropne: uśmiechać się do ludzi, w rzeczywistości błagając o zamknięcie się we własnym pokoju w kompletnej samotności. Bez nikogo i niczego. Poprawiłam osuwające się okulary, przelotnie obejrzawszy się kilka stolików dalej. Siedział ze standardową ekipą, roześmiany po uszy śmiejąc się głośno na całą stołówkę. Nie wiedziałam, czy w momencie spojrzenia na niego i usłyszenia jego głosu moje serce złamało się czy ucieszyło. To była mieszanka dwóch najgorszych doznań w całym świecie, bo z jednej strony walczyłaś ze smutkiem, a z drugiej ze szczęściem. To nie tak, że byłam obrażona na Sebastiana. Było mi strasznie przykro. Przykro z powodu tego, że zachował się jak tchórz i znowu namącił mi w głowie, rozkochał tak mocno i pozostawił jak nic niewarty śmieć, nie zwracając uwagi w ogóle, jak się z tym poczuję. Powinnam była przestać się tak szybko przyzwyczajać do ludzi, którzy choć odrobinę poświęcą mi uwagi. Na dodatek przestać zagłębiać się w jakiekolwiek relacje z chłopakami. 

Teraz nie potrafiłam z tego wyjść. Chciałabym uświadomić Sebastiana, że był jedyną osobą na świecie, która dzień i noc chodziła po mojej głowie. Jego imię było pierwszą myślą zaraz po przebudzeniu się z łóżka i ostatnią przed snem. Powtarzał się jak piosenka, grał jak melodia. Był szurniętym chłopakiem, ale jego wyjątkowość przyciągała gorzej i jeszcze bardziej. Nie umiałam zapanować nad własnymi potrzebami i zachciankami, bo o czym bym nie pomyślała, tam zawsze musiał pojawić się on. Było mi przykro, że poczułam tak ogromne przywiązanie do zwykłego tchórza, który potraktował mnie jak zwykłego śmiecia. Czułam żal, że nawet nie chciał ze mną o tym porozmawiać, by może trochę ograniczyć te kontakty, ale nie tak bardzo. Czułam rozczarowanie, że był kolejnym chłopakiem, który tak zranił mnie dosadnie. Nienawidziłam tego uczucia. Gdy nagle, bez ostrzeżenia, czujesz się przygnębiona. Tak po prostu, bez powodu. Tak po prostu się dzieje, że nagle obezwładnia cię bezsilność, a życie nabiera epizodu depresyjnego. Nie wiesz, co się tak właściwie stało. Czujesz się pusta i beznadziejna, zmęczona zwykłym oddychaniem, a wycieńczona wstaniem z łóżka. W rzeczywistości już tak bardzo martwa w środku. Czujesz się źle, najgorzej. Jakbyś już nigdy nie miała pójść do przodu. I kiedy ktoś pyta, czy coś jest nie tak, ty tak naprawdę nie umiesz odpowiedzieć. Nic nie przychodzi ci do głowy. Otacza cię przerażenie i zdrętwienie. Wtedy zaczynasz myśleć i nareszcie zdajesz sobie sprawę, że coś jest już nie tak. 

Chyba za dużo myślę, ale czuję tak mało. 

Nie mogłam spędzić chociaż jednego dnia bez myślenia o nim. Chyba dzisiejszy dzień nie był moim dniem. Milczałam, choć potrzebowałam tak bardzo rozmowy. Odpychałam od siebie wszystkich, chociaż tak bardzo potrzebowałam przytulenia. Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie był moim dniem. Tak bardzo żałuję, że nie zostałam w domu. Westchnęłam cicho i poprawiwszy wsuwkę na włosach, obejrzałam się za Sebastianem, który w tym samym momencie spojrzał na mnie. I nawet, kiedy czułam się jak totalne zero, on wciąż sprawiał, że miałam ochotę rozszarpać swoje ciało i uwolnić wariujące motylki w moim brzuchu. Speszona spuściłam wzrok na paznokcie, zarumieniona bojąc się podnieść dumnie głowę i rozmawiać z dziewczynami. Siedziałam z boku, nie chcąc nawet porozmawiać z Amandą, której spojrzenie doskonale czułam na swojej osobie. Poprawiłam okulary, słysząc czyiś głos nad sobą. 

— Huh? — mruknęłam zdezorientowana, zadzierając podbródek do góry. Susan stała nade mną, pewna siebie opierając rękę o biodro. Pomrugałam kilka razy, przez chwilę zawieszając wzrok na jej sztruksowej, różowej spódniczce. — Co? — rzuciłam, patrząc w jej oczy. 

— To jak? — zapytała, rozglądając się wokół dziewczyn. W milczeniu patrzyły wszystkie, a jedynie Jennifer zarzuciła ponętnie włosami, odwracając poirytowana głowę w bok. — Wpadniesz na tę imprezę w sobotę? 

— Umm...

— Jaja sobie robisz — rzuciła ostro Jenny, gwałtownie odwracając się do Laurie. — Pobiłaś laskę i jeszcze zapraszasz ją na imprezę? Hola-hola, maleńka, z czym do ludzi? — zmierzyła kpiąco łyżwiarkę, która rozbawiona prychnęła, obracając się za swoją przyjaciółką.

— Zazdrosna, że ciebie nie zapraszam? — mruknęła prowokująco, unosząc jedną brew. — Z Alanną wszystko sobie wytłumaczyłam, tak dla twojej informacji — pstryknęła palcem, spoglądając na Latynoskę.

— Ty to masz tupet, laska, wiesz? — prychnęła drwiąco, nie ukrywając rozbawienia. — Al, nie mów, że masz zamiar iść do tej lambadziary? — spojrzała na mnie.

— Zważaj na słowa — rzuciła z jadem, mierząc gniewnie Jennifer. — Zabawne, że pałasz do mnie taką nienawiścią po akcji z Cristianem — dodała kąśliwie. 

— Szmato, jeszcze jedno słowo, okej? — wściekła Jennifer wstała, przyciągając uwagę wszystkich uczniów. — Tak się składa, że nie masz czym się chwalić — zmierzyła wrogo Susan. — Albo proszę bardzo, pochwal się wszystkim, jaką jesteś wielką szmatą i kradniesz facetów! — krzyknęła radośnie Gomez, gestykulując rękami. Zdziwiona spojrzałam na Amandę, która również skrępowana wyrównała ze mną kontakt wzrokowy. — Ale wiesz, nie ubolewam nad tym frajerem — mruknęła dumnie, zasiadając z powrotem na krześle. — Nie dostał ode mnie, to poszedł na dziwki, i tyle — dodała, wzruszając ramionami. 

— Och, Jenny, Jenny... — mruknęła rozbawiona Susan, przeczesując swoją burzę rudych włosów. — Jeśli próbujesz mnie sprowokować, to ci się nie uda — powiedziała cwanie, uśmiechając się. — W przeciwieństwie do mnie wyszło mi to perfekcyjnie — dodała bezczelnie.

— Pieprz się, dziwko — prychnęła kpiąco Jennifer, krzyżując ramiona pod piersiami. — Alanna, nie idź do niej. Staniesz po drugiej stronie świata zwanego Dziwkolandia, nie radzę — zdenerwowana kręciła głową, ledwo panując nad gniewem. 

— Wiesz jak to jest, Aly: ludzie z zazdrości sieją różne plotki — zwróciła się do mnie miłym głosem Susan. — Nie kieruj się opiniami, tylko pomyśl samodzielnie, okej? W razie czego, to wyślę ci na messengerze adres — powiedziała z uśmiechem, po czym odwróciła się i odeszła razem z przyjaciółką, opuszczając stołówkę. 

Spojrzałam ostatni raz na Susan, oszołomiona jej rozmową z Jennifer nadal nie dowierzając. Odwróciłam wzrok na Gomez, która wściekła zaciskała usta, nerwowo poruszając nogami pod stołem.

— Ale akcja — rzuciłam uśmiechnięta, nie powstrzymując  rozbawienia. Spojrzałam na Amandę i Isabellę, które w przeciwieństwie do mnie zachowywały powagę.

— Wiesz, Aly, Może Susan wydaje się być dla ciebie miła, ale to tylko pozory — zaczęła Isi. Jej sposób bycia był zawsze taki spokojny i cichy, i dziwię się, że nawet teraz, kiedy jej najlepsza przyjaciółka o mało co nie przywaliła drugiej lasce, zachowywała takie opanowanie. Z jednej strony to rozumiałam, bo Amanda była do niej podoba i również tak postępowała, aczkolwiek z drugiej strony nie potrafiłam pojąć tego, dlaczego pozwalała na takie traktowanie przyjaciółki. — Rok temu Susan zabrała chłopaka Jenny. 

— Nie był moim chłopakiem — rzuciła wkurzona Gomez, cały czas wytrącona z równowagi nie mogąc opanować emocji. — Był zwykłym kutasem. 

— Susan jest dziwką i tyle w temacie — skwitowała Amanda, popijając swoją coca-cole. 

— Dziwne jest to, że po tym, jak się pobiłyście, to ona cię... zaprasza na imprezę? — powiedziała Isabella, krzywiąc się niezrozumiale. — To do niej kompletnie nie podobne. Na twoim miejscu tym bardziej unikałabym ździry, bo jest królową podstępu — dodała. 

— Wiesz co, Al? Chodźmy na tę imprezę — rzuciła zdecydowanym głosem Jennifer, spoglądając na nas wszystkie. — Chodźmy i rozpierdolmy jej chatę, co wy na to? O! Albo przeliżę się na jej oczach z Ethanem. Zemsta będzie słodka! — potarła mściwie ręce. 

— Szmato, nie rób tego Lloydowi — wtrąciła Amanda. — Chłopak za tobą szaleję i wszystkie wiemy, że ciebie też do niego ciągnie — uśmiechnęła się cwanie. 

— Pff, co? — zarzuciła włosami, udając, jakby nie wiedziała o co chodzi. — Ale racja, chłopak się załamie, kurczę... O! — radosna wpadła na pomysł. — Po prostu tam chodźmy, uchlejmy ją do nieprzytomności, rozbierzmy, cyknijmy foty i roześlijmy po całej szkole! — spojrzała na nas.

— Jesteś wariatką — rzuciła zrezygnowana Isabella, rozbawiona kręcąc głową. — Obojętne mi to, czy tam pójdę, ale zemsta nie jest dobrym rozwiązaniem, pamiętaj, Jenny — pouczyła przyjaciółkę.

— Ja tam mogę iść, bo będę miała okazję za darmo się schlać, więc... — powiedziała niepewnie Amanda, zawstydzona nie ukrywając powodu pójścia na domówkę do Susan. Wszystkie roześmiane parsknęłyśmy, nie dowierzając Morgan. Cholera, jaką ona była ostrą alkoholiczką. 

— Nie wiem, czy będę chciała iść — odezwałam się wreszcie, oblizując dolną wargę. — Chyba zostanę wtedy w domu — dodałam zmęczona, odliczając już czas do wyjścia z tej szkoły.

— Co? Co ty pieprzysz — skrzywiła się Andy. — Idziemy chlać, nie ma mowy, że odpuścisz Halloweenowej imprezy, stara, nie-e! — pomachała przed moją twarzą palcem. 

— Chodźmy! — rzuciła błagająco Jennifer, spoglądając na mnie maślanymi oczami. — Proszę, proszę, proszę! Ja już mam tyle pomysłów...

— Dobra — odpuściłam, machając ręką. — Ale jak was zobaczy, to mnie nie znacie, okej? — spojrzałam na dziewczyny. 

— Kocham cię! — pocmokała Gomez, uśmiechając się zadowolona.

— To będzie ciekawe — mruknęła Isi. 

— Oh jeah, darmowe procenty! — klasnęła w dłonie Andy, tańczą triumfalny układ zwycięstwa.  

— O kurwa, która godzina? — rzuciła Jenny, pośpiesznie szukając komórki w swojej torebce Louis Vuitton. — O nie, za cztery minuty lekcja, a ja mam podstawy przedsiębiorczości! — otworzyła szeroko oczy, w biegu dokańczając swoje Ice tea. — Widzimy się potem, paaa! — wykrzyczała, machając do nas. 

— Kurdę, ja też się zbieram — powiedziała Amanda, zarzucając na ramiona szary kardigan. — Ta babka już nie wpuszcza uczniów po trzydziestu sekundach spóźnienia, dosłownie — prychnęła, wstając z krzesła.

— Hej, Alanna! — cała stołówka usłyszała donośny krzyk Adama. Spojrzałam w tamtą stronę, sfrustrowana dostrzegając kuzyna, który pomachał do mnie w geście, abym podeszła. Zacisnęłam szczękę, spoglądając przelotnie na Sebastiana, który rozbawiony siedział obok, po czym również spojrzał w moje oczy. 

— Nie chce mi się — wymamrotałam zmęczona, zakładając przez głowę oversizową, czarną bluzę ze ściągaczami przy nadgarstkach. 

— Chodź, może to coś ważnego? — powiedziała Andy, nagle rezygnując z lekcji i z entuzjazmem kierując się do przyjaciół. 

Poirytowana wywróciłam oczyma. Tak, jak nie potrafiłam panować w ciągu dalszym nad napełniającym mnie uczuciem szaleńczych motylków i gorąca, tak z każdą sekundą bycia bliżej Sebastiana nie potrafiłam zapanować nad frustracją i zdenerwowaniem. Nawet koncentracja nad oddychaniem stała się trudniejsza niż mogło się wydawać. Również nie mogłam znaleźć odpowiedzi, dlaczego stresuję się najgorzej na świecie. Ból brzucha łamał mnie od środka, zapadając grunt pod stopami z każdym krokiem. Wzięłam głęboki oddech, czując ukłucie w gardle; zatrzymałam się przed ich stolikiem razem z Isabellą, przelotnie napotykając spojrzenie błękitnych, prawie że śnieżnobiałych oczu. 

— Czego? — burknęłam oschle, spoglądając na kuzyna. 

Zaśmiał się najpierw z żartu Eliota, a razem z nim wybuchł śmiechem Sebastian i Lloyd. Zacisnęłam usta, czując rosnące rozgorączkowanie. Przecież nic takiego nie robił, a ja już chciałam wykrzyczeć, żeby zamknął mordę. Przecież nic takiego nie robił, a jego śmiech doprowadzał mnie do szału jak nigdy. Kurwa mać, dlaczego ja bez powodu rozkręcam dramy w swojej głowie? Dlaczego to było takie ciężkie? To było takie ciężkie. Nie mogąc zapanować nad złością i słodkim, napełniającym mnie uczuciem zauroczenia w tym samym momencie.

— Czego ona od ciebie chciała? — zapytał wreszcie, odwracając się do mnie. Obejrzał się przelotnie za Amandą i uśmiechnął, powracając szybko do kontaktu wzrokowego.

— Co to za akcja z nią i Jenny? — wtrącił zaciekawiony Lloyd, spoglądając na nas. — Już mieliśmy obstawiać forsę, która wygra — dodał rozbawiony, śmiejąc się z chłopakami. 

Przymknęłam na chwilę oczy, wyobrażając sobie piękną łąkę z zajączkami, tęczą i kolorowymi motylkami. Przestań zwracać na niego uwagę. Przestań zwracać na niego uwagę. Przestań, do cholery jasnej, zwracać na niego uwagę. 

— Ha-ha, bardzo śmieszne, Carter — odezwała się poirytowana Isabella, mierząc ostro czarnucha. — Gdyby się lały, to byłbyś pewnie pierwszy, który by przybiegł i je rozdzielał — powiedziała, na co zaśmiał się ostatni raz, zawstydzony uspokajając się. 

— No więc? A gdzie masz soczewki kontaktowe, że w okularach przyszłaś, siorka? — zapytał, lustrując mnie.

— Zgubiłam — odparłam, czując na sobie wzrok Sebastiana. Wzięłam głęboki, wydawałoby się, że łamiący mnie od środka oddech, ledwo skupiając się na kuzynie.

— A czego ona w końcu od ciebie chciała, co? — zaciekawiony zadał pytanie, popijając swoją mirindę. 

— Zaprosiła mnie na imprezę — odpowiedziałam, wzruszając ramionami. 

Otworzył szeroko oczy, jakby się przesłyszał i nie dowierzał. Razem z nim podobnie zareagował Sebastian, który spojrzał na mnie zdziwiony, krzywiąc się niewyraźnie. 

— Co? — rzucił niedowierzająco i gwałtownie odłożył kubek, marszcząc brwi. — Nie ma mowy, że gdzieś do niej pójdziesz, zapomnij! — zakazał stanowczo, mierząc mnie. Amanda i Isabella zaśmiały się cicho pod nosem, na co spalona ze wstydu zacisnęłam usta. 

— A kim ty jesteś, żeby mi mówić, gdzie mam iść a gdzie nie? — odezwałam się opryskliwie, zdenerwowana spoglądając na kuzyna. — Tak się składa, że pójdę i będę się świetnie bawić z dziewczynami, wiesz? 

— Z dziewczynami? — skrzywił się. — Tymi szmatami? — parsknął rozbawiony, a razem z nim zaśmiali się chłopaki. 

— Och, dzięki wielkie — prychnęła Amanda, zaczesując swoje jasne włosy. 

— Zaraz, to wy tam idziecie? — zapytał zdziwiony, oglądając nas. 

— Tak i się wreszcie utkaj, bo marudzisz gorzej niż stare próchno — burknęłam zła, kierując się do wyjścia ze stołówki. 

To był przypadek, że niechcący strąciłam ramieniem coca-cole Sebastiana prosto na jego spodnie. Cała stołówka umilkła, kiedy usłyszała głośne szuranie krzesła i przekleństwo z ust Oliversa. Zdenerwowany wstał, spoglądając na wielką plamę na kroczu. Spojrzałam w tamtą stronę, zarumieniona nie ukrywając rozbawienia. Naprawdę nie chciałam tego zrobić specjalnie, to był wypadek. Wyrównałam z nim kontakt wzrokowy, gdy wściekły skarcił mnie mroźnym spojrzeniem swoich śnieżnobiałych oczu.

— Możesz przestać?! — krzyknął, wyrzucając z siebie zdanie, które wywołało u mnie zdezorientowanie.

— Przestać co? — zapytałam, marszcząc brwi. — Przepraszam — powiedziałam szczerze, wyrównując kontakt wzrokowy. — To przez przypadek — dodałam, nie ukrywając delikatnego uśmiechu przez sytuację. 

Wytrąciłam go z równowagi. Zacisnął szczękę, rozglądając się wokół stolika. Nie zdziwiło mnie to wcale, kiedy pośpiesznie sięgnął po mirindę Adama i oblał moje spodnie. Przymknęłam oczy, nabierając głębokiego oddechu. 

— Ojej, posikałam się — mruknęłam prowokująco, nie robiąc sobie nic z plamy na kroczu.

— Przestań być taką suką! — wykrzyczał wściekły, lecz jego wyraźny smutek uderzył dziwnie prosto w moje serce.

— Nadal uważasz, że jestem słodka? — odezwałam się ozięble, patrząc prosto w jego ślepia. — I nie jestem suką, po prostu zaczynam być sobą — dodałam, odwracając się.

— Nie, jesteś suką! — złapał mnie mocno za ramię i odwrócił z powrotem. — Przestań, Alanna — powiedział, zdołowany wyrównując kontakt wzrokowy. — To mnie boli, przestań — poprosił cicho.

— Jesteś zwykłym tchórzem! — wytrącona z równowagi wysyczałam wściekła, wyrywając się. — Kim ty, kurwa, jesteś, żeby łamać moje serce? — zmierzyłam go, nie panując nad buzującym gniewem w środku. 

Rozchylił delikatnie usta, oszołomiony spoglądając prosto w moje oczy. Zarumieniłam się, żałując tego, co przed chwilą mu powiedziałam. Chyba zaczynam za dużo myśleć i gubić się we własnych słowach, albo po prostu przez przypadek pod wpływem impulsu wyrzucać całą prawdę na światło dzienne. W środku całego zajścia i naszej sprzeczki niespodziewanie podszedł skrępowany chłopak, pukając niepewnie w ramię Sebastiana.

— Silver, siema, co tam... — przywitał się, przelotnie oglądając się za mną. — Masz może coś na piątek załatwić? — zapytał. 

Prychnęłam, zirytowana wywracając oczami. 

— Sklep przez chwilę nieczynny. Rozmawiam, nie widzisz, kurwa? — rzucił ostrym tonem, nie spuszczając ze mnie spojrzenia.

— A, okej — powiedział cicho pod nosem, odchodząc od nas.

— Ogarnijcie pizdy, co wy odpierdalacie? — zdezorientowany Adam wstał, zatrzymując się obok.

— Zamknij się! — wykrzyczałam wściekła, karcąc gniewnie kuzyna. — To wszystko twoja wina! — oskarżyłam go, wskazując na niego palcem.

— Cholera jasna, znowu moja wina? — powiedział, kompletnie nie wiedząc o co chodzi. 

— Przestań się tak zachowywać — złapał mnie za ramię Sebastian, zwracając się smutnym tonem.

— Przestań być tchórzem — skwitowałam poważna, ostatni raz spoglądając w jego oczy. Odeszłam, nie odwracając się za sobą. 

Opuściłam stołówkę, wchodząc do damskiej toalety. Nabrałam głębokiego oddechu, czując, jak moje serce nagle przyspiesza z nerwów i bólu, a głowa staje się jeszcze gorszym wybuchem terroru niż w środku nocy, kiedy spotykam się sam na sam z własnymi myślami. Oparłam ręce o umywalkę, nachylając się nad lustrem. To było okropne, to było straszne, to było takie ciężkie. Nie potrafiłam panować nad złością, kiedy się do mnie odzywał, a jednocześnie walczyłam z opanowaniem zauroczenia i chęci przytulenia go ponownie. To było takie chore i popieprzone. Proszę, niech ktoś mnie zrozumie i mi pomoże, bo ja nie potrafię. Dlaczego to było takie ciężkie? Nawet powiedzenie temu komukolwiek nie wydawało się być takie łatwe. Zabierz mnie ktoś stąd. Ktokolwiek i gdziekolwiek, ale wreszcie niech ktoś zabierze mnie z tego gówna. 

— Hej, Aly? — usłyszałam zatroskany głos Amandy, która weszła cicho do toalety. Stanęła obok, spoglądając ciepło w moje oczy. — Co się z wami dzieję? — zapytała cicho, dotykając mojego ramienia.

Westchnęłam wymęczona i przymknęłam powieki, bez wahania przytulając się do niej. Zacisnęłam ręce na jej kardiganie, chowając głowę w zagłębieniu szyi. Miałam już serdecznie wszystkiego i wszystkich dość. 

— Zmęczona jestem — wyszeptałam. 

~*~

Znudzona oparłam policzek o rękę, spoglądając na dziedziniec szkoły za oknem. Trwała lekcja, profesor przedstawiał zagadnienia na jutrzejszą klasówkę, a ja kompletnie nie potrafiłam skoncentrować się na niczym. Nawet myślenie sprawiało mi większy ból niż zawsze. Ale zacznijmy wszystko od początku, od pomocy samej sobie: jak przestać ciągle myśleć o jego pocałunkach? Jak przestać ciągle myśleć o wspólnych podróżach? Jak przestać ciągle uciekać do czasu, kiedy wspólnie śmialiśmy się z głupiego żartu? Jak przestać wracać do wspomnień, kiedy mówił mi głupoty prosto z serca? Jak przestać czuć na sobie jego dotyk i spojrzenie z każdej strony? Jak przestać słyszeć w głowie jego śmiech i głos? Jak, proszę, jak? Było mi przykro i tak ciężko. Dlaczego, kiedy tak bardzo się starałam, mi nic nigdy nie wychodziło? O czym bym nie pomyślała, ta myśl nabierze szarej barwy, a przyszłość pozostanie wymazana z mapy. Chyba powinnam przestać myśleć i zamartwiać się niepotrzebnymi głupotami. 

Zmęczona westchnęłam, oglądając wzbite w locie ptaki. Czasami chciałabym dostać skrzydeł i spierdolić stąd gdzie pieprz rośnie. Zabawnie jest srać ludziom na głowę i nie przejmować się niczym. Czy byłam naiwna i głupia, że za pierwszym razem mu wybaczyłam i pomyślałam, że będę dla niego kimś więcej? Chyba w rzeczywistości byłam nikim i żyłam w fałszywie pięknej bańce z klapkami na oczach. Ale hej, Alanna, może teraz wyolbrzymiasz i robisz z igły widły? Może tak to właśnie wygląda? Że Sebastian po prostu boi się utraty najlepszego przyjaciela, a ty jak głupia rozpaczasz, bo jakiś frajer przestał się tobą interesować? Właśnie tak było. Doskonale wiedziałam, że nie powinnam była wybuchać złością i smucić się tylko dlatego, bo Sebastian mnie olał. Powinnam była wiedzieć od początku, że to była tylko zabawa, a ja nawet po złożonej obietnicy się zakochałam, nie wspominając w ogóle o pierwszej, w której nie miałam się do niego zbliżać. Spojrzałam na małego palca u rąk, marszcząc brwi. Co ja najświętszego zrobiłam, do cholery jasnej? Tak bardzo zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam. Byłam tak wielką idiotką, że szkoda o tym było mówić. Jeszcze sobie ciągle powtarzałam i wiedziałam, że nie mogłam zachowywać się tak, jak zachowuję, a emocje robiły swoje. Jakby przejmowały kompletnie nade mną kontrolę, mimo dobrze działającego mózgu. Dlaczego to było takie trudne? 

Proszę, czy ktoś mi pomoże wyjść z tego popierdolonego gówna, w jakim siedziałam po uszy? Czy ktoś mi pomoże i wysłucha, bo sama ze sobą kompletnie nie dawałam rady? To było takie żałosne, że wstyd o tym rozmawiać z kimkolwiek. Że z jednej strony chciałam wrzeszczeć i rozwalać wszystko co popadnie, a z drugiej uspokoić i przytulić do kogokolwiek. Dlaczego ja się w nim zakochałam? To się nazywa ta słodka miłość? Ach, właśnie... Miłość, miłość, miłość, co na nią najlepsze? Absolutnie nic. Tak dużą nauczką był dla mnie Pete, tak długo trzymałam wszystkich na dystans i nie dopuszczałam do siebie żadnego chłopaka. Ten zwykły tchórz i frajer z taką łatwością owinął mnie wokół palca i wywrócił mój świat do góry nogami. Co za bezsens, że jeszcze z tym walczę. 

— To może... Alanna! 

Ocknęłam się, odwracając głowę w stronę profesora. Stał na środku sali, wzrokiem razem ze wszystkimi uczniami lustrując moją osobę. Odchrząknęłam speszona, poprawiając okulary. 

— Słucham? — zapytałam. 

— Nie, to ja słucham — odpowiedział stanowczo, cięty spoglądając w moje oczy. 

Skrzywiłam się, nie rozumiejąc nauczyciela.

— Nie, to właśnie ja słucham — odparłam, słysząc śmiech niektórych osób. 

— Cisza — rozejrzał się po klasie, która nie ustępowała. — Hej, spokój! Przestań bujać w obłokach tylko zajmij się lekcją, Clooney — zwrócił mi uwagę. 

— Przepraszam — rzuciłam niewzruszona, odwracając głowę w stronę okna. 

Kiedy jasne niebo przysłoniły szare chmury moją uwagę przykuła wychodząca ze szkoły grupa uczniów, i w tym zdenerwowany dyrektor. Zaraz obok niego pojawili się ochroniarze, którzy pośpiesznie biegali w tę i we w tę stronę. Zmarszczyłam brwi, wychylając się jeszcze trochę, gdy nagle w całym budynku rozbrzmiały głośne trzy dzwonki sygnalizujące alarm. W klasie zrobił się wielki chaos, który profesor ledwo potrafił ogarnąć. Zdezorientowana spakowałam szybko zeszyt do plecaka, przewieszając go przez jedno ramię. Chociaż regulamin nakazuje opuszczenie sali w trybie natychmiastowym bez rzeczy, to zawsze pieprzyłam ten głupi zapis jak większość nastolatków, gdzie z resztą profesor sam zdążył zabrać swoją teczkę. Wyszliśmy grupą na korytarz, w którym zdążył zrobić się duży tłok. Wzięłam głęboki oddech, rozglądając się po wszystkich – gdzie Amanda? Cholera, laska miała lekcję w innej sali. 

— Wszyscy przed szkołę, już! — informował stojący przy schodach woźny, pośpieszając gestem ręki. — Nie biegać! 

W końcu znaleźliśmy się na świeżym powietrzu. Dziedziniec szkolny był przepełniony nastolatkami, którzy zdezorientowani rozmawiali między sobą, co tym razem się działo. Czyli chyba nic nowego, że w tej szkole często bywały alarmy – wzruszyłam ramionami, rozglądając się po nastolatkach, nagle otępiała zawieszając wzrok na Adamie, Eliocie i Lloydzie, którzy stali roześmiani przy dyrektorze, wówczas któremu rozgorączkowana ze wściekłości pani Squirting wręczała czerwony megafon. 

— Tu jesteś, o Boże — wpadła na mnie Amanda, zatrzymując się obok. 

— Co się dzieje? — zapytałam zaciekawiona.

— Nie mam poję-o kurwa — rzuciła zszokowana, spoglądając w górę.

Zmrużyłam oczy, uciekając spojrzeniem, gdzie pofrunął wzrok Andy. Kurwa mać. Zgłupiałam, przerażona ledwo wyłapując następny oddech. Dawno nie czułam tak potężnej dawki adrenaliny i przerażenia, jak teraz nagle owładnęło mnie wszystko z każdej strony. Zaraz zemdleję, naprawdę. Rozchyliłam delikatnie usta i nabrawszy dużego wdechu, złapałam mocno Amandę za przedramię, która równie co ja nie mogła dowierzać oczom. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze widziałam nawet i w okularach. Ja pierdole, nie wierzę w to. Każdy uczeń z szokiem patrzył na Sebastiana, który siedział przy krawędzi dachu budynku, zwisając nogami w dole. 

— O mój Boże — wykrztusiłam cicho pod nosem, nie dowierzając. 

— Sebastian Olivers, co ty tam, chłopcze, robisz? — z megafonu usłyszeliśmy dyrektora Smitha, który o dziwo zachowywał spokój.

— Nie jestem tchórzem! — wykrzyczał zawzięty, nawet nie spoglądając w dół.

O mój Boże.

— Dlatego próbujesz skoczyć? — zadał kolejne pytanie.

— Zrób flipa! — wykrzyczał rozbawiony Adam. 

— Sebastian, nie rób głupstw, straż już jedzie — poinformował opanowany, przyglądając się Oliversowi. 

— Ale po co odwalacie całą tę szopkę ze strażą? Po co to komu?! — wykrzyczał zdziwiony, spoglądając na dyrektora, lecz spanikowany gwałtownie zadarł z powrotem podbródek w górę, przymykając oczy. — Ja nie będę skakał! 

— Skacz! Skacz! Skacz! — triumfował Adam z Lloydem i Eliotem, wykrzykując radosnym wiwatem.

— Ty szczeniaku, ty! — wykrzyczała wściekła pani Squirting, gestykulując rękami. — Przysięgam na Boga, że wylatujesz ze szkoły, obiecuję ci to! 

— Spokojnie, proszę dać mi to załatwić — wtrącił poirytowany dyrektor, zatrzymując pedagog. — Sebastian? — zawołał Smith, zadzierając podbródek w górę. 

— Co? — rzucił niewzruszony, jak dziecko z zaciekawieniem oglądając całą panoramę Nowego Jorku. 

— Co chcesz tym osiągnąć, synu? Wiesz, do czego będę zmuszony za moment, kiedy nie zejdziesz? — zapytał dyrektor, brzmiąc poważniej. 

— Pokażę, że nie jestem tchórzem! — wykrzyczał zdeterminowany. 

Nagle opanowała mnie frustracja, złość i jeszcze większe niedowierzanie niż przed chwilą, kiedy go ujrzałam. Zdenerwowana zacisnęłam szczękę, puszczając ramię Amandy. Przeklęłam pod nosem, przepychając się przez uczniów. 

— Tchórz! — wykrzyczałam, wychodząc z tłumu. 

Zszokowany gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę, spoglądając prosto w oczy.

— Jesteś zwykłym tchórzem! — zawzięta wskazałam na Sebastiana, obserwując go. — Co ty sobie wyobrażasz, co?! — ledwo wykrztusiłam, ciężko oddychając. 

— Że siedzenie tu będzie o wiele łatwiejsze! — wykrzyczał do mnie, wychylając głowę. — O kurwa — powiedział i szybko wyprostował plecy, na co tłum nastolatków wybuchł śmiechem. 

— Ty pieprzony dupku! — wściekłam się, nie panując nad buzującymi emocjami. — I w taki sposób chcesz pokazać, że nie mam racji nazywając cię tchórzem?! — wykrzyczałam, nie dowierzając. — Nagle odważnie jest wejść, ale porozmawiać już nie?! Ty frajerze, złaź stamtąd! — wyzywałam go, zdenerwowana machając rękami. — Jesteś takim skończonym idiotą, wiesz?! 

— Wiem o tym! — wykrzyczał, uśmiechając się.

— I z czego ty się jeszcze cieszysz, idioto?! — skrzywiłam się, spoglądając na niego. — Wiesz co, skacz, idioto! Skacz i pokaż, że rzeczywiście się myliłam co do twojego tchórzostwa! 

— Nie chcesz tego! — odpowiedział, nie odwracając ode mnie wzroku. — Nie chcesz, żebym skoczył! — cały czas radośnie się uśmiechał.

— A co ty możesz wiedzieć, czego ja chcę?! — skrzywiłam się zdenerwowana, mając kompletnie w dupie tłum patrzących na nas uczniów, dyrekcje i pieprzonego Adama. 

— Bo wciąż mnie uwielbiasz, Alanna! — wykrzyczał.

Popatrzyłam na niego w milczeniu, zalewając się rumieńcem. Zanim mogłam wykrztusić cokolwiek, co ponownie nie miało sensu, ochroniarz złapał mnie i mocno szarpnął, wyprowadzając ze szkolnego dziedzińca. Spojrzałam ostatni raz na Sebastiana, który nagle został powalony przez trzech strażaków, znikając z moich oczu.

~*~

Wzięłam głęboki oddech, zastanawiając się, co ja, do jasnej cholery, wyprawiałam. Przeczesałam rozpuszczone włosy i odchrząknęłam, zbierając w sobie resztki siły i odwagi do naciśnięcia w dzwonek. Zrobiłam to; słyszę dźwięk melodii podobnej do bijących dzwonów, która przyprawia mnie o gęsią skórkę. Powinnam była już wcześniej mu to oddać, ale dlaczego tego nie zrobiłam, to nie miałam pojęcia. A dlaczego teraz to robię? Tego też nie wiedziałam i szczerze, to nie chciałam wiedzieć, bo bym się załamała, co mną w tej chwili kierowało. Mijały sekundy, minuty, może godziny, a drzwi nikt nie otwierał. Podeszłam do szyby obok i przybliżyłam twarz, rękoma przysłaniając boki. Dostrzegałam jego hol i nikogo innego, oprócz przechadzającego się Maxa. Może rzeczywiście nikogo nie było? Trudno. Może to i lepiej dla mnie? Chyba tak. Chyba lepiej, że nie spotkałam Sebastiana.

Westchnęłam i nałożyłam kaptur na głowę, odwracając się. Niestety nawet nie zrobiłam trzech kroków, a usłyszałam przekręcający się zamek. Kurwa. Odwróciłam się z powrotem, napotykając we framudze jego młodszą siostrę, Jade, która na mój widok radośnie uniosła kąciki ust. 

— Alanna! — przywitała się uśmiechnięta, wbiegając we mnie i mocno przytulając. Onieśmielona zdziwiłam się jej reakcją, ledwo odwzajemniając gest. Dzieciak był słodki, nie powiem nie. — Co tu robisz? Sebastiana nie ma — powiedziała od razu, jakby wiedziała po co przyszłam. 

— C-Co? Tak o... przechodziłam — rzuciłam speszona, wyrównując z nią kontakt wzrokowy. — Wiesz co, weźmiesz to i oddasz może bratu? — zapytałam, wyjmując z kieszeni Sebastiana klucze i czarne słuchawki. 

— Jak wezmę to nie oddam — mruknęła podstępnie, chwytając moją dłoń. — Chodź, powinien niedługo przyjechać — oznajmiła z entuzjazmem, kierując się do domu. 

— Wpuszczasz obcych do domu pod nieobecność rodziców? Cool — uśmiechnęłam się, zdejmując z głowy kaptur.

— Hej, nie jesteś obca — zaprzeczyła, przelotnie oglądając się za mną. — Jesteś moją przyjaciółką, nie pamiętasz? — uniosła słodko kąciki ust. — Ale ci ładnie w okularach! — dodała.

Podziękowałam, oczarowana nie mogłam odwzajemnić uśmiechu po spojrzeniu na jej urocze dołeczki w policzkach, które posiadał również Sebastian. 

— Chcesz się czegoś napić? — zapytała, biegiem kierując się do kuchni. Mała hałaśliwie krzątała się po pomieszczeniu, gdzie ja w międzyczasie pozwoliłam sobie z ciekawości obejrzeć ich rodzinne zdjęcia na holu. Przesunęłam palcami po dębowym regale, zatrzymując się przy jajku carskim, zwanym również Fabergé. O cholera, ale prestiż, no, no. — Tata tym częstuje gości, chcesz może? — odezwała się Jade. 

Spojrzałam w jej stronę, rozbawiona parskając śmiechem. Była taka przeurocza. Stała u progu przejścia, wymachując w ręku radośnie butelką whiskey, Jack Danielsem. 

— Podziękuję — odparłam, uśmiechając się. — Lepiej to schowaj, bo jeszcze twoi rodzice pozwą mnie o demoralizację — prychnęłam.

— E tam, jakoś Sebastiana nie pozwali, kiedy mnie bił, a przemoc jest podobno karalna — powiedziała niewzruszona, wracając do kuchni. 

Uśmiechnęłam się, z powrotem odwracając głowę do zdjęć. Moją uwagę przykuło zdjęcie ich rodziców. I, cholera jasna, za każdym razem, kiedy patrzyłam na pana Williama, nie mogłam przestać się zachwycać. Dosłownie moja szczena opadała. Boże przenajświętszy, jak można być tak kurewsko przystojnym? Nie mogłam przestać zachwycać się jego prawie czterdziestoletnim ojcem, któremu tylko oddać się dobrowolnie w ręce i pozwolić na wszystko. Cholera jasna, naprawdę o tym pomyślałam? O mój Boże, ale byłam ostro pieprznięta, że tak pomyślałam. Był zadbanym, dojrzałym biznesmenem z wysportowanym ciałem i obrzydliwie pięknym urokiem. Jego stary był kurewsko seksowny. Oczywiście ich mamie również nie brakowało niczego: miała bardzo hipnotyzujące, brązowe oczy oraz śliczną buzie, której do czterdziestki wiele, a jednak. Byli piękną rodziną, co tu dużo opowiadać. Ojej, co to za starsza kobieta na zdjęciu obok? 

— To moja babcia, Marnie — niespodziewanie odezwała się Jade, oglądając ze mną zdjęcia. Pomrugałam kilka razy, nie dowierzając, że ta seksbomba była babcią. — Jest bardzo, bardzo odjazdowa! — zachwycała się, radośnie unosząc kąciki ust. 

— Podobna jesteś do niej — uśmiechnęłam się, dostrzegając prawie że lustrzane odbicie. 

— Wiem, dużo razy już to słyszałam. Ale szkoda, że nie mam jej oczu, one są takie piękne, zielone... — rozmarzyła się, przymykając powieki. — Mam brązowe po mamusi, a ona po swoim tacie, czyli moim dziadku. O, popatrz! Tu jest dziadek Alan! — wskazała na zdjęcie obok. 

O kurwa mać. 

Oniemiała spojrzałam na starszego mężczyznę obok babci Marnie. Okej. Umm, okej. Umilkłam, zamykając mordę na kłódkę. Nie potrafiłam wykrztusić zdania, dosłownie. Nie mogłam nic powiedzieć. Moje milczenie wyrażało więcej niż milion słów. Jak, proszę, jak można być tak kurewsko boskim?  

— Wow — wykrztusiłam z siebie, kręcąc głową. — Niezły — uśmiechnęłam się. 

— Chodź, pokażę ci, co mi kupił! — złapała mnie za rękę i biegiem poprowadziła do swojego pokoju. 

Cholera jasna, chciałam tylko oddać te pieprzone klucze i pieprzone słuchawki, i zwiać stąd jak najdalej, a nadal tu siedziałam. Po co ja tu siedziałam? Przecież mogłam w każdej chwili zostawić te rzeczy i sobie stąd pójść, ale Jade była taka słodka i miła, że nie potrafiłam jej powiedzieć, żeby się odpierdoliła. Weszłyśmy do jej pokoju, lecz przedtem zdążyłam się jeszcze obrócić za tabliczką z napisem ''Psom wstęp wzbroniony'' ze zdjęciem twarzy Sebastiana. To tak bardzo bawiło i bawić będzie zawsze. Przestraszona przeklęłam, schylając się gwałtownie – coś przeleciało nad moją głową, krakając głośno. 

— Mniam-mniam, świeży kąsek do zgryzienia — usłyszałam. Odwróciłam głowę, otwierając szeroko oczy: gadający ptak siedział na klatce, spoglądając prosto na mnie. — Jak ci na imię, seksowna Dziewojo? 

— Panie Winstonie, nie wolno tak! — zwróciła mu uwagę, podchodząc do ptaka. — Alanna, poznaj pana Winstona — przedstawiła kolorową Arę, która pomachała głową. — Panie Winstonie, to jest Alanna, moja przyjaciółka i dziewczyna Sebastiana. 

Zaraz, co? 

Zakaszlałam, prawie krztusząc się powietrzem. Ogłupiała spojrzałam pytająco na Jade, momentalnie zalewając się olbrzymim rumieńcem na policzkach. Również zawstydzona nie mogłam zapanować nad gorącem, które od razu oblało moje ciało od wewnątrz, zaś z zewnątrz zalewając wszędzie potem i przebiegającym dreszczem. Przełknęłam ślinę, odczuwszy miliony mrowień w brzuchu. Pieprzone motylki.

— Dziewczyna? — zgłupiałam, nie dowierzając. — Nie jestem jego dziewczyną — rzuciłam od razu, skrępowana marszcząc brwi. 

— Jeszcze o tym nie wiesz — mruknęła cwaniacko, zasiadając na swoim łóżku. — To chyba coś oznacza, bo, halo, jesteś pierwszą dziewczyną, która pojawiła się tu w domu i to dla Sebastiana — dodała, spoglądając na mnie, jakby to było oczywiste. 

— O nie, nie, nie, maleńka — speszona zaprzeczyłam od razu, zasiadając obok. — Nie jestem i nigdy nie będę Sebastiana dziewczyną, rozumiemy się? — spojrzałam stanowczo w jej oczy, brzmiąc poważniej.

— Słodko się rumienisz — uniosła kąciki ust, lustrując moją twarz.

Kurwa mać, to widać?

Zawstydzona dotknęłam policzka, czując na dłoni jego gorąco. 

— Ale spokojnie, nie wygadam się mu, że ty coś, no wiesz... — łobuzersko szturchnęła mnie ramieniem, unosząc zabawnie brwi. — Ten-teges do niego. 

— C-Co? — ledwo wykrztusiłam, nie panując nad skrępowaniem i motylkami w brzuchu po jej słowach. — N-Nie podoba mi się Sebastian! — skłamałam, krzywiąc się ze wstrętu. — On jest... głupi! — palnęłam, nie wiedząc, co powiedzieć.

— Tak! — rzuciła od razu, zgadzając się. — Jest bardzo głupi. Ten idiota znowu coś dzisiaj narobił w szkole i mama z tatą znowu zostali wezwani — zaśmiała się kpiąco. — Kiedy ten dzieciak dojrzeje, to ja nie wiem — pokręciła rozbawiona głową, śmiejąc się pod nosem. 

Umilkłam, zawstydzona nie odzywając się. 

— Ale wiesz, współczuję mu — powiedziała ze szczerością — Z nim są same problemy. W wakacje bardzo często przyprowadzała go policja do domu, czaisz? — prychnęła drwiąco. 

— I uważasz, że to dziwne? — zapytałam zaciekawiona, spoglądając na Jade. — Że twój brat to największy zbrodniarz? — dodałam. 

— Co ty — zaprzeczyła od razu. — On jest po prostu bezmyślny i strasznie roztrzepany, no i głupi. Mama cały czas mu powtarza, żeby zaczął myśleć, a dopiero później robić, ale ten debil nie potrafi — powiedziała, nagle wyrównując ze mną kontakt wzrokowy. — A ktoś uważa, że mój brat jest strasznym zbrodniarzem? — zapytała ciszej,  niepewnie spoglądając w moje oczy. 

— Nie — skłamałam, uśmiechając się pocieszająco. — Tak tylko pytam. 

— To fajnie — odparła, na co zrobiło mi się trochę głupio, bo rzeczywistość była zupełnie inna. — Sebastian naprawdę jest fajny i zabawny. Jest dobrym człowiekiem i co z tego, że czasami popadnie w jakieś kłopoty. Powiem ci, że są to zabawne kłopoty, bo jest co opowiadać. Kocham go jak brata, ale mu tego nie powiem, bo przecież rodzeństwo się nienawidzi, taka zasada — spojrzała na mnie. — I ty mu też tego nie mów! — wskazała na mnie palcem, nakazując stanowczo. 

— Spokojnie, niczego mu nie powiem. To będzie nasza słodka tajemnica — mruknęłam łobuzersko, unosząc zabawnie brwi. 

— Czasami czuję się od niego dojrzalsza, jakbym to ja miała te dziewiętnaście lat, a on wciąż jedenaście. Ale wiesz co, fajnie, że ciebie znalazł — powiedziała, uśmiechając się dumnie. — Może wreszcie jakaś dziewczyna go zmieni. Może wreszcie przestanie robić tyle głupot. 

— Uwierz mi, że robiłabym z nim jeszcze więcej głupot — prychnęłam. 

— A robicie coś już ze sobą? — rzuciła zachwycona, lustrując mnie z radością. — Całujecie się? — zapytała ciszej, na co spaliłam się ze wstydu.  

— N-Nie! — skłamałam, pesząc się jeszcze bardziej. — Jade, skąd ci to przyszło do głowy? Masz jedenaście lat, to nie ten wiek, kochana, żeby myśleć o pocałunkach — dodałam, starając się pouczyć dziewczynkę, jednak po chwili parsknęłam z własnej głupoty, uderzając się w czoło. — Co ja gadam, przecież jeszcze gorsze rzeczy w twoim wieku robiłam — rzuciłam, załamując się. 

— Cooo? — zapytała zdziwiona, nie dowierzając. — Uprawiałaś już... seks? — wyszeptała zawstydzona. 

— C-Co? Nie! — wykrztusiłam, oblewając się na całej twarzy czerwienią. — Ugh, skończmy rozmawiać na ten temat, okej? Ja w ogóle nie przyszłam tu po to, od tego zacznijmy — rzuciłam, skrępowana wstając z jej łóżka. — Weź te rzeczy i oddaj je Sebastianowi, okej? J-Ja już pójdę... — powiedziałam cicho, speszona zaczesując kosmyki włosów za ucho. 

Trzask samochodowych drzwi spowodował, że poczułam prawdziwy armagedon we własnym żołądku i morderczy wulkan we krwi. Nabrałam głębokiego oddechu, obracając się w stronę okna, lecz poza widokiem na sąsiedni budynek obok niczego nie dostrzegłam. Przeklęłam pod nosem. Kurwa, powinnam była już wcześniej to zrobić. Skierowałam się do wyjścia, jednak Jade pośpiesznie wstała ze swojego łóżka i podeszła do mnie, zatrzymując stanowczo. 

— Czekaj! Sebastian zaraz będzie, poczekaj! — zatrzymała mnie, zagradzając drogę. Zmierzyła mnie od dołu do góry, zatrzymując się na czarnej bluzie. — Wiesz co, zdejmij tę bluzę, ona ci nie pasuje... — zaczęła ściągać ze mnie materiał. Skrępowana nie mogłam nawet zaprotestować i się odezwać, ledwo oddychając. — Czarna koszulka na ramiączkach? No może być, przynajmniej dekolt widać... — wymamrotała pod nosem, odrzucając gdzieś tkaninę.

— Mmm, mm, cycunie... — odezwał się pan Winston. 

— Zaraz, co? — zapytałam ogłupiała, nagle zostając wyprowadzona z jej pokoju. 

Jade chwyciła mocno moja rękę i jak na jedenastoletnią dziewczynkę, to z taką siłą mnie zaprowadziła do ostatnich drzwi na korytarzu, że zaczęłam się zastanawiać, czy wówczas ja miałam siłę temu zaprotestować. Otworzyła pokój Sebastiana, wpychając mnie do środka. 

— Czekaj, on tu zaraz przyjdzie! — rzuciła zdeterminowana, wskazując na mnie palcem. — I popraw włosy, faceci lubią seksowny nieład. Aha, i dobrze, że nie masz na sobie stanika! — dodała, zamykając drzwi. 

O mój Boże, zaraz zwariuję. Nabrałam głębokiego oddechu, niespokojna rozglądając się po pokoju; nic się nie zmieniło. Jak był syf, tak i pozostał ten sam burdel co wcześniej. Chwila moment, co ja tu jeszcze robiłam? Przecież miałam stąd spieprzać i nigdy nie wracać. Rozejrzałam się dookoła, zestresowana drapiąc się po głowię. Nie zejdę teraz na dół: co, jak jego rodzice mnie zobaczą? Ale przecież zobaczyli, więc w czym problem? Czemu dramatyzuję? Wrócę się po moją bluzę, jak człowiek zejdę na parter i powiem, że przyszłam w odwiedziny, o! Przecież to idealne rozwiązanie. Przecież to takie żałosne. Przeklęłam pod nosem, obejrzawszy się ponownie po jego pokoju, nagle zdębiała wyłapując ostatni oddech. Paraliż boleśnie przeszył mnie całą, kłując milimetr po milimetrze mój kręgosłup i opuszki palców: terrarium z żywym wężem w środku stało na komodzie przy ścianie po prawej stronie. Przymknęłam oczy, zaciskając ręce w piąstki. 

Drzwi gwałtownie się otworzyły. Rozchyliłam powieki, spanikowana spoglądając na zdziwionego Sebastiana, który zatrzymał się u progu framugi. 

— Co do kur... — urwał, zdezorientowany marszcząc brwi. — Co ty tu robisz? — zapytał naburmuszony, wchodząc do środka.

— J-Ja... — ledwo wykrztusiłam, nie wiedząc, co powiedzieć. 

Sebastian wydawał się inny. Inny niż zazwyczaj mógł wyglądać, bo teraz wyglądał na bardziej nerwowego, ale już naprawdę poważnie. I przede wszystkim jakby zdołowany, trochę przygnębiony. Zamknął za sobą drzwi i wyminął mnie, rzucając jedynie:

— Zjeżdżaj stąd, jeśli masz zamiar psuć mi humor — rzucił, opadając ze zmęczenia na swoje łóżko. 

Parsknęłam, nie dowierzając. Odwróciłam się w jego stronę, unosząc jedną brew. 

— Och, czyżbym była powodem twoich humorków? Wyśmienicie, o to chodziło — mruknęłam prowokująco, nie mogąc się opanować z jadowitości. Wstał, spoglądając na mnie cały w nerwach. 

— Możesz przestać? Alanna przestań mnie dobijać jeszcze bardziej, okej? Po co tu przyszłaś? — zapytał zdenerwowany. 

— Zapomniałam ci to oddać — wyjęłam z kieszeni jego klucze i słuchawki, na co gwałtownie wstał z łóżka, wyrywając mi z ręki rzeczy. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc go kompletnie. — O co ci chodzi? 

— Złodziejka — rzucił sfrustrowany, odkładając rzeczy na biurko. — Wzięłaś mi coś stąd jeszcze? — cały w nerwach zaczął grzebać po szufladach. 

— Żartujesz sobie ze mnie? — wtrąciłam zszokowana, spoglądając na Sebastiana. — Pierdolony idioto, uważasz, że ci to ukradłam? — nie dowierzałam. 

— Przecież się z tobą drażnię — zaśmiał się, nagle poważniejąc. — Ale widzisz, i znów zaczynasz! — wskazał na mnie, wytrącony z równowagi spoglądając w moje oczy. — I znowu mnie wyzywasz, suko! 

— To ty mnie wyzywasz! I nie jestem suką, ty suko! — skrzywiłam się, robiąc mały krok do tyłu.

— Ja nie jestem suką, to ty jesteś suką, Alanna! — również się skrzywił, oddalając się.

— Nie, ty jesteś suką! — nie odpuszczałam, nagle nie panując nad wkradającym się uśmieszkiem.

— Nie, to ty jesteś suką! — odwzajemnił uśmiech, spoglądając na mnie.

— O mój Boże, o co ci chodzi, człowieku?! — rzuciłam zdenerwowana, wybuchając gniewem. 

— O co mi chodzi?! — zapytał, jakby się przesłyszał. — O co tobie chodzi, idiotko?! Znajdź sobie innego frajera, na którym możesz się wyżywać przez swoje pieprzone humorki! — machnął ręką, denerwując się. — Wiem, że jestem tchórzem, ale nic na to nie poradzę, że boję się stracić kumpla, okej? Nie byłem nigdy przyzwyczajony do takiego czegoś, Alanna, dlatego nie wymagaj ode mnie za wiele — rzucił, spoglądając prosto w moje oczy. — A ty się pojawiłaś tak nagle...

— I spieprzyłam ci wszystko? — wtrąciłam, wyrównując kontakt wzrokowy. 

— Dokładnie — odparł, co boleśnie uderzyło w moje serce.

Nabrałam głębokiego oddechu, zaciskając ręce. Sebastian nagle zrozumiał, jak zabrzmiała jego odpowiedź. Spojrzał na mnie przepraszająco, spanikowany machając rękami. 

— Ale to nie tak, kurcze, to nie w ten sposób, jak myślisz! — tłumaczył. — Znasz mnie, Al, nie to miałem na myśli! Kurwa, jaki ja jestem głupi... — zdołowany podrapał się po głowie, po czym schował na krótką chwilę twarz w dłoniach. 

— Wiesz co, pieprz się — odezwałam się cicho. 

Odwróciłam się, zaciskając mocno szczękę. Z każdą sekundą miałam dosyć jeszcze bardziej dzisiejszego dnia, jutrzejszego, a nawet samego życia i oddychania. Za jakie grzechy musiałam cierpieć tak, jak teraz zaczęłam? Co mu zrobiłam albo co komukolwiek zrobiłam, że bolało mnie wszystko coraz mocniej i straszniej? Nienawidziłam nie móc opanować swojej impulsywności i wybuchowości, a przede wszystkim tego, że w nieoczekiwanym momencie i nieodpowiedniej chwili miałam ochotę zalać się łzami. Nawet teraz, kiedy próbowałam zapanować nad wstępującą we mnie bolesną rozpaczą, to chciałam przed Sebastianem wybuchnąć płaczem. Przetarłam policzki, chwytając za klamkę, jednak Ian złapał mnie za ramię i odwrócił.

— Pieprz się! — wykrzyczałam wściekła, odpychając go mocno. 

To było kolejne moje wytrącenie z równowagi, kiedy działałam pod wpływem emocji. Przez przypadek wysunęłam kolano i z całej siły uderzyłam Sebastiana prosto w krocze. Przeklął pod nosem i upadł, chwytając się za obolałe miejsce. Cholera jasna, nie chciałam tego. To był wypadek, nie chciałam go zranić. Od razu kucnęłam, spanikowana nie wiedząc, co robić.

— Sebastian, o mój Boże, przepraszam cię... J-Ja nie chciałam... — niepewnie dotknęłam jego ramienia. — J-Ja naprawdę cię przepraszam, nie chciałam cię uderzyć... 

Zadarł podbródek, zdenerwowany karcąc mnie nadąsanym jak dziecko spojrzeniem. I nagle stało się coś, czego w życiu się nawet nie spodziewałam. Sebastian wystawił rękę, gwałtownym ruchem chwytając mnie mocno za prawą pierś, którą ścisnął w swojej dłoni. Jęknęłam z bólu, uderzając plecami o jego drzwi. 

Momentalnie dotarło do niego to, że również postąpił pod wpływem impulsu. Puścił mnie, speszony spoglądając prosto w moje oczy. Umilkłam, skrępowana oblewając się na policzkach rumieńcem, co podobna czerwień wystąpiła u niego. 

— Przepraszam — wymamrotał cicho, nie tracąc kontaktu wzrokowego.

— J-Ja też przepraszam — rzuciłam zawstydzona, ciężko oddychając. 

W ciszy patrzeliśmy w swoje oczy, nie wiedząc, co zrobić. Przełknęłam ślinę, czując suchość w gardle. Sebastian dotknął mojej piersi. Sebastian mnie dotknął w taki sposób. Sebastian mnie dotknął. Chciałam jęknąć, odczuwając rosnący z każdą sekundą płomień w moim podbrzuszu, jak i palący żar w całym ciele. Ledwo oddychałam, nie starając się już nawet zapanować nad chaosem w głowie i wojną żywiołów w ciele. Przelotnie obejrzałam się za kroczem Iana, dostrzegając sporą wypukłość. Przymknęłam na krótką chwilę powieki, czując, jak moje sutki napierały na materiał koszulki. Tego było za wiele. Wzięłam głęboki oddech, kiedy Sebastian podniósł się z ziemi, pomagając mi wstać. 

— Przepraszam cię — wykrztusił zawstydzony, oblizując dolną wargę. 

— J-Ja już pójdę... — rzuciłam zakłopotana, wbijając wzrok w podłogę. — I też cię p-przepraszam... — dodałam, obejrzawszy się skrępowana za nim. 

Chwyciłam za klamkę, jednak Sebastian złapał mnie delikatnie za ramię. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku, czując, jak ta zwykła bliskość splotła moją gorącą duszę z jego pożarem. Uniosłam głowę, wyrównując z nim kontakt wzrokowy. 

— Ja już tak dłużej nie wytrzymam — powiedział cicho, spoglądając zdołowany prosto w moje oczy. — Ja tak nie chcę, Alanna — dodał. 

Rozchyliłam delikatnie wargi, spanikowana spuszczając wzrok w jego klatkę piersiową. Oblizałam dolną wargę i otworzyłam drzwi, paląc się ze wstydu i skrępowania. Chciałam zapaść się pod ziemię. Byłam kłębkiem nerwów, rozpaczy i całego tego gówna, w którym siedziałam po uszy razem z Sebastianem. Nie miałam nawet siły myśleć, jak tylko o tym, aby znaleźć się w swoim łóżku w kompletnej ciszy i samotności. Speszona spuściłam głowę, krzyżując ramiona pod piersiami. 

— J-Ja już chyba pójdę do domu... — wykrztusiłam, wychodząc na korytarz. 

Wyszłam, nawet nie oglądając się za sobą. Mój wzrok wyłapał Jade, która stała uśmiechnięta w swoich drzwiach, po spojrzeniu na mnie nagle smutniejąc. Przeszłam obok, w kompletnym milczeniu nie zwracając na nią uwagi. Chyba się bałam, może wstydziłam? To po prostu nie miało najmniejszego sensu. Opuściłam jego dom szybciej niż tu przyszłam, nie panując nad targającymi mną emocjami, których nawet nie umiałam opisać własnymi słowami. To było popieprzone i chore. Co się ze mną dzieję? Czy ktoś mi pomoże wyjaśnić, co się ze mną dzieję? Co ja wyprawiam z własnym życiem i czego oczekuję? Niczego tak bardzo nie pragnęłam na ten moment, jak ciepła i własnego zrozumienia. Byłam w połowie drogi do domu, co chwile drżąc z zimna, gdy nagle za plecami usłyszałam jego głos. Stanęłam w miejscu, odwracając się. 

— Hej — podbiegł zmachany, zatrzymując się przede mną z bluzą w ręku. — Zapomniałaś tego — poinformował, ciężko oddychając. 

— Dzięki — wymamrotałam cicho, wciąż nie panując nad zawstydzeniem. Nagle patrzenie w jego oczy stało się teraz jeszcze trudniejsze niż było hardcorowe przedtem. Zabrałam materiał i ubrałam, z trudem wciskając głowę w kołnierz. Parsknął śmiechem, pomagając mi. — Poradzę sobie — burknęłam oburzona, ledwo powstrzymując uśmieszek. 

— Wiesz co, chyba jednak jesteś tą złodziejką — powiedział, lustrując mnie. 

— Żartujesz sobie ze mnie? — rzuciłam, denerwując się. 

Sebastian uśmiechnął się, czochrając czubek mojej głowy. 

— Właśnie nie wiem, bo skradłaś moje serce — odparł, po czym spojrzał na mnie ostatni raz i pożegnał się, pozostawiając w kompletnym oszołomieniu. 

Zlustrowałam go, obserwując, jak z każdą sekundą oddalał się coraz bardziej. Tu zdecydowanie już nie potrzebowałam słów i myśli. Uśmiechnęłam się i parsknęłam pod nosem, wracając do domu. 

~*~


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro