Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyjemność, jaką Alanna mi sprawiła, była najbardziej amatorską i nieudolną przyjemnością we wszechświecie, ale za to najlepszą w moim życiu. Nigdy przedtem nie spuściłem się tak szybko, kiedy mój penis trafił w jej usta. 

Wystarczyły dwie minuty. 

Targała mną fascynacja i podniecenie we wszystkie strony. Byłem po uszy w rozemocjonowanych, gorących uczuciach, prawie mdląc z ich przesilenia. Czułem się, jakbym przeżywał pierwszy raz moje seksualne doznania, na dodatek z nią. Wszystko, co było związane z nią, porównałbym do dziewiczego raju; to właśnie w nim odkrywałem świat i przyjemności na nowo. A już zwłaszcza przyjemność płynąca z jej ust była wstrząsająca – rozlewałem się w błogościach i ekscytacji, dusiłem się z nadmiaru rozkoszy, zapominałem o rzeczywistości, bo to na pewno nie mogła być rzeczywistość – to był Eden. Kraina wiecznej szczęśliwości. Niestety, trwała tylko dwie pieprzone minuty, bo po dwóch pieprzonych minutach zlałem się prosto do jej gardła, a Alanna z czystą ciekawością połknęła ciecz.

I prawie się porzygała.

Nic dziwnego, bo moja dieta nie jest najlepsza: paliłem papierosy (nadal trochę popalam, ale staram się rzucić to w cholerę), jaram zielsko, okazjonalnie sięgam po psychodeliki i inne używki, piję alkohol, żrę słodycze i świńskie jedzenie – wniosek nasuwa się sam. Nie zamierzałem nawet naciskać, żeby połykała, bo pomimo świetnego uczucia dumy, jaki z tego niewytłumaczalnego powodu wznosił każdego faceta, ja nie chciałem, żeby się zmuszała. Alanna zakasłała, sięgając z prędkością światła po wodę na moim biurku.

Po wszystkim, spragnieni tylko i wyłącznie własnej bliskości, ciepła ciała i dotyku, uniesieni stanem błogości, usiedliśmy na mojej podłodze półnadzy (Alanna z nagimi piersiami prezentowała się przepięknie i nie mogłem przestać się zachwycać każdym fragmentem jej skóry), paliliśmy skręconego przeze mnie jointa i oglądaliśmy rysunki. Była oczarowana każdym z nich, a ja zawstydzony jak dziecko, ale najszczęśliwszy na świecie. Potem całowaliśmy się. Całowaliśmy się i zniknęliśmy w otchłań namiętności. 

Nie pamiętam, do której godziny w nocy tak siedzieliśmy. Może to była druga, trzecia albo siódma rano – czas nie miał dla mnie znaczenia, wówczas dla Alanny miał, bo w pewnym momencie zerwała się jak poparzona, tłumacząc, że miała być o północy w domu. W końcu ubraliśmy się i zeszliśmy po cichu na dół, ale odkąd Jade wyrzuciła ze swojego pokoju pana Winstona, tak ptaszysko rządziło całym parterem, jakby było królem tego domu i nas przyczaił. 

— No, no, kogo my tu mamy... — odezwał się cwaniacko ptak, tym samym nas przestraszając. — Czyżbyś zaliczył Cycatą po moich radach? Tak trzymaj, moja krew! — zatrzepotał skrzydłami, a Alanna zmarszczyła brwi, nie dowierzając tekstom Winstona, ja zaś spaliłem się ze wstydu. Pieprzony ptak!

— Zamknij się! — machnąłem ręką w jego kierunku, wkurzając się. Czym prędzej zacząłem ubierać kurtkę i buty, przy okazji wołając Maxa. Zabiorę psa ze sobą. 

— Niech cię diabli, Sebastian, tak mi się odwdzięczasz? Po tym, jak dzięki mnie puknąłeś tę Dziewoję? — zapytał, oburzony. 

— Stul ten dziób! — wysyczałem ostrzegawczo, przelotnie oglądając się za Alanną, która zdezorientowana patrzyła na Winstona, nie ukrywszy rozbawienia. Boże święty, ten ptak mnie wpędzi do grobu, przysięgam. 

— No pochwal się, czym oczarowałeś damę? — nie odpuszczał, a ja czułem, jak coraz bardziej zapadałem się pod ziemię z upokorzenia. — Tylko nie mów, że użyłeś tych technik od tej stukniętej dzikuski, bo wtedy już nigdy ci nic nie powiem! — wykrakał — A uwierz mi, młody, że jeszcze wiele na ten temat mam do powiedzenia! 

— Słuchaj mnie no ty! — rzuciłem, zniecierpliwiony. Stanowczo podszedłem do pana Winstona, który zapiszczał i podskoczył na drążku swej klatki. 

— Nie zbliżaj się, ostrzegam! Znam karate i tajskie jiu-jitsu! — powiedział ze strachem, obserwując każdy mój ruch. — Obiecuję, że jak spadnie mi jedno piórko, to pożałujesz! 

— Stul się, bo dam cię na pożarcie Maxowi, jasne? — wyszeptałem ostrzegawczo, nachylając się nad dziobem ptaka. 

— Odgryzę ci ucho, przysięgam! — wygrażał się, nie spuszczając ze mnie swych wyłupiastych ślepi. 

— Winston, proszę cię, no! — wybłagałem, oglądając się za Alanną; stała przy drzwiach, ledwo powstrzymując się ze śmiechu. Odwróciłem się z powrotem do ptaszyny: — Nie rób mi siary i zamknij się, a wynagrodzę ci to, przysięgam! — palnąłem nieprzemyślanie. W jego oczach błysnęły iskierki, a dziób skierował się w moją stronę.

— Jaką nagrodę? — zapytał, poważnie zainteresowany. 

— Yyy, no... coś na pewno! — wykrztusiłem. 

— Chcę wolności, niczego innego — powiedział — Dosyć mam klatek, domu i ludzi! 

— Stary, nie mogę cię wypuścić — oznajmiłem, pokręciwszy głową. — Jade by mnie zabiła, a poza tym, to nie chciałbym cię wypuścić. Czy ty w ogóle masz pojęcia, jakie jest życie na wolności? 

— Oczywiście, że nie! — odpowiedział z powagą, a ja parsknąłem pod nosem. — Dlatego chcę poczuć, jak to jest być w końcu wolnym ptakiem! 

— Stary, zapewniam cię, że życie na wolności jest podłe i okrutne. Jak cię wypuszczę, to najprawdopodobniej zje cię kot, Baggie odstrzeli cię wiatrówką albo wlecisz w ciężarówkę i po tobie: chcesz tego? — zapytałem. 

— To lepsze od twojej stukniętej siostry, głupiego psa, z którym nie da się pogadać i ciebie, ofermo! Dajesz mi wolność albo obudzę całą chatę i powiem, że rżniesz małolatę! — ostrzegł, a jego ton nie przyjmował odmowy. 

— Ty parszywy... — wysyczałem, ściskając rękę w pięść, która prawie wycelowała w kolorowe ptaszysko. Powstrzymałem się w ostatniej chwili, po namyśle rzucając: — Zgoda! Będziesz miał tę wolność, a teraz stul dziób i przestań krakać! — poprosiłem, odwracając się do Alanny. 

Śmiała się, a to automatycznie spowodowało, że i ja zacząłem się śmiać. Tak właśnie zawarłem układ z panem Winstonem, że zwrócę mu jego upragnioną wolność, ale wcale nie żałowałem: dosyć miałem tego wrednego ptaka. 

Wyszliśmy z domu; w jednej ręce trzymałem Maxa na smyczy, a w drugiej ciepłą rękę Alanny. Prószył śnieg, a na tle tego śniegu Alanna była jeszcze piękniejsza niż zawsze. Otaczający nas krajobraz sprawił, że miałem wrażenie, iż znajdujemy się w zupełnie innym miejscu, a nawet świecie. Tak, jakbyśmy byli w naszej Krainie wiecznej szczęśliwości. Przez całą tę drogę opowiadałem jej o radach, jakie mi podsuwali pan Winston i Jade przed naszą randką, i przez całą tę drogę byłem zarumieniony na policzkach, a w brzuchu ciążyło mi szaleństwo motylków, jakby tornado siało spustoszenie. Byłem szczęśliwy, zresztą, za każdym razem byłem w jej towarzystwie szczęśliwy, ale teraz byłem naprawdę szczęśliwy. 

Gdyby Adam zapytał mnie, czy coś czuję do Alanny, odpowiedziałbym ze szczerością: tak. — Czuję do twojej kuzynki coś, czego nie zrozumiesz, a nawet wątpię, żeby zrozumiał to ktoś inny. Nie zależało mi na niej jak na zwykłej dziewczynie, a zależało mi na rozmowie z nią, spojrzeniu, zapachu, dotyku i cieple. Zależało mi na jej duszy, bo była najpiękniejszą duszą w całym tym podłym i okrutnym świecie. Była dobroduszna, miłosierna, taka słodka i  wyrozumiała. Przede wszystkim wyrozumiała, bo akceptowała mnie takim idiotą, jakim jestem, a moje złe zachowania wybaczała. Może za bardzo nadużywałem jej dobroci, ale uwielbiałem ją i nigdy nie zamierzałem wykorzystać. Uwielbiałem ją i planowałem wspólne życie. Miała wszystko, czego pragnąłem i mimo kilku jej wad, to nie zmieniłbym jej za żadne skarby, bo to właśnie czyniło z niej człowieka. Była sobą: ludzką, popełniającą błędy, czasami obrzydliwą istotą. Była sobą: inteligentną, namiętną i czułą dziewczyną. Uwielbiałem ją. Tak, Adam, czuję do twojej kuzynki coś, czego nie umiem opisać w prosty sposób, ale to nazywa się chyba 

miłość

Zatrzymałem się przed jej furtką, a Alanna nieśmiało odwróciła się w moją stronę i oparła plecy o murek, złączając ręce z tyłu. Staliśmy tak przez chwilę – byłem wpatrzony w nią i moje oczy nie mogły oderwać się od tak uroczej twarzy, co powoli ją zawstydzało. Moje myśli stały się gwałtowną burzą nie do zatrzymania; przypominałem sobie wszystko, co wydarzyło się między nami dzisiejszej nocy. Absolutnie każdy wspomniany fragment przeszywał mnie tak, jakbym przeżywał to na nowo. Czułem jej smak na języku, jej gorący dotyk na skórze, słyszałem jej głos i oddech. Przysunąłem się bliżej Alanny i otworzyłem delikatnie wargi, ale nic poza tym nie mogłem z siebie wykrztusić. Byłem oczarowany. 

— To... dzięki — odezwała się nieśmiało, unosząc lekko kąciki ust. Nabrałem głębokiego wdechu, dopiero wtedy otrząsając się z emocji. — Było fajnie — wyszeptała, zawstydzona. 

— A, tak... było. Było fajnie, mhm... — rzuciłem rozemocjonowany, starając się normalnie oddychać, co było ciężkie. Alanna zauważyła, że stałem się jakiś taki pobudzony. — Było świetnie. Jesteś świetna, Al — powiedziałem, musnąwszy jej wierzch dłoni swoją ręką. Nie wiedziałem, czy chciałem złapać za nią, czy co zrobić. 

— Dzięki — zarumieniła się, spuszczając wzrok na nasze dłonie, których jednak nie złączyłem. — Ty też, Sebastian — odparła, nie patrząc na moją twarz. Wstydziła się, co było słodkim widokiem. Staliśmy tak w ciszy przez jeszcze jakiś moment, po czym Alanna przerwała milczenie: — Muszę już iść, mama jest pewnie wściekła — powiedziała, wzdychając. Zadarła podbródek, wyrównując kontakt wzrokowy. 

Po tym, kiedy jej baśniowe oczy przeszyły mnie spojrzeniem, a Alanna na tle prószącego śniegu prezentowała się jak istota nie z tej ziemi, bez słowa nachyliłem się i pocałowałem ją w usta. Poczułem, jak gorąco zalewało moją zimną skórę od głowy aż po czubki palców. Właśnie wyfrunąłem na inną planetę: pełną słodkości, czułości i błogości w towarzystwie pięknej, kosmicznej przyjaciółki. Coś odlotowego. Całowałem jej usta, smakując namiętność i urok cudownych warg. Coś wspaniałego. Miałem ochotę pożreć ją i wypełnić każdy kawałek mojej duszy jej częścią. Miałem ochotę zamknąć ją w swoich ramionach, nigdy nie wypuszczać i tylko całować. Miałem ochotę porwać ją i zaszyć się na bezludnej wyspie, z dala od wszystkich. Tylko my we dwoje. Cholera, taką miałem ochotę powiedzieć jej

— O Boże, dziewczyno... — wyszeptałem rozemocjonowany, oparłszy czoło o jej. Oddychałem ciężko, co również czyniła Alanna, splatając zmarznięte palce u rąk na moim karku. — Cudowna jesteś. 

— Muszę iść, Sebastian... — szepnęła, muskając delikatnie ustami moją skórę na twarzy. 

Pożegnanie było ciężkie. To było, jakbym żegnał się z nią na kilka lat, a przecież za kilka godzin widzieliśmy się z powrotem. Pocałowaliśmy się ostatni raz, po czym z trudem wypuściłem ją z objęć, a ona prędko popędziła do domu. Stałem tak jeszcze przez jakiś czas, myśląc o jej słowach, które mi wypowiedziała w połowie, choć znaczenie jego oboje dobrze znaliśmy. Czy właśnie tak smakuje, pachnie, brzmi i dotyka miłość? Zrobiła to perfekcyjnie, jakby była mistrzem w swoim fachu – poczęstowała, wyszeptała i przytuliła mnie najcudowniejszym doznaniem, jakim była ta  m i ł o ś ć. Czułem, że stąpałem trzy metry nad ziemią, uniesiony skowronkami i motylkami. Boże, czułem się taki szczęśliwy. 

Adam, gdybyś tylko wiedział. 

Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem mrożący, nieprzyjemny dźwięk tarcia łopaty o suchą powierzchnię. Skierowałem wzrok w tamtym kierunku, dostrzegając pana Baggie, który odśnieżał swoją posesję, mamrocząc coś gburowato pod nosem. Ten wariat jest dobry – spadł niewielki śnieg, a on odśnieżał tak, jakby zakryło nas na pół metra. Parsknąłem rozbawiony i nie tracąc już czasu, skierowałem się do domu, pociągając za sobą Maxa, który siadł przed domem Alanny, wyglądając, jakby czekał na jej powrót. 

~*~

Z rana gwar nastolatków krążących w tę i we w tę stronę, hałas głośnych rozmów i śmiechów mieszających się ze sobą oraz samo napięcie z powodu obecności w szkole, która przysparzała mi więcej problemów niż chciałem – zawsze mnie wkurwiał, lecz teraz było inaczej. Teraz było zupełnie inaczej. Wyjrzałem za ramię Lutchera, który obok pakował coś do swojej szafki, spojrzenie kierując prosto na przepiękną dziewczynę kilka metrów dalej. Jak zahipnotyzowany patrzyłem, kiedy wyciągała książkę i wkładała do torby w kwiatki, przeczesywała rozpuszczone, długie włosy, a w nich uplecione warkoczyki i uśmiechała się do najlepszej przyjaciółki. Zlustrowałem ją z góry do dołu, czując, jak zasychało mi w gardle; przełknąłem ślinę, wspominając jej nagość, której obraz nie mogłem wymazać z pamięci. 

— Stary, znowu ślinisz się na widok mojej kuzynki? I to jeszcze przy mnie? — odezwał się Adam, który w mgnieniu oka sprowadził mnie na ziemie. Ocknąłem się, skrępowany spoglądając na przyjaciela. — Jeżeli masz coś do niej, to wal śmiało, rany — wywrócił oczyma i westchnął, jakby ten temat już go męczył. 

— Zaraz, jak to ''wal śmiało''? — zapytałem, zdezorientowany. Spojrzałem na Adama, mając wrażenie, że się przesłyszałem, ale jego wzrok, którym mnie obarczył, wyprowadził mnie z błędu. On to powiedział i wcale nie żartował, a ja momentalnie poczułem przypływające gorąco. 

— No normalnie, wal śmiało do Alanny, bo przecież widzę, że masz coś do niej. Nie jestem ślepy, Ian — odpowiedział z powagą, poprawiając na nosie okulary. Parsknąłem, nie mogąc tego ruchu nie skomentować:

— No, nie wiem, krecie, ja bym się kłócił — zaśmiałem się, a Lutcher posłał mi nadąsane, groźne spojrzenie. 

Przelotnie wyjrzałem za Adama, dostrzegając moje westchnienie marzeń i Amandę w towarzystwie Jennifer i Isabelli. Jakoś tak dziwnie mi było patrzeć na tę Isabelle, a tym bardziej na Eliota, po tym, jak przyłapaliśmy ich na seksie. Nieźle się ukrywali, ale nie zamierzałem wnikać – nie moja sprawa. Zresztą, miałem podobnie. 

Z kolei moje serce potrzebowało stabilizacji, bo po sytuacji w nocy biło jak oszalałe, a kiedy patrzyłem na Alanne – jeszcze bardziej czułem, jakby miało ono wyskoczyć z piersi. Podniecające napięcie nie odstępowało ode mnie na krok, a ekscytacja przed kolejnym spotkaniem rosła w siłę. O Boże, czułem się taki podjarany. Gdy spojrzenie Alanny skierowało się w moją stronę, a usta wykrzywiły w przepięknym uśmiechu, miałem wrażenie, że eksploduję. Tak bardzo miałem ochotę przytulić ją i ucałować przy wszystkich, ale ten pieprzony Adam musiał stać nam na drodze. Odwróciłem wzrok na najlepszego przyjaciela, przeklinając go w myślach. Tak bluzgałem na tego pieprzonego kędzierzawego, że sobie tego nikt nie wyobraża. Tak bardzo, bardzo, b a r d z o  chciałem go rozszarpać, no bo w końcu tylko on był przeszkodą, że z tego okularnika by nic nie zostało. On mógł sobie mówić, co chciał na nasz temat, ale prawda była taka, że...

chwila moment

— Zaraz, zaraz, czy ty powiedziałeś ''wal śmiało''? — powtórzyłem, jakbym doznał olśnienia. 

— Hej, może jestem ślepy, ale tobie bębenki zdecydowanie nie działają prawidłowo! — powiedział kąśliwie, wskazując palcem na swoje uszy. — Tak, Sebastian, powiedziałem: wal śmiało. Jeśli podoba ci się Alanna, to... — dodał, wystawiając ręce w geście obronnym, jakby się poddawał z walką o nieokreślonym celu. Spojrzałem z onieśmieleniem na Adama, czując się, jakbym dopiero teraz, za jego pozwoleniem, smakował zakazanego owocu i otwierał puszkę Pandory. — ...wal śmiało. 

— Ty tak na poważnie? — zapytałem dla upewnienia, oblizując dolną wargę. Z nadmiaru nagłych emocji zgotowałem się, odczuwając dużą falę potu, a przede wszystkim jeszcze większej ekscytacji. 

Zanim Lutcher mógł mi odpowiedzieć, obok nas pojawił się cały ten Gianni, którego ciemne spojrzenie spod długich i gęstych rzęs wbiło się prosto na mnie. Po moim kręgosłupie przeszedł dreszcz, ale nawet nie wiedziałem, dlaczego tak zmroziło mnie na widok tego Włocha. Może temu, że odczuwałem wrażenie, iż ten pizduś chciał dorwać się do mojego tyłka.

— Czego? — burknąłem, co zaskoczyło nie tylko Gianniego, ale też Adama; spojrzał na mnie, nie ukrywając rozbawienia.

— Słyszałem, że czymś tam... handlujesz — odezwał się, pod koniec ściszając głos i ledwo wypowiadając ostatnie słowo, jakby się krępował. 

— Ta, czymś tam handluję, a co? Czegoś trzeba? — zapytałem, pewny siebie. Przerzuciłem plecak na ramię i oparłem się o szafkę, dodając: — Może poppers? 

Adam wybuchł śmiechem, jednak szybko się powstrzymał, by nie zawstydzać naszego klienta, który zresztą oblał się czerwienią na twarzy. Uśmiechnąłem się, spoglądając na Gianniego.

— Mogę załatwić ci wszystko — poinformowałem cwaniacko. 

— T-to może wiesz, ja... Ja się jeszcze zastanowię — odparł, spanikowany jak baba. Chłopak chciał już odejść, ale wrócił z powrotem, rzucając z zawstydzeniem: — T-to może ta marihuana... — podrapał się po głowie, nawet nie patrząc w moje oczy. 

— Ile? — zapytałem. 

— J-jak to... ile? — zapytał zaskoczony, dopiero wtedy wyrównując ze mną kontakt wzrokowy. — I-ile czego? 

— Ile gramów chcesz? — wywróciłem oczyma, czując się, jakbym rozmawiał z upośledzonym dzieckiem. 

— N-nie wiem, może... trzy? — poinformował, lecz jego ton zabrzmiał z wątpieniem, jakby sam nie wiedział, czego w końcu chciał. 

— Dobra, będziesz miał na jutro swoją tróję, a teraz sio! — pożegnałem go gestem ręki, odganiając niczym muchę. Parsknąłem razem z Adamem, kiedy speszony Gianni zlustrował mnie ostatni raz i odszedł, przelotnie oglądając się za nami. 

— Stary, kurwa, jakie to było dziwne! — nie dowierzał Adam, prawie łamiąc się z nadmiaru zażenowania. — On jest, kurwa, jakiś ciepły!

— No mówię ci, ostatnio go widziałem- — urwałem, prawie wygadując się z randki z Alanną. Adam spojrzał na mnie, wyczekując dalszej części zdania. — Widziałem go w towarzystwie jego pedałkowatych kumpli, mówię ci, na pewno jest jednym z nich — dopowiedziałem, odetchnąwszy z ulgą. Ja pierdolę, ale byłaby wtopa.

— O kurwa, spodobałeś się mu, HAHAHA! — wybuchł śmiechem, a kilku uczniów obejrzało się za nami. Lutcher złapał mnie za bluzę i pociągnął w stronę sali, gdzie mieliśmy wspólnie język angielski. 

Mój wzrok jednak skierował się w stronę najpiękniejszej istoty na ziemi, którą zapragnąłem uścisnąć, wycałować i ogłosić wszystkim z dumą, że była moją dziewczyną numer jeden, lecz przy szafce nie zastałem nikogo, a to spowodowało, że poczułem dziwną, nieprzyjemną pustkę w ciele. 

~*~

Ten dzień dłużył mi się niesłychanie mocno, bo przede wszystkim na lekcjach nie mogłem nawet zamienić słowa z Alanną przez jej brak komórki, przez co nudziło mi się i czułem się, jakbym był tu za karę. Dopiero na lunchu mogłem obserwować ją z daleka i wymieniać się uśmiechem, kiedy patrzyła w moją stronę. Czułem podniecenie za każdym razem, kiedy przypominałem sobie jej nagość. O Boże, tak bardzo czułem ogromne podniecenie; i na samą myśl, że będziemy to kontynuowali, mój penis był w pełnej gotowości. Musiałem naciągać bluzę i czasami trzymać za materiał, żeby nikt nie zauważył, jak stałem ze sterczącym przyjacielem w spodniach na korytarzu. 

Chłopaki gadali jak najęci, skacząc z tematu na temat, a ja, zajadając się frytkami i maczając je w sosie śmietanowym, patrzyłem na Alanne, to na Adama, to znowu na Alanne, to z powrotem na Adama – czy on naprawdę nie miałby nic przeciwko? To znaczy, już zapewniał mnie o tym od dawna, ale ja wciąż żyłem w niepewności, czy aby na pewno mu ufać w tej kwestii – w końcu ten jego wzrok potrafił mnie zawahać, bo nigdy w życiu nie spotkałem się z jego strony z takim spojrzeniem: jakby starszy brat miał na oku młodszą siostrę, która flirtowała z jego najlepszym przyjacielem. Już miałem tego po dziurki w nosie, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem samodzielnie podjąć decyzji, co zrobić. 

— Hej, Lloyd, a tak w ogóle, to twój stary dowiedział się o Ethanie? Gilberta tatuś postraszył sądem? — zapytał z zaciekawieniem Lutcher, popijając mirindę. 

Przelotnie obejrzałem się za Alanną, którą zresztą obserwuję cały czas jak opętany, ale tym razem mój wzrok przyciągnął siedzący niedaleko Gianni. Patrzył się na mnie, a kiedy dostrzegł, że to zobaczyłem, szybko odwrócił się do kumpli. Ja pierdolę, ja zaraz oszaleję! 

— Taaa... — odpowiedział z żalem Carter, wzdychając głęboko. Widać było, że Lloyd miał już dosyć problemów w domu i tych nowych, przez co było mi go potwornie szkoda. — Bracia też już nie mogą się mieszać. Wiecie, jeszcze przysporzyło by im to problemy... 

— Racja: nie ma co ich w to mieszać, przecież poradzimy sobie sami z jakąś bandą futbolistów, co? — powiedział chełpliwie Adam, oglądając się za nami wszystkimi. Carter nie odezwał się, a siedział ze spuszczoną głową i jadł swoje ulubione nuggetsy. Ja w milczeniu zajadałem się frytkami, a Eliot odpowiedział coś Lutcherowi niby z aprobatą, niby nie. Adam walnął ręką w blat stołu i spojrzał na nas z niedowierzaniem: — Panienki, co jest z wami? — zapytał, nie pojmując naszego zachowania.

— Nie mogę mieć problemów, tata mnie prosił — odezwał się niewyraźnie Lloyd. 

— A mnie wyjebią ze szkoły, jak coś znowu odwalę — wspomniałem, zabierając przyjacielowi mirindę, którą spiłem do końca; wkurzył się, uderzając mnie w ramię. 

— Ja, to mogę... no wiesz... Jak bić się to bić, czemu nie? — powiedział niepewnie Eliot, drapiąc się po swojej blond czuprynie. 

— Hej, poddajecie się? — obejrzał się za nami, zaszokowany. — Lloyd, ty tak na poważnie? Ian? — spojrzał na mnie, jakby oczekiwał, że zmienię zdanie. Kiedy dostrzegł po nas zero reakcji, opadł z rezygnacją na krzesło, przez chwilę zachowując milczenie. — Ja tak tego nie zostawię — powiedział zdecydowanym głosem, patrząc przed siebie na jakiś obiekt. 

Poczułem wibracje w telefonie, a takie nagłe, przypadkowe wibracje z telefonu od kilku dni przyprawiały mnie o dużą dawkę stresu i niepokoju. Przełknąłem ślinę i wsunąłem rękę do przedniej kieszonki, wyciągając komórkę. Spojrzałem na ekran, dostrzegając wiadomość od Frankiego. 

Franky: 75, 18, harem. Możesz przyjść ze swoim rudym przyjacielem. Dawno się nie widzieliśmy.

Prawie zakręciło mi się w głowie. Nabrałem głębokiego oddechu, czując, jak momentalnie zalewała mnie fala strachu. Strachu, bo gościu chciał NA DZISIAJ siedemdziesiąt pięć gramów, a ja nie miałem skąd ich wytrzasnąć. Ja pierdolę, byłem w czarnej dupie. Franky był nieobliczalnym, napakowanym skurwysynem, a jego brat o ksywie Kosa jeszcze większym pojebańcem. Czarne, brutalne i najgorsze scenariusze kłębiły się w mojej głowie w ułamku sekundy; mogłem się tylko domyślać, co by mi zrobili, gdybym nie przyszedł z towarem – o Boże, nawet nie chcę o tym myśleć. 

Adam spojrzał na mnie, zauważając panikę i bladość twarzy, jaka opanowała każdy kawałek mojej skóry na ciele. Momentalnie było mi słabo i gorąco, a zaraz zimno jak diabli. Pokazałem mu ukradkiem wiadomość, by nie wzbudzić podejrzeń wśród Lloyda i Eliota. Ta wiadomość targnęła nim podobnie, co mną. Dobra, oboje byliśmy w czarnej dupie i jakoś tak robiło się raźniej, kiedy byliśmy w tym razem. 

— A wy co? — odezwał się McCartney, lustrując nas z uśmiechem na ustach. — Ducha zobaczyliście? — zapytał. 

Odchrząknęliśmy, poprawiając ciężko przywarte do krzesła tyłki, gdyż prawie w nich znieruchomieliśmy. Chłopaki patrzeli na nas, gdy niewyraźnym, słabym wzrokiem błądziliśmy po wszystkim dookoła, milcząc i nie odzywając się; to ich zaniepokoiło. A my, szarpnięci emocjami, nie byliśmy w stanie ukryć, że coś jest na rzeczy. 

— Hej, co jest? Co jest z wami? — ciągnął Eliot, odwracając się to na mnie, to na Adama. 

— Ty, Lloyd, wiesz może, czy Eddie coś kręci na mieście? — wykrztusiłem, starając się utrzymać naturalność w zachowaniu. 

— Ty, a wiesz, że nie wiem — odpowiedział, pełen powagi. Spojrzał na mnie, mając wyraz twarzy, jakbym go pytaniem zaszokował i sprawił, że sam zaczął myśleć na ten temat. — Ty, coś mi świta, że może jednak coś tam kręci... A co? 

— U mnie trochę kiepsko na jakiś czas z towarem — skłamałem w połowie; rzeczywiście nie mogłem pójść do babci i poprosić o kolejną porcję, i to tak dużą, kiedy niedawno brałem. Nie chciałem, żeby nabrała podejrzeń. — Będę musiał skołować u kogoś innego. 

— Pieprzysz?! — krzyknął Lloyd, uderzając rękoma w stół. Razem z nim nie dowierzał Eliot, który spojrzał na mnie z nadzieją, że żartowałem. — Na jak długo? Gościu, twój towar był najlepszy! — powiedział wyniośle, zapewniając tak, jakby miał za sobą mnóstwo przejaranych tematów, a mój spośród nich wybrał za najlepszy. 

— Nie wiem, pewnie kilka tygodni — odparłem, nerwowo odchrząkając. Przelotnie obejrzałem się za Adamem, który, otępiały na twarzy, wyrównał ze mną kontakt wzrokowy. Dobrze znałem mojego najlepszego przyjaciela i domyślałem się, że był spanikowany jak nigdy przedtem. 

— No cóż, może to pozwoli nam na trochę przerwy od tego ścierwa — wtrącił McCartney, który sięgnął po nuggetsy czarnucha. Carter z nadąsaniem pacnął go po rękach, ale Eliot zdążył włożyć kurczaka do ust. — Trochę detoksu nikomu nie zaszkodzi — dopowiedział z pełną buzią.

— Pieprzysz — wyśmiał go Lloyd. — Ja jeszcze mam na to czas. Jestem młody i zbyt piękny, żeby odmawiać sobie przyjemności!

Po tym chłopaki zaczęli obrzucać się jedzeniem, sięgając do tacek każdego z nas i garściami nabierając przekąsek. Do zabawy dołączył Adam, który, zapewne dla rozluźnienia, chciał zapomnieć o szarej rzeczywistości. Ja wówczas siedziałem, przybity prosto do krzesła i targany mnóstwem przemyśleń, jednak, co zaskakujące było dla mnie, głównie skupiałem się na słowach Lloyda: ja jeszcze mam na to czas. Siedziałem i zastanawiałem się, dlaczego tak bardzo utożsamiałem się ze znaczeniem tych słów. Miałem czas na wiele rzeczy, w szczególności na głupoty i zabawy, i tak jak większość z nas nie myślałem o zmianie, ale za to podświadomie wiedziałem i notorycznie myślałem o magicznym dniu, w którym to wszystko się jednak zmieni: priorytety, spostrzeżenia, ambicje i zobowiązania. Ach, ten wspaniały, magiczny dzień – kiedy miałby nadejść? I dlaczego, kiedy o nim myślałem, czułem, że moja beztroskość dobiegnie końca? Wiedziałem tylko, że nie chciałem kończyć z dzieciństwem i zaczynać etapu dorosłego życia, bo kompletnie nie byłem na to gotowy. Czułem się nieswojo, czułem swego rodzaju przygnębienie, kiedy się nad tym tak zastanawiałem. Czy właśnie to miał na myśli Lloyd i tak jak ja obawiał się tego niezwykłego dnia? 

Nie wiedziałem, aczkolwiek wiedziałem tylko, że ja wolałbym uniknąć go jak ognia.

~*~

Po wiadomości od Frankiego nie czułem się dobrze; byłem rozkojarzony, poddenerwowany i jakby nieobecny w świecie. Kiedy wylądowałem na przedostatniej próbie do występu u pana Harrisona, marzyłem, by ten dzień się skończył. Gra totalnie mi nie wychodziła, a Jim kolejny raz darł się głównie na mnie, nie szczędząc w słowach, że pieprzyłem wszystkie nuty. Miałem to gdzieś i chciałem mu to powiedzieć, przy okazji wspominając, że dzisiejszego dnia nie byłem sobą, ale to kompletnie go nie obchodziło. Kiedy próba dobiegła końca i każdy z chłopaków odkładał sprzęt na miejsce, drzwi od sali otworzyły się, a na samo usłyszenie jej głosu coś mną wzdrygnęło. 

— Przepraszam, myślałam, że nikogo nie ma — odezwała się nieśmiało.

— Nie, nie, wszystko w porządku, właśnie kończymy. Wejdź, Alanno, teraz twoja kolej — powiedział pan Harrison, zachęcająco zapraszając Clooney do środka. 

Nie umiałem opisać emocji, które doprowadzały mój organizm do prawdziwej katastrofy; najpierw tłukłem się z paraliżującym strachem i otępiającym lękiem przez pół dnia, a teraz na dodatek czułem przypływ cholernej z a z d r o ś c i. Nie mogłem znieść myśli, że Alanna swoją próbę przeprowadzała w towarzystwie Jima, pieprzonego, Harrisona. No nie mogłem, po prostu nie mogłem z tym normalnie żyć. Już wolałem, żeby nie występowała w żadnym konkursie, ale to było bardzo egoistyczne z mojej strony; cóż mogłem poradzić, że tak myślałem, bo nie chciałem, żeby moja Alanna była w obecności tego zasranego lowelasa. 

Więc na dodatek ta kolejna rzecz trafiła prosto w moje naruszone serce. Naburmuszony jak dziecko, odłożyłem gitarę na miejsce i zabrałem plecak, kierując się do wyjścia. Alanny wzrok odwrócił się w moją stronę, a kiedy tak utkwiła we mnie swoje piękne, baśniowe spojrzenie, momentalnie poczułem na całym ciele rozlewające gorąco i spokój. Policzki automatycznie nabrały rumieńców, a brzuch zawirował od motylków. Pewnie wyglądałem jak największa oferma na świecie, ale nie umiałem przed nią zgrywać prawdziwego mężczyzny. Nie umiałem też zignorować jej i zatrzymawszy się na przeciwko, stałem tak przez chwilę w ciszy, a ona zawstydzała się gorzej ode mnie. Wpatrywałem się w jej oczy i odnajdywałem w nich największe ukojenie, jakiego potrzebowałem.

— Sebastian? — zapytała, kompletnie speszona. Ocknąłem się, nabierając głębokiego oddechu.

— Tak? — rzuciłem rozemocjonowany, zapominając się, że dookoła nas byli chłopaki z mojej grupy i niedaleko stał pan Harrison. Przelotnie obejrzałem się za mężczyzną, który chował do torby naszą kompozycję, i zmarszczyłem brwi, wpadając na głupkowaty pomysł. 

— Wszystko w porządku? — zapytała, ze zmartwieniem przyglądając się mojej twarzy. Nie wiem czemu, ale bardzo lubiłem, jak zauważała, kiedy nie byłem sobą i zwracała na to uwagę. 

— Tak, wszystko w porządku — skłamałem. Szczerze, to miałem ochotę wykrzyczeć ,,KURWA, NIE!'' i opowiedzieć jej moje wszystkie zmartwienia; opowiedzieć, jak wjebałem się w gówno i tak łatwo nie mogę z niego wyjść; opowiedzieć, że zaczynałem czuć się najmniejszym człowiekiem na ziemi, nie mogąc poradzić sobie z ogromnością tego świata; opowiedzieć, że nie radziłem sobie z decyzjami; opowiedzieć, jak bardzo pragnąłem wykrzyczeć wszystkim, że była najlepszą i najwspanialszą dziewczyną numer jeden. Moją dziewczyną numer jeden. — Wszystko w porządku — dodałem półgłosem, na co zmarszczyła lekko brwi, zauważając po mnie zagubienie

— Nie, nie mówisz mi prawdy — powiedziała zdecydowanym tonem, ku zaskoczeniu chwytając mnie troskliwie za rękę. Poczułem uścisk w żołądku, a ciało spiorunowało jakby łukiem kupidyna. — Co się dzieję, Sebastian? — zapytała, przysuwając się bliżej mnie.

Nabrałem głębokiego oddechu, przez chwilę zapominając o rzeczywistości. 

Była czuła jak Miłość

— Muszę iść, Alanna — rzuciłem jednym tchem, wymijając ją bez spojrzenia w oczy. 

Ale zatrzymałem się i odwróciłem, wyrównując kontakt wzrokowy. Była zmieszana i zmartwiona, a jej zmartwienie przypominało mi zmartwienie najważniejszej kobiety w moim życiu, jaką była moja mama. Alanna patrzyła na mnie, jakbym miał ją opuścić na dobre i już więcej nie wrócić. Bez słowa podszedłem do niej i ująłem jej ciepłe policzki w swoje dłonie, obdarowując usta namiętnym pocałunkiem. Była słodka jak miód, delikatna jak piórko. Ubóstwiałem taplać się w pożądaniu jej, nie mając go nigdy dosyć. 

— Odezwę się potem, cześć — wyszeptałem w jej wargi, ostatni raz całując je przed wyjściem. Alanna oddała z czułością pocałunek, ledwo pozwalając mi odejść. Nie obchodziło mnie to, że patrzyła na nas część chłopaków z grupy, a przede wszystkim pan Harrison. Tak naprawdę, to jego wzroku na nas potrzebowałem najbardziej, bo chciałem pokazać, że Alanna była moja

Wyszedłem, czując na ustach jej smak i odwagę. Nagle przepełniała mnie tak duża pewność siebie i arogancja, że żaden inny człowiek nie był w stanie tego zepsuć. 

A przynajmniej tak się czułem.

~*~

Byłem umówiony z Adamem przy moim samochodzie, ale tylko z Adamem, a zastałem go z Lloydem i Eliotem. Z jednej strony nie zdziwiło mnie to, że chłopaki zjawili się z Lutcherem, no bo w końcu jechaliśmy do naszych starych, dobrych kumpli, ale tak jakoś wolałem załatwić tę sprawę szybko, bo za każdym razem, kiedy odwiedzaliśmy chłopaków na mieście, to takie spotkania kończyły się piwem albo wódką. Poziom irytacji wzrastał coraz bardziej. 

Pojechaliśmy w stronę Queens, gdzie Eddie mieszkał ze swoją dziewczyną, Sophie. Kiedy zjawiliśmy się w jego domu, na wejściu powitali nas z zimnym piwem – o rany, tylko tego brakowało i to jeszcze na samym początku! Lloyd skakał z radości, planując już zakupy czystej, a ja pragnąłem stąd wyjść tak szybko, jak tylko się pojawiłem. 

Głośna muzyka czarnego hip-hopu dochodząca z głośników poprawiała mi humor. W salonie, do którego przeszliśmy, zastaliśmy naszych dwóch kolejnych znajomych, Jamesa i Philipa. Poczułem się jak za dawnych czasów, kiedy wszyscy trzymaliśmy razem i tworzyliśmy dużą paczkę dzieciaków, ale odkąd Eddie, James i Philip skończyli szkołę, to trochę zdystansowaliśmy się do siebie i teraz, to już tak naprawdę tworzyliśmy dwie oddzielne grupy. Trochę szkoda, ale co poradzić, jak życie ciągle się zmienia.

Kiedy usiadłem na kanapie, Sophie podeszła z tacką skręconych jointów i poczęstowała każdego z nas. O Boże, poczułem się jak w niebie, dosłownie. Starzy kumple, dobra muzyka, joint w dłoni i zajebista atmosfera – totalnie rozluźniłem spięte mięśnie i umysł, wpadając w oparcie kanapy tak, jakbym wpadł w chmury i podróżował wśród nich, wysoko nad ziemią. Gdy zaciągnąłem się pierwszym buchem marihuany, jeszcze bardziej oderwałem się od rzeczywistości. 

Wszyscy piliśmy piwo i paliliśmy skręty, a chłopaki opowiadali o starych czasach i śmiali się na całego. W międzyczasie zrobiłem szybką transakcję z Eddiem, po czym stałem się nieobecny i milczący. Siedziałem na uboczu, z zaciekawieniem lustrując gustownie urządzony dom Eddiego i Sophie, by ostatecznie zatrzymać się właśnie na tej dwójce. Obserwowałem, jak gospodarze siedzieli wspólnie na fotelu; dziewczyna wtulona w Eddiego jak małpka, a chłopak trzymający ją blisko siebie, jakby trzymał najcenniejszy skarb zdobyty w swoim życiu. Byłem tym oczarowany – ich domem i publiczną miłością. Nie wstydzili się niczego, a wręcz okazywali czułość bez skrępowania. Z każdą chwilą czułem, że zaczynałem im zazdrościć, bo tak samo pragnąłem tego z moją Alanną.

Moje myśli obrały kierunek marzeń. Tak słodkich i niewinnych wyobrażeń, że wolałbym, by o nich nikt nie wiedział. Zaczynałem zastanawiać się jakby to było, gdybym mieszkał z Alanną – w naszym domu byłoby mnóstwo kwiatów, a w szczególności białych tulipanów, zwierząt, moich rysunków oprawionych w ramkę i jej poezji. Byłby ogromny fortepian, żeby Alanna mogła na nim grać, a gdyby nie chciała, to z głośników porozstawianych we wszystkich pomieszczeniach grałaby moja muzyka. Wybudowałbym jej specjalny pokój, który mogłaby urządzić na biuro do projektów ubrań, i kupiłbym jej maszynę do szycia. Na pewno by się ucieszyła. Robiłbym jej śniadania do łóżka i dbał o nią jak o Królewnę. Kiedy bylibyśmy sami, to rozbierałbym ją do naga, malował na płótnie ciało, a później to przepiękne, nagie ciało całował. Całowalibyśmy się absolutnie wszędzie; każdy centymetr domu byłby wypełniony naszą gorącą namiętnością. Kochalibyśmy się na meblach i na ziemi; każdy centymetr domu byłby wypełniony naszą miłością. Sprawiłbym, że przy mnie byłaby najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. 

O Boże, tak bardzo rozmarzałem się w myślach i nakręcałem na wspólną przyszłość, że wyciągnąłem telefon i wszedłem w wyszukiwarkę, wyszukując domu na sprzedaż.

— Hej, Adam, jak tam twoja kuzynka? Wszystko z nią w porządku? Trzyma się? — usłyszałem Jamesa, który zagadywał siedzącego obok mnie Lutchera. Wytężyłem słuch niczym pies, tak jakoś podsłuchując tę rozmowę. Byłem po prostu ciekaw, dlaczego James pytał o Alanne – może mu się spodobała? A gdzie tam, niemożliwe.

— Śmiga jak pojebana — odpowiedział, po czym oboje wybuchli śmiechem. — A co?

— Pytam, bo pamiętam ją z klubu. Ktoś musiał jej nieźle przypierdolić wtedy butlą, co? 

— To pierdolony terminator, tego nie zniszczysz — pomyślałem w rozbawieniu.

Dopiero po jakimś czasie, kiedy czułem na sobie czyiś przeszywający wzrok, zorientowałem się, że powiedziałem to na głos. O cholera, tym bardziej wpadłem w śmiech, a oni byli zdezorientowani, jednak po chwili zaśmiali się razem ze mną. 

— Mogę zdawać sobie sprawę, że jest ostra, ale takiego komentarza się nie spodziewałem — zaśmiał się James, spoglądając przyjaźnie na Adama, to na mnie.

Zmarszczyłem brwi, odwracając spojrzenie w jego stronę. Zaraz, zaraz, co to znaczy ''ostra'', na dodatek z jego ust? Po słowach naszego dobrego kumpla poczułem na sobie wzrok Lutchera, który – a przynajmniej tak mi się wydawało – jakby zorientował się, że to zdanie mnie rozdrażniło. 

— Co masz na myśli ''ostra'', James? — zapytałem, poważnie zaciekawiony jego wypowiedzią. Zaciągnąłem się mocniej jointem, po czym przygasiłem niedopałek w popielniczce na szklanym stoliku i odwróciłem spojrzenie na siedzącego na przeciw Jamesa. Zdawało mi się, że koleś się speszył.

— Dobra, chłopaki, to my spadamy! — odezwał się z lekkim zmieszaniem Adam, wstając na równe nogi. Lloyd wyjęczał ze smutnym wyrazem twarzy ''co, tak szybkooo?'', a ja złapałem najlepszego przyjaciela za rękę i pociągnąłem z powrotem na kanapę. — Wyluzuj stary, kurwa — warknął szeptem do mojego ucha, chwytając mnie za ramię niczym matka rozbudzone dziecko, które nie chce się uspokoić. 

— Jestem, kurwa, spokojny jak Anioł, przysięgam — wyrzuciłem z siebie, posyłając Adamowi łobuzerski uśmiech. James patrzył na nas, nie wiedząc, jak się zachować i co powiedzieć. — No, to jak z tą ostrością, co? — zapytałem.

— Wolałbym nie zdradzać, co chodzi mi po głowie — odpowiedział i zaśmiał się, spoglądając na Lutchera. James upił dużego łyka piwa i skinął na kędzierzawego, dodając po chwili: — W końcu to jego kuzynka, więc nie chcę mieć problemów.

Zesztywniałem w ułamku sekundy, zastanawiając się, czy to, co powiedział, było tym, co zrozumiałem. O mój Boże, tak jakoś dziwnie zrobiło mi się źle i miałem ochotę zwymiotować. Adam powiedział coś do wszystkich i wstał, chwytając mnie za fraki i podciągnąwszy w górę, skierował prosto do wyjścia; przez nagły szum w uszach, któremu towarzyszyło miliony brudnych myśli, nie ogarniałem przez jakiś czas, co się dookoła mnie działo. Pamiętam, że upiłem duży łyk mocno chmielowego piwa, a potem zobaczyłem przed sobą załamaną twarz Eliota i Lloyda.

— Gdzie wy idziecie? — zapytał Carter, przygnębiony, i rzucił nam spojrzenie pełne smutku.

— Zostawiacie nas? — dodał McCartney, spoglądając naprzemiennie na mnie i Adama. 

Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Czas naglił; musieliśmy już zbierać dupy i jechać na harem, a to było czterdzieści minut drogi stąd. Chłopaki byli tak przybici, że widok ich jakoś tak dziwnie dołował. Spojrzałem na Adama, to przelotnie odwróciłem się jeszcze raz na Jamesa, który siedział na fotelu, śmiał się głośno i pił piwo. Było mi nieprzyjemnie na żołądku, i jakoś tak nawet psychicznie, kiedy zdawałem sobie sprawę, o czym on mógł myśleć na temat Alanny. 

— Musimy lecieć, chłopaki — odezwał się Lutcher, wzdychając głęboko. — Sebastian zapomniał o... Zapomniał o... Cholera, o czym ty zapomniałeś? — zapytał mnie, rzucając w moją stronę znaczące spojrzenie. Przez chwilę nie odzywałem się, lecz kiedy poczułem nacisk topornego buta na stopie, w końcu wykrztusiłem z siebie: 

— A, tak, przypomniałem sobie o wizycie kontrolnej w szpitalu! Wiecie, ten wypadek, lekka amnezja i takie tam — skłamałem, a Lutcher widocznie odetchnął z ulgą, że tak sprawnie wywinęliśmy się z sytuacji. 

Łyknęli to z łatwością i nic więcej nie trzeba było dopowiadać. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, a kiedy wyszliśmy i znaleźliśmy się w moim samochodzie, na chwilę powstrzymałem się od uruchomienia silnika, rzucając Adamowi pełne niezrozumienia spojrzenie.

— Stary! — odwróciłem się do niego. — Jak mogłeś to tak spokojnie słuchać?! Nie obchodziło cię to, co wygadywał James?! — nie dowierzałem jego obojętności względem własnej kuzynki, którą tak świńsko komentował nasz kumpel. 

— Wiesz co, masz rację: nie obchodzi mnie to, bo na głowie mam ważniejsze sprawy! — odpowiedział i zdjąwszy okulary, zaczął przecierać brudne szkiełka. — Poza tym, stary, z choinki się urwałeś? Myślisz, że on jedyny w jakiś dwuznaczny sposób myślał o Alannie? Kurczę, ja już myślałem, że będzie trzeba cię odciągać od niego, co jest z tobą? Rzucać się na kumpla przez taką głupotę? — zapytał.

— Hej, nie rzuciłem się na niego, to po pierwsze! — poprawiłem go, wskazując na niego palcem. Adam zaśmiał się pod nosem, jakby go ta sytuacja bawiła, a w szczególności moje emocjonalne uniesienie. Zarumieniłem się, przez chwilę nic nie mówiąc, jednak w końcu dodałem: — A po drugie, to... to... — ledwo wykrztusiłem, bo jednocześnie nie mogłem pojąć, jak on mógł mieć to gdzieś. — Jak możesz to olewać, to twoja kuzynka! A gdyby ktoś tak myślał o Amandzie? 

— To co? Cieszyłbym się, że jest atrakcyjną kobietą w oczach innych mężczyzn. Wiadomo, że nie chciałbym słyszeć o szczegółach, ale przecież... Cholera, czy my musimy o tym rozmawiać? Nawet nie jesteśmy w związku, więc nie mogę postawić się w takiej sytuacji — wymamrotał, po czym założył z powrotem okulary i odwrócił spojrzenie w stronę okna. 

— Ale podoba ci się Andy, prawda? Zawsze ci się podobała, tak? Chyba jakieś wyobrażenia na jej temat miałeś? — powiedziałem, trochę schodząc z nadmiaru emocji. — Przestałeś mi już o niej gadać — dodałem ciszej. Od kilku tygodni zauważyłem, że Adam w ogóle nie wspominał o Amandzie i nie mogłem zrozumieć, czy krył się za tym jakiś głębszy sens, czy po prostu on doszedł do wniosku, że nie miał żadnych szans i odpuścił. Naprawdę nie wiedziałem, dlaczego tak milczał i powoli mnie to niepokoiło.

 — Tak, bo już nudzi mnie gadanie wkoło o tym samym — rzucił, nagle rozdrażniony tym tematem. Zmarszczyłem brwi, nie ukrywając, że się takiej reakcji z jego strony nie spodziewałem. — A poza tym, to skąd się bierze u ciebie taka agresywna postawa wobec innych, kiedy ktoś wspomina o Alannie? — zapytał, w moim odczuciu, jakby chciał odbić piłeczkę. 

— Dlaczego nie chcesz rozmawiać o Amandzie? — zapytałem go, a mój głos trochę spoważniał; niekontrolowanie, choć nie miałem zamiaru się poprawić. Adam spojrzał na mnie, marszcząc brwi. 

— A dlaczego tak wściekasz się, kiedy ktoś gada o Alannie? — zaczął się denerwować, nie odpowiadając na moje pytania. 

— Dobrze wiesz, że mi się podoba — powiedziałem bez wahania, nabierając głębokiego oddechu. Na usta cisnęły się słowa, których jednak nie miałem odwagi wykrzyczeć, choć pragnąłem mu wreszcie opowiedzieć, jaką cudowną, wspaniałą i pełną namiętności jest jego kuzynka. — I ty chyba nie masz do tego problemu, co? — wspomniałem mu jego postawę. 

— Owszem, nie mam — odpowiedział poważnym tonem, spoglądając prosto w moje oczy. Przez chwilę milczeliśmy, a w tle było słychać tylko nasze nierównomierne oddechy. Powoli denerwowałem się i dobrze wiedziałem, że tym napędem do tego był mój najlepszy przyjaciel. — Ale od kilku tygodni zachowujesz się tak, jakbyś bzykał Alannę za moimi plecami, wiesz? — rzucił, szokując mnie wypowiedzią.

Umilkłem, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Totalnie mnie zgasił i ciężko było mi udawać, że było inaczej. Wraz z nerwami zalała mnie lekka panika; bałem się, że zacznie drążyć temat przez moje milczenie, a wtedy co mógłbym mu powiedzieć? ,,Tak, byliśmy i jesteśmy blisko siebie od początku znajomości, i przez cały ten czas cię okłamywałem'' – nawet ciężko było mi o tym myśleć, a co dopiero pozwolić, żeby to przeszło przez moje gardło. Nabrałem głębokiego oddechu, chcąc już coś wykrztusić, jednak Adam wyprzedził mnie z kolejną wypowiedzią, tym samym nieświadomie ratując mi moją spaloną dupę:

— Nie ma co pierdolić o głupotach, jedź już — rzucił, urywając temat. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem, przelotnie oglądając się za przyjacielem. — Nie mam humoru i przysięgam, że jeśli ten Franky albo Kosa mnie wkurwią, to ich rozwalę, przysięgam — ostrzegł zdecydowanym głosem, choć oboje dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że żaden z nas nie był w stanie im niczego zrobić.

~*~

Gdy półmrok przysłaniał obraz, a na niebie znikały ostatnie promyki światła, harem stawał się jeszcze bardziej niebezpieczny. Zaparkowałem samochód w tym samym miejscu co poprzednio, i wysiadłem, zerkając na najlepszego przyjaciela; Adam nie musiał mi mówić, jak bardzo był zestresowany, bo jego wyraz twarzy aż krzyczał, że najchętniej znalazłby się w ciepłym domu pod kołdrą. Jeszcze niedawno wygrażał się, jakby to rozwalił gangsterów, a kiedy zbliżaliśmy się do odpowiedniego mieszkania, nie pisnął ani słowa. I wcale mu się nie dziwiłem, bo gdy przez większość czasu przepełniała mnie odwaga po pocałunku Alanny, tak ulotniła się ona w mgnieniu oka, kiedy zajechaliśmy do okolicy. 

Drżałem, odczuwając dziwny niepokój w całym ciele. Mógłbym śmiało stwierdzić, że czułem się gorzej niż za pierwszym razem, a wtedy to był prawdziwy rollercoaster potwornych emocji. Nie wiem, dlaczego tak bardzo czułem się źle. Może temu, że wolałbym od tego uciec i trzymać się z daleka, a jednak ciągle pakowałem się w kłopoty. Wchodząc po stopniach schodów, które jeszcze nie tak dawno sprawiały mi tyle problemów, nie odczuwałem zbyt dużej różnicy, aczkolwiek byłem prawie trzeźwy (nie licząc spalonego jointa u Eddiego). Kiedy zerkałem na Adama, chłopak był tak blady i niewyraźny, że bałem się, że zaraz mi tu zejdzie na zawał.

— Wszystko w porządku? — zapytałem, odwróciwszy się do niego. Nawet się nie zatrzymał, a twardo szedł przed siebie.

— Nie — burknął pod nosem — Chodź, chcę mieć to, kurwa, za sobą jak najszybciej — powiedział, wymijając mnie. 

— Hej — zatrzymałem go. Adam odwrócił się w moją stronę, widocznie poddenerwowany. — Nie będzie tak źle, wyluzuj — oznajmiłem, wówczas czując się jeszcze gorzej niż poprzednio. Nie wiem, chciałem go jakoś pocieszyć i wesprzeć, bo wyglądał bardzo marnie, ale jak ja mogłem to zrobić, skoro wyglądałem tak samo? — Wyluzuj — dodałem półgłosem, zmuszając się do uśmiechu. 

On również odpowiedział mi niemrawym uśmiechem. Nabrawszy głęboki oddech, w końcu zatrzymaliśmy się przed mieszkaniem numer dwadzieścia sześć, wokół słysząc hałas głośnej muzyki, rozmów i czyichś krzyków. Spojrzałem na Adam, przez chwilę wahając się przed zapukaniem do drzwi. Nagle ogarnęło mnie zdrętwienie, przez które nie umiałem niczego zrobić; jakbym stracił ręce i nogi, i nie mógł się ruszyć. Byłem sztywny jak kłoda, ledwo pozwalając sobie na oblizanie spierzchniętych warg i przełknięcie śliny przez obolałe gardło. Lutcher odwrócił się do mnie i lękliwie wyrównał kontakt wzrokowy. Tymczasem jego spojrzenie aż krzyczało, żebyśmy się wycofali, a ja momentalnie przypomniałem sobie, że to wszystko przez niego – to on nas w to władował, a teraz chciał zrezygnować? Przecież to on chciał wejść do tego z powrotem, a teraz tchórzył? Pieprzony Adam!

— Co się srasz, co? — zapytałem z irytacją w głosie, kipiąc z nerwów i stresu. — Jeszcze niedawno byłeś taki pewny siebie, a teraz co? — powiedziałem. Sam nie wiem, dlaczego tak zacząłem o tym mówić. Chyba denerwowałem się, że dotychczas był takim cwaniakiem, a kiedy doszło co do czego, to trząsł portkami. I może dlatego, że to właśnie przez niego w tym tkwiliśmy.

— Powaliło cię, człowieku? — nie dowierzał mojej postawie, zbliżając się do mnie. Zmarszczył brwi, oddychając nerwowo. — Poprzednio cię tak wspierałem, przecież jesteśmy w tym razem, a ty, skurwysynie, masz zamiar się ze mnie nabijać? — zapytał, wytrącony z równowagi. 

Cholera, miał rację. 

Adam wpienił się i to na maksa, a kiedy był wpieniony, to automatycznie ulatniały się z niego wszystkie inne emocje. Od razu pożałowałem, że to powiedziałem. Rany, naprawdę nie wiem, dlaczego tak palnąłem! Chyba te nerwy, ta frustracja i stres spowodowały, że chciałem się na kimś wyżyć, a tym kimś był właśnie mój najlepszy przyjaciel. Nabrałem głębokiego oddechu, chcąc już coś powiedzieć, ale gdy moje usta lekko się otworzyły, tak jednocześnie otworzyły się drzwi numer dwadzieścia sześć. Ręka automatycznie ze strachu zacisnęła się na pasku plecaka. 

— Cześć, chłopaki, dobrze was widzieć — przywitał się Franky, którego głęboki i cwaniacki głos spiorunował mnie dreszczem. Adam przelotnie obrócił się za mną, a jego wyraz twarzy był tak napięty, że naprawdę zaczynałem myśleć, co by się stało, gdyby któryś z gangsterów go wkurwił. — Wejdźcie — powiedział mężczyzna, nagle poważniejąc w tonie. Wpuścił nas do środka, a kiedy zamknął za naszymi plecami drzwi, dźwięk ten przyprawił mnie o kolejną falę stresu. Poczułem, jak żołądek zacisnął się boleśnie, na długo nie rozluźniając spiętych węzłów. 

Od razu w moje oczy rzucił się Kosa w kuchni. Stał przy blacie, tyłem odwrócony do nas, i czymś się zajmował, lecz czym, to nie umiałem dostrzec. Franky skierował się do tamtego pomieszczenia, a my zaraz za nim. Adam wydawał się nagle przepełniony odwagą; kroczył za mężczyzną z uniesioną głową i pewnością siebie, jakby w ich towarzystwie czuł się jak wśród swoich, a ja czułem się jak obłąkana owieczka. Z miłą chęcią rzuciłbym im towar na stół, wziął za niego pieniądze i spieprzył jak najszybciej, ale wiedziałem, że tak łatwo to nie mogło pójść. Franky zatrzymał się przy bracie, krzyżując umięśnione ramiona na szerokiej klatce piersiowej, Lutcher stanął przy lodówce obok mnie, kiedy ja usiadłem na krześle przy stole. 

— Patrz, Kosa, kto nas odwiedził z Silverem — odezwał się Franky, unosząc cwanie kąciki ust. Drugi mężczyzna obrócił się, w ręku trzymając lśniącą, metalową tackę z czterema idealnymi kreskami. Przełknąłem ślinę, obracając się za Adamem, który obserwował narkotyk. — Nasz mały Rudzielec! — parsknął prześmiewczo, nie spuszczając z oczu Lutchera.

No tak – kiedy byliśmy młodsi, to Adama włosy lekko przybierały rudawy odcień, przez co gangsterzy nadali mu przezwisko Rudy. Ależ Adam nie cierpiał tej ksywki. No, bo kto chciał być rudy? Przecież nikt nie chciał być rudy!

— Już nie taki rudy; mam piękne, złote, kręcone włosy! — odpowiedział mu z serdecznością Adam, żartobliwie przeczesując swoje kędzierzawe, bujne włosy. Wszyscy się zaśmiali, nawet ja, ale przeczuwałem, że Lutcher z przyjemnością wyjebałby lepę każdemu z nich. 

Kosa podszedł i położył tackę na stół. Momentalnie spanikowany, obróciłem się, spoglądając na tacę, w której dostrzegłem własne, lecz niewyraźne i rozmyte odbicie. Cztery, równo uformowane, dla każdego z nas kreski kokainy. Przełknąłem ślinę, nie wiedząc, o czym myśleć. Boże, czy to będzie powtórka z rozrywki? 

— To co, może na początek dla rozluźnienia? — zaproponował z uśmiechem Franky, zwijając dolara w rulon. Poczułem, jak moje serce przyspiesza, boleśnie i głośno uderzając w pierś. Zakręciło mi się w głowie, lecz dzielnie nie dawałem po sobie niczego rozpoznać, ale bałem się, że któryś z nich rozpozna po mnie przerażenie. 

Pierwszym, który podszedł do stołu i nachylił się nad białym proszkiem, był Kosa, odebrawszy od brata rulon. Zaraz po nim Franky wciągnął solidnie towar, po czym zacisnął na krótką chwilę skrzydełka nosa. Jego arogancja i pycha zawsze wydawała się być ogromna, jednak po kokainie jego ego wzrastało do tak dużych rozmiarów, że ziemia nie mogła unieść tej wielkości zadufania w sobie. Pieprzony Franky, ile bym dał, żeby wymazać z jego twarzy to cwaniactwo; ale prawda była taka, że jestem zwykłym szczylem i nie byłem w stanie niczego mu zrobić. 

Ale dałbym wiele, żeby przywalić mu w mordę.

Adam bez wahania przyjął rulon i podszedł do tacy, nachylając się nad kokainą. Przez chwilę miałem wrażenie, że czas spowolnił, a ja oglądam mojego najlepszego przyjaciela na dużym ekranie w kinie, na dodatek w 3D. Lutcher, jakby znał się na rzeczy i robił to co najmniej tysiąc razy, bezceremonialnie wciągnął proszek; zwinnie i szybko, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Byłem w szoku. Nie wciągał długi czas, a zrobił to teraz jak zawodowiec. Złapał się za piekący nos, poruszając nim we wszystkie strony, po czym, kiedy przyzwyczaił się do chwilowego bólu, rozluźnił spięte ciało i poprawił okulary, poklepując mnie po ramieniu. 

— Twoja kolej — powiedział cicho, pozwalając sobie na uśmiech. Adam nie skrywał się z momentalnym uniesieniem samooceny, nagle przybierając postawy kogoś, kto mógłby zdobyć świat w kilka godzin. Spojrzałem na przyjaciela, przez chwilę zawieszając się. Nie mogłem uwierzyć, jak łatwo mu to poszło i jak swobodnie wszedł w to jak w masło. Zbyt łatwo, zbyt swobodnie. Teraz mogłem otwarcie stwierdzić, że wyglądał jak tych dwoje aroganckich, chełpliwych gangsterów.

Ale tak właściwie, to miał wybór? 

Nie miał wyboru i ja też go nie miałem. 

Musieliśmy zgrywać kogoś, kim nie byliśmy. 

Chwyciłem rulon i nachyliłem się nad tacką, w której odbicie własnej twarzy przerażało mnie bardziej niż przyjście tu. Boże, co ja wyprawiałem. Dlaczego ja tak rujnowałem swoje życie. Niech ktoś mnie stąd zabierze, proszę. Mamo, ja chcę się zmienić. Alanna. Przymknąłem powieki i zatkałem jedną dziurkę, nachylając się nad kreską kokainy. Pomimo tego, że miałem zamknięte oczy, miałem wrażenie, że widzę z dokładnością to, co robię. Wciągnąłem szybko towar, po czym wyprostowałem się na krześle i złapałem za drażliwy nos, czując przeszywający go ból. Po gardle nieprzyjemnie spłynęła ciecz, lecz po chwili całe moje wnętrzności zdrętwiały i nie czułem już niczego, wówczas niepohamowanie zalała mnie błoga śmiałość, a w szczególności pewność siebie. 

Mogłem być kimś. 

Mogłem być Wszystkim.

— Wszystko w porządku, Silver? — zapytał Franky, a w jego głosie można było usłyszeć ten cynizm, którym często się posługiwał. Był wkurwiający i nie do zniesienia, ale teraz kompletnie się tym nie przejmowałem – szczerze, to miałem go w dupie i mógłby tak rozmawiać do mnie pół dnia, a ja nadal miałbym go gdzieś. — Ostatnio cię nieźle zmiotło, teraz wszystko jest okej? — powtórzył, nachylając się nade mną.

— Jasne — odpowiedziałem z uśmiechem, rozluźniając się na krześle; usiadłem wygodniej, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Kiedy spojrzałem na najlepszego przyjaciela, Adam był dumny jak paw. Teraz wyglądał jak największy skurwysyn na mieście: wysoki, umięśniony i odważny niczym Corleone. Nikt mu by nie podskoczył, nawet ci gangsterzy. W rzeczywistości pod tą maską narkotycznego uniesienia był mały jak mrówka i szarym, nic nie znaczącym człowiekiem we świecie. Wyciągnął z kieszeni jeansów paczkę papierosów i poczęstował mnie fajką, a ja z chęcią przyjąłem peta i włożyłem między wargi. — Dzięki — podziękowałem. Lutcher podpalił mi szluga, a następnie zapalił swojego i oparł się o lodówkę.

— Opowiadał ci Silver, jak nam odleciał? Właśnie tu, na tym krześle zmiotło gościa z planszy — śmiał się Franky, wyciągając swoją paczkę własnoręcznie skręconych papierosów bez ustnika. Kiedy zapalił, po zapachu rozpoznałem, że tytoń był zmieszany z marihuaną. Zaśmialiśmy się, a ku zaskoczeniu Kosa z nami. — A ty co, Rudzielcu? Chyba towar ci nieobcy? Co, Silver, poczęstowałeś przyjaciela prezentem? — zapytał, obserwując nas. 

— Coś tam było sypane — odpowiedziałem z uśmiechem, przelotnie oglądając się za Adamem...

— Adam, czy ty... — odezwałem się niepewnie, tym razem samemu urywając wypowiedź.

— Co jest? — zapytał bez emocji, nie odrywając spojrzenia od drogi.

— Czy ty przypadkiem... Nie chcesz tego po prostu spróbować? — rzuciłem, nie owijając w bawełnę.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem w swych niebieskich oczach, przez chwilę milcząc. Po jakimś czasie odpowiedział z nadzieją w głosie:

— A sypnąłbyś?

— Wolałbym nie, Adam... Nie, naprawdę nie, przepraszam. Trochę nie ufam temu, że dali nam w prezencie tyle gramów. Boję się, że to ma jakieś głębsze dno, dlatego wolę być ostrożny. Na razie nie, okej? — spojrzałem na przyjaciela.

— Jasne, masz rację. Nie wiadomo, czy to nie jakaś ich wkręta, rzeczywiście. Dobra, nie było tematu...


...Pozostaniemy na tym, że Adam był jebanym, zawodowym wciągaczem kresek, który za sobą strzelał tego setki razy. Całe szczęście oni w to uwierzyli i nie drążyli tematu dalej, a Franky – jak to on – zmieniał go jak skarpetki. 

— To co, Rudy, co u ciebie słychać? Zmieniłeś się przez te dwa lata, trochę urosłeś i zmężniałeś, wiesz? — stroił sobie żarty, ciągle używając tego swojego cynicznego akcentu. Lutcher w ogóle nie wytrącał się z równowagi, a przyznam, że bałem się jego zachowania po kokainie, która obrosła go tak w piórka, że gościu myślał, że mógł wszystko. 

— No, w końcu minęły dwa lata, to trzeba stać się mężczyzną, co? Ja z kolei pamiętam cię takiego samego, Franky — odpowiedział, zaciągając się papierosem. Pomrugałem powiekami i spojrzałem na przyjaciela, zastanawiając się, czy dobrze słyszałem jego wypowiedź i arogancki ton. O nie, Adam przesadzał, ten idiota pozwalał sobie na zbyt wiele! On nie mógł pozwolić sobie na żadne spoufalanie z nimi! — Tylko wydawałeś się mniej zmęczony na twarzy. Trudna ta robota? Dużo stresu was pochłania? — zapytał bezpośrednio, a ja właśnie miałem wrażenie, że zapadłem się pod ziemię. 

Ja pierdolę — powiedziałem w myślach, spuszczając głowę na własne buty. Zaciągnąłem się mocno papierosem, nawet nie chcąc patrzeć na wyraz twarzy Frankiego i Kosy. Cholera jasna, Adam pozwalał sobie na taką prywatę, na jaką nigdy wcześniej nie przeszliśmy, mimo że kiedyś spędzaliśmy z nimi więcej czasu. Usłyszałem, jak przez chwilę między nimi zapadła cisza, a z ust Frankiego przeszło ciche prychnięcie. Przeczuwałem też, że Franky spojrzał na brata. 

— Ciekawi cię nasza robota? — zapytał, nie ukrywając zaskoczenia. — A co, chciałbyś się wkręcić? Co, Silver? — zwrócił się w moją stronę. Jak na rozkaz zadarłem brodę w górę, spoglądając prosto na Frankiego. Przelotnie obejrzałem się za Kosą, który stał obok i obserwował naszą dwójkę w kompletnym milczeniu, krzyżując umięśnione ramiona na klatce piersiowej. Ten, to dopiero był pierdolony byk. — Chcielibyście się czegoś dowiedzieć? — zapytał z uśmiechem.

— Szczerze, to nie bardzo — odpowiedziałem, zaciągając się mocno papierosem.

— Jasne, czemu nie — odezwał się Adam w tym samym czasie. Franky parsknął z bratem, a ja zapragnąłem ukatrupić Lutchera.

— To co was interesuje, chłopaki, co? Sprzedaż kokainy, marihuany? W heroinę się nie bawimy, to największy syf. My chcemy ludzi, którzy do nas przyjdą, nie zajmujemy się selekcją naturalną — zaczął otwarcie opowiadać — Największy zysk jest z uzależnionych nastolatków, których można utrzymywać przy życiu, pamiętajcie o tym.

— Trochę brutalnie — powiedział Adam, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. 

— Taka rzeczywistość — wzruszył ramionami Franky, po czym skinął do brata. Kosa sięgnął do czarnej torby, którą pamiętam z poprzedniego spotkania, i wyjął papierową kopertę. Podszedł do mnie, wręczając mi – najprawdopodobniej – pieniądze, a ja prędko sięgnąłem do plecaka, wyciągając z niego dużą paczkę z towarem. Wymieniliśmy się, co z dokładnością obserwował Franky. Nawet nie chciałem liczyć przy nich pieniędzy – to byłaby zniewaga ich, a takich problemów nie chciałem stwarzać. — Wiecie, tak między nami, to wydajecie się dobrymi chłopakami. Niech was nie interesuje więcej niż tylko to, czym aktualnie się zajmujecie, jasne? — powiedział, w szczególności odczułem, że zwracał się do Adama. 

— Jasne — skinąłem od razu, zapinając plecak. Przetarłem rękawem bluzy katar, który nagle zaczął się zbierać. Cholera jasna, nienawidziłem tego. 

— A oprócz tego, to zajmujecie się czymś jeszcze? — zapytał Adam, paląc swobodnie papierosa. Od razu, kiedy tylko koleś zapytał, skarciłem go znaczącym wzrokiem, jednak Lutcher był teraz zbyt pewny siebie i arogancki, by słuchać kogokolwiek. Ja pierdolę, on nas wpakuje w kłopoty, przysięgam. 

— Kolego, nie zapominasz się? — rzucił Franky, którego głos nagle spoważniał.

Ja pierdolę.

Zesztywniałem na krześle, obserwując najpierw mężczyzn, a później zestrachanego Adama. O Boże, momentalnie zakręciło mi się w głowie i nawet kokaina nie umiała powstrzymać tych potwornych emocji. Frankiego spojrzenie stało się zupełnie inne niż dotychczas; bardziej groźne i ostrzegawcze, co wyczuł od razu Adam, dopiero teraz pokorniejąc. Kiedy zerkałem na Kosę, który stał ramię w ramię z bratem, dostrzegłem przedzierający się spod czarnej koszulki pistolet. Ja pierdolę, dlaczego ten Adam był taki głupi?! 

— Przepraszam, nie chciałem... — zaczął Lutcher, któremu szybko przerwał Franky:

— Spokojnie, ja tylko żartowałem — zaśmiał się, spoglądając z rozbawieniem na nasze twarze, które automatycznie odetchnęły z ulgą. Wypuściłem ciężko powietrze z ust, odczuwszy ich okropny nacisk w płucach. Boże, to było straszne – ta świadomość i emocje towarzyszące temu, kiedy jedno, nieodpowiednie słowo mogłoby srogo kosztować. Miałem ochotę rozszarpać Adama za jego niewyparzony język. — Coś wy tacy spięci, co? Kosa, sypnij no kolejną ścieżkę, przyda się komuś trochę rozluźnienia. 

Spojrzałem na przyjaciela, którego wzrok zetknął się z moim. Przerażało mnie to i domyślałem się, że Adam również nie był zadowolony wizją tracenia świadomości w towarzystwie dwóch gangsterów. A co, jeśli on znowu się zapomni i zacznie pleść głupoty, które tylko wpakują nas w jeszcze większe kłopoty? Po jednej kresce był do tego zdolny, a teraz wlatywała kolejna. Kosa wyciągnął z kieszeni czarnych jeansów małą, przeźroczystą folię, w której znajdował się biały proszek. Podszedł do stołu, a zapach jego mocnych, korzennych perfum zmieszanych z papierosami czułem najmocniej wśród zapachów dookoła. Mężczyzna sypnął kokainę na metalową tackę, po czym sięgnął do karty kredytowej i uformował dwa paski. Z trudem przełknąłem ślinę przez zdrętwiałe gardło, obserwując to z przerażeniem, którego jednocześnie nie chciałem po sobie dać rozpoznać. 

— Nie krępujcie się, śmiało — zachęcał Franky gestem ręki, kiedy Kosa wrócił na swoje miejsce, zatrzymując się obok brata. Przelotnie obejrzałem się za gnatem, który wystawał z jego koszulki. Adam podszedł, bez żadnego skrępowania nachylając się nad ścieżką białego proszku; wciągnął swoją kolejkę, nawet nie zatykając palcem drugiej dziurki nosa. Byłem zaskoczony, że tak sprawnie mu to wszystko szło, ale może za bardzo się nad tym zastanawiałem, dlaczego tak? Może był do tego zmuszony – udawać ważniaka przy kimś, kto za jedną pomyłkę mógłby go odstrzelić? 

Nagle wydarzyło się coś, czego na tym spotkaniu nie powinno mieć miejsca. Przede wszystkim na tym spotkaniu. Mój telefon zadzwonił, rozpraszając każdego dookoła. Momentalnie poczułem falę stresu, grzejąc się we własnym ciele jak w garnku. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, a nawet samemu sobie władować kulkę w łeb. Franky zmarszczył brwi i przelotnie obejrzał się za bratem, którego wyraz twarzy nie wydawał się być zadowolony faktem, iż ktoś do mnie dzwonił w takim momencie. Oboje byli zaniepokojeni, a ja przestraszony jak nigdy przedtem, mając wrażenie, że właśnie spojrzałem śmierci w oczy. 

— Kto to? — zapytał Franky, poważniejąc w głosie. 

Sięgnąłem do telefonu i spojrzałem na ekran, jeszcze bardziej drętwiejąc na krześle, które – w moim odczuciu – stało się miękkie i plastyczne, jakby chciało mnie wciągnąć do środka. 

Dzwoniła Alanna.

Nikt ważny — rzuciłem, poddenerwowany, i schowałem z powrotem dzwoniący telefon do kieszeni. Cały drżałem ze strachu, na dodatek nie mogąc opanować miliony myśli, które z mojej głowy robiły totalny armagedon. 

— Odbierz i daj na głośnik — nakazał Franky, którego ton nie przyjmował odmowy. 

Przełknąłem ślinę, przelotnie oglądając się za Adamem. Był blady jak ściana, a papieros w jego dłoni drżał. To była ostatnia rzecz na tym świecie, którą chciałem zrobić – rozmawiać z nią. Jednocześnie to była jedyna rzecz na tym świecie, którą pragnąłem robić – rozmawiać z nią. Na tę chwilę stała się dla mnie koszmarem, jednocześnie moje serce przyspieszyło nie tylko ze strachu i stresu, lecz namiętności. Chciałem ją rozszarpać, że władowała mnie w kłopoty, jednocześnie tak bardzo chciałem ją przytulić i pocałować, usłyszeć i poczuć. Wyciągnąłem komórkę i odebrałem, włączając tryb głośnomówiący. Franky zbliżył się do mnie, z uwagą słuchając rozmowy, jakby właśnie dzwonił ktoś podejrzany.

— Cześć — przywitałem się, cały w nerwach nie wiedząc nawet, jak miałem z nią rozmawiać. 

Lecz najgorsze było przede mną. Zdawałem sobie sprawę, że Alanna mogła być dla tych gangsterów mało ważna; w końcu pomyśleliby, że dzwoni do mnie zatroskana dziewczyna. Najgorsze było to, że obok mnie stał Adam i słuchał absolutnie w s z y s t k i e g o. To było potworne uczucie. Coś nie do opisania. Cały drżałem, modląc się, by nie powiedziała czegoś podejrzanego, czegoś jednoznacznego; czegoś, co wjebałoby mnie w największe bagno na świecie. Czułem się, jakbym właśnie stał na krawędzi być albo niebyć – czy kłamstwo pozostanie nadal kłamstwem, czy w końcu ujrzy światło dzienne. Od tego zależała moja przyjaźń z Adamem, na którą wpływ miała teraz tylko Alanna. 

— Cześć! — przywitała się głośno i serdecznie, a ja przymknąłem na krótką chwilę oczy, nawet nie chcąc spojrzeć w stronę Adama. Byłem pewien, że po usłyszeniu głosu własnej kuzynki, był tą rozmową zaciekawiony bardziej niż Franky i Kosa. — Mam nowy telefon, z mamą byłam w salonie. Co u ciebie, jak się czujesz? — zapytała.

— Wszystko w porządku — odpowiedziałem beznamiętnie, przeplatając w dłoni zwinięty banknot w rulon. Franky parsknął pod nosem, wsłuchując się w naszą rozmowę, lecz domyśliłem się, że zaczął się nabijać, co mnie tylko denerwowało. Przez jakiś moment między nami zapadła cisza; wydawało mi się, że Alanna oczekiwała trochę więcej. Wydawało mi się, że zraniłem ją moją obojętnością. Tak naprawdę pragnąłem wsiąść do samochodu i pojechać do niej, i rozmawiać do późnego wieczoru, przytulać się i całować.

— Tęsknie za tobą — odezwała się półgłosem.

W tym momencie poczułem, jak przeszywają mnie wnikliwie oczy najlepszego przyjaciela. Czułem, jak Adam wsłuchuje się w każde zdanie rozmowy, analizuje i przetwarza raz za razem, by potem skonfrontować ze mną każde słowo. A ja nie byłem w stanie na niego patrzeć, a co dopiero się wytłumaczyć. Nabrałem głębokiego oddechu, a następnie wypuściłem go długo i głośno. Franky ciągle się głupkowato uśmiechał, Kosa stał z założonymi rękoma bez wyrazu, a Adam tuż za moimi plecami odpalał trzeciego papierosa, nawet nie kończąc drugiego.

— Chciałabym się do ciebie przytulić — powiedziała cicho, a ja doskonale wyczułem w jej głosie tęsknotę. — Mogę do ciebie przyjść? 

— Odezwę się potem, cześć — rzuciłem, rozłączając się. 

Nastała głucha cisza wśród wszystkich. Franky patrzył na mnie z uśmieszkiem i o mało nie wybuchł śmiechem, Kosa kompletnie nie przejmował się sytuacją, a Lutcher? W moim umyśle i ciele był tak wielki chaos i syf, że nawet nie chciałem zastanawiać się, co robił mój najlepszy przyjaciel. Przejechałem językiem po spierzchniętej wardze, nerwowo wystukując zwiniętym dolarem w blat stołu, po czym bez zastanowienia nachyliłem się nad kreską kokainy i wciągnąłem szybkim oraz zwinnym ruchem cały proszek. Narkotyk w żaden sposób nie rozluźnił mnie, a tylko sprawił, że miałem ochotę stąd wyjść i wyżyć się na pierwszej, lepszej osobie, którą napotkałbym po drodze. Miałem ochotę roznieść całe miasto, a najlepiej świat. 

Byłem wściekły, ale dlaczego, to nie wiedziałem.

— O kurde, Silver, nie chwaliłeś się dupą! — odezwał się w końcu Franky, przerywając krępującą ciszę. 

Poprawiłem się na krześle, usadawiając wygodniej na twardym siedzeniu. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej i spojrzałem na mężczyznę, lecz mój wzrok w żadnym aspekcie nie przypominał przyjaznego wzroku. Byłem tak wściekły, że nie panowałem nad zachowaniem, jakie powinno obowiązywać przed gangsterami. Miałem totalnie wszystko gdzieś, wówczas nadal bałem się spojrzeć w stronę najlepszego przyjaciela; jego reakcja stała się dla mnie większym przerażeniem, aniżeli niezadowolenie Frankiego i Kosy moją arogancją. Cały drżałem, lecz odczuwałem w tym tak duże zdenerwowanie, że roznosiło mnie na wszystkie strony i pragnąłem wyżyć się na kimkolwiek.

— Kto to taki, opowiadaj! — powiedział z zachwytem i chwycił za drugie krzesło, zasiadając przodem w stronę oparcia, na które oparł ręce. — Niezła laleczka, co? Dymane już coś było?

— Idę się wyszczać — odezwał się Adam, wychodząc z kuchni. Obejrzałem się za najlepszym przyjacielem, przecierając ręką cieknący katar z nosa. Myślałem tylko o tym, jak bardzo miałem przejebane u niego. Myślałem tylko o tym, jak bardzo.

— To bardzo dobra dziewczyna, Franky, wolałbym o niej nie mówić — odpowiedziałem dość stanowczym głosem, wciąż przeplatając w palcach rulon. 

— W takim razie zwracam honor — odparł szarmancko z uśmiechem, wystawiając ręce w geście obronnym. — Jeśli jest dobrą dziewczyną, to nie sprawiaj jej kłopotów, młody, pamiętaj o tym — pouczył, wstając z krzesła, które następnie odłożył z powrotem na miejsce. — Szanuj trzy najważniejsze kobiety w swoim życiu: matkę, siostrę i swoją kobietę — powiedział, spoglądając uważnie w moje oczy. Franky może był największym bucem, cwaniakiem i zadufanym chujem, ale czasami potrafił przekazać coś fajnego, co można było wziąć głęboko do serca.

— Franky, musimy lecieć — odezwał się Kosa, który dotychczas przez całe spotkanie milczał. Spojrzałem na barczystego mężczyznę, zauważając, jak chował telefon do kieszeni. W międzyczasie do kuchni wrócił Adam, który w ustach miał świeżo odpalonego, czwartego papierosa. 

— Dobra, chłopaki, miło było, ale czas ucieka — powiedział na pożegnanie Franky, wkładając między wargi swojego szluga. Wstałem, zabierając z podłogi plecak i kiedy zadarłem podbródek w górę, napotkałem Adama, wyrównując z nim kontakt wzrokowy.

Jego niebieskie spojrzenie było tak beznamiętne, że przez chwilę zastanawiałem się, czy był to mój najlepszy przyjaciel, czy obcy dla mnie człowiek. Przeczuwałem, że czekało mnie jeszcze gorsze spotkanie niż te, które już przysporzyło mi tyle stresu i lęku z gangsterami. I najgorsze było to, że to spotkanie było z Adamem. Byłem poddenerwowany, nie wiedząc, czego się spodziewać po nim; jego wzrok był tak groźny, że ewidentnie musiałem się mieć na baczności. Problemem było to, że sam miałem ochotę kogoś roznieść i bałem się, że po wyjściu z tego mieszkania będzie tylko kwestią czasu, kiedy wybuchnę. 

— Dobrze was było widzieć, chłopaki, trzymajcie się i do następnego — Franky odprowadził nas do drzwi, dodając przed naszym wyjściem: — Aha, Silver, zapomniałbym: taki tam mały prezent, wiesz, o co chodzi — powiedział i mrugnął powieką w moim kierunku. 

Po pożegnaniu i zrozumiawszy, o co mu chodziło, wyszliśmy z mieszkania, a trzask potężnych drzwi za moimi plecami sprawił, że znalazłem się w kolejnym bajzlu. W moim odczuciu – największym, w jakim dotychczas mogłem się znaleźć. Zaszumiało mi w uszach, gorąco wzrosło do wulkanicznych stopni, a żołądek wywrócił się do góry nogami. Złapałem mocno paski plecaka, zacisnąłem na nich ręce niczym klamry i ignorując Lutchera, zszedłem po schodach, twardo stąpając po stopniach. Nie minęła chwila, a za sobą słyszałem jego awanturniczy głos, który w mojej głowie obijał się echem przez całą drogę w bloku. 

— Co to, kurwa, miało znaczyć, Sebastian?!

— Co to, kurwa, znaczy, że ona do ciebie wpadnie?!

— Co ty wyprawiasz z Alanną za moimi plecami, co?!

— Halo, mówię coś do ciebie!

— Odpowiedz mi, co się między wami dzieje?!

— Sebastian, czy ty coś przede mną ukrywasz?!

— Co to, kurwa mać, miało być: ,,tęsknie za tobą''?!

— HALO, MÓWIĘ COŚ DO CIEBIE!

Odwróciłem się, zatrzymawszy się zaraz przy samochodzie. Adam stał przede mną, ciężko dysząc z nerwów i targających go emocji. W ciemnościach, jakie ogarnęły całe miasto, prószył ze spokojem śnieg, a gdzieniegdzie biały puch zdobił panoramę dookoła. Spojrzałem w oczy najlepszemu przyjacielowi, który nie odrywał ode mnie swej wściekłości. 

— Co to miało znaczyć, co?! — powtórzył. 

— Chcesz wiedzieć? — zapytałem, nie wytrzymując. — CHCESZ WIEDZIEĆ?! — wybuchłem, nie mogąc opanować przypływu złości. 

— TAK, CHCĘ WIEDZIEĆ! — wydarł się.

— Pokochałem ją! — wykrzyczałem mu prosto w twarz. 











pokochałem ją













— Pokochałem Alannę od momentu, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem! — wyrzuciłem z siebie, dostrzegając jego zaszokowanie. Adam cofnął się o krok, marszcząc z niedowierzaniem brwi. — Wiesz, dlaczego to ukrywałem, WIESZ, DLACZEGO TO, KURWA, UKRYWAŁEM?! — wydarłem się, czując przypływające łzy pod powiekami. Nie mogłem opanować rozpaczy, jaka wstąpiła we mnie momentalnie po zdobyciu się na takie wyznanie. — Bo... Bo ty... 

I kiedy próbowałem ubrać w słowa, dlaczego ukrywałem się z moimi uczuciami do Alanny, tak docierało do mnie, że nie miałem niczego sensownego do powiedzenia. Nagle nie wiedziałem, dlaczego tak właściwie ukrywałem się przed Adamem z moją miłością do jego kuzynki. Nagle zdałem sobie sprawę, że to wszystko


nie miało sensu


w co dotychczas wierzyłem


Spojrzałem na Adama ze łzami w oczach, nie wiedząc, co mu powiedzieć. Oddychałem ciężko, ledwie mogąc oddychać. Stałem na drżących nogach, ledwie mogąc ustać. Patrzyłem najlepszemu przyjacielowi w oczy, ledwie widząc obraz. Próbowałem przeżyć, ledwie żyjąc teraz. Nagle doszedłem do wniosku, że to wszystko, w co wierzyłem wcześniej, to wszystko, przez co przechodziłem cały ten czas; ta walka z myślami, ta walka z uczuciami – to wszystko było bzdurą, a ja zaplątałem się we własnej absurdalności i paranoi. Byłem po uszy w kłamstwie, który sam stworzyłem. Miałem wrażenie, że kurtyna odsłoniła prawdziwą rzeczywistość, w której się znajdowałem. 

— Pokochałem ją — odezwałem się niewyraźnym głosem, czując przepełniającą mnie rozpacz. Patrzyłem na wszystko, tylko nie w oczy mojemu najlepszemu przyjacielowi. — Pokochałem ją od początku, a ona pokochała mnie, Adam. 

Dopiero teraz potrafiłem zrozumieć, jak bardzo byłem zakochany w Alannie. Dopiero teraz potrafiłem zrozumieć, że ją kochałem. Kochałem ją – całym sercem, całą duszą. Prawdziwie, otwarcie, szczerze i namiętnie. Pokochałem ją mocno całym sobą.

— Po prostu bałem się twojej reakcji — powiedziałem, odważając się wyrównać z nim kontakt wzrokowy. Adam był zaszokowany, wpatrując się we mnie tak, jakby nie mógł dowierzyć temu, o czym mówię. — I bałem się, że ciebie stracę — dodałem szeptem, czując potężną, miażdżącą moje gardło rękę na krtani. 

Spojrzałem na Adama, cały drżąc z przypływu emocji i łez, których nie umiałem opanować; rozpacz była tak silna, że jeszcze chwila, a wpadnę w płacz jak dziecko. Lutcher patrzył na mnie, kompletnie zaszokowany, po czym zrobił kolejny krok do tyłu i otworzył lekko usta, by coś powiedzieć, jednak tego nie zrobił. Jego twarz, a w szczególności wzrok, nagle obarczyła mnie takim smutkiem i żalem, że momentalnie poczułem, jakbym popełnił największy w swoim życiu błąd. Wyrzuty sumienia zalały mnie jak potężne tsunami. Adam bez słowa zostawił mnie i uciekł, a jego odejście spiorunowało mnie jakby katastrofą. Popłakałem się, czując, że właśnie straciłem najlepszego przyjaciela.

— Adam! — zawołałem za nim — Adam, przepraszam cię! — krzyczałem, nie mogąc opanować łez. 

Jego oddalająca się postać była prawdziwym ciosem prosto w serce. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wsiadłem do samochodu, a kiedy usiadłem, prawie rozniosłem wszystko dookoła. Wpadłem w jeszcze większy płacz; szloch ulewał się litrami, a krzyki i przekleństwa paliły moje uszy i gardło. Uderzałem w napotkane rzeczy, wydzierałem się, nie rozumiejąc nawet tego, co z siebie wyrzucam, biłem własne ciało i błagałem, żebym zniknął z tego świata. Wiedziałem, że jeśli zniknę, to zniknie cały ten ból. Płakałem, płakałem i płakałem. Boże, jakim ja byłem głupim człowiekiem. Dlaczego ja byłem takim, takim człowiekiem? Dlaczego ja byłem sobą? Dlaczego ja musiałem być tym Sebastianem Oliversem? 

i nawet wtedy, gdy przyznałem, że ją pokochałem, byłem najgorszym człowiekiem, który robił wszystko źle

nienawidziłem siebie

Płakałem. Wyłem jak dziecko. Spanikowany, rozemocjonowany i taplający się we własnej rozpaczy, przeszukałem wzrokiem wszystko dookoła, by znaleźć cel upustowi emocjom. Ostatecznie spojrzałem na plecak, który znajdował się na tylnych siedzeniach; nagle przyciągnął mnie niczym diament. Sięgnąłem po materiał, chaotycznie dobierając się do jego środka. W końcu, kiedy otworzyłem papierową kopertę i obejrzałem się za forsą, mój wzrok zapragnął tylko jednego. Czegoś, co lśniło lepiej niż złoto. Wyjąłem prezent, jakim była kolejna porcja kokainy. Spojrzałem na biały proszek, na krótką chwilę zawieszając się w bezruchu i milionach myśli. Nawet nie wiedziałem, co chodziło po mojej głowie, ale wówczas gdy patrzyłem na narkotyk, tak czułem, że moje roztargnione i bolesne emocje rozpływały się w powietrzu. 

A gdy zanurzyłem nos w kokainie i wciągnąłem proszek, tak zapomniałem o rzeczywistości, wywracając swój świat do góry nogami

~*~


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro