Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pustka. Totalna pustka, a jednocześnie tak wielki chaos, żal i zdruzgotanie. Siedziałem na krześle, wstrząśnięty wpatrując się bez emocji na zdartą skórę u rąk. Chciałbym w to uwierzyć, że nie należała do tych ludzi, którzy oceniali mnie bezpodstawnie i nazywali w tak potworny sposób. Naprawdę chciałbym, ale z każdą sekundą i łzami, jakie żałośnie przelałem, Alanna była dla mnie tą osobą, którą nie chciałem widzieć na oczy. Zawsze miałem gdzieś, co kto o mnie powie, ale nigdy w życiu nie czułem się tak najgorzej, jak teraz przez nią się czułem. Byłem załamany, popadając w dołek jeszcze bardziej. Myślałem, że będzie mnie rozumieć. Myślałem, że przede wszystkim zrozumie mój świat. Miałem nadzieję, że może nawet tak wspólnie się od rzeczywistości oderwiemy, ale myliłem się i to bolało najbardziej. Tak bardzo starałem się w jej oczach być fajny, taki dobry i miły, cokolwiek to miało sensu. Żeby polubiła mnie tak, jak ja ją bardzo polubiłem. Wydawało mi się, że będzie tą dziewczyną, z którą mógłbym jeździć na desce, słuchać głośnej muzyki i szaleć bez końca. Bardzo chciałem, żeby była tą dziewczyną, bo w końcu przebywanie z nią było najlepszą frajdą w moim życiu. 

ale byłem zwykłym ćpunem

Załkałem i zacisnąłem zęby, roztrzęsiony chowając twarz we własnych dłoniach. Byłem totalnie zniszczony, nie panując nad emocjami i bólem, jaki kuł mnie niemiłosiernie mocno po gardle, opuszkach palców, kręgosłupie i sercu. Drżałem, słabłem i płakałem. Miałem wrażenie, jakbym z każdą sekundą wykańczał się coraz bardziej i tracił siły na oddech. Nie miałem żadnego czucia w nogach, mój żołądek powodował, że chciałem ciągle wymiotować, a myśli sprawiały, że skłaniałem się do samobójstwa coraz bliżej. Nie chciałem żyć; ten ból niszczył mnie od środka, wyżerając po kolei komórki i organy. Położyłem się na stole, chowając głowę w ramionach. Byłem totalnie zmiażdżony, zgnieciony, przydeptany i potraktowany jak prawdziwy, nic nie warty śmieć. W jej oczach znaczyłem teraz tyle, ile znaczył ćpun dla społeczeństwa. Byłem dla niej kompletnie obojętny, wstrętny i umierający. Tak bardzo starałem się być najlepszy. 

Ja ją tak bardzo uwielbiałem. Ja wciąż ją tak bardzo uwielbiam, dlaczego musiało to tak okropnie boleć? Zależało mi na niej tak strasznie, a ona wbiła mi nóż prosto w serce. Mówiłem jej tyle rzeczy – ona rozumiała mnie bez słowa. Była jak druga obłąkana w tym zasranym świecie moja dusza. Stała się dla mnie moją częścią, bez której naprawdę nie potrafiłem normalnie żyć. Znaczyła dla mnie tak kurewsko wiele i jeszcze więcej. Ja jej przecież tyle mówiłem, a ona mnie w tym tyle rozumiała. Stawała za mną murem, broniła i koiła, tak słodko się troszczyła. Dlaczego potraktowała mnie tak podle jak wszyscy inni dookoła? Zapłakałem, żałośnie pociągając nosem. 

Nic nie zrobiłem sobie z nagłej obecności policjanta. Jego ciekawski wzrok palił we mnie dziurę, zastanawiając się, dlaczego taki bandzior jak ja ryczał jak dziecko. To przez dziewczynę, proszę pana — chciałem mu to powiedzieć, ale nawet nie byłem w stanie się odezwać. Gardło bolało, zrywało struny i wbijało najostrzejsze widły, jeżdżąc nimi w dół i górę. Usiadł na przeciwko mnie i rzucił jakieś papiery, wyczekując mojego ruchu – nie chciałem się ruszać. Nie chciałem robić nic, ja chciałem jedynie położyć się i płakać i być sam. Tak bardzo tego chciałem, ale musiałem z trudem podnieść głowę, zetrzeć łzy i spojrzeć na stół, wpatrując się w jakieś bazgroły na białej kartce. 

— Sebastian? — usłyszałem policjanta. 

Smętnie uniosłem wzrok, zaskoczony wbijając spojrzenie na ojca Alanny. Zamurowało mnie. Z niedowierzaniem patrzył w moje oczy, nie spodziewając się mojej obecności tu, w tym miejscu, przed nim – na, kurwa, komisariacie policji. Poczułem jak wstyd, zgorszenie i upokorzenie uderzyło we mnie jeszcze mocniej. Teraz w oczach jej taty będę tym złym, najgorszym chłopakiem na świecie. Zapoznałem się z jej rodziną już wcześniej, kiedy miałem okazje spotkać ich na imprezie u wujka Zacka. Polubili mnie, ale teraz chciałem zapaść się pod ziemię, wiedząc, że już tak lubić mnie nie będą. Wziąłem głęboki, drżący oddech, załamany poprawiając się na krześle. Jego oczy przypominały mi jej baśniowe ślepia. Jego brązowe i gęste, o falowanych końcówkach włosy przypomniały mi jej lśniące, piękne pasma. Chciałem znowu wpaść w płacz, wiedząc, że na każdym kroku spotkam coś, co przypomni mi o Alannie. 

— Chłopie, co się stało? Coś ty taki poobijany? — zapytał zaskoczony, obserwując mnie w szoku. — I co ty tu robisz z Amandą o drugiej w nocy? 

— Proszę, ja nie chcę o tym rozmawiać... — odpowiedziałem załamany, kładąc się z powrotem na stół. — Niech pan wypisze ten mandat i wezwie moich rodziców, ja chcę do domu. 

— Już tu jadą, ale... Sebastian, co się stało? — nadal w to nie dowierzał. 

— Nie lubi mnie pan już, co? Jestem już zły, tak? — uniosłem wzrok na mężczyznę, który ze zdziwieniem mnie zlustrował. — Jestem najgorszy, prawda? 

— Widzę, że była niezła impreza — parsknął rozbawiony, kręcąc głową. — Będę musiał jeszcze wypisać mandat za spożywanie alkoholu — westchnął, sięgając po długopis i kartkę. — Była z wami moja córka, Alanna? — zapytał.  

— Była, ale chyba uciekła z Adamem, kiedy przyjechały psiarskie — odpowiedziałem bez emocji, na co prychnął. — Może pan do niej zadzwonić i zapytać, czy wszystko z nią w porządku? — poprosiłem.  

— Dobrze, ale musisz mi najpierw powiedzieć, co się stało — spojrzał na mnie, wyczekując odpowiedzi. — Kto cię tak pobił? — zapytał, lustrując krótko mój zadrapany policzek i rozciętą wargę.

— Po prostu — wzruszyłem ramionami, odpowiadając z niechcenia. Byłem załamany, nie wiedząc, co mówić jej tacie. Cały czas chodziły mi po głowie myśli, które dobijały mnie coraz bardziej: a co, jeśli teraz w oczach jej ojca będę kryminalistą, wandalem i chuliganem? Co, jeśli będę znowu tym najgorszym? Westchnąłem i pociągnąłem nosem, przejeżdżając ręką po włosach. — Pobiłem się z jakimś knypkiem. I tyle, proszę pana. 

— No, Sebastian, jestem zaskoczony twoją obecnością tu — zaśmiał się, nie ukrywając oszołomienia. — W dodatku nie spodziewałem się, że wylądujesz tu za bójkę, i to jeszcze z Amandą. Co wam strzeliło do głowy, co? — zapytał, poprawiając czarną koszulę przy mankietach. 

— Amanda jest tu przypadkiem — odparłem zmęczony, chcąc jak najszybciej znaleźć się we własnym łóżku przy zgaszonym świetle i  słuchawkami w uszach. — To ja się biłem. 

— Dlaczego się biłeś? — zadał kolejne pytanie, dokańczając wypisywanie mandatu. 

— Bo Alannie ktoś dokuczał — odpowiedziałem, po części kłamiąc. To ja wybuchłem, widząc, że Ethan złapał jej plecak w zamian za noc. Może i nie powinienem był, ale wtedy nie panowałem nad niczym, kiedy widziałem jej łzy. 

Zatrzymał się, przez chwile pustym wzrokiem wpatrując się w kartkę papieru. Po jakimś czasie bez wyrazu wyrównał ze mną kontakt wzrokowy, nabierając głębokiego oddechu.

— Wiesz może, kto to był? — zapytał od razu, poważniejąc. Nie dziwiłem się jego reakcji, no bo przecież jego córka przez połowę swojego życia była gnębiona i szykanowana. Było mi naprawdę smutno, kiedy sobie o tym przypominałem. Nawet po tym, jak zraniła mnie tak bardzo i sprawiła, że poczułem się zniszczony, ja za wszystkie krzywdy, jakie ktoś jej wyrządził, chciałem po prostu ją przytulić. 

— Nie, przypadkowy koleś — skłamałem. W moje relacje z Ethanem nie chciałem nikogo mieszać, a już zwłaszcza gliniarza. 

— Dobra, wystarczy na dzisiaj. Masz i obowiązkowo czekaj na rodziców na korytarzu — wręczył mi mandat, wstając ze swojego krzesła. — Staraj się nie popadać w konflikty, Sebastian — uśmiechnął się mile, co zdezorientowany zlustrowałem, nie wiedząc, o co mu właściwie chodziło. Nie uważał mnie za złego? Nie byłem w jego oczach najgorszy? Nadal lubił mnie jak wcześniej?

Zanim wyszedłem z pomieszczenia przelotnie obejrzałem się za mężczyzną. Uśmiechnął się do mnie, wykręcając numer i przykładając komórkę do ucha. Zamknąłem drzwi, zatrzymując się w cichym, oświetlonym przez jedną lampę, długim korytarzu. Nicość i pustka. Kompletna nicość i pustka wobec siebie samego i tego, co mogło teraz ze mną być. Zdrętwiałem, czując, jak z każdą sekundą wtapiałem się w podłogę i zapadałem coraz bardziej. Byłem zdruzgotany i otępiały, do końca nie rozumiejąc, co się przed chwilą i jeszcze niedawno wydarzyło. Zastygłem wzrokiem na własnych butach, poszukując w totalnym chaosie wiele odpowiedzi, które były wygodniejsze niż ta najgorsza i prawdziwa, jaka w rzeczywistości była. Nie chciałem do niej dopuścić. Za nic w świecie nie chciałem do niej dopuścić. To nie mogło być prawdą, ja miałem halucynacje i zwidy – właśnie w ten sposób próbowałem sobie wmówić, że ona tego nie wykrzyczała mi w twarz. To nie była prawda. To nie mogła być prawda. Alanna, ona... 

Zakryłem twarz w dłoniach, zaciskając mocno zęby i powieki. 

Stukot szpilek dobił do mych uszu. Poruszała się żwawo i szybko, zbliżając się do mnie coraz bardziej. A ja coraz bardziej miałem ochotę rozpłakać się i wpaść w depresję, nie chcąc nikogo widzieć na oczy. Nikogo, jednak ona była jedyną osobą, do której chciałem się przytulić. Rozżalony starłem łzy i uniosłem wzrok, napotykając zmartwione spojrzenie mamy. Chłód, zgnębienie i smutek zalał mnie od stóp aż po głowę, kiedy patrzyłem w tak ciemne, kojące ślepia. Kojące mnie – zwykłego ćpuna, nic niewartego śmiecia i najgorszego syna. Zapłakałem znowu, nie mogąc powstrzymać rozpaczy. Była jedyną osobą, do której chciałem się przytulić. Była jedyną osobą, którą chciałem poczuć. Była jedyną osobą, przy której chciałem poczuć wartość własnego ja w tym świecie. Być kimś, być minimalnie potrzebny, znaczyć dla kogoś choć trochę i być odrobinę ważny. Po prostu być. 

— Sebastian... — odezwała się cicho, zatroskana lustrując moją twarz. Kiedy z tatą stanęła przy mnie pociągnąłem ją do siebie, zagubiony wtulając się mocno. Drżałem, ledwo panując nad oddechem, bólem i płaczem, jaki uderzał we mnie niczym sztorm, próbując zalać całego i zrujnować jeszcze gorzej niż mogłem zostać zrujnowany przez Alanne. Zacisnąłem mocno zęby, przytulając tak straszliwie mocno moją mamę. — Skarbie, dlaczego ty płaczesz? — zapytała przejęta, głaszcząc mnie po głowie. — Co się z tobą stało? — dodała, lecz oprócz mojego ciężkiego, głębokiego oddechu żadnej odpowiedzi nie usłyszała. — Sebastian, skarbie, uspokój się. Hej... — powiedziała z miłym uśmiechem, odsuwając się ode mnie. Ująwszy moje policzki w swoje ciepłe dłonie, spojrzała mi w oczy, kciukiem ścierając krew z policzka. — Uśmiechnij się, skarbie — poprosiła spokojna.

— Zabierz mnie do domu. Mamo, proszę, zabierz mnie do domu — poprosiłem, roztrzęsiony chowając głowę w jej szyję.

byłem zwykłym ćpunem

~*~

Czternaście nieodebranych połączeń od Adama, siedem od Amandy. Zablokowałem komórkę, włączając w słuchawkach kolejną piosenkę z playlisty. Leżałem, spod powiek wydobywając spojrzenie pełne pustki, zniszczenia i gorzkiego żalu. Byłem obecny, wówczas tak bardzo nieżywy na świecie i dla wszystkich. Byłem zwiędły, zimny i martwy. Ból promieniował mnie całego od początku tych słów, torturując i pozbawiając chęci do życia jeszcze bardziej. Byłem tak bardzo doszczętnie zrujnowany psychicznie i fizycznie, że przestało mnie to martwić. Moje myśli jak najgorsza piosenka powtarzały się wokół tej wypowiedzi i niej, kiedy stała przede mną i krzyczała mi te okropieństwa prosto w twarz. Nigdy nie byłbym w stanie powiedzieć jej tego samego. Nigdy nie powiedziałbym jej coś tak strasznie potwornego. Nigdy nie chciałem jej zranić, bo ją uwielbiałem i była dla mnie zbyt nienormalna, wyjątkowa i unikatowa. Zbyt ważna, żeby stracić i wbić nóż prosto w serce. Ona zrobiła to ze mną – po tym wszystkim, kiedy stała się dla mnie drugą duszą. Zadrżałem, ledwo przełykając ślinę. Skuliłem nogi, przewracając się na lewy bok. Kim dla niej w takim razie przez ten cały czas byłem? 

byłem zwykłym ćpunem? 

Znaczyła dla mnie tak wiele i jeszcze więcej. Chciałem z nią robić tak wiele i jeszcze więcej. Uczucia, jakimi ją darzyłem, były wielkie i jeszcze większe. Może, gdybym wiedział, że przystawała tylko na marihuanie, to bym rzucił dla niej wszystkie inne psychodeliki. Przynajmniej starałbym się, żeby w jej oczach być kimś – fajnym gościem, który ma tak dużo do zaoferowania. W rzeczywistości czułem się jak gówno i byłem jak gówno, nie umiejąc jej nawet zaprosić na normalną randkę. Czułem się tak okropnie najgorzej. Starałem się pokazać z jak najlepszej strony: odstawiłem na bok codzienne wybryki, problemy ze samym sobą i konflikty, w zamian za to dostając strzał prosto w serce. Chciałem znaleźć odpowiedzi, dlaczego mnie tak podle potraktowała jak wszyscy inni, którzy widzieli we mnie kryminalistę, ćpuna i nic niewartego chłopaka. Starałem się nawet ją czymś usprawiedliwić, że może, nie wiem, miała złe doświadczenia z tym? Albo jakieś doświadczenie, który odbił się na jej życiu, bo przecież dużo przeszła, a ja o większości nadal nie wiedziałem. Chciałem i starałem się, ale nie potrafiłem, czując przeszywający mnie okrutnie ból od stóp aż po głowę, niszcząc i rujnując jeszcze bardziej. 

Chciałem dla niej tylko dobrze, niczego tak bardzo nie pragnąłem. Żeby była szczęśliwa, radosna, żeby świetnie się z nami, ze mną, bawiła i śmiała. Tak zabawnie i fajnie ona się przecież śmieje, w smutku nigdy nie było jej do twarzy. Pamiętam, jak dostała ode mnie frytką w nos – zezłościła się, ale wciąż śmiała. Ona zawsze się śmiała, nawet sama z siebie i innych, mimo że nie wypadało. Tak szczerze, otwarcie i pięknie. Zacisnąłem powieki, mocno ściskając pościel w rękach. Dlaczego musiałem znowu być tym najgorszym nawet dla kogoś, na kim mi tak bardzo zależy? Ja ją uwielbiam, ja ją tak strasznie uwielbiam i dlatego to tak strasznie mocno boli. Nigdy nie przeżywałem takich uczuć, jakie teraz dobijały mnie niczym katusze i męki. To było potworne, nie potrafiłem ich opisać – jak mocno wywiercały we mnie dziurę, rozrywały na strzępy i wbijały miliony ostrych noży. Nie miałem czucia w palcach, stopach i brzuchu. Moje serce kompletnie wypadło z rytmu, razem z duszą pływając po piekle; tam jest tak strasznie. Mój umysł zaś był żyjącą bombą, która wybuchała tysiąc razy na sekundę i tak wkoło, niszcząc mnie i torturując jeszcze bardziej. Przestańcie, proszę, przestańcie, stop, stop, stop!

Nabrałem głębokiego oddechu, przestraszony zdejmując słuchawki z uszu. Głucha nicość i pustka, w której głośno rozbrzmiał kawałek Other Lives. Odwróciłem się, w ciemnościach dostrzegając tatę, który siedział na skraju mojego łóżka, rozglądając się po plakatach na ścianie. Pociągnąłem nosem, ścierając katar. Zapaliłem nocną lampkę, otępiałym wzrokiem wpatrując się na własne, zadrapane ręce. Moją uwagę przyciągnęła blizna po przysiędze na małym palcu oraz odgacha po papierosie. Nabrałem głębokiego oddechu, zaciskając dłonie w pięści. Dlaczego to tak bolało? 

— Fajne masz te plakaty — odezwał się tata, rozglądając po całym pokoju. — Może sufit poobklejasz? Czadersko to będzie wyglądać — uśmiechnął się, przelotnie spoglądając w górę. 

— Może kiedyś — odpowiedziałem przygnębiony, wzruszając ramionami. 

Umilkłem, a razem ze mną ojciec. Podrapałem się po ranie na wskazującym palcu, przez przypadek zdrapując ją do krwi. 

— Chcesz jutro gdzieś wyskoczyć? Może nauczyć cię kolejnych chwytów na gitarze? — zaproponował, sięgając do instrumentu. Niczym profesjonalista, a nawet Jimi Hendrix, sprawnie wydobył cichą, przyjemną melodię, po krótkiej chwili odkładając gitarę na bok. Spojrzał na mnie, w milczeniu wyczekując odpowiedzi. Zmęczony wyrównałem z nim kontakt wzrokowy, obserwując jego błękitne, prawie że śnieżnobiałe ślepia. 

— Nie wiem, może — odparłem cicho i nijako, odwracając głowę w szarą ścianę. Nie miałem ochoty na nic: na nikogo, z nikim się widzieć, ani z nikim rozmawiać. Nawet z własnym tatą, który o czwartej rano próbował mnie udobruchać, ale wszystko szło na marne. 

— Dobra, no to prześpij się i jutro punkt dziesiąta wychodzimy z domu. Nie ma żadnego ale: lepiej mi się nie sprzeciwiaj, synek — powiedział i wstał, uśmiechając się mile. — I nie słuchaj tych smętów, bo dołujesz się jeszcze bardziej — dodał i skinął głową na słuchawki, po czym wyszedł, pozostawiając mnie samego. 

Samego wśród czterech ścian, które z każdą chwilą zmniejszały się do postaci małego pudełka, w jakim znajdowałem się ze strachem, bólem i cierpieniem. Jak w klatce, czując się podobnie do najgorszej, potwornej bestii. Starałem się być taki dobry, nie chcąc jej skrzywdzić, zranić i urazić. Bardzo się starałem, bo ją tak mocno polubiłem i tak strasznie się zauroczyłem. Była dla mnie taką świetną dziewczyną, rozumiała mnie najlepiej. Zawsze się cieszyłem, kiedy widziałem ją każdego dnia. Zawsze się cieszyłem, kiedy spędzałem z nią każdą wolną chwilę. Zawsze się cieszyłem, kiedy była mnie blisko, kiedy tego potrzebowałem. W zamian za to wszystko zostałem sam, stojąc twarzą w twarz ze zwykłym ćpunem.

nie żyłem i

nie

chciałem

już

żyć

~*~

Rozejrzałem się dookoła, oglądając panoramę różnorodnych, wyschniętych kwiatów na dużym polu wśród drzew i jeziora obok. Niebo przybrało szarych barw, zamykając świat w ciemnym, ponurym klimacie. Nie lubiłem takiej pogody, była strasznie brzydka i przytłaczająca. Westchnąłem, spuszczając głowę na instrument. Ponownie spróbowałem coś ugrać z nowym chwytem, przelotnie oglądając się za siedzącym na dużym kamieniu tatą. Siedział w milczeniu, z gitary wydobywając cichy, przyjemny dźwięk melodii. Znowu wziąłem głęboki oddech, nie potrafiąc się skupić. Nie umiałem, nie mogłem, nawet nie próbowałem. Odłożyłem gitarę, wplatając palce we włosy. Byłem zagubiony i smutny. Dawno tak ogromne zdołowanie nie zburzyło mojego funkcjonowania na co dzień, kiedy w nocy nie mogłem spać, a rano nie mogłem wstać. Nie chciałem tu być, chciałem jedynie znaleźć się we własnym łóżku pod kołdrą, ze słuchawkami w uszach i nigdy z niej nie wyjść. Za nic w świecie nie chciałem niczego innego. 

— Nie będę naciskał — usłyszałem ojca. Zgnębiony uniosłem wzrok, przyglądając się mu. Jeszcze przez dłuższą chwile milczał, wystukując coś ze strun. Odłożył instrument na bok, z kieszeni czarnej, skórzanej kurtki wyciągając papierosy. Zgłodniałem, oblizując dolną wargę. Zaobserwowałem, jak włożył fajkę między wargi, odpalając benzynową zapalniczką. — Martwię się, Sebastian — odezwał się, zaciągając dymem. 

— Nic mi nie jest — odparłem cicho, malując nieokreślone wzorki patykiem w piasku. Wziąłem głęboki oddech, zaciągając się nikotynowym dymem. Zadrżałem, przymykając oczy. Nałóg był okropny. 

— Dlaczego nie chcesz powiedzieć? — zapytał, odwracając głowę w moją stronę. — Mama nie mogła spać przez całą noc, tak się martwiła i wciąż martwi. Wiesz, że mi możesz wszystko mówić. 

— Naprawdę nic się nie stało — skłamałem, ledwo przełykając ślinę. Byłem już na skraju, nie mogąc znieść wszystkich tych myśli, uczuć i emocji. — Tato? — zapytałem, oglądając się za papierosem. 

— Nie dam ci, nawet na mnie nie patrz — uprzedził mnie, śmiejąc się. Uniosłem brwi, zaskoczony nie wiedząc, co odpowiedzieć. Domyślił się, że chciałem zapytać o fajkę? — Wiem, że jarasz jak smok. Ten smród czuć od ciebie na kilometr, synek. Ciesz się, że mama jeszcze o niczym nie wie, ale radzę rzucić to ścierwo jak najszybciej — ostrzegł, strzepując popiół. 

— Jednego, proszę — poprosiłem, nie mogąc wytrzymać ciśnienia. Byłem okropnie uzależniony i ledwo wytrzymałem jeden dzień bez papierosa, kiedy obiecałem Alannie rzucić. Czułem się strasznie źle i tak bardzo niekomfortowo, prosząc ojca o fajkę, co było jakimś chorym obłędem. Jak ja mogę go w ogóle o to pytać? — Nie powiem mamie — zapewniłem, unosząc kąciki ust. 

— Sebastian, nie mogę — pokiwał głową, wzdychając głęboko. Popatrzył na mnie, kiedy spuściłem zgnębiony głowę, sfrustrowany zaciskając usta. — Jednego, ale matce ani słowa — rzucił po chwili, wyciągając w moją stronę papierosa. 

— Dzięki — uśmiechnąłem się, zabierając fajkę. Pośpiesznie włożyłem ją między wargi, odpalając własną białą zapalniczką. Tata spojrzał na mnie, prychając pod nosem. — Co? — zapytałem, niepewnie zaciągając się przy nim. Uniósł brwi, oglądając mnie. 

— Nie spodziewałem się, że kiedyś nadejdzie taki dzień, że zapalę z synem — powiedział i spojrzawszy przed siebie, uśmiechnął się. 

Przez chwilę popatrzyłem na tatę, po czym odwróciłem wzrok na polanę. Zgniła, brzydka i gotowa na nadejście zimy. Nie lubiłem przebywać tu w trakcie takich pór roku. Było tu strasznie przytłaczająco i smutno, a ja aktualnie byłem pusty, przygnębiony i załamany. Paliłem papierosa obok ojca, wpatrując się w panoramę cichej łąki, nad którą co jakiś czas przelatywały ptaki. Nigdy nie pomyślałbym, że zapalę kiedyś z tatą. To było wręcz takie... niemożliwe, niedopuszczalne, absolutnie wykluczone. Dziadki tu były czymś innym, od nich bez problemu mógłbym brać fajki i alkohol, ale rodzice to świętość. Przy nich trzeba było być czystym; nieskazitelnym i porządnym, zadbanym i grzecznym, a jednak od początku zapowiadałem się na takiego brudnego, paskudnego syna. Nie wiedziałem czemu nagle mój obraz stał się niewyraźny. Zamknąłem mocno oczy, przyciągając tym samym uwagę mojego taty. 

— Co się dzieje, co? — zapytał, patrząc na mnie. Milczałem, czując ogromną gule w gardle. To było straszne. Nawet nie umiałem już wyjaśnić emocji, jakie z każdą sekundą uderzały we mnie niczym piorun, siejąc totalne spustoszenie. Czułem się okropnie, bo nie mogłem nic z tym zrobić, żeby czuć się inaczej. — Dlaczego znowu trafiłeś na dołek? — spojrzał na moją twarz, zaciągając się fajką. — I z kim się znowu pobiłeś? — zapytał, palcami przejeżdżając po moim zadrapanym policzku.

— Nie chcę o tym rozmawiać... — westchnąłem głęboko, załamany przejeżdżając ręką po czole. Zaciągnąłem się mocno papierosem, ledwo trzymając go między palcami; drżałem, nie mogąc się w ciągu dalszym otrząsnąć. — Tato? — rzuciłem łamliwym tonem. 

To był moment, kiedy coś trafiło w mój najczulszy punkt i rozpętało kataklizm. Schowałem twarz w dłoniach, zaciskając mocno zęby; chciałem wpaść w płacz, czując ten przeszywający mnie ból, piorunujące z niebywale ogromną siłą najgorsze emocje i napływające niczym tsunami myśli, niszcząc moją głowę bardziej niż już mogła zostać zniszczona. Załkałem, szybko przymykając jadaczkę – przecież musiałem być dzielnym, dużym chłopcem, który nie jest pieprzonym, zapłakanym szczeniakiem. Musiałem, ale nie mogłem, ledwo panując nad oddechem i samym sobą. Z drżącą ręką zaciągnąłem się fajką, z całych tych nerwów spalając ją do końca. 

— Sebastian, co się dzieje? — zapytał przejęty, przyciągając mnie do swojego ramienia. — Nie umiem być jak mama i nie umiem uspokajać, dlatego zrobię to po swojemu: Stary, nie mazgaj się tylko wyrzuć to z siebie. Nie po to dałem ci papierosa, żebyś nadal milczał. 

— T-tato, ja ją tak strasznie uwielbiam... — wykrztusiłem z siebie, roztrzęsiony pociągając nosem. Nagle zamilkł, przystając w bezruchu. Żałośnie chlipałem, ścierając ciągle łzy i smarki. — Zrobiłbym dla niej wszystko... 

— Więc chodzi o dziewczynę? — zapytał, wzdychając głęboko. Miałem to gdzieś, co mógłby sobie pomyśleć – nawet to, że w końcu mówiłem mu o jakiejś dziewczynie. Nie, nie jakiejś, a o Alannie

— Starałem się być taki dobry, tato, nawet przestałem tak często robić z siebie debila w szkole... Przestałem trafiać do Smitha, chciałem nawet poprawić dla niej matematykę i zachowanie... — uniosłem głowę, rozżalony i rozpłakany mówiąc tacie wszystko, co przychodziło mi na język. Miałem naprawdę gdzieś, jak wyglądałem i o czym gadałem, ja po prostu miałem już dość. — Tak bardzo chciałem być w jej oczach taki fajny, ale ona... Tato, ja ją tak strasznie lubię. Strasznie — załkałem, opierając czoło o rękę. — Była dla mnie... — urwałem, zaciskając mocno zęby. 

— Coś ci zrobiła? — zapytał cicho, spoglądając na mnie. 

— Ona... Ona po prostu zachowała się jak wszyscy inni wobec mnie — zapłakałem, przypominając sobie jej okropne słowa w moją stronę. — Była dla mnie taka wspaniała, była zupełnie inna od tych wszystkich ludzi, tato. Ona mnie rozumiała bez słowa, była dla mnie kimś więcej niż zwykła dziewczyna, z którą spędzałem czas, rozmawiałem i się śmiałem. Była dla mnie taka... cudowna, tato — ślamazarnie pociągnąłem nosem, ścierając łzy z policzków. Wziąłem głęboki oddech, unosząc wzrok na polane.  — Nikt nigdy nie dawał mi takiej frajdy w życiu jak ona. I przy nikim innym nie czułem się tak wspaniale jak przy niej. Myślałem, że znalazłem kogoś mi tak bardzo bliskiego, a zwłaszcza dziewczynę. Ona jedyna rozumiała mnie, mój świat i moje zachowanie, tato, ona jedyna... — zapłakałem, spoglądając na tatę. — I po tym wszystkim... mnie tak okropnie potraktowała — ledwo wykrztusiłem, przytulając się do piersi ojca. 

— Zakochałeś się w niej, Sebastian? — zapytał, pocieszająco głaszcząc moje ramię. Starłem łzy i katar, i zebrałem w sobie ostatnie resztki siły, podnosząc się. Spojrzałem przed siebie, przez chwile milcząc. 

Czy ja w końcu byłem w niej zakochany? 

— Nie wiem — odpowiedziałem, wzruszając ramionami. — Nie wiem, nie mogę — dodałem, spuszczając wzrok na bliznę po przysiędze. — Założyliśmy się, tato, że nigdy się w sobie nie zakochamy — powiedziałem mu, biorąc głęboki oddech. — Ale teraz żałuję, że nie założyłem się z nią o to, że jak Andy i Adam będą razem, to my też albo jak nie znajdę dziewczyny do oczka.

— Adam i Amanda? — zaskoczony pomrugał kilka razy, marszcząc brwi. Klepnąłem się w czoło, wkopując Lutchera przy własnym ojcu. — Sebastian, kim jest ta dziewczyna? 

Starłem lecący z mojego nosa katar, pośpiesznie sięgając do komórki. To było silniejsze ode mnie i nawet się tego nie wstydziłem.

— To Alanna — powiedziałem, pokazując mu jej piękne zdjęcie. Przyjrzałem się fotce, pamiętając dokładnie, jak po tym, kiedy jej to zrobiłem, później całowałem na tylnych siedzeniach mojego samochodu. Zauroczony i rozmarzony pokazałem mu kolejne, kiedy zrobiliśmy sobie ze śmieszną miną. Uśmiechnąłem się, przypominając sobie dzień, kiedy uciekliśmy ze szkoły i chodziliśmy po mieście. 

— Córka Nancy? — był zaskoczony, ostatni raz przyglądając się zdjęciu. Pokiwałem głową, chowając z powrotem telefon do kieszeni czarnych spodni. — Więc zauroczyłeś się w kuzynce Adama? — zapytał, odwracając wzrok na łąkę. 

— Bardzo — odpowiedziałem od razu, nie wahając się mówić o tym otwarcie. — Ale, ale ja nie powinienem, Alanna, ona... — pokręciłem głową, nabierając głęboki oddech. — To kuzynka mojego najlepszego przyjaciela, tato. Nie powinna mi się podobać, to jak najgorszy grzech. 

— Wiesz, Sebastian, powiem ci jedno — zaczął, wpatrując się przed siebie. Przez dłuższą chwilę milczał, zanim zaczął dokańczać zdanie. Zaciekawiony przyjrzałem się tacie, ścierając katar i ostatnie, lecące łzy. — Jak byłem w twoim wieku, to przez własną głupotę straciłem najważniejszą kobietę w swoim życiu. Nigdy nie wybaczyłem sobie, że następnego dnia siedziałem w domu, zamiast iść i ją przeprosić. To jak w mgnieniu oka zostać postrzelonym przez snajpera, kminisz o co chodzi? Wiesz, popełniałem wiele błędów za dzieciaka, ale nie chcę ci o nich mówić, bo to nie jest coś, czym można się chwalić. Jedynie mogę cię ostrzec przed złem, niebezpieczeństwem, a przede wszystkim złym wyborem — uśmiechnął się mile i spojrzał na mnie, szturchając ramieniem. — Wiesz, może w twoim przypadku z Alanną jest coś, co można jeszcze naprawić, dlatego nie odpuszczaj za żadną cenę. Walcz, nawet jeśli dziewczyna zjebała albo ty po całości — gestykulował ręką, tłumacząc mi. — Na świecie są rzeczy, o które trzeba walczyć, wiesz, synek? Nic nigdy nie przyjdzie samo, nic nie dostaniesz za darmo, przede wszystkim świat nie jest taki piękny, Sebastian. O przyjaźń i miłość trzeba walczyć i nie poddawać się, tylko dlatego, bo usłyszeliśmy coś złego pod wpływem emocji. Przyjaźń i miłość trzeba pielęgnować, dbać i troszczyć się bardziej niż o własną dupę, na tym to polega, wiesz? To jest coś, co trzeba budować na kłótniach, zaufaniu i upadkach, kiedy drugą osobę darzy się szczerością i uczuciem. Zostałeś pewnie spoliczkowany jak nigdy, prawda? — spojrzał na mnie, a ja kiwnąłem głową, słuchając go uważnie. — Skąd wiesz, czy może dziewczyna po tym, co was łączy, nie żałuje swoich słów czy czynów? Zwłaszcza że była to impreza, stary, na imprezach zawsze dzieją się rzeczy, które człowiek następnego dnia żałuje najbardziej — prychnął, śmiejąc się. — Gdybym wiedział na początku, że twoja mama będzie kobietą, która urodzi mi najwspanialsze dzieci, nie czekałbym zasranego roku, aby ją przeprosić — rzucił, nie ukrywając złości na samego siebie po tym, jak postąpił. Zaskoczony uniosłem brwi, nigdy przedtem nie słysząc tej historii rodziców. — Chyba nikt nie zrobił gorszej rzeczy ode mnie, Sebastian — spojrzał w moje oczy. — Wszystko można naprawić, tylko trzeba tego mocno chcieć.

Popatrzyłem przed siebie, otępiałym wzrokiem lustrując ponure drzewa i łąkę, która zmieniła kolor o kilka tonów przez nadchodzące, ciemne chmury. 

— I wiesz, przed miłością nigdy nie uciekniesz — dodał, otrzepując ręce z brudu. Na chwile umilkł, w ciszy wpatrując się w polanę. — Nawet, jakbyś chciał i robił wszystko, to tobą przesiąka. Od miłości szybko nie zwiejesz, niestety tak już jest. Wypełnia cię po brzegi, opętuje twój mózg i serce, chodzi za tobą wszędzie i wszędzie. Jest z tobą, obok ciebie i w tobie. Przestajesz mieć kontrolę nad wszystkim. Miłość jest piękna, słodka i bardzo dobra. Zbliża do siebie ludzi najmocniejszą, niewidzialną nitką pod słońcem, którą żadne ludzkie oko nigdy nie zobaczy, pamiętaj — przymknął jedną powiekę, gestykulując palcem. — Jeżeli boisz się tego, to się nie dziwię. Ale jeżeli boisz się, że głównym problemem jest to, że ta dziewczyna to kuzynka Adama, to, synek, masz coś z głową — obejrzał się za mną, prychając pod nosem. Zmarszczyłem brwi i nie zrozumiawszy jego słów, spojrzałem na tatę. — Wolałbyś zakochać się w kimś innym niż Alanna? — zapytał mnie. 

— Nie — odpowiedziałem od razu, nie wahając się. — Nie, nie ma takiej opcji, absolutnie — dodałem, nie mogąc sobie tego wyobrazić. Czy była na świecie druga dziewczyna, która nazywała się Alanna Clooney i rozumiała mnie bez słowa? Rozumiała moje zachowanie, moje wady i zalety, moją muzykę i moje żarty, mój świat i moją duszę, i moją głupotę? — Chciałbym tylko przy niej być, tato — odezwałem się cicho, spuszczając wzrok na poniszczone vansy. 

— Pamiętaj: żyje się raz, Sebastian — spojrzał na mnie. — I chyba nie muszę ci tego tłumaczyć, bo jesteś jedyną osobą, która o tym doskonale wie. 

— Ale ja, tato, nie mogę... — posmutniałem, zdołowany bawiąc się palcami u rąk. 

— E tam, bzyknąłem twoją mamuśkę, jak jeszcze myśleliśmy, że byliśmy kuzynami. Można? Można — zaśmiał się szczerze. Zszokowany otworzyłem szeroko oczy, odwracając wzrok na ojca. 

— Co-CO?! — wykrztusiłem, krzywiąc się niezrozumiale. — Tato, co? — rzuciłem, przez chwilę mając wrażenie, że chyba źle usłyszałem. 

— Słuchaj: zazdroszczę ci i cieszę się, że nie masz takich problemów, jakie ja miałem z twoją mamą — powiedział, przelotnie oglądając się za mną. Spojrzał przed siebie, jakby w melancholii i nostalgii wspominając swoje nastoletnie życie. — Do osiemnastego roku życia myśleliśmy, że jesteśmy kuzynami. Byliśmy w sobie zakochani, ale wiadome było to, że nie mogliśmy być razem. Dopiero później dowiedziałem się, że moja mama, a twoja babcia, Eva, była adoptowana, więc nie łączyły mnie żadne więzy krwi z twoją matką. Mówię ci to, aby pokazać ci, że kuzynka twojego przyjaciela to najmniejszy problem, wiesz o co chodzi?

— T-tato, ale dlaczego nigdy nic nam nie opowiadałeś z mamą? — zapytałem zdezorientowany, nadal nie dowierzając w historię rodziców. — I ja-jak to ty z mamą... kuzynami? — skołowany podrapałem się po włosach, nie wiedząc, o czym w końcu myśleć i jak się zachowywać. — To takie dziwne, tato — odpowiedziałem. 

— Uwierz, że dla nas było najgorsze — parsknął, nie ukrywając rozbawienia. — A wytłumacz mi, synek: skoro zdawałeś sobie sprawę, że jest to Adama kuzynka i jest to największy kłopot, to po jaką cholerę brnąłeś w to dalej? — zapytał, tym razem mnie nie rozumiejąc. 

Dlaczego brnąłem w to dalej? 

— Polubiłem ją — odpowiedziałem szczerze — Bo jako jedyna zrozumiała mnie od razu. Tak po prostu przysiadła się do mnie wtedy na imprezie, uśmiechnęła i zrozumiała. Żadna inna dziewczyna ze zwykłego, przypadkowego spotkania nie wywołała we mnie tylu emocji, tato. Była pierwszą dziewczyną, która zagadała do mnie bez najmniejszego powodu. Tak po prostu, jakby nie bała się poznać mnie bliżej, cokolwiek — wzruszyłem ramionami, wbijając wzrok na pole. — Nie należała do samotnych, smutnych dziewczyn, ale widziałem w niej jakieś zagubienie. Była zagubiona i dobrze o tym wiedziała, bo podeszła wtedy do najbardziej zagubionego dzieciaka na świecie — spojrzenie taty zwróciło się w moją stronę, jednak nie zamierzałem przestawać mówić. — Nie bała się mnie. Nie bała się ze mną rozmawiać, nie bała się do mnie uśmiechnąć i nie bała się być sam na sam. To takie dziwne, bo dotychczas, tato, każdy mnie unikał, kto mnie nie znał. A ona... nie bała się spojrzeć mi w oczy i dostrzec, jaki w rzeczywistości jestem. Wiesz, miała w sobie coś, co nagle zapragnąłem poznać bliżej, dlatego nie mogłem przestać. Skrywała w sobie takie dziwne tajemnice, takie bardzo ciekawe i, nie wiem, trochę mroczne? Ostatnio przez przypadek znalazłem jej notes z wierszami. Wiem, co sobie zaraz pomyślisz, tato, ale ja naprawdę nie chciałem grzebać w jej rzeczach, mama mnie na takiego nie wychowała, ale... — tłumaczyłem, przejeżdżając ręką po włosach. — Przeczytałem jej tylko dwa wierszyki, które były tak amatorsko napisane, że, nie wiem, śmiesznie w sumie, ale... mam wrażenie, że dalej skrywa coś, co tym razem zwali mnie z nóg. Coś, co powinno skrywać się głęboko w sercu, a przelewa to na papier. Coś, co nigdy nie przyszłoby mi do głowy. Wiesz, pierwszy raz w życiu chciałem tak bardzo być dla kogoś kimś więcej niż tylko zwykłym chłopakiem, który ma tak mało do zaoferowania. Chciałem jej się przypodobać, ale zrozumiałem, że ona zaczęła lubić mnie takiego... jakim jestem. Lubiła moje poczucie humoru i żarty, uwielbiała moją muzykę i styl bycia, wiesz, ona po prostu zaczęła lubić mnie prawdziwego. To było takie dziwne, bo ja, na przykład, nie chciałbym poznać siebie prawdziwego, a ona to zrobiła. Jak nikt weszła do mojego... domu. Największej strefy komfortu i intymności. Otworzyła szeroko okna, spojrzała na duszę i otuliła takim miłym uczuciem. Jak nikt inny, tato — szepnąłem. Poczułem nagłą pustkę, że po tym wszystkim byłem dla niej zwykłym ćpunem. — Lubiłem z nią spędzać czas. To trochę dziwne, bo zawsze przy Adamie i Amandzie czułem największy luz pod słońcem, a przy niej poczułem to od razu. Nawet zwykłe milczenie traktuję jak rozmowę niewypowiedzianych i niepotrzebnych słów. Ta cisza z nią i przy niej jest jedną z najpiękniejszych momentów w moim życiu, wiesz o co mi chodzi? Że wreszcie znalazłeś kogoś, kto w niekomfortowej ciszy potrafi się odnaleźć i znaleźć wspólny język bez zbędnego gadania. Ja już dawno zauważyłem różnicę, jaka jest pomiędzy Alanną a Adamem i Andy... Przy przyjaciołach zawsze czuję się taki wolny, beztroski i, nie wiem, mogę wszystko, absolutnie wszystko. Przy Alannie czuję po prostu potrzebę bycia z nią. Tak po prostu, tato. Żeby być i zapomnieć o problemach, nie wiem, jakichś kłopotach. Ona zawsze sprawiała, że czuję się wreszcie dla kogoś ważny, może to właśnie w jej oczach tak strasznie zapragnąłem być ważny, bo zwraca na mnie największą uwagę jak nikt inny. Przy niej czuję się zupełnie inaczej. Jakbym był w najpiękniejszym miejscu na świecie. Albo oboje trafiliśmy do jakiegoś wspólnego snu, spełniając najfajniejsze zachcianki i rozrabiając we dwójkę do końca życia — zaśmiałem się z własnych porównań, które jednak zdecydowanie odzwierciedlały moje odczucia przy Alannie. Tata uśmiechnął się, przelotnie spoglądając w moją stronę. — Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć, tato, dlaczego brnąłem w to dalej. Zauroczyłem się w niej, tak strasznie się w niej zauroczyłem. Pewnej nocy, i to już kilka dni po poznaniu jej, domyśliłem się, że jest to nawet głębsze uczucie niż całe to zauroczenie, ale ja nie wiem w końcu, czy to chodziło o zakochanie. Ja nie wiem, czy się w niej zakochałem, bo ja nie wiem, co to za uczucie, tato, wiesz? I szczerze, to trochę... — urwałem, oblizując dolną wargę. Przez chwilę milczałem, nie wiedząc, co w końcu powiedzieć i przede wszystkim jak to powiedzieć. — Boję się. Sam powiedziałeś, że to zżera cię od środka i jest przy tobie, w tobie, a ja nie chcę tak. Nie chcę, żeby coś miało większą kontrolę nade mną niż ja sam, a czuję, że już dawno przestałem mieć i nie chcę dopuścić do myśli, że jest to właśnie to zakochanie. Jezu, Boże, o czym ja mówię, nie zrozumiesz mnie, tato, kurde — skołowany podrapałem się po głowie, gadając już głupoty. — Ja sam siebie nie rozumiem, a co dopiero ktoś inny — dodałem cicho, wzdychając głęboko. 

Umilkłem, nie chcąc już więcej odzywać się i robić z siebie kompletnego debila, który był tylko zwykłym ćpunem. Znalazłem wreszcie na świecie osobę, przy której szczerze zapragnąłem być na długo, może i jeszcze na dłużej. Alanna była mnie taka bliska, nikt inny nie był mnie tak blisko jak ona. Otworzyłem przed nią wszystko, co nigdy wcześniej nie zostało otwarte dla żadnej innej dziewczyny. To chyba było najgorsze uczucie: zawiedzenie. Otworzyłem się przed kimś, po kim później doznałem największego bólu na ziemi. To było takie żałosne, że ja chciałem usprawiedliwić coś czymś, co nie miało nawet sensu – byłem dla niej zwykłym ćpunem i tyle. Spuściłem głowę, załamany wbijając tępo wzrok na buty. Jej krzyk, jej łzy i jej słowa chodziły za mną jak największy koszmar. 

— Zastanawiałeś się kiedyś, Sebastian, jaka miłość może być? — zapytał mnie tata, odzywając się po dłuższym milczeniu między nami. 

— Czasami — odpowiedziałem smutny, wzruszając ramionami. — Adam mi kiedyś opowiadał. A dla ciebie jaka jest miłość? — zapytałem, odwracając wzrok na ojca. 

— Wiesz, jest kilka typów miłości. Miłość do przyjaźni, miłość do rodzica, do dziecka albo miłość do dziewczyny, której opis wyrwałeś mi z ust — powiedział, wpatrując się w łąkę. — Tak bardzo zastanawiałeś się nad tym i nawet nie zorientowałeś się, że odpowiedź miałeś tuż pod nosem.

~*~

Było mnóstwo takich miejsc, gdzie razem z chłopakami przesiadywaliśmy całe dnie, jarając jointy, słuchając głośnej muzyki i śmiejąc się do upadłego. Oprócz domku na drzewie, ruiny w środku lasu, hangaru ojca Eliota, skateparku, działki Cartera, jeziora, miejscówy na polu, to jednym z najlepszym miejscówek była piwnica Lloyda. Schodziło się długimi, wąskimi schodami, po drodze napotykając z góry pajęczyny, pająki i inne robactwa. Na środku pomieszczenia znajdował się punkt kulminacyjny całej biesiady – psychodeliczny krąg z czterema krzesłami dookoła. Zakurzone, zadymione miejsce było wypełnione po brzegi starymi meblami, różnymi plakatami zespołów z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, dookoła walały się jakieś książki i różne dziwactwa domowe. To miało swój najlepszy klimat, jeśli chodziło o gwarantowaną, dobrą śmiechawę i zajebiste rozkminy. Jedną z głównych atrakcji była babcia Lloyda, która czaiła się tuż na piętrze. 

— Przez, kurwa, tydzień zastanawiałem się nad owocem, który się nie turla — zaśmiał się McCartney, leżąc na kanapie. Zbakany nowym tematem od mojej babci miał tak czerwone i ociężałe oczy, że ledwo na nie widział. Zaśmialiśmy się głośno z chłopakami, grając przy stole w karty. Co jakiś czas czułem na sobie wzrok Adama, którego bez zbędnego gadania wyciągnąłem z domu do kumpli. 

— E-e-e, pamiętaj: owoc żywota twojego Jezu — powiedział Lloyd, po czym wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Ledwo siedziałem na krześle, jak głupi chichrając się do beznadziejnych kart do makao. Nie wiedziałem, dlaczego ja w to ciągle grałem, skoro nawet nie umiałem. 

— Obczajcie to: kiedyś pod prysznicem kminiłem, ile miesięcy nie palił Snoop Dogg zioła. To było sto sześćdziesiąt cztery dni, a mi ni z gruchy, ni z pietruchy wychodzi osiem miechy? — skrzywiłem się zażenowany, a chłopaki głośno zaśmiali. Nadal nie wiedziałem, jak, do cholery, obliczałem to i wyszło mi osiem miesięcy. Roześmiany przelotnie obejrzałem się za Adamem, który od początku przyjścia tu patrzył na mnie z podejrzliwością i niepewnością, jakby chciał coś powiedzieć albo o coś zapytać. — Nie wiem jak, ale tak mi wyszło! — gestykulowałem rękoma. 

— Sukinsynu, nie kładź tej damki-serce, ją się kładzie na koniec! — wybrechtał mnie czarnuch. — Nie dziwię się czemu ciągle w to przegrywasz. 

— Twoja stara — rzuciłem wrednie, uśmiechając się. — Ej, nie chce mi się już grać — powiedziałem, odkładając karty na stół. — Wyjebane. 

— Ty, a co to się wczoraj działo na imprezie? — zapytał zaciekawiony Eliot, uśmiechając się podstępnie. Niewzruszony uniosłem kąciki ust, czując na sobie spojrzenie Adama. — Stary, ja całą noc przetańczyłem z Bellą! — zachwycony złapał się za głowę, wypuszczając z ust powietrze. Razem z chłopakami zagwizdaliśmy, czując bajerę między McCartneyem a koleżanką Amandy, Isabellą. — Kurwa, czarnuchu, ty tak się nie szczerz, bo to ty prawie spuszczałeś się w spodnie na widok Jenny — dogryzł kąśliwie, krępując zawstydzonego Lloyda. 

— Nie moja wina, że mi się podoba, tak? — zaakcentował zabawnie, poruszając palcem. Zaśmiałem się, nie mogąc przestać się na niego patrzeć: był tak kurewsko zjarany, że dawno go takiego nie widziałem. — Nie wiem, o co lasce chodzi, ale ewidentnie ze mną kręci, czaicie bazę? Pod koniec pijana mi coś gadała, że jej się podobam, a dzisiaj rano nagle nic nie pamięta.

— Szmule takie są — powiedziałem mu, rozwalając wszystkie karty na stole. — One tylko manipulują — dodałem, chwytając między palce AS'a. 

— Sebastian, nie wszystkie — wtrącił Adam, spoglądając w moją stronę. W milczeniu obejrzałem się za nim, bez wyrazu na kilka sekund wyrównując kontakt wzrokowy. 

— Laski są po prostu pojebane — powiedziałem po jakimś czasie, wzruszając ramionami. — Będzie taka z tobą kręcić, a później wbije nóż w plecy, ostrzegam cię — skinąłem na czarnucha, zapewniając go. 

— A gdzie was wczoraj wcięło? — zapytał zaciekawiony Eliot, oglądając się za nami. 

— Psiarskie mnie i Andy zgarnęły — prychnąłem, bujając się na krześle. — A co było z nim i jego kuzynką, to nie mam zielonego pojęcia — wskazałem na Adama. 

— Zwialiśmy — odparł Lutch, a po chwili wybuchł śmiechem, ledwo wyrzucając z siebie: — Wdepnąłem po drodze w gówno tego grubasa Bagge'iego — zaśmialiśmy się głośno, nagle z góry słysząc jakieś tupanie. 

— Lloyd! Lloyd, z kim ty tam jesteś!? — wykrzyczała przeraźliwie jego babcia. — Lloyd, słyszałam kogoś!

— Babciu! Babciu, koledzy do mnie przyszli! — powiedział, wstając z krzesła. Spanikowany nie wiedział, co zrobić, był tak mocno spizgany. — Babciu, spokojnie, to tylko my! 

Wszyscy zaczęliśmy chichrać się pod nosem, ledwo panując nad wybuchem głośnego śmiechu. Akcje z jego babką były zawsze śmieszne; ta kobieta potrafiła umilić cały dzień i poprawić humor, mimo że nawet nie wiedziała, co robiła. No, było to smutne, że kobieta na coś tam chorowała, ale ona przez to była taka śmieszna. Carter skarcił nas wszystkich spojrzeniem, wplatając palce w swoje czarne, krótkie włosy.

— Lloyd, czy ty coś palisz?! — zapytała, na co momentalnie wszyscy umilkliśmy, przestraszeni szeroko otwierając oczy. — Lloyd, schodzę do ciebie! 

— Kurwa, barykaduj wejście — rzuciłem spanikowany, razem z chłopakami wstając na równe nogi. — Stary, cokolwiek, locha zara tu będzie! 

— Kurwa, ryj — warknął, nabierając szybkich, krótkich wdechów. Pośpieszny tupot stóp odbijał się po stopniach, nagle zza poręczy schodów ukazując jego babcie, Rasputie. 

Zastygliśmy w miejscu, zjarani ledwo panując nad wybuchem śmiechu. Lloyd prawie dostał zawału, próbując uspokoić babcie, jednak zauważając w jej ręce zmiotkę również chciał wybuchnąć głośnym brechtem. 

— Lloyd, co tu się dzieje? — zapytała, rozglądając się po nas wszystkich. Zagryzłem mocno wewnętrzną część policzka, razem z chłopakami zasiadając na kanapie. Milczeliśmy, ze spuszczoną głową chichrając się pod nosem. 

— Zamknijcie się! — uciszał nas Carter, odwracając się w naszą stronę. — Babciu, no nic, siedzimy sobie — spanikowany tłumaczył się, z całych tych nerwów przechodząc ciągle z nogi na nogę. — Możesz już iść na górę. 

— Co to za dym? — rozejrzała się dookoła, marszcząc brwi. — Palisz papierosy, Lloyd?! Lloyd, co ty tu robisz?! — krzyknęła, oglądając się za nami. 

— Nic, nic, babciu, t-to... kadzidło! — rzucił przestraszony, gestykulując rękoma. Parsknęliśmy głośno, szybko się uciszając. — Babciu, to eksperyment na fizykę, nie możesz tu być! 

— Fizykę? — zapytała, ciągle z podejrzliwością rozglądając się po pomieszczeniu. — A po co ci kadzidło na fizykę, głąbie? 

Tym razem nie mogliśmy wytrzymać: wybuchnęliśmy śmiechem, zostając szybko uciszonym przez czarnucha. 

— Morda! — warknął w naszą stronę, po czym odwrócił się do babci. — Babciu, to takie zadanie, nie zrozumiesz, a mi się nie chce tłumaczyć, idź już na górę oglądać telenowele — wygonił babkę, która ostatni raz skarciła nas podejrzliwym wzrokiem. 

— Lloyd, jak jeszcze raz zobaczę tam jakiś dym, to powiem wszystko ojcu! — ostrzegła go, zanim zamknął za nią drzwi do piwnicy. Wszyscy zaczęliśmy buczeć, wiedząc, że z jego ojcem nie było żartów. Jego stary był sportowcem, chodzącym, czarnym dzikiem i napakowanym samcem alfa, nie tolerując żadnych używek u wszystkich swoich siedmiu synów, a tym bardziej u najmłodszego, Lloyda. 

— Debile, przypał mi zrobiliście! — zezłościł się na nas, kiedy zszedł z powrotem na dół. — Spalona ta miejscówa — załamany usiadł na krześle, opierając głowę o ręce. 

— Mówisz tak za każdym razem, kiedy stara tu przychodzi — parsknął Eliot, patrząc na kumpla. — A pamiętasz, jak zjarała się oparami? — zaśmialiśmy się, nagle rozchmurzając tym Cartera, który roześmiany uniósł wzrok w naszą stronę. — Stary, ona gadała do figurki psa!

— Jezu, albo jak zaczęła napierdalać wszystkie dwanaście świątecznych dań w środku lata — dodałem rozbawiony, przypominając sobie akcje z wakacji. 

— Twoja babka to kocur — uśmiechnął się McCartney. — Marzy mi się, żeby zapalić z nią blanta — powiedział, wbijając się głębiej w siedzenie wygodnej, skórzanej kanapy. 

— Ty, a pamiętacie, jak prawie wyważyła tu drzwi, jak chciała się dostać? Kurwa, prawie z futryną poleciały! — złapał się za głowę, roześmiany nie dowierzając babci. — Ej, ej, a pamiętacie...

— Sebastian... — zapytał mnie cicho Adam, korzystając z okazji, kiedy Lloyd opowiadał jakąś śmieszną historię. 

— Co tam? — skinąłem do niego, odwracając wzrok na przyjaciela. Patrzył na mnie z niepewnością, przez chwilę milcząc. — No co? — zapytałem. 

— Nie porozmawiasz ze mną? — zapytał poważniejszym głosem. Skrzywiłem się, nie rozumiejąc go. 

— O czym? — wzruszyłem ramionami, sięgając do półtora litrowej butelki wody. Napiłem się, obserwując kędzierzawego. 

— O wczorajszym — odpowiedział z oczywistością, lustrując mnie. — Zachowujesz się tak, jakby niczego nie było. 

— Stary, było-minęło, nie wracajmy do tego — wzruszyłem ramionami, unosząc kąciki ust. — Jestem przyzwyczajony do takich akcji. Czy powie mi to ktoś inny, czy Alanna, dla mnie to normalka — ponownie nieprzejęty wzruszyłem ramionami, zakręcając butelkę. 

— Pisałeś z Amandą? — zapytał mnie, nie odpuszczając. — W ogóle cię nie rozumiem, Ian. 

— Coś tam pisałem, a co? Skąd wiesz, że miałem z nią pisać? — zapytałem podejrzliwie, uśmiechając się. 

— Bo z nią rozmawiałem — odpowiedział, cały czas mnie obserwując i zachowując poważniejszy wyraz twarzy. — Z Alanną też rozmawiałem — dodał. 

Przez chwile umilkłem, wpatrując się w betonową, brudną posadzkę ziemi. 

— I co tam? Wszystko w porządku? — zapytałem, nie ukrywając zaciekawienia. Spojrzałem na przyjaciela, wyczekując jego odpowiedzi. 

— Nie, nie jest w porządku, nic nie jest w porządku — pokręcił głową, nadal lustrując mnie w lekkim niedowierzaniu. — Stary, o co ci chodzi? Dziwnie się zachowujesz, nie poznaję cię. I pytanie, czy to z tobą wszystko w porządku? — zmierzył mnie. 

— Ze mną w jak najlepszym porządku, chillout, ryju — uśmiechnąłem się szeroko, zapewniając Adama. — Powiedz Alannie, że nie mam nic za złe — dodałem, ledwo przełknąwszy ślinę przez nagłą pętle w gardle. Pośpiesznie wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów, drżącą ręką wkładając fajkę między wargi. — Mogę tu zapalić, prawda? — zwróciłem się dla pewności do Lloyda. 

— Ta, jasne — pokiwał głową, wracając roześmiany do historii. 

Jeszcze przez dłuższą chwile czułem na sobie wzrok Adama, który lustrował mnie w totalnym zdezorientowaniu. Zaciągnąłem się mocno papierosem, nagle wybuchając głośnym, szczerym śmiechem przez opowieść Cartera.

~*~

— Wróciłem! — oznajmiłem rodziców, ściągając kurtkę i buty. Mama przywitała się ze mną w pośpiechu, chodząc po domu w tą i we w tę stronę. Przelotnie obejrzałem się za tatą, który w garniturze siedział w salonie z Jade, najwidoczniej czekając na mamę. Spojrzał na mnie, mile unosząc kąciki ust, co odwzajemniłem. 

— Sebastian?! — krzyknęła moja młodsza siostra, wychylając się zza oparcie kanapy. — Sebastian, a ty pójdziesz na mój występ? Gram Wendy, a Jason Piotrusia pana — uśmiechnęła się słodko, rozczulona trzepocząc rzęsami. 

— Jestem zmęczony, Jade, może innym razem wpadnę — odpowiedziałem z wyrzutem i ominąwszy ich bez słowa, skierowałem się do swojego pokoju. 

To była jedna, wielka farsa. Jak udawałem, że wszystko było na swoim miejscu, a ja ze sobą nie miałem żadnych problemów. Maska, którą założyłem na twarz, świetnie poradziła sobie dzisiejszego dnia. I kiedy zbliżałem się z każdą sekundą do swojego pokoju, wiedziałem, że ta maska ukaże człowieka, jaki w rzeczywistości został rozebrany ze wszystkich uczuć i emocji. Pusty, nic nie warty, starty i wyblakły. Z każdą sekundą następny krok powodował, że słabłem coraz bardziej. Uśmiech znikał z twarzy jak ziarenko ziemi w klepsydrze, a radość wygasała niczym wypalająca się zapałka. Jeszcze niedawno moja dusza wydawała się być taka szczęśliwa i pełni życia, a teraz z sekundy na sekundę zmieniała się w zniszczone, brudne bagno pełne ohydztwa i potworności. To były dosłownie ostatnie chwile radosnego, fałszywego życia, jakie odliczałem z nożem przy gardle. Czułem, jak właśnie z tej chwili na chwilę zatopiłem się w najokrutniejszym smutku, rozpaczy i żałości, z jaką sobie psychicznie nie radziłem. Chwyciłem klamkę do pokoju, otwierając drzwi. Starałem się zapomnieć o tym, co było i żyć dalej, ale nie potrafiłem. Trzasnąłem drzwiami za plecami, stając twarzą w twarz

ze zwykłym ćpunem

Po drodze do łóżka rzuciłem telefon na biurko, plecak w kąt, a bluzę na krzesło. Położyłem się, wbijając tępo wzrok w biały sufit nad głową. Grzmot burzy uderzył gdzieś na zewnątrz, rozpoczynając gwałtowną ulewę. Pustka. Zalała każdy fragment mojego organizmu, wypełniając po brzegi mrozem i zmęczeniem. Z sekundy na sekundę słabłem coraz bardziej, zatapiając się w pościeli i materacu jak w najostrzejszych pnączach z kolcami. Trzymało mnie silnymi, najpotężniejszymi więzami, które ściskały moje ręce, nogi i głowę. Zaczynałem myśleć zbyt wiele, czując natłok miliona chaotycznych myśli. Najboleśniejszych, od których ucieczka była niemożliwa. Tak bardzo starałem się być sobą, Sebastianem Oliversem, że zapomniałem o bólu, jaki przez to wyrządzałem sobie w środku, próbując odepchnąć krzywdy z zewnątrz. Zastanawiałem się, czy to może w końcu ze mną było coś nie tak, czy może ze światem dookoła? Ja po prostu w tym wszystkim chciałem zrozumienia, niczego innego tak bardzo nie pragnąłem. Żeby ktoś usiadł obok mnie, wysłuchał wrzasków w mojej głowie, płaczu w moim sercu i smutku na mojej duszy. Chciałem ciepła, które okrutnie opuściło mnie na akrze lodu wśród zimna i mrozu. Troski, która pozostawiła mnie z przerażeniem, samotnością i strachem. Jakiegokolwiek dobrego uczucia, które zanikło we mnie i zostawiło depresję, apatię i potworne przygnębienie. Za wiele nie oczekiwałem, a jednak wciąż byłem sam. 

Kolejny grzmot, po którym przerażający piorun oświetlił na krótką chwilę mój ciemny pokój. Cisza, wśród której krople deszczu niczym sople uderzały w szybkę okna. Odwróciłem twarz do ściany, żałośnie skulając się w łóżku i przysuwając kolana aż po brodę. Kurtyna wzniosła się w górę, ukazując człowieka, jaki sam na sam nie radził sobie z życiem i emocjami. Czułem, że zacząłem przenikać przez wszystko, co tylko chwyciłem w dłonie albo przez przypadek dotknąłem. Absolutnie wszystko traktowało mnie jak powietrze, jakbym rozpylił się i nie istniał już nigdy więcej. Zastanawiałem się, czy to nie przez naiwność dążyłem do czegoś, co sprawiało mi radość i uczucie ważności, przywiązania. Tak strasznie przywiązałem się do Alanny, która stała się dla mnie myślą i obrazem każdego dnia, kiedy budziłem się rano i kiedy chodziłem spać, zamykając oczy. Pierwszy raz w życiu poczułem taką ogromną potrzebę bycia przy kimś. Nawet nie wiedziałem, z czym mogło to się wszystko wiązać. Jaką cenę ta okrutna potrzeba bycia z nią ze sobą niosła. Myślałem o niej nawet wtedy, kiedy potraktowała mnie jak wszyscy inni. Chciałem się do niej przytulić, poczuć, pocałować i dotknąć nawet wtedy. Nawet wtedy, kiedy w jej oczach byłem zwykłym ćpunem. 

To jest największy problem przywiązania się do kogokolwiek. Kiedy odchodzi od ciebie, ty czujesz totalną pustkę i samotność. Zagubienie w świecie, które nagle wobec ciebie staje się takie obce, zupełnie inne. Takie bardzo straszne i przykre. Nigdy nie pomyślałbym, że stanę się wrakiem człowieka, wręcz wypatroszonym do szczątek ze wszystkiego, co posiadałem. Posiadałem mało, ale chyba zbyt wiele oczekiwałem. To właśnie ta naiwność powodowała, że wyobrażałem sobie niemożliwe. Próbowałem wciąż udawać, że nic się nie działo, że byłem wciąż tym rozrywkowym, radosnym Sebastianem Oliversem, ale nawet to mi się nie udawało. Bycie sobą, takim, jakim chciało się być, było takie ciężkie. Ilekroć powtarzałem sobie w głowie żałosne teksty w stylu: ''dawaj, stary, wstawaj i się rozchmurz, nie ma za czym płakać!'', tak dochodziłem do wniosku, że pieprzyłem największe głupoty, jakie mogłem pieprzyć w całym swoim życiu. Płakałem za czymś, co przynosiło mi największą frajdę w życiu i nagle zostawiło samego w świecie, w jakim czułem samotność, zagubienie i odtrącenie. 

Huk, błysk, światło w całym pomieszczeniu; pukanie do drzwi nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Byłem pusty, starty i wyblakły z jakichkolwiek uczuć. Obojętność i nicość do wszystkiego, co otaczało mnie dookoła, była tak ogromna, że poniekąd przerażała mnie samego, ale wciąż nie ruszała w żaden sposób. Usłyszałem, jak cicho rozsunęła się framuga, ukazując mnie w marnym, beznadziejnym obrazie rozpaczy i żałości. Miałem to gdzieś, nie chcąc na nikogo patrzeć, z nikim rozmawiać i z nikim być. Chciałem być sam, starając się przyzwyczaić do własnego towarzystwa, ale nie umiałem. 

— Sebastian... — usłyszałem głos pełen troski i żalu. Otępiały i zdruzgotany wciąż patrzyłem w ścianę i plakaty na niej, nie wiedząc, co ze sobą zrobić; czy coś powiedzieć, czy na coś odpowiedzieć, czy wstać, czy nadal leżeć. Milczałem, ledwo przełykając ślinę. — Skarbie, proszę, rozchmurz się — poprosiła mama, obserwując mnie ze smutkiem. — Jedziemy na występ Jade, wrócimy trochę później — oznajmiła i przeczekała chwilę, jakby chciała coś ode mnie usłyszeć. — Sebastian, masz gościa — dodała, przepuszczając kogoś przez drzwi. Bez dalszego, jakiegokolwiek słowa odeszła, zamykając framugę. 

Mój płytki, głęboki oddech był drugą rzeczą, która zaraz po burzy na zewnątrz rozbrzmiewała słyszalnie po pokoju. Serce jak w agonii przyspieszyło rytm, bijąc tysiąc razy szybciej niż biło na co dzień. Zadrżałem, czując, jak stres i nerwy wyżerały mój brzuch od środka, a krew pulsowała pod rozgrzaną do granic możliwości skórą, szumiąc przez chwilę w uszach i zagłuszając wszystko dookoła. Podniosłem się z łóżka, powoli odwracając głowę w drugą stronę. Każda sekunda była jak potwór, który tylko szykował się do odebrania mi życia w okrutny, bolesny sposób. Bałem się spojrzeć, odliczając czas do końca. Lecz wówczas, kiedy to zrobiłem, poczułem głośno rozdzieraną kartkę papieru na pół, która okazała się być moim sercem. Stała na środku cała przemoczona od deszczu, chlipiąc z rozpaczy pod nosem. Nawet nie przejmowała się tym, jak wyglądała; jak głupio jej mokre włosy przykleiły się do twarzy, a pogniecione ubrania tworzyły z niej totalnego niechluja. Oddychała ciężko, roztrzęsiona ledwo wyłapując następny wdech. Ten obraz wywołał we mnie szok, uderzenie czegoś potężnego i bardzo bolesnego. Rozpacz i smutek bił na kilometr, jednak najbardziej, to jej oczy przypomniały mi o wszystkim. Tak piękne, magiczne i baśniowe. Zapłakane jak wtedy, kiedy 

byłem zwykłym ćpunem 

— Sebastian... — wykrztusiła załamana, spoglądając na mnie z żalem. Momentalnie schowałem twarz w dłoniach, przypominając sobie o największym koszmarze. Łzy napłynęły do moich oczu, a rozpacz uderzyła niczym rozwścieczona tafla wody, rujnując w ułamku sekundy wszystko, co starałem się poukładać do porządku. — Sebastian, tak bardzo cię przepraszam... — rozpłakała się, podchodząc do mnie. 

Milczałem, nie mogąc wykrztusić z gardła czegokolwiek. Miałem wrażenie, że w mgnieniu oka została odebrana mi mowa, nie pozwalając odezwać się w żaden sposób. Właściwie, to nawet sam nie potrafiłem odezwać się w jakikolwiek sposób; zdruzgotany, oszołomiony i roztrzęsiony nie mogąc pojąć tego, że znalazła się tu, przy mnie wtedy, kiedy potrzebowałem jej najbardziej, a jednocześnie tak strasznie nie chciałem widzieć. Usiadła obok mnie, kojąco dotykając mojego ramienia, moich nóg i moich włosów. Chciałem zapaść się pod ziemie, czując na sobie dotyk osoby, której potrzebowałem najbardziej na świecie, a jednocześnie tak strasznie chciałem od niego uciec jak najdalej. Zacisnąłem mocno zęby, powstrzymując żałosny szloch, jaki chciał wyrwać się z gardła, rozdzierając moje wnętrze igłami i kolcami jeszcze mocniej. Alanna była osobą, której potrzebowałem najbardziej; dotyk, bliskość, głos i obecność. Uśmiercała ból i cierpienie, koiła rany i skaleczenia, odpychała strach i niepokój, ułaskawiała dusze dobrem i ciepłem. Tęskniłem za tym straszliwie mocno, wówczas doskonale zdając sobie sprawę, że to właśnie ona była powodem rozpaczy i żalu, skaz i zranień, lęku i przerażenia, złości i mrozu. To były ostatnie sekundy, w których udawałem twardego, dzielnego chłopaka, nie mogąc dłużej znieść potworności i okrucieństwa, jakie wypełniało mnie po brzegi. Rozpłakałem się, przytulając z całych sił Alanne. 

— Sebastian, tak bardzo cię przepraszam... — przytuliła mnie, z czułością i troską dotykając po włosach, plecach i całym ciele. Zapłakałem, zaciskając dłonie na jej przemoczonej bluzie. — Jestem taka głupia, Sebastian, w-wiem, nienawidzę siebie za to, jak ja mogłam... — urwała, chlipiąc ze smutkiem. — Tak bardzo cię przepraszam, że powiedziałam ci tak potworną rzecz, j-ja, j-ja po prostu... J-ja straciłam przez to najlepszego przyjaciela, Sebastian, j-ja nie chciałam i ciebie przez to stracić. Wszystko inne, tylko nie... ciebie, Sebastian — łkała zrozpaczona, drżąc w moich ramionach. Płakałem, coraz mocniej i mocniej ściskając ją i nie chcąc już przenigdy-nigdy wypuścić. — Bałam się i b-boję ciebie stracić. Nie chcę, nie tym razem, p-proszę, mogę wszystko i-inne, ale nie... ciebie, Sebastian, tylko nie c-ciebie — chlipała, żałośnie pociągając nosem. — Jestem taka straszna, nie zasługuję na ciebie. Jesteś dla mnie taki dobry, Sebastian, a j-ja na ciebie... nie zasługuję w ogóle... — rozpłakała się bardziej. — N-Nie chciałam cię zranić, n-naprawdę nie chciałam cię skrzywdzić, tak bardzo cię przepraszam... Przepraszam, przepraszam, przepraszam cię, Sebastian, tak strasznie cię przepraszam... Nie wiem, co ja wtedy sobie myślałam, ja po prostu... bałam się, że c-ciebie stracę... — ścisnęła mnie mocniej. 

— Alanna, proszę... — wykrztusiłem roztrzęsiony, owijając ręce wokół jej ramion. — Od wszystkich innych mogę słyszeć takie słowa, ale nie od ciebie. Tylko nie od ciebie, Alanna... tylko nie od ciebie — poprosiłem, nabierając głębokiego oddechu. Ścisnąłem ją z tęsknoty, nie mogąc znieść kompletnej samotności bez niej i wszystkiego, co było z nią związane, co nagle stało się moim drugim domem. 

— Tak bardzo cię przepraszam — przytuliła mnie, chowając głowę w zagłębieniu mojej szyi. Zagubiona i cała zimna wdrapała się, usadawiając się na moich udach. Splotła ręce wokół moich ramion, obłąkana tkwiąc w takiej pozycji i od czasu do czasu chlipiąc pod nosem. — Nie zasługuję na ciebie — wyszeptała z rozpaczą, przytulając mnie tak, jakby martwiła się, że była to nasza ostatnia bliskość. 

— Nie, nie, nie — rzuciłem zezłoszczony, pociągając nosem. Odsunąłem się, stanowczo biorąc w obie ręce jej mokre od płaczu policzki. Wśród ciemności jej kolorowe, baśniowe oczy były jedynym blaskiem, jaki oświetlał moją rozdartą w mroku i cierpieniu duszę, wyzbywając ją ze strachu i męczarni. W milczeniu przyjrzałem się jej rozpłakanej twarzy, dawno nie czując takiej tęsknoty za czymkolwiek. — Nie mów tak — poprosiłem cicho, mówiąc pół szeptem. Oblizałem usta, palcami zaczesując jej mokre włosy. — Nie mów tak nigdy, zapomnij o tym. 

— Tak bardzo cię przepraszam, Sebastian, ja nie chciałam cię skrzywdzić... — wychlipała, przepraszając z żalem i szczerością. — J-ja, ja, b-bo ty jesteś dla mnie zbyt ważny, żebym mogła cię stracić, Sebastian, jesteś dla mnie najlepszym przyjacielem. N-nie mogę cię stracić, j-jeśli cię stracę, ja stracę... mojego najlepszego przyjaciela, moją drugą duszę, mój uśmiech i mój śmiech, moje wszystko. Nie m-mogę cię... stracić — wychlipała, zagubiona i zawstydzona spoglądając prosto w moje oczy. Milczałem, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Nie mogąc oderwać wzroku od piękna. Alanna nabrała głębokiego oddechu, speszona odwracając głowę w drugą stronę. Zachlipała, wiercąc się na moich biodrach. — P-późno już, j-ja już chyba pójdę, Sebastian... — powiedziała cicho, skrępowana wstając ze mnie. 

— Nie — poprosiłem, gwałtownie łapiąc za jej rękę. Smutek ponownie zalał moje wnętrze po całości, kiedy jej ciepło i kojące wybawienie opuściło moje ciało. — Nie idź. Umrę, jak pójdziesz — wyszeptałem smutny. Zapadła cisza, a Alanna z powrotem usiadła obok mnie.

Milczeliśmy, po tak długo wyczekiwanym czasie napawając się bliskością i dotykiem. Trzymałem jej drobną, ciepłą rękę we własnej dłoni, wzrokiem spoczywając w tamtym miejscu. Czekałem wieki; straszne, ciemne i torturujące mnie wieki, które na koniec przyniosły taki spokój. Relaksujący, odprężający i miły spokój. Cały strach i cierpienie rozeszło się w niepamięć, jakby dotychczas w mojej wyobraźni było tylko złudą przez ten cały okres męczarni, w jakiej tkwiłem myślami na dobre. W mgnieniu oka zanikł ból, przerażenie i nieszczęście, gdzie pukało do bram mojej duszy i nawiedzało z sekundy na sekundę mocniej i bardziej. Była moim domem, moim zbawieniem i moim spokojem. Położyłem się, pociągając za sobą jej zimne, przemoczone ciało. Czułem zmęczenie, które nie mogłem opisać w potworny sposób, bo jednak było to zmęczenie w rodzaju... najzwyklejszego zmęczenia. Jakbym po ciężkiej walce zwyciężył życie, chcąc tylko i wyłącznie położyć się i odpocząć w ramionach dziewczyny, w której czułem się najlepiej. Odwróciłem się, skuliłem nogi i przyciągnąłem Alanne, śpiący wtulając się w jej piersi. Przytuliła mnie, kojąco głaszcząc po głowie i włosach. Tego potrzebowałem najbardziej. Jej potrzebowałem najbardziej; jej ramion, jej dotyku i jej bliskości. Jej wnętrza, jej zapachu i jej duszy, która splotła ze mną najciaśniejsze, mocne więzy zaufania, uczucia i opieki. Nie potrzebowałem niczego więcej, kiedy jej obecność uspokajała mnie ze wszystkiego, co najgorsze wyrządzało krzywdy i zniszczenia. Nareszcie przy mnie była, nigdzie nie odchodząc i nie pozostawiając samego ze sobą. Zasnąłem w jej ramionach i jej cieple ze spokojem, jakiego jeszcze nigdy w życiu moja dusza nie czuła. 

~*~

Chciałabym przeprosić wszystkich, którzy teraz poczują zawiedzenie, ale podjęłam trudną decyzję i zdecydowałam, że pozostawię okładkę i tytuł Stowarzyszenie umarłych dzieciaków. Myślę, że większość z was przyzwyczai się do niej po kilku dniach, bo tak naprawdę tylko większość z was głosowała na Zakochanego Szczeniaka ze względu na przyzwyczajenie, co jest oczywiście normalne, jednak chciałabym zaznaczyć, że Stowarzyszenie umarłych dzieciaków ma głęboki, znaczący dla mnie przekaz i mam nadzieję, że kiedy skończycie czytać to opowiadanie, to może trochę zrozumiecie moją śmieszną, głupią wizje w środku głupiej twórczości 

peace

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro