Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie lubiłem dni, w których od rana czułem się niepewnie we własnej skórze. To jak bycie obcym wśród chaotycznych myśli i dziwnych emocji, a natłok ich był coraz gorszy i męczący. Starałem się nie myśleć o tym, o czym ciągle myślałem i przez to wkoło o tym myślałem, frustrując się jeszcze bardziej. Może głównym powodem tego wszystkiego było to, że znowu wróciłem do wcześniejszego życia. Życia, komu nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi. Nie było to coś, z czym człowiek poradzi sobie bez problemów, ciągłych negatywnych uczuć i tak bardzo natrętnych, strasznych myśli, które z głowy tworzyły totalną papkę najbrudniejszego syfu. Przez całą noc nie mogłem spać, zastanawiając się jedynie nad tym, dlaczego akurat to Adam wyskoczył z tą inicjatywą. Dlaczego chciał wrócić jeszcze raz do tego kwasu, skoro doskonale zdawał sobie sprawę, co za tym paskudztwem szło wcześniej? Chciał powtórki z rozrywki? Jasne – forsa tu była tak naprawdę głównym powodem, dla którego weszliśmy w to ponownie. Trzepanie kasy z dilerki było ogromne, ale ten brudny szmal przynosił za sobą więcej nieszczęścia, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Jego smak czuliśmy doskonale na każdym milimetrze skóry. Może powinienem był odmówić i tak, jak skończyliśmy z tym wcześniej, tak skończyć z tym rzeczywiście raz na zawsze – ale chyba nie potrafiłem. Dlaczego ja nie potrafiłem żyć normalnie? Dlaczego nie potrafiłem żyć jak normalny chłopak, który chodził do szkoły, jeździł na desce i spędzał czas z przyjaciółmi? Dlaczego musiałem żyć jak ten Sebastian Olivers? Sebastian Olivers był knypkiem, na którego szczerze nie chciałem patrzeć. Bo Sebastian Olivers był...

— Najgłupszym człowiekiem na świecie.

Ocknąłem się, zdezorientowany podnosząc głowę z blatu ławki. Zażenowany, pełen pogardy i cierpkości wzrok Pani Flich był niczym innym jak emocjami, którymi darzyła mnie nauczycielka matematyki przez całe lata w High School. Przełknąłem ciężko ślinę, speszony lustrując całą klasę, której ślepia były skierowane w moją stronę. Adam siedział w ciszy ławkę obok, a Lloyd kilka stolików dalej. Spojrzałem na facetkę, która rzuciła przed moją twarzą kartkę papieru. 

— Toż to trzeba być najgłupszym człowiekiem na świecie, nie wiedząc, ile to siedem razy osiem — skarciła mnie kpiarsko przy całej klasie, która wybuchła śmiechem. Zawstydzony zacisnąłem usta, chwytając prędko klasówkę. Jedynka, zajebiście. — Radzę się wziąć do nauki, Olivers — otyła kobieta podparła ręce o moją ławkę. — Nie wróżę ci dobrej przyszłości z takimi ocenami, synku — ostrzegła groźnie, odpychając się. Zmarszczyłem brwi, naburmuszony milcząc, jednak tak bardzo chcąc wykrzyczeć prosto w jej twarz, żeby zgoliła tego wąsa. 

Dzwonek był moim wybawieniem. Wziąłem sprawdzian i mocno zgniotłem, opuszczając salę razem z Lutcherem i czarnuchem, przedtem głupi kwitek wyrzucając do kosza. Powinienem był cieszyć się, że ten czas tak szybko leciał, jednak w głowie szum własnych krzyków i napływających myśli odnośnie wczorajszej rozmowy z Adamem był tak przerażający, że wolałbym stanąć w miejscu i nigdy nie doczekać się następnego dnia. Naprawdę zapragnąłem zniknąć. Może wyolbrzymiałem, no bo przecież powiedzieliśmy sobie, że będą to tylko kilka tygodni, ale sama wizja takiego życia przez kilka tygodni była straszna. Siedzieliśmy w tym półtora roku i te półtora roku były jak powtarzający się dzień w dzień koszmar, od którego nie potrafiliśmy uciec. Może wyolbrzymiałem, ale szczerze bałem się przejść przez to jeszcze raz. Przelotnie obejrzałem się za roześmianym przyjacielem, który rozmawiał z Carterem. Może, gdybym sam to wszystko ogarnął, to przestałbym zamartwiać się niepotrzebnie? Może, gdybym z Adamem porozmawiał i ustalił pewne zasady, to byłoby lepiej? Musiałem zacząć myśleć, ale to było takie do dupy, bo ja nigdy nie lubiłem myśleć. 

Otworzyłem szkolną szafkę, sfrustrowany obserwując, jak pęk karteczek z prośbami o zioło wylatywały wprost na moje buty. To był standard, że żydki zalewały mnie chmarą od samego rana. Chociaż wolałem działać na terenie szkoły niż w mieście, to i to powoli doprowadzało do czystego szaleństwa. Zebrałem papier, upychając go do klitki, nagle gwałtownie odskakując na bok. 

— CZEŚĆ, SEBASTIAN! — krzyknęła radośnie Britney, zatrzymując się obok. Jej głos jeszcze przez dłuższy czas odbijał się echem w mojej głowie, jak i nie po całej szkole. Przestraszony ledwo wypuściłem powietrze, odwracając się do dziewczyny: stała promieniująca, uśmiechnięta i zadurzona we mnie po uszy, wbijając błyszczące spojrzenie prosto w moje oczy. Przelotnie obejrzałem się za chłopakami, którzy śmieszkowali pod nosem, wkurwiając mnie jeszcze bardziej.

— Cz-cześć, Brit... — wykrztusiłem, wrzucając kartki do szafki. Zauważyłem, jak Britney zlustrowała to cierpko, zaciskając usta. — Co chcesz? — zapytałem, nie owijając w bawełnę. 

— Co u ciebie słychać? Masz jakieś plany na dzisiaj? Może chciałbyś wyskoczyć gdzieś po szkole? O, a wiesz, że niedawno w mieście otworzyli nową knajpę z lat siedemdziesiątych? O-EM-DŻI, Sebastian, musimy się tam wybrać! — mówiła jak najęta, zachwycając się. Otworzyłem szeroko oczy, słuchając jej i nie dowierzając, a chłopaki z tyłu wybuchli głośniejszym śmiechem. — Wiesz, ostatnio po imprezie Halloweenowej zrozumiałam, że muszę zapisać się na taniec! Dzięki tobie odkryłam, że jestem w tym zdecydowanie dobra — uśmiechnęła się dumnie, co miałem ochotę wybrechtać, ale szybko zagryzłem wewnętrzną część policzka. — Ty też jesteś niezły tancerz, może pójdziemy razem? Znam dobrego choreografa, mówię ci! — zapewniła podekscytowana, patrząc prosto na mnie. 

Uniosłem brwi, zmieszany nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. Chłopaki śmiali się pod nosem, co jeszcze bardziej żenowało mnie i moją sytuację z tą laską. Kurwa mać, ona ewidentnie miała coś z garem, ale powiedzieć jej tego nie umiałem.

— Yyy... No, ten, tego... — mamrotałem speszony, drapiąc się po głowie. — Wiesz co, przypomniałem sobie, że mam lekcje do odrobienia. U mnie wszystko wporzo, trzymaj się — skinąłem do niej, prędko wycofując się z chłopakami. 

— No, to może zaprosisz koleżankę po szkole do knajpy? — przedrzeźniał mnie Adam, mówiąc tym swoim ironicznym głosem. 

— A może sam zostaniesz jej prywatnym choreografem, ty psie na baby? — dołączył Lloyd, którego skarciłem groźnie wzrokiem. 

— Słuchaj, a może masz ochotę spotkać się z moją pięścią? — podwinąłem rękaw u prawej ręki, stojąc przed czarnuchem. — Ta zabija, a tej sam się boję — podwinąłem u lewej, dzielnie prezentując się w gardzie. Chłopaki zaśmiali się, a Carter uderzył mnie żartobliwie w ramię. 

— Stary, szczerze ci współczuję — obejrzał się za Britney. — Chyba trafiłeś na niezłą wariatkę — parsknął, przejeżdżając ręką po swoich krótkich, czarnych włosach. 

— Mam nadzieję, że ją szybko spławisz, bo twoje serce jest już zajęte — wtrącił Adam, na którego natychmiast spojrzałem, czując, jak rumieniec oblewał moje policzki. Patrzył na mnie z uśmiechem, a ja doskonale wiedziałem, co kryło się za jego słowami. — No więc? — zapytał, jakby oczekiwał w tym odpowiedzi. 

— Nic mnie i Alanne nie łączy, zrozum to wreszcie — burknąłem, poprawiając materiał koszuli przy nadgarstkach. 

— Ty łajdaku, a ja?! — oburzył się, wchodząc w rolę obrażonej laski. Parsknąłem śmiechem, czując trochę ulgę, że nie chodziło mu o jego kuzynkę. Zdecydowanie byłem już na tym punkcie przewrażliwiony i nie potrafiłem odróżniać, czy mój najlepszy kumpel żartował. 

— Dobra, mordo, gdzie jest, kurwa, Eliot? — zignorowałem Adama i zacząłem do czarnucha, zauważając, jak okularnik wywraca oczami. Żeby McCartney'a nie było w szkole, to musiało się wydarzyć jakieś święto albo poważny wypadek.

— Ty, stary, nie wiem! — mówił Carter, gestykulując rękoma. Zaśmiałem się, kiedy Lloyd znowu opowiadał w ten swój śmieszny sposób, akcentując zabawnie i donośnie każde słowo. Robił to żywo i energicznie, gestykulując rękoma we wszystkie strony, ale czarnuchy już tak miały, że ich styl bycia był niezastąpiony. — Gościu zniknął mi przed pierwszą lekcją, do tej pory się nie odzywa i do tej pory nie wraca! Ja już mam was dość, białasy, bo wy to lubicie robić ludzi w chuja! — machnął ręką, zrezygnowany kręcąc głową.

— Stary, jest dopiero pierwsza przerwa — zauważył Adam.

— Aha — rzucił w zastanowieniu, bawiąc mnie i Lutchera. — No, a o co chodzi? — zapytał w końcu, obserwując naszą dwójkę. Przelotnie obejrzałem się za przyjacielem, nie wiedząc, co odpowiedzieć Carterowi. Nie chcieliśmy, żeby zaczęli coś podejrzewać i na pewno nie chcieliśmy, żeby wydało się to, w co ponownie weszliśmy.  — Co? — patrzył na mnie i dopytywał ciekawski, jakby się czegoś obawiał. 

— Nic, czarnuchu! Co, obsrałeś już zbroje? Oj, Jenny nie byłaby szczęśliwa... — zacząłem prowokująco, zauważając jego zawstydzenie. Momentalnie oblał się czerwienią na twarzy, startując do mnie z łapami:

— Ty gnoju, ani słowa o Jennifer! — warknął groźnie, chwytając za materiał mojej koszulki.

Zanim zaczął mną szamotać na wszystkie strony, a Adam nieudolnie próbował nas rozdzielić, naszą uwagę przykuł idący pewnym siebie chodem Eliot. Pewniak, ważniak i szpaner kierował się w naszą stronę, trzymając w dłoni jakąś kartkę papieru. Byliśmy zdezorientowani, stojąc jak te kołki i obserwując McCartney'a, który zawadiacko stanął i oparł się o szafkę, pokazując kwitek zdanego prawka jazdy. 

— Nie gadaj! — rzucił onieśmielony Lloyd, wyrywając mu dokument. 

— Gościu, ty zdałeś tym Jeepem starego?! — nie dowierzałem, obserwując zielone ptaszki przy każdych kolumnach. — Tym, kurwa, gratem? — byłem w szoku, wówczas tak bardzo podekscytowany. Radośnie uniosłem kąciki ust, spoglądając na dumnego Eliota. — Pierdolisz?

— I to za pierwszym razem! — nie dowierzał Adam, poprawiając osuwające się oprawki swoich czarnych okularów, które zapewne zniszczy przy najbliższej okazji jak poprzednie.  

— Kuzyn zdał, to ojciec sam wcisnął mi kluczyki do jego auta — odezwał się wreszcie, uśmiechając z hollywoodzką nonszalancją. — Powiem wam, że nie spieszyło mi się do tego tak bardzo, ale stary rywalizuje z wujaszkiem Rogerem, to nawet nie miałem jak protestować — powiedział, zabierając z ręki Cartera kwitek. — No i jest — zaprezentował się arogancko z prawkiem, a my radośnie rzuciliśmy się na niego z gratulacjami, co nie obeszło się bez zainteresowania wszystkich dookoła. 

— I co, będziesz jeździł tym rupieciem? — zapytałem rozbawiony. Samochód jego starego nie należał do sprawnych aut, zwłaszcza że był to Jeep typowego fanatyka country, no bo jakże inaczej, kiedy jego cała rodzina pochodziła z Teksasu. Samo warczenie tłumika, wydalany czarny dym, starty czerwony lakier i zardzewiałe części nadawały się tylko i wyłącznie na śmietnik, ale jego ojciec zawzięcie tej bestii nie wywaliłby nawet za milion baksów. 

— Tatko kupił sobie Land rovera, czaicie? I to Defender, kurwa, taki byku! — opowiadał wyniośle, szeroko rozpierając ramiona. Wszyscy byliśmy podekscytowani, jednak przelotnie obejrzawszy się za Lloydem, dostrzegłem jego nagły smętny wyraz twarzy. 

— A ty co? Coś tak posmutniał, mordo, co? Kiedy za prawko się bierzesz? — zapytałem, bratersko obejmując go ramieniem. 

— Wiesz, jak potrzebujesz jakiegoś auta, to jeden telefon do wujka Rogera i coś może da rade skołować — powiedział Eliot, uśmiechając się do najlepszego przyjaciela.  

— Łatwo wam, kurwa, mówić — burknął, nieprzyjemnie wyrywając się z mojego uścisku. Zmarszczyłem brwi, spoglądając na niego. — Fajnie, że zdałeś prawko, Eliot i gratuluję auta. Spadam na chemię, narka — wymamrotał cicho pod nosem, oddalając się od nas. Oniemiali obejrzeliśmy się za Carterem, który zniknął za ścianą korytarza. 

— Co go ugryzło? — zapytał zdziwiony Adam, marszcząc brwi. Zdezorientowany wzruszyłem ramionami, spoglądając na Eliota, który jako jedyny znał swojego najlepszego przyjaciela najlepiej jak nikt inny. — Ktoś wspominał o Jenny, że się obraził? 

— To nie przez Jennifer, cholera — McCartney zacisnął usta, po chwili cicho przeklinając pod nosem. — Złapię go, widzimy się potem, cześć — pożegnał się, prędko wybiegając za kumplem. 

— Ty, o co mu chodziło? — zapytałem Adama, powoli kierując się pod salę. Skinąłem z uśmiechem do przechodzących znajomych, którzy przywitali się z nami.

— Nie mam pojęcia, ale czarnuch chyba przed okresem — odparł niewzruszony, co mnie trochę zdziwiło w jego obojętności wobec dobrego ziomka. Wziąłem głęboki oddech i przelotnie obejrzałem się za szafką Alanny, której nie widziałem od samego rana. 

~*~

Na stołówce jak zwykle panował gwar, hałas i totalny rozpierdol przy naszym stoliku; Eliot obrzucał się jedzeniem z kolegą ławkę obok, z Adamem pluliśmy kuleczkami przez słomkę we wszystkie pałętające się laski, a pogrążony w smutku Lloyd zajadał się w ciszy nuggetsami. Wiedziałem, że mimo przytłaczających myśli, które zalewały mnie chmarą dzisiejszego dnia, to Lutch bez problemu będzie jedynym gościem, który poprawi mi humor. Chociaż przydałoby się zmienić swój punkt zaczepny na bardziej interesujący i godny tej zabawie, i na tę chwilę chciałem jedynie móc popluć trochę w Alanne, to ani jej, ani dziewczyn nie było przy ich standardowym miejscu, co trochę mnie zaniepokoiło; nawet nie odpisała mi na wiadomości, a wysłałem aż dwie. Wówczas z drugiej strony miałem ogromną frajdę: no bo kto by się nie cieszył, kiedy gruba Beth dostawała szału na cały budynek i krzyczała na każdych chłopaków dookoła, tylko nie na nas? 

— Hej, fajne wdzianko z imprezy Halloweenowej — usłyszałem za plecami. 

Rozkojarzony odwróciłem głowę, zauważając tego knypka od Alanny, Gianniego. Chłopak uśmiechnął się w moją stronę i mrugnął, po czym odszedł z dwoma kumplami. Zaraz, co? Zmarszczyłem brwi, mrugając kilka razy: zaraz, co? Czy on ze mnie drwił, czy ja to źle odebrałem? Czy ten mały, włoski kutas właśnie sadził do mnie jakieś wąty? Nie, spokojnie, Sebastian, to kolega Al, nie ma co się denerwować — powtarzałem w myślach, naburmuszony wciskając do ust garść frytek. Nie powinienem reagować tak agresywnie, ale ten frajer działał mi na nerwy. Tak bardzo, że nawet jego morda doprowadzała mnie do zalania krwi, a teraz ten tekst: co on sobie, kurwa, wyobrażał? Małolat pierdolony będzie mi pyskował? A co, może takimi dennymi tekścikami podrywał Alanne? Haha, też mi coś — parsknąłem śmiechem, przykuwając uwagę Adama:

— Ty, kogo chcesz ty wzrokiem zabić, co? — zapytał, spoglądając na mnie w zaskoczeniu. Przelotnie obejrzał się za miejscem, w które nienawistnie patrzyłem. — Co? 

— Ten skurwiel doprowadza mnie do szału, mówię ci — odpowiedziałem mu, oblizując palce ze soli. Wytrącony z równowagi ponownie obejrzałem się za stolikiem tego całego Włocha, wyrównując z nim kontakt wzrokowy. Uśmiechnął się, szybko odwracając do swojego kumpla: — On ewidentnie szuka spiny — rzuciłem zły, nie spuszczając z oczu knypka. 

— Kto szuka spiny? Kogo bijemy? — wtrącił Eliot, ze szczerym uśmiechem spoglądając na naszą dwójkę. Zlustrował swojego najlepszego przyjaciela, który ani drgnął na prowadzoną rozmowę, gdzie dotychczas to czarnuch jako pierwszy był zwarty i gotowy do bitki. Milczałem z Adamem, oboje nie wiedząc, jak moglibyśmy poprawić mu humor. — Stary, rozchmurz się, no — poprosił go. 

— Dobra, ja spadam na lekcję. Siema, dzięki za lunch — powiedział bez emocji Lloyd i wstał, zabierając pustą tackę po swoich ulubionych nuggetsach. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na chłopaków, którzy tak jak ja nie mogli uwierzyć jego zachowaniu. 

— Stary, o co ci chodzi? — zapytał zszokowany Adam, marszcząc brwi. — Obrażasz się nagle z dupy i strzelasz focha, o chuj tu chodzi? Jak masz problem to powiedz, a nie zachowujesz się jak cipa — rzucił oskarżycielsko, obserwując Cartera. 

— Wiesz co, Lutch, pierdol się — odparł mu groźniejszym tonem. Umilkliśmy, zszokowani spoglądając na Lloyda, który patrzył na nas z zawiedzeniem w oczach. — Ty, wasze prawka, wasze auta! — wskazał na nas po kolei, z nerwów ciężko oddychając. Zdezorientowany po jego słowach pomrugałem kilka razy, dopiero po tym rozumiejąc, o co mu chodziło i dlaczego zachowywał się tak a nie inaczej. — Pierdolcie się wszyscy — wymamrotał cicho pod nosem, w pośpiechu opuszczając stołówkę. 

— Ja pierdolę, on na bank przechodzi przez ten okres — powiedział zrezygnowany Adam, kręcąc głową. 

— Zamknij, kurwa, mordę! — krzyknął na niego Eliot, co przykuło uwagę kilku osób. Spojrzałem na chłopaków, gdzie McCartney spiorunował gniewnie kędzierzawego wzrokiem. — Nic, idioto, nie rozumiesz? — zapytał oburzony, wstając z krzesła. — Znasz go tyle lat, gościu! — powiedział, wybiegając za przyjacielem. 

— Kurwa, co do chuja? — zmarszczył brwi, nic nie rozumiejąc. Spojrzał na mnie pytająco, chwytając za swój kubek z mirindą. Znacząco wyrównałem z nim kontakt wzrokowy, nie odzywając się ani słowem. To zdanie było zbyt ciężkie do wypowiedzenia, dlatego w tej sytuacji wybrałem milczenie. Adam dopiero po chwili zorientował się, o co tak właściwie chodziło: otworzył szeroko oczy i uderzył się mocno w czoło, nie ukrywając wstydu i żalu. — Ja pierdolę, jaki ja jestem głupi! — rzucił, zezłoszczony na siebie. Momentalnie posmutniał, odkładając napój na stół i wplatając ręce we włosy. — Ja pierdolę, a on wtedy stał i nas tam wszystkich słuchał...

— Lloyd nie ma...

— Adam! — usłyszeliśmy Amandę. Jak na komendę Lutcher wyprostował plecy, poprawiając swoje blond kędziorki i okulary. Poczułem pewien ciepły, miły, aczkolwiek stresujący uścisk w żołądku. Mógłbym nazwać to nawet fascynacją ze względu na to, że gdzie Andy, tam przy niej zawsze była Alanna; uradowany odwróciłem się natychmiast, zastając przy Morgan jedynie Jennifer. Nie powiem nie – rozczarowałem się i zdołowałem. Nie wiedziałem dlaczego, ale jej obecność wnosiła tyle dobra w moim życiu, że naprawdę powoli nie wytrzymywałem kilku godzin bez niej i tych oczu, które były najpiękniejszym widokiem na ziemi wśród wszystkich najpiękniejszych dziewczyn pod słońcem. Obejrzałem się za plecami przyjaciółki w upewnieniu, czy aby na pewno za nimi nie stała; smętnie odwróciłem się z powrotem do stolika, nagle nie mając ochoty niczego zjeść, a tacka była jeszcze pełna.

— A-Amanda? — wykrztusił cały w skowronkach, co z grymasem zlustrowałem. Dlaczego ona robiła z niego żałosnego frajera, który nie umiał złożyć prostych zdań?

— Ugh, kolego... — odezwała się Jenny, która z kwaśną miną zmierzyła mnie od góry do dołu. Zmarszczyłem brwi, posyłając lasce pytające spojrzenie.— Dziadowska ta koszula. Za duża i na dodatek brudna — oznajmiła, krzywiąc się. Obróciłem się za ramieniem, przypominając sobie o plamie po spreju. 

— To *GOLF, szmato — odpowiedziałem prostacko, nie przejmując się jej uwagami. Otworzyła szeroko oczy, oburzona karcąc mnie nienawistnym wzrokiem. 

— Sebastian, nie mów tak do niej! — wtrąciła pouczająco Amanda, oniemiała lustrując mnie. 

— Hej, hej, nie chciałem... — zacząłem się bronić, jednak Jenny wybuchła, nie rozumiejąc kompletnie moich ironicznych wyzwisk. No halo, laski wyzywają się od najgorszych, a ja żartobliwie nie mogłem jej wyzwać? 

— Szmato? — uniosła jedną brew, nie dowierzając. — Szmatą, pieprzony pedale, jest materiał do podłogi! Jak śmiesz, kurwa, nazywać mnie szmatą, co?! — zatrzymała się tuż obok, mierząc mnie groźnym spojrzeniem. Pomrugałem kilka razy, nie wiedząc, co robić: kurde, nie chciałem jej obrazić i sprowokować, cholera jasna. 

— Ej, nie pedał, okej? Jak już to homoseksualista — poprawiłem ją, gestykulując palcem wskazującym. Adam parsknął pod nosem, co również rozbawiło Andy.

— Myślałam, że jesteś mądrzejszym kolesiem, ale totalny z ciebie idiota, Sebastian — syknęła ostro, nie spuszczając ze mnie nienawistnego wzroku. 

— Co to miało niby, kurwa, znaczyć? — sprowokowany wstałem z krzesła, odwracając się do laski. Stanąłem przed nią, odwdzięczając się spojrzeniem. Przestałem przejmować się tym, czy była to koleżanka Amandy – porównała mnie do głupich, a tego bardzo nie lubiłem.  

— Stop, nie kłóćcie się! — wtrąciła Morgan, wchodząc między nami. Położyła rękę na mojej klatce piersiowej i delikatnie odepchnęła, traktując podobnie kumpelę. — Ty, wyjmij kija z dupy — wskazała na Jennifer, po chwili odwracając się do mnie: — A ty, trochę dystansu z tymi tekstami, okej? 

— Pedał — rzuciła gniewnie, nie odpuszczając mi. Kpiarsko prychnąłem pod nosem, ignorując tę pyskatą małolatę. Lloyd był takim zajebistym gościem, więc co on, kurwa, w niej takiego widział? Wyglądem gówniara nie grzeszyła, na dodatek latynoska, ale charakter perfidnie kiepski. 

— Przestań obrażać mojego przyjaciela, szmato, okej? — wtrąciła Amanda, karcąc koleżankę. Jenny wywróciła oczyma, krzyżując ramiona pod dorodnym biustem, za którym chamsko obejrzałem się z perfidnym uśmieszkiem; zawstydzona zauważa to, poprawiając koszulkę. 

— O co chodzi, co? — zapytał Adam, obserwując nas. — I gdzie masz tego diabła tasmańskiego, co? — zauważył brak Alanny, rozglądając się.

— No właśnie — rzuciła wreszcie, nabierając głębokiego oddechu. — Adam, ja już nie mam siły z twoją kuzynką — oznajmiła, a ja zacząłem uważnie słuchać. — Aly ciągle siedzi w damskim i nie wychodzi. Ona nawet tam je lunch! — poinformowała. 

— Co do chuja? Dlaczego? — skrzywił się, wstając z krzesła razem ze mną. Zmartwiony zmarszczyłem brwi, nagle tysiące myśli poświęcając jej i temu, o co chodziło i co się stało. — Długo tam siedzi? — zapytał Adam, kierując się do kibla.

— Każde przerwy! 

 — Dlaczego? — wtrąciłem zaciekawiony, towarzysząc Lutcherowi. 

— A jak myślisz? — odpowiedziała mi oschle Jennifer, na którą nadąsany spojrzałem. — Królowa podstępu upokorzyła ją przed szkołą, to teraz każdy się z niej śmieje. Nawet jej zdjęcie jest na szkolnym twitterze. Co się dziwić dziewczynie, że nie chce wyjść do ludzi. 

Od razu wyrównałem wzrok z Adamem. Złość i poczucie winy biło od jego oczu na kilometr, ale nie dziwiłem się, bo czułem podobne zalewające mnie emocje. Przekląłem pod nosem, nie mogąc znieść tak ogromnych wyrzutów sumienia; przecież tam byłem i mogłem coś zrobić, cokolwiek, żeby nie była teraz smutna i upokorzona. Poczułem się winny temu wszystkiemu, bo obiecałem, że przy mnie nie zdarzy się jej żadna krzywda. To było najgorsze, zwłaszcza że znałem jej przeszłość. Byłem zły, zły i załamany, wręcz wściekły na samego siebie i tę kurwę Susan, która wściekła mnie niemiłosiernie mocno. Miałem naprawdę ochotę jej coś zrobić, a na samą myśl o tym buzowałem w środku niepowstrzymanym gorącem. Przez moment chciałem nawet rozwalić wszystkich, którzy się z niej śmiali. 

Dziewczyny zaprowadziły nas do damskiego na trzecim piętrze, gdzie od samego rana siedziała Alanna. Z każdą chwilą czułem się jeszcze gorzej niż przedtem, wówczas z tą każdą chwilą byłem coraz bardziej szczęśliwszy na samą myśl, że ją wreszcie zobaczę. Może było to dziwne, ale chciałem ją po prostu zobaczyć, nieważne, w jakiej okazałości, ale tak po prostu zobaczyć. Adam do kibla wtargnął jako pierwszy, nie zwracając uwagi na plotkujące laski przy ścianie, które zdziwione zlustrowały naszą czwórkę.

— Alanna? Al, gdzie jesteś? — zapytał zdecydowanym głosem, szarpiąc za klamki wszystkich kabin. — Wychodź, dobrze radzę — ostrzegł ją, gdzie jego podejście mnie trochę zdenerwowało. Dlaczego ją tak ostro traktował, mimo że nie zrobiła nic, a jedynie schowała się przed bandą debilnych debili? 

— Spierdalaj — usłyszeliśmy. 

Głos pochodził z ostatniej kabiny. Spojrzałem na Lutchera, który wyrównał ze mną kontakt wzrokowy. 

— Aly, proszę cię, wyjdź już, no... — wyjęczała zmęczona Amanda, podchodząc pod drzwi. — Nie przejmuj się nimi, to skończeni idioci, laska. 

— Jesteś piękna i mądra, pamiętaj, seniorita — odezwała się Jennifer, pukając delikatnie we framugę. —  Chodź, wychodź do nas, Aly, bo twój chłoptaś nieźle narozrabiał — mruknęła cwanie, unosząc kąciki ust. Zawstydzony momentalnie spojrzałem na Jenny, zalewając się tym uciążliwym rumieńcem na policzkach. Obejrzała się za mną, łobuzersko prychając pod nosem. Cholera, czy to naprawdę było widać, że podobała mi się Clooney i coś diabelsko mocno ciągnęło mnie do tej dziewczyny?

— Alanna, ja nie żartuję. Zaraz wyważę te drzwi, jeśli w ciągu trzech sekund nie wyjdziesz — powiedział stanowczo Adam, którego ton nie przyjmował sprzeciwu. Zapukał mocno, szarpiąc za klamkę. — Raz! 

— Aly, dlaczego ty się w ogóle nimi przejmujesz, co? To nie w twoim stylu, laska, e-e — mruknęła Amanda, dodając odrobinę otuchy przyjaciółce. — Unieś głowę wysoko i miej w dupie całą tę sukę. Pamiętaj, że ona się tym karmi. 

— Dwa!

Zacisnąłem usta, spoglądając na Adama. Cholera jasna, dlaczego on ją tak traktował? Tak źle, niegrzecznie i... tak podle. Było jej smutno, a ten frajer dobijał swoją kuzynkę jeszcze bardziej. Co, zamierzał jej coś zrobić, gdyby nie wyszła? – po moim, kurwa, trupie. Rozejrzałem się, zauważając drewniane belki tuż przy grzejniku. Nawet nie myślałem, co chciałem tak właściwie zrobić, ale wszedłem na nie, ignorując rozkojarzenie wszystkich dookoła. W tym ciekawski wzrok Lutchera. Bez namysłu wskoczyłem na drzwi toalety, przerzucając rękę przez wolną przestrzeń między framugą a sufitem. 

— Sebastian, co ty robisz?! — rzuciła zaskoczona Andy, obserwując mnie. 

— Gościu, ty ewidentnie masz coś z łbem — prychnęła Jennifer, opierając się o ścianę. 

— Ian? — zapytał Adam. 

Wdrapałem się na samą górę, wychylając głowę do kabiny. Niezwykła baśń i majestatyczny kolor tęczówek – za tym widokiem mógłbym przemierzyć całą Saharę, a jeszcze nie miałbym dosyć. W ciszy spojrzałem na Alanne, która odpowiedziała mi również głuchym milczeniem. Siedziała na toalecie, w jednej ręce trzymając bułkę, a drugiej telefon. Może to nie Adam poprawił mi humor dzisiejszego dnia? Może to tak skrycie upragniony obraz tej dziewczyny sprawił, że zobaczywszy ją nareszcie po tak długim czasie, moja serotonina podskoczyła szybciej i mocniej niż mogłaby wywołać to piguła? Zaskakujące, że było to tylko spojrzenie w jej oczy. Co najważniejsze, trochę fascynujące i miłe dla duszy, to trwająca między nami cisza, która pozwoliła mi bez problemu zlustrować tak stęskniony widok każdego centymetra jej twarzy i ciała. Krok po kroku uzupełniałem wszystko, co wcześniejszego dnia pozostawiłem na miejscu. Taka sama, piękna Alanna.

— Hej — przywitałem się, ślamazarnie podciągając wyżej. Spojrzałem na nią, nie spuszczając z niej wzroku. Może było to trochę krępujące i dziwne, ale ona nawet ode mnie nie uciekała, a wpatrywała się równie głęboko i wyjątkowo, co zawsze czyniła tak ślicznymi oczętami. 

— Hej — odparła, lekko zaskoczona moją osobą. Poprawiłem się ponownie, radośnie unosząc kąciki ust; cieszyłem się, że ją nareszcie zobaczyłem. Tego nie dało się opisać, jak bardzo skakałem w duchu na jej widok, no bo w końcu przy niej dzień stawał się ciekawszy. Uśmiechnęła się delikatnie, chowając komórkę do kieszeni jeansów. — Zaraz spadniesz — powiedziała, odwracając wzrok na mnie. 

— Nie no, co-— postawiwszy stopę na klamkę drzwi, zerwałem ją, gwałtownie upadając na kafelki. 

— Sebastian! — rzuciła przestraszona Amanda, po chwili wybuchając śmiechem z Adamem i Jennifer. — Hahaha, ja pierdolę, many, jak ty klamkę oderwałeś — śmiała się, podnosząc z ziemi uchwyt. 

— Stary, jesteś moim mistrzem, przysięgam — Lutcher pomógł mi wstać z ziemi, podając rękę. Zaśmiałem się z nimi, otrzepując koszulę z brudu. — Rozjebmy tę szkołę do końca, i tak to nasz ostatni rok — powiedział rozbawiony, przybijając sobie ze mną soczystą piątkę. 

— Żyjesz? — usłyszałem głos Alanny. Zarumieniony odwróciłem głowę w stronę drzwi, które dziewczyna otworzyła, wychodząc do nas. Zlustrowałem ją, czując, jak z każdą sekundą moje serce biło coraz szybciej. 

— T-Tak — odpowiedziałem, ostatni raz otrzepując bluzkę. 

— Meh, szkoda — mruknęła żartobliwie załamana, zaczesując włosy. Obejrzałem się za falującymi pasmami, uśmiechnięty powracając do kontaktu wzrokowego. — Fajna koszula — powiedziała, dotykając materiału. 

— Dzięki — rzuciłem, przelotnie oglądając się za Jennifer; wywróciła oczyma, prychając pod nosem. 

— A ty co, z kuzynem się nie przywitasz? — zapytał oburzony Adam, wyczekująco zatrzymując się obok Alanny. 

— A ty co, z kuzynem się nie przywitasz? — naśladowała go głupkowatym akcentem, co zaczął powtarzać Lutcher. Staliśmy we trójkę i rozbawieni obserwowaliśmy, jak Adam i Alanna dogryzali sobie nawzajem w zaciętej walce mimiki. 

— A ty co, z kuzynem się nie przywitasz? — rzuciła ostatecznie, odpowiadając: — Pierdol się, tobie to nawet cześć wstyd powiedzieć. 

Wybuchłem śmiechem, szybko uciszając się. 

— Czego chcesz, co? Nie mam ochoty tam wyjść, okej? — spojrzała na kuzyna, przelotnie oglądając się za nami wszystkimi. Przedłużyła ze mną kontakt wzrokowy, który w tak krótkim czasie wzbudził w moim brzuchu ogromne gorąco i mrowienie. — Dobrze mi tutaj, w towarzystwie szarych ścian, kibla i szczotki. Możecie się poznać, ale uprzedzam, że są małomówni — mruknęła ironicznie, wracając do kabiny. 

— Hej, hej, hej, czekaj! — zatrzymała ją Amanda, pociągając za rękę. — Aly, ja wiem... — urwała, nabierając głębokiego oddechu. — Ja wiem, że jest to ciężkie, ale uwierz mi, że nie ma się czym przejmować. 

— Łatwo mówić, Andy, wiesz? — odpowiedziała jej, nie ukrywając przygnębienia. — To tylko wydaje się być teraz takie proste, ale ja naprawdę nie mam potrzeby tam wyjścia — twardo trzymała na swoim, nie odpuszczając. 

— Ugh, Boże, dlaczego ty jesteś taka uparta? — burknęła Morgan, nie wytrzymując. — Na początku nas nie słuchałaś, kiedy cię przed nią ostrzegałyśmy, a teraz siedzisz w tym kiblu i ubolewasz, że każdy się z ciebie śmieje — powiedziała sfrustrowana. Każdy zaniemówił, obserwując obie dziewczyny. Byłem zdumiony, że Andy potrafiła jej to palnąć prosto w oczy, wiedząc, przez jakie okropieństwo przechodziła Alanna w przeszłości. Ten ból i żal nawet uderzył w moją pierś, a co dopiero Clooney, która stała obok w milczeniu. Spojrzałem na nią i spróbowawszy pocieszyć, wystawiłem rękę w jej stronę, jednak odrzuciła ją, rzucając do przyjaciółki: 

— Wiesz co, pierdol się — wyminęła nas wszystkich, opuszczając toaletę z głośnym trzaskiem drzwi. 

Zezłoszczony spojrzałem na Amandę, marszcząc brwi. Jak ona mogła to powiedzieć najlepszej przyjaciółce? Chyba się przyjaźniły, prawda? To coś znaczyło, prawda? Takie rzeczy nie mogły mieć miejsca w przyjaźni, więc dlaczego? Byłem na nią wściekły i rozczarowany, wręcz przez chwilę miałem ochotę ją rozszarpać, a później wybiec za Alanną, złapać i tylko mocno przytulić, oraz zabrać z całego tego pieprzonego świata. Mój gniew przyćmił Adam, który zdenerwowany zatrzymał się tuż przed Morgan: 

— Dlaczego jej to powiedziałaś, co? — rzucił niskim tonem, spoglądając w jej zmieszanie na twarzy. — Dobrze wiesz, że nie powinno się takich rzeczy mówić! 

— J-ja... — ledwo wykrztusiła, mrugając powiekami, pod którymi momentalnie zaszkliła się łzami. — Przepraszam — wyszeptała, przyciągając rękę do ust. Spojrzała na nas, nie mogąc niczego z siebie wydusić. — Naprawdę przepraszam...

— Dobra, nieważne. Chodź, Ian — Lutcher posłał Amandzie rozczarowane spojrzenie, razem ze mną wychodząc z damskiego. — Znajdź Susan, psie — rzucił krótką przesłankę, którą bez wahania przyjąłem jak rozkaz. 

A znalezienie jej było prostsze niż jebanie. Siedziała na szkolnej stołówce wśród swoich sfor suk, o dziwo bez towarzystwa Ethana i jego frajerów. Pewna siebie, tryskająca fałszywym blaskiem ciepła i dobroci, śmiejąca się niczym paskudna, piękna nimfa. Była okropną zołzą. Adam, zauważywszy ją, stanowczo zmienił chód, a wyraz twarzy spoważniał do takiego stopnia, że przez chwilę miałem wrażenie, że zrobi jej prawdziwą krzywdę. Kiedy tylko odwróciła się w naszą stronę, jej ślepia przyciemniały z przerażenia. Zaczęła wiercić się na miejscu, a jak soczyście podskoczyła w górę, gdy Lutcher głośno uderzył w stół przed jej twarzą, tak wywołała mi nawet kpiarski uśmiech na ustach. Stanąłem tuż nad jej drugim ramieniem, z przyjacielem otaczając ją z każdej strony. 

— Czego? — warknęła, nie ukrywając zestresowania. Jej dorodna klatka piersiowa poruszała się w przyspieszonym tempie, a rozkojarzone kumpele obserwowały naszą trójkę z szeroko otwartymi oczami.

— Jeszcze, kurwa, raz jej coś zrobisz, rozumiesz to, ty głupia pizdo? — rzucił groźnie, nachylając się nad jej twarzą. Susan zamarła, zaciskając usta w wąską linie. W milczeniu sięgnąłem do kieszeni po telefon, odblokowując ekran. — Wiesz ty w ogóle co odpierdalasz? — zapytał, karcąc ją nienawistnym spojrzeniem. 

— I co, uderzysz mnie, damski bokserze? — zakpiła, udając twardzielkę. — Spierdalajcie, zanim to was upokorzę, ćpuny jebane — syknęła z pogardą. 

— Pamiętasz może te fotki? — odezwałem się, ukazując jej własne nudesy, które mi swego czasu podsyłała. Uśmiechnąłem się, kiedy Laurie otworzyła szeroko oczy, momentalnie oblewając się czerwienią na całej twarzy, szyi i dekolcie. — Wyślę je twojemu ojcu, kiedy jeszcze raz zrobisz coś Alannie, rozumiemy się? — zapytałem grzecznie. 

Upokorzona Susan zacisnęła zęby, z gardła wydając zgorzkniały jęk; pośpiesznie wstała z siedzenia i zabrawszy swoją różową torebkę Chanel, wybiegła ze stołówki, nawet nie odpowiadając. Parsknąłem śmiechem, przybijając z Adamem soczystą piątkę. Ta ździra już dawno temu powinna była dostać tak mocno po dupie, że może po tym wreszcie by przestała udawać twardzielkę. Przelotnie obejrzałem się za rozkojarzonymi kumpelami Laurie, które obserwowały nas w zdziwieniu, po czym skierowałem się z przyjacielem pod salę, nagle czując wibrujący telefon: 

— To Jade — zmarszczyłem brwi, widząc na wyświetlaczu zdjęcie tego małego karakana z miśkiem Killerem, jakie jej zrobiłem. — Halo? — odebrałem, zdziwiony jej telefonem. 

— Sebastian! — krzyknęła zrozpaczona, co gwałtownie podniosło mi ciśnienie. — Sebastian, proszę, przyjedź do mojej szkoły! Mike bije się z Jasonem, bo znowu zaczął mi dokuczać, proszę cię! Sebastian, ja nie wiem, co ja mam robić, j-ja... — jęczała przestraszona. 

— Gdzie jesteś? — rzuciłem, posyłając poważny wzrok Adamowi; spojrzał na mnie, od razu rozumiejąc sytuację. Odwróciłem się, kierując prosto do wyjścia ze szkoły. 

— Przed męskim, oni są w środku... Sebastian, Jason... on... O mój boże, proszę, przyjedź szybko — jej głos drżał, co jeszcze bardziej powodowało narastające gniewem emocje. Rozłączyłem się, wybiegając z budynku prosto do samochodu, który z piskiem opon ruszył pod szkołę mojej młodszej siostrzyczki. 

~*~

Wkurwienie wzrastało z każdym krokiem, od kiedy przekroczyłem wrota do piekieł. W tym momencie nie przejmowałem się, jakie konsekwencje mógłbym ponieść za rozniesienie tego gnoju w popiół. W środku tego wszystkiego była moja Jade – i to kolejny raz, gdy osobiste problemy przenosił ten skurwysyn na rodzeństwo. Byłem pewien, że Ethan maczał w tym palce, bo jakże inaczej, kiedy dostał mocno w pizdę na imprezie u Susan, a doskonale wiedział, że moją najmocniejszą piętą Achillesa była właśnie siostra. Sama myśl o tym powodowała, że zaciskałem pięści, pod którymi gorąca krew wrzała jak nigdy dotąd. Skierowałem się przez korytarze i schody prosto do męskiego kibla, przed którym moje oczy dostrzegły stojącą, przestraszoną w popłochu młodszą siostrzyczkę. Oj, niech się boi – to będzie rzeź, a jego szczeniackim wiekiem, posturą i myśleniem przestałem się już dawno przejmować. Jak mały skurwiel chciał udawać twardziela, to przed drugim takim stanie twarzą w twarz. 

— Sebastian... — jęknęła, przybiegając do mnie. Moje serce przyspieszyło z rozczulenia, kiedy Jade mocno wtuliła się w moją pierś, chlipiąc cichutko pod nosem. — Proszę, zatrzymaj ich, zatrzymaj Jasona, oni go biją... Mówiłam, żeby się w to nie mieszał, ale mnie kompletnie nie słuchał...

— Poczekaj tu, okej? — odezwałem się, nachylając nad rozpłakaną twarzą siostry. Przetarłem jej łzy, wpatrując się w brązowe, duże oczy. — Jak ktoś tu będzie chciał wejść, to uciekaj: nie mieszaj się w to, rozumiesz? Jak coś, to mnie nie znasz, okej? 

— Mhm... — mruknęła, kiwając głową. — T-tylko proszę, załatw to normalnie, a nie... jak ty to robisz — poprosiła cicho, odsuwając się na bok. 

— Idź stąd, Jade, zaraz wrócę z Jasonem — oznajmiłem poważnie, podwijając rękawy koszuli przy nadgarstkach. 

Odwróciłem wzrok na drzwi męskiej toalety, skąd niewyraźnie dochodził dźwięk bijatyki chłopaków. Jak chciał tak bardzo stracić te zęby, to mu z przyjemnością pomogę i gwarantuję przy tym świetną zabawę – chwyciłem klamkę, wchodząc do środka: Trzech knypków o niskiej, drobnej posturze ciała okładało pięściami, kopało i szarpało wyższym od siebie samego Jasona. Młodszy brat Amandy próbował się bronić, ledwo radząc sobie z uniknięciem jakichkolwiek ciosów; zakrwawiony łuk brwiowy, sącząca się krew z nosa, rozerwana koszulka i ta kurewska żądza zemsty w jego oczach wywołała u mnie prawdziwy podziw. Trzymał się świetnie, ale ten widok był zdecydowanie zbyt okrutny, żebym stał i przyglądał się, jak ktoś bije rodzinę Morgan. Zdecydowanym ruchem wziąłem za ubrania dwóch małych frajerów, wywracając bez problemu na podłogę; z krzykiem upadli, nie starając się nawet z niej już podnieść. 

Ta chwila była zbyt fascynująca, żeby się z niej teraz wycofać – chwyciłem młodego Gilberta, przyszpilając go prosto do ściany za jego plecami. Jason odsunął się zdezorientowany, ciężko i głośno oddychając pod nosem. Przetarł krew z twarzy, mówiąc coś, jednak w tym prawdziwym amoku nie docierało do mnie nic, oprócz strachu w oczach Mike'a. Przestraszył się bardziej niż wtedy, kiedy pierwszy raz złożyłem mu wizytę. Nie byłem sadystą, ale ten widok jarał mnie bardziej niż seksowny tyłeczek Alanny w stroju kelnerki. O Boże, jak bardzo nie mogłem doczekać się mu wpierdolić, że sama ta myśl podniecała mnie kurewsko mocno? 

— I co, twardzielu? — zapytałem obniżonym, twardym głosem. Szarpnąłem nim ponownie, wbijając groźnie ślepia prosto w przerażone i z każdą sekundą załzawione tęczówki Gilberta. Załkał coś cicho pod nosem, zaciskając mocno zęby. — Nieładnie tak łamać obietnice, wiesz? Jak tak bardzo chcesz stracić te krzywe zębiska, to proszę bardzo — warknąłem agresywnie, chwytając go mocno za kark. 

Pisnął, ale nawet to nie wywołało we mnie ani grama litości. Pociągnąłem go do ostatniej kabiny, mimo jego nieudolnej szarpaniny. Dzieciak zaczął krzyczeć i wyrywać się, kopiąc mnie po nogach i biodrach; zawył, kiedy szybkim i zdecydowanym ruchem otworzyłem kibel, wpychając do środka jego głowę. Naprawdę nie interesowałem się tym, że miał jedenaście lat, był niski, chudy i drętwy. Bawił się w młodego gangstera, to niech to wszystko potraktuję jako cenną lekcje, aby na następny raz nie łamać złożonych obietnic. Zanim zdążyłem spuścić spłuczkę moją uwagę wytrącił hałaśliwy dźwięk przekleństw z toalety, a później jakieś niezrozumiałe odgłosy. Odwróciłem się, kiedy drzwi gwałtownie zostały otworzone, a w nich stanął nie kto inny, jak mój odwieczny rywal – rozwścieczony, nabuzowany Ethan z dwoma kumplami zlustrował mnie morderczym wzrokiem, wyrywając mi z rąk swojego młodszego brata. 

— I co, skurwysynie? — zapytał mnie głosem przepełnionym grozą i złością. Wyprostowałem nogi, odwracając się w ich stronę. Byłem w totalnej dupie. — Myślisz, że ujdzie ci to na sucho? — oznajmił szyderczo, powoli zbliżając się twarzą w twarz.

Wziąłem głęboki wdech, nawet na sekundę nie tracąc kontaktu wzrokowego ani pokazując, że miał nade mną władzę. Miałem świadomość, co mnie czekało, ale nie zamierzałem ulegać – ja nie zamierzałem nigdy ulegać. Niebieskie oczy przepełnione nienawiścią, chęcią mordu i zemsty przewierciły moją duszę na wylot; Ethana oddech stał się ciężki, głośny i nerwowy, a sama postura i napięte mięśnie szykowały się na najgorsze. Szybko zlustrowałem jego dwóch kumpli, w myślach starając się ułożyć jakikolwiek plan. 

— Masz przejebane — ostrzegł groźnym tonem. 

Szybkim i zdecydowanym ruchem chwyciłem jego głowę, nakierowując prosto w moje wysunięte kolano; zdążyłem jeszcze uderzyć pięścią w twarz kolejnego frajera, po czym zostałem kopnięty w przeponę i tak kurewsko mocno w udo, że z warknięciem zgiąłem się wpół. Chwycili mnie za kark i zmusili do skulenia, szarpiąc w stronę otwartej muszli. Wiedziałem od początku, że miałem żadnych szans – byłem na to gotowy, w końcu przecież musiało się to wydarzyć. Nabrałem głębokiego oddechu i zamknąłem mocno oczy, kiedy siłą wcisnęli moją twarz do kibla, spuszczając wodę. Obrzydlistwo, ohyda, fuj. Liczyłem tylko w myślach czas, jaki pozwolił mi skupić się na czymś innym niż smrodzie i samej wizji mojej głowy w szkolnej, obsranej toalecie. Nie wiedziałem, jak długo to wszystko trwało, ale dawno takiego poniżenia nie czułem na własnej skórze. Ja jeszcze chyba nigdy w życiu takiego czegoś nie czułem. Wziąłem duży wdech, kiedy wyjęli mój łeb i odwrócili ciało w swoją stronę, nachylając się nad moją zmarnowaną twarzą: 

— I co, twardzielu jebany? — odezwał się Ethan, patrząc na mnie. Oplułem go i starłszy krople wody, poczułem sączącą się z nosa krew. — To dopiero początek — powiedział twardo, po czym jego pięść przed moimi oczami była ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem w tamtej chwili. 

~*~


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro