Rozdział 43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrzyłem na jej łzy, słuchałem jej płaczu i czułem, jak smutek uderza ze zdwojoną siłą w jej serce. Choćbym starał się jej pomóc, poprawić humor i wesprzeć, tak moje staranie nie mogło równać się z jej rozpaczą; mimo że to rozrywało mnie od środka, to, prawdę mówiąc, ona chyba tego potrzebowała – wyrzucenia z siebie bólu, a ja nie zamierzałem tego przerywać, bo doskonale ją rozumiałem. 

Rozumiałem ją – przede wszystkim jej poczucia odrzucenia, bo właśnie się tak czuła – odrzucona przez tatę. Wiele razy mi opowiadała o ich relacji i stosunkach, i wiele razy wspominała, jak bardzo chciała być córeczką tatusia. Kochała go, nie nienawidziła – choć jej wściekłe słowa pod jego adresatem nie potrafiłem zaakceptować, bo osobiście szanowałem i polubiłem jej ojca, tak mimo to rozumiałem przemawiający przez nią żal i zawiedzenie. Jednakże nie do końca umiałem postawić się na jej miejscu, bo nigdy tak nie miałem – mój dom był pełen miłości; rodzice mnie kochali i z obojgiem miałem dobry kontakt, choć ostatnimi czasy to wszystko zaczęło ulegać zmianie, a ja coraz mocniej czułem, że kiedy nie mam akceptacji we własnym domu, tak nie akceptuje mnie cały świat – dlatego czułem głębokie zrozumienie emocji Alanny, jakie ją targały.

Chciałem jej powiedzieć, żeby się nie przejmowała, że przecież tata ją bardzo kocha, ale zdawałem sobie sprawę, że były to tylko puste słowa, a rzeczywistość była jaka jest; i miałem właśnie z tym problem, bo kiedy rozmawiałem z jej ojcem, to wydawał się kochać ją nad życie i chcieć dla niej jak najlepiej, a to ona była na niego cięta jak osa – dzisiaj jego brak obecności spowodował, że sam odczułem rozczarowanie. Coś mi się z tym wszystkim nie zgadzało i nie chciałem wierzyć, że po tym, jak jej tata miał świadomość jej żalu wobec niego i gorączkowego ubiegania się jego atencji, on nie przyszedł na jej występ. Nie chciałem nawet poruszać tematu, że może coś się stało, bo naprawdę coś mi tu śmierdziało.

W sercu lasu, gdzie na jednym z wysokich drzew mieścił się zbudowany domek – byliśmy my, w zimnym pomieszczeniu, gdzie z każdą minutą zapadającego słońca brakło coraz to w środku światła. Pochmurna aura nie tylko widniała nad głową mojej najlepszej przyjaciółki, siedzącej w kącie na kraciastym kocu, ale i dokoła nas. Wyrzuciła cały swój ból, a teraz jakby zawiesiła się w grobowej ciszy, co jakiś czas pociągając katarem i ścierając go. Siedziałem naprzeciwko na zimnej pufie, czując mróz pod tyłkiem i ogromną chęć poruszenia z nią czegokolwiek; a najlepiej to występu, którym spowodowała, że znalazłem się na innej planecie. Chciałem jej opowiedzieć o moim zachwyceniu, mojej dumie i szczęściu, tak bardzo chciałem się z nią tym podzielić, ale przeczuwałem, że w obecnej chwili, to nawet nie wypadało o tym wspominać, tylko pozwolić jej uspokoić się w trwającej między nami ciszy – tyle byłem w stanie jej zaoferować z pomocy, bo, prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, co powiedzieć. 

Sam nie do końca umiałem pogodzić się z brakiem obecności jej taty i głowiło mnie to niesamowicie, ale poruszyć tego jeszcze bardziej nie zamierzałem. Tak więc siedziałem naprzeciwko i obserwowałem Alanne. Miała mokre rzęsy od łez, zaczerwienione policzki i nabrzmiałe usta od płaczu, i oglądanie jej w takim stanie wprawiało mnie w niewytłumaczalne podniecenie; dlaczego poruszała mnie do takiego stopnia, to chyba w obecnej sytuacji było sadystyczne, ale wówczas też pragnąłem do niej podejść, przytulić i uspokoić, bo cholernie się o nią martwiłem. Boże, ona sprawiała, że popadałem w jakąś ambiwalencje. Często sprawiała, że myślałem jednocześnie o dwóch sprzecznych ze sobą rzeczach, ale od kilku tygodni to już przechodzi wszelkie wyobrażenia.

Nagle gdzieś z głębi lasu dotarł do nas dźwięk dzikich zwierząt, które przestraszyły Alanne. Uśmiechnąłem się, rozbawiony, kiedy wzdrygnęła się jak poparzona. Z zaciekawieniem zadarła podbródek i wyjrzała przez małe okienko, na długo tak zastygając. Mijała chwila za chwilą, a ja w biegu przemijającego czasu nie mogłem oderwać od niej oczu. Drobność jej ciała wzbudzała we mnie fascynację, tym bardziej, że miałem ją na wyciągnięciu ręki. Nie mniej zachwycałem się jej delikatnością w sposobie poruszania się; jakby uważała na wszystko i wszystkich, by nic i nikogo nie skrzywdzić. Absolutnie ze wszystkim obchodziła się z czułością. Chyba sama świadomość, że należała tylko i wyłącznie do mnie, rozgrzewała mój zmarznięty organizm jak ogień. Najdziwniejsze było to, że zwykła oglądać widok za oknem, a szalałem wewnątrz jak napalony nastolatek. Boże, ona była urzekająca w najmniejszym calu. 

— I co, jest tam coś ciekawego? — przerwałem trwającą między nami ciszę, przyglądając się jej.

— Nie, tylko fajny widok — odpowiedziała.

Oblizałem usta, ale nawet nie wiedziałem dlaczego to zrobiłem. Po długim czasie, choć w moim odczuciu przemijającym jak światło (bo oglądać ją mógłbym wieczność), zdecydowałem się ruszyć tyłek z zimnej pufy. Podszedłem do Alanny i usiadłem obok, wyglądając za drobną szczelinę okna, w jaką mogłem zmieścić głowę. Oboje patrzeliśmy na zachodzącą ciemność w lesie. W ciszy, nie mówiąc ani słowa, choć czując się w tym przyjemnie jak nigdy. Nasza wyobraźnia działała na pełnych obrotach; drzewa przypominały przerażające postacie, krzaki jakby skrywały coś równie podobnego, tajemniczego. Minimalny dźwięk ptaków wzbudzał grozę, a poruszające się po ściółce jeszcze mocniej pogłębiały strach. Z każdą sekundą hipnotyzującego mroku, skrytego w wielkim sekrecie ogromnego lasu, w jakim się znajdowaliśmy u szczytu jednego z drzew, odnosiłem wrażenie, że w tej ciemności coś na pewno się znajdowało. Coś na pewno.

Ale nie wiedziałem, co to mogło być. Nabrałem głębokiego oddechu, który długi czas wstrzymywałem w płucach i odsunąłem się od okna, kierując spojrzenie na Alanne. Ona również na mnie spojrzała, w milczeniu lustrując twarz. Uśmiechnąłem się, jednak tego nie odwzajemniła; a może tylko odrobinę uniosła kąciki ust jakby z niechcenia. Automatycznie zrobiło mi się jej żal. Przeczesała włosy za ucho i oparła plecy o drewnianą ściankę, tymczasem ja wyciągnąłem rękę i położyłem na jej ramieniu, poruszony jej przygnębieniem i smutkiem. Na moje usta cisnęły się masa słów; zapragnąłem ją wesprzeć ciepłem tych słów, rozchmurzyć może jakimś żartem (gdzie jej z rana udało się zrobić to ze mną idealnie), jednak udało mi się wykrztusić tylko marne:

— Nie przejmuj się — rzuciłem beznadziejnie.

Znowu się uśmiechnęła, ale chyba tym razem z rozbawienia, bo prawie niesłyszalnie parsknęła pod nosem. Boże, jakim ja jestem idiotą. Przysięgam, że gdybym miał kogoś innego podnieść na duchu, to wolałbym już udawać niemego. 

— Coś długo zabierałeś się za tak głębokie słowa — powiedziała, rozbawiona, a ja momentalnie poczułem piekące policzki i zawstydzenie. — Ale dzięki, Sebastian — dodała, trochę rozweselona. — Jesteś słodki.

— Chyba głupi — burknąłem, zły na siebie. 

— Nie, czemu? — zaprzeczyła od razu, spoglądając na mnie uważniejszym wzrokiem.

— Bo chciałbym ci poprawić humor, ale nie umiem — odwróciłem głowę w drugą stronę, czując skrępowanie, kiedy mówiłem o tym otwarcie.

— Poprawiasz — odparła, zapewniając mnie. — Nawet zwykłą rozmową o głupotach. 

Pomamrotałem coś pod nosem, ale nawet ja niewiele rozumiałem z tych niewyraźnych wyrazów. Dąsałem się jak dziecko; bo nie mogłem jej rozweselić jak należało (mimo jej zapewnień), a na dodatek onieśmielała mnie jak słońce. Zawstydzałem się, kiedy na nią patrzyłem i wstydziłem się teraz odzywać z czymkolwiek. 

— Może opowiesz mi, jak Adam się dowiedział? — zaproponowała, przerywając sztywną ciszę między nami spowodowaną moim dziecinnym kaprysem. — No wiesz, o nas — dodała.

Po tym pytaniu poczułem się jeszcze bardziej zakłopotany. Zgięła mnie, bo na tę chwilę miałem być przygotowany już wcześniej, a kompletnie wypadło mi z głowy, że mieliśmy do tego wrócić. Zdjąłem czapkę, ledwo ukrywszy speszenie, i podrapałem się po głowie. Nie wiedziałem, co jej powiedzieć. 

— Niewiele jest co opowiadać, Al — zacząłem, odchrząkając. — Wiesz, byliśmy u chłopaków, u Eddiego i jego dziewczyny, Sophie. Nie wiem, czy ich kojarzysz... 

— Coś może kojarzę — odparła, nie odrywając ode mnie swojego baśniowego spojrzenia. Tym bardziej było mi ciężko opowiadać te wszystkie kłamstwa, kiedy jej oczy, pełne wcześniejszych łez i rozpaczy, były zwrócone w moim kierunku. 

— Paliliśmy, coś popiliśmy i wiesz... — opowiadałem. Trochę było w tym prawdy, a trochę kłamstw, co w aktualnej sytuacji było nieuniknione; musiałem to zrobić, nie miałem wyboru. A bynajmniej nie miałem odwagi przyznać się, w jakich okolicznościach do tego doszło. — Jeden nasz kumpel, James, trochę poleciał z zachwytem twojej osoby — parsknąłem, tak czy inaczej na samo wspomnienie tego czując rozbawienie. 

— Boże, serio?! Kto to? — zapytała z niedowierzaniem, choć również rozbawiona. 

— Ten koleś, co cię wyniósł z klubu — odparłem, a ona skinęła głową, przypomniawszy sobie chłopaka. — I wiesz... trochę poczułem się zazdrosny, trochę odbiła mi szajba i... — nie dokończyłem, gestykulując rękoma przy głowie, jakby doszło w niej do wybuchu. — W końcu Adamowi powiedziałem, kiedy wyszliśmy z domu, bo nie mógł uwierzyć, dlaczego się tak zachowywałem — skwitowałem kłamstwem. 

— Nie gadaj! — powiedziała z zachwytem, jakby nie mogła w to uwierzyć. Patrzyła na mnie z uśmiechem, a mnie jakoś tak dziwnie ten widok jej uśmiechu ściskał serce; znowu ambiwalentnie, bo z jednej strony rozpływałem się pod słodkością tego uśmiechu, a z drugiej jednak czułem ból, bo musiałem ją okłamywać. — Co mu opowiadałeś? Opowiadałeś... no wiesz... — zawstydziła się, lecz dokończyła: — Co robiliśmy i takie tam?

— Niewiele — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Pytał, czy się już bzykaliśmy — wspomniałem z łobuzerskim uśmiechem, zerkając na nią. Alanna parsknęła nieśmiało i odwróciła głowę, widocznie się pesząc. — Powiedziałem tylko o oralu — dodałem, przełknąwszy przez gardło ślinę. 

Między nami nastała cisza. Czas mijał leniwie i długo w kompletnym milczeniu, choć za oknem słychać było niekiedy nieodgadnioną tajemnicę lasu i jego przerażającą codzienność wieczora. Pomimo, że nasze milczenie było relaksujące i spokojne, wówczas atmosfera między nami dziwnie gęstniała. Spojrzałem na Alanne, nagle tak jakoś odczuwając suchość w buzi i gorąco w ciele. Momentalnie spociłem się pod warstwą ubrań, mimo niskiej temperatury na zewnątrz. Wbiłem spojrzenie, jakby ostrzejsze i wyraźniejsze, prosto w zawstydzoną twarzyczkę skrytą pod grubym szalikiem, wełnianą czapką i burzą falowanych włosów. Poruszyłem się na zimnej podłodze, by poprawić niewygodną pozycje i otarłem wilgotne dłonie o czarne spodnie. Alanna zwróciła w moim kierunku swój baśniowy wzrok, nieśmiało unosząc kąciki ust. 

Lecz tym jeszcze bardziej wzbudziła we mnie coś w rodzaju podniecającego napięcia. Jej uśmiech był, jakbym właśnie dostał strzałą Kupidyna w samo centrum serca; a szalejące po tym doznaniu komórki w organizmie napełniły się ogromną dawką euforii. Niczym po narkotyku, jednakże tym razem nie było to LSD, nie MDMA a czysta rzeczywistość. Czułem to właśnie teraz – stąpając trzeźwo po świecie. Kiedy na nią patrzyłem i nie mogłem oderwać wzroku, a ona zacięcie odwzajemniała tak gorący kontakt wzrokowy; parzący moje ciało, wnętrzności i wszystko dokoła, jakby te spojrzenie między nami było pełne rażącego napięcia, przed mymi oczyma mignął jej obraz, jej leżącej na mojej podłodze w pokoju; okalana pięknem nagości, jęcząca cichutkie westchnięcia, skrępowana wstydem i ociekająca podnieceniem jak najlepszy seks. To było niedawno, a widok ten do teraz siedział głęboko w mojej pamięci i wzbudzał potężne doznania, lecz teraz – właśnie teraz – miałem wrażenie, że przeżyta z nią intymność kilka dni wcześniej nie mogła równać się z gęstniejącą, wrażliwą, emocjonującą i gorącą atmosferą panującą właśnie w tej chwili.

Ilekroć w życiu miałem możliwość wyszalenia się z dziewczynami (a było tego bardzo mało), tak trzymałem się jednak od tego z daleka, a przede wszystkim trzymałem się z daleka od świńskich, niestosownych i niesmacznych zachowań względem kobiet. Obserwując i słuchając opowieści kolegów i ich podbojach, nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak niektórym było ciężko zapanować nad popędem seksualnym, lecz teraz – kiedy patrzyłem na cały mój świat, muzę, serce i duszę – zrozumiałem wreszcie, jak to jest za wszelką cenę pragnąc wszystko, co podniecające w kobiecym ciele, co erotyczne w tak boskim ciele. Czułem, jakbym zaznał prawdziwy smak fascynacji i pragnienia seksem, jakbym wreszcie wiedział, jak to jest chłonąć wszystko, co najlepsze; a najlepsze siedziało przede mną i zwariowałem. Nagle zechciałem z premedytacją zachować się właśnie jak ten świński, niestosowny i niesmaczny typ, robiąc z nią co tylko bym zechciał; brzydko, prymitywnie, bezwstydnie, Boże, wulgarnie, dziko i brutalnie. 

To była długa i leniwa chwila, a chwila dlatego, bo znowu minęła jak ułamek sekundy, a przez którą doprowadziła mnie do afektu. Sprawiła swoją subtelnością, delikatnością i niewinnością odlot do innego wymiaru; pełnego płomienia podniecenia, szaleństwa i pobudzenia. Kompletnie zapomniałem o tym, po co tu przyszliśmy, dlaczego chciałem poprawić jej humor i moje poczucie winy – to wszystko jakby nie istniało. Tak nagle, bo przyćmiła moje myśli całą sobą. Czułem zdenerwowanie, bo w powietrzu odczuwałem nadchodzącą burzę, a tą burzą zdecydowanie było coś, co wzbudzało we mnie fascynację. Wiedziałem, że narastająca tajemnica tejże powodzi będzie  m o k r a  i cholernie  p o d n i e c a j ą c a. Oblizałem spierzchnięte usta i kolejny raz, rozgorączkowany, przetarłem mokre ręce o spodnie. Alanna nabrała głębokiego oddechu, przelotnie oglądając się za moimi wargami, które wówczas własne lekko rozchyliła. Gorąco, paskudnie gorąco. 

Nagle mój telefon zadzwonił głośno, odbijając się między czterema ścianami jak szklana piłka, a po jej rozbiciu raniąc nas milionem kawałków ostrzy. Jakby chciała nas boleśnie sprowadzić na ziemie, ale ja miałem wszystko i wszystkich, absolutnie wszystkich gdzieś. 

— T-twój telefon... — wyszeptała nieśmiało, lekko odsuwając się ode mnie.

— Pierdolę to — rzuciłem, po czym gwałtownie ująłem jej zarumienione policzki, parzące moje dłonie. 

Pocałowałem ją, czując pobudzający smak jej podniecenia. Nie mogłem się powstrzymać, słysząc w uszach szum rozemocjonowanych myśli, czując potęgę pragnienia tak wielką, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie zaznałem – nawet wtedy, kiedy leżała przede mną na mojej podłodze i pojękiwała, wplótłszy delikatne palce we włosy. Nawet wtedy, kiedy jej usta obdarowywały mnie przyjemnością równą słodkich słodyczy. Całowałem ją z dzikością i łapczywością; jakbym konał z głodu, a ona uratowała mnie swoją obfitością. Pochłaniałem jej usta, co odwzajemniała z równą determinacją i podnieceniem. Gdzieś w tle ustąpił dźwięk komórki, gdzieś słychać było szelest obu kurtek, które nagle zniknęły z naszych ramion. Niespodziewanie Alanna złapała mnie za penisa i zajęczała w moich ustach, a ja oplotłem ją ciaśniej w uścisku. Nie wiedząc, jak do tego doszło w przepychu namiętności, dziewczyna znalazła się pode mną, na kraciastym kocu wyłożonym na zimnej podłodze drewnianego domku. 

Nabrałem głębokiego oddechu, tym samym mając wrażenie, że zaczerpnąłem odrobiny rzeczywistości – to się działo naprawdę. Ta krótka rzeczywistość, którą poczułem niewyraźną świadomością sytuacji, sprawiła, iż przez moje myśli przewinęło się lekkie zwątpienie – czy dobrze postępowaliśmy? Lecz ta wątpliwość przeszła jak nieznajoma – nawet nie zareagowałem. Nikt ani nic nie potrafiło mnie powstrzymać przed największym nasileniem burzy, którą pragnąłem  c z u ć  na własnej skórze tak mocno, że  z a b i ł b y m  dla tego przeżycia. Przechodził mnie dreszcz za dreszczem; spazmy były tak ogromne, że najdrobniejszy dotyk przyprawiał mnie o omdlenia, a Alanna swymi rękoma co chwilę błądziła po moim wrzącym ciele. Głodna następnych wrażeń i nabuzowana uniesieniem. Spojrzałem w jej baśniowe oczy, które w ciemnym pomieszczeniu błyszczały niczym złoto, pełne płomienia i rozgorączkowania. Jej słodkie, nabrzmiałe usta wydobywały nieśmiały dźwięk rozkoszy, choć cichutki jak spokojna woda, to najgłośniejszy w otaczającej nas dzikiej natury. Uderzał on w moje najczulsze punkty słuchu, doprowadzając do szaleństwa; chciałem go słyszeć dniami i nocami, czuć z każdej strony, chłonąć go jak najlepszą pieśń, Boże, zwariowałem.

— Alanna? — wysapałem, nerwowo łapiąc gęstego powietrza. Zwątpienie kolejny raz mignęło przed mym obrazem, jakby chciało ocucić trzeźwością. — Chcesz tego? — zapytałem, klęcząc między jej rozłożonymi nogami. 

— Mhm... — wyjęczała nieśmiało, przytakując. Oblizała spierzchnięte usta, nie spuszczając ze mnie swego lśniącego jak rozgrzane słońce spojrzenia. — Chcę, Sebastian, tak bardzo już tego chcę — oznajmiła, po czym uniosła ciało na rękach, zadarła podbródek i pocałowała mnie z namiętnością. 

Ująłem jej policzki, oddając pieszczotę pełną czułości. Odstawiłem rzeczywistość i trzeźwość na bok, zamykając nas w świecie, do którego wstępu nie miał nikt poza nami. Świąt nasz szalony, inny i niezrozumiały, wówczas od stóp aż po głowę wypełniony miłością. Miłość; byłem w niej po uszy. Zakochany bez pamięci, bez granic, bez dna. Dotykałem i pieściłem jej wzgórza niewinności, rozbierałem ze wstydu, całowałem po intymności. Pozostawiałem mokre ślady, oznaczałem teren. Alanna pojękiwała, oplótłszy mnie rękoma ze wszystkich stron świata. Rozebraliśmy się z ubrań, choć przez zmuszające nas zimno pozostaliśmy w górnym materiale; ja w czarnym golfie, ona w swojej czarnej poszarpanej koszulce na długi rękaw. Jej duże, dorodne piersi pragnęły dotyku, sterczące sutki pocałunków; jęczała głośniej, kiedy z namiętnością całowałem kobiecy atrybut. Uśmiechnąłem się, gdy dostrzegłem nikłe pozostałości po malinkach na biuście. 

Szalałem z rozemocjonowania, wariowałem z zalewających mnie spazmów. Mój brzuch prawie eksplodował z nadmiaru podniecenia, które kotłowało się w środku niewielkich wnętrzności; w szczególności buzująca, gorąca krew trafiała prosto do sterczącego, nabrzmiałego penisa, którego pragnieniem było znaleźć się w środku jej mokrej cipki. Pragnąłem ją obdarzyć delikatnością, czułością i uwielbieniem, choć ledwo powstrzymywałem się od żądzy dzikiej i brudnej zabawy. Przestrzeń zatrzymała czas; byliśmy tylko my, połączeni namiętnością, erotyzmem i miłością. Gorączkowo dotykaliśmy każdego skrawka ciała, każdej jego drobnej części. Całowałem jej usta, policzki i szyję oraz szeptałem czułe słowa, uspokajające, relaksujące jej wzrastający stres. Bała się; czułem to, że bała się swojego pierwszego razu. 

Obserwowałem ją; jej wpół zamknięte, błyszczące oczy, palące podnieceniem wszystko dokoła, w szczególności moją duszę. Skanowałem każdy drobny szczegół związany z nią; i byłem gotowy (choć z niewyobrażalnym bólem) zaprzestać, kiedy tylko by zaprotestowała. Sprawić, by poczuła się najlepiej, było moim priorytetem. Czułem się dumnie, czułem się męsko; o tak, właśnie się tak nieziemsko czułem – pewny siebie, heroiczny, przebojowy Sebastian Olivers. Nieziemskie, bo rzadko kiedy przepełniała mnie taka odwaga. Tym razem taki byłem, totalnie. Złapałem jej policzek w swoją dłoń i kolejny raz pocałowałem z namiętnością usta. Oddała pieszczotę, pojękując dźwięcznie w malutkim pomieszczeniu. Domek ten skrywał więcej życia niż świat na zewnątrz – spragnione siebie nawzajem nagie ciała, dwie, splątane nicią miłości dusze. Kochaliśmy się bez opamiętania. 

Ciemność opadła na nasze ramiona, niewielkie światło księżyca przedostawało się przez ciasne otwory i atakowało smugami promieni. Klęczałem nad nią, kompletnie spocony i kipiący płomieniami. Pod spodem miałem jej skarb, jej najczulszą kobiecość, której widok wprawiał mnie w szaleństwo; zajęczała i zagryzła usta, kiedy oblizałem palce i przejechałem po intymności dla lepszego nawilżenia. Kiedy dotknąłem jej gorącego ukwiału, odczuwszy pod palcami rozlane morze podniecenia, wzdrygnąłem się jeszcze bardziej. Spazmy rozemocjonowania były nie do opisania. Mój obraz przyćmiła ona – leżąca pode mną, naga, okryta jedynie w poszarpaną bluzkę. Moje myśli szumiały podekscytowaniem, pobudzeniem, zdenerwowaniem; wariactwo tych miliona myśli na sekundę było nie do opanowania. To się działo naprawdę – stresowałem się, ale nawet nie zamierzałem przestać, mimo spontanicznej, nieodpowiedzialnej i nieprzygotowanej sytuacji; co jakiś czas ta rzeczywistość sytuacji, w której się znajdowaliśmy pod wpływem uniesienia, próbowała mnie przez mgliste, niewyraźne myśli powstrzymać, ale na marne, bo kompletnie wyrzucałem je z głowy. 

W końcu nasze ciała utworzyły wspólnotę spragnionych granic i namiętności. Z niebywałą delikatnością przedzierałem się między ciasnymi ścianami do innego wymiaru, a kiedy do niego docierałem, poczułem, jak odlatywałem w błogościach. Moje gałki oczne pofrunęły w górę. Przymknąłem na nieokreślony mi czas powieki, zapoznając się z nieznanymi mi dotąd doznaniami przy seksie – ciepłe, jak ciepło domowego kominka, troskliwe, jak troskliwa matczyna pierś, kojąca jak lekarstwo, słodka jak czekolada, bezpieczna jak dom. Potrzeba tak wielka jak tlen, obowiązek chronienia tego za wszelką cenę. Było tego mnóstwo, a ja, otumaniony chwilowym odlotem, spojrzałem, zaczerpnąwszy głębokiego oddechu, na Alanne i zrozumiałem nareszcie, jak to jest kochać się z kimś, kogo się kochało, jak to jest uprawiać miłość z kimś, kto jest twoją miłością życia. Czerpałem niewyobrażalną, nieopisaną, kosmiczną przyjemność z naszego seksu, bo kochałem ją ponad życie, ponad góry, lasy łąki i rzeki. Pokochałem ją nad moje życie.

W pomieszczeniu rozchodziły się jej westchnięcia i jęki, przedzierające się przez nabrzmiałe usta z namiętnością i erotyzmem; jej głos był dla mnie mlekiem i miodem spływającym po zmyśle. Gorąco tliło się w gęstym powietrzu, a miłość unosiła się nad zarysem naszych ciał. Kochaliśmy się, kochaliśmy się jak stęsknione, spragnione i oszalałe na swym punkcie dusze. Całowałem raz za razem jej usta i twarz, całowałem i całowałem, i nacałować się nie umiałem. Dotykałem płomiennej skóry i napawałem się absolutnie każdym milimetrem jej delikatności. Poezja, nie mogąca zostać opisana słowami. Piękno, nie mogące zostać ujęte w jednym kadrze. Nasze spojrzenia spotkały paraliżującą wić; zapierające dech w piersiach, podniecające i zmysłowe spojrzenia tkwiły na długi czas w bezruchu, wypowiadając między sobą więcej słów niż nasze usta. Nagle, tym samym wzbudzając prawdziwy wybuch wulkanu, Alanna znalazła się nade mną.

Poruszała się jak dziki tygrys, jak niebezpieczny pistolet, jak najlepszy seks. Unosiła się i opadała niczym fala, pełna erotycznego uniesienia i doznań. Ubrana tylko w poszarpaną czarną koszulkę, nieco odsłaniającą jej dorodny biust, wplątywała ręce we włosy, które rozrzucała we wszystkie strony. Pojękiwała jakby obeznana w temacie, a moje oczy nie mogły dowierzyć obrazowi, jaki widzą. Zachwycony i onieśmielony nie mogłem oderwać od niej wzroku. Tańczyła ze zmysłowością, przepełniona seksualnością i pewnością siebie; pasją w ruchach, pasją w jękach, pasją w oddaniu się miłości. Kochała się ze mną jak najlepsza kochanka, o Boże, była niesamowita, nieziemska, nierealna. Kosmiczna przyjaciółka. Złapałem jej biodra, momentalnie czując na twarzy jej zasyp pocałunków. Żarliwość w gorących ustach była ostatecznością mojej granicy wytrzymałości, kiedy przyspieszyłem ruchy. Nagle, kompletnie nie spodziewając się takiej reakcji, Alanna zaczęła jęczeć niepowstrzymanie nad moim uchem; wstrząśnięta orgazmem, który mocno i pulsacyjnie ściskał mojego penisa. Tego było za wiele; namiętność sięgnęła zenitu – zaraz po niej ogarnął mnie niewyobrażalnie mocny orgazm, który zalał jej środek gorącą jak wulkan cieczą. 

Boże

co my zrobiliśmy

Zapadła cisza, cisza jak sen, choć niespokojne, nerwowe i głębokie oddechy były jedynym dźwiękiem, które rozchodziły się po pomieszczeniu. Trzymałem Alanne w silnym uścisku, zamglonym i niewyraźnym spojrzeniem spoglądając w sufit, który nagle wydawał się być wysoko nad nami. Miałem wrażenie, że erotyczny nasz teatr oglądała masa ciekawskich ślepi z zewnątrz, bo przerażająca dzikość natury za oknem momentalnie ucichła. Dopiero po jakimś czasie, kiedy podniecenie zaczęło opadać, zdałem sobie sprawę z naszej lekkomyślności. Decyzja nieodpowiedzialna i – w ciągu chwili po jej zorientowaniu – wprawiająca w zakłopotanie i strach. Boże, zrobiliśmy to. Boże, my naprawdę uprawialiśmy seks. I to bez zabezpieczenia. 

— Sebastian... — odezwała się. Wysapałem coś niezrozumiałego, prawdopodobnie ,,tak?'', będąc ciągle przyćmiony jej zapachem, dotykiem i jękami. Oblizałem spierzchnięte usta, czując się jak w transie, jak w hipnozie, jak na innej planecie. O Boże, to było rewelacyjne. — Czy my... Czy my naprawdę to zrobiliśmy? — zapytała z nieśmiałym uśmiechem, opierając ciało na rękach pomiędzy moją głową. Jej długie włosy niczym zasłona otoczyły mnie z każdej strony. 

— Nie wiem — wykrztusiłem, zmachany jak po maratonie. — Jeszcze to do mnie nie dotarło — dodałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. 

Zaśmialiśmy się oboje, nie mogąc jednocześnie ukryć lekkiego skrępowania. Boże, to było niesamowite przeżycie, a świadomość, że zrobiłem to właśnie z NIĄ było wisienką na torcie całego seksu. Nigdy wcześniej nie czułem tak intensywnych, innych, wstrząsających doznań. To było tak bardzo nieziemskie i nienaturalne. Nabrałem głębokiego oddechu, który dostatecznie zdołał uspokoić i zrelaksować mój rozemocjonowany organizm, po czym spojrzałem w jej oczy, ująwszy w dłonie jej gorące policzki. Patrzyłem na jej twarz, na głębie kolorowego, baśniowe spojrzenia i czułem, że nie potrzebowałem już niczego więcej. Miałem wrażenie, że stałem się spełniony, choć przede mną było tak wiele. Alanna dotknęła delikatnie mojego czoła i starła krople potu, a pod wpływem tak zwykłej czynności moje ciało wzdrygnęło się. Uniosła kąciki ust, obserwując mnie z radością w oczach. Zarumieniłem się, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. 

— Zdajesz sobie sprawę z tego, co my zrobiliśmy? — zapytałem łobuzersko, zaczesując jej wilgotne włosy za ucho. Alanna ciągle na mnie siedziała, a ja ciągle w niej trwałem.

— Jeszcze to do mnie nie dotarło — odparła, poruszając zabawnie biodrami. Parsknąłem, pozwalając sobie ułożyć ręce na jej pośladkach. — Ale kiedy dotrze, to chyba będę się wstydzić spojrzeć tobie w oczy.

— Nie masz powodu. Jak na swój pierwszy raz, to w pewnym momencie zachowywałaś się, jakbyś miała tego za sobą setki — powiedziałem z cwanym akcentem, od razu zauważając, jak się peszy. 

— Bo po prostu... było mi przyjemnie! — zaznaczyła, uroczo się zawstydzając. — Boże, to było... — na krótką chwilę umilkła, wpatrując się gdzieś w nieznane. — takie przyjemne... — mruknęła półgłosem i przymknąwszy powieki, oparła policzek o moją pierś. Przytuliłem ją i pocałowałem w głowę.

Leżeliśmy tak dobre kilka minut w kompletnym milczeniu, otuleni ciepłem nagich ciał, cieszący się bliskością i miłością. Jak zaspokojone dusze nie potrzebowaliśmy niczego więcej. Tuliłem, głaskałem i całowałem ją, napawając się każdym milimetrem skarbu. Była moim małym bursztynem, skrywając w sobie najsłodsze tajemnice i przyjemności. Byłem pewien, że nikt nie odkryje tego bursztynu i jego niezwykłości poza mną, a gdybym umarł, to zabrałbym to ze sobą do grobu. Tak – to było egoistyczne, ale miałem to w dupie. Czułem się, że nasz seks był czymś głębszym niż tylko seksem. Ten taniec ciał, połączenie dusz, intensywność emocji towarzyszącym temu przeżyciu, wrzące pragnienie, szczęście i miłość... To było jak wieczysta przysięga, pojednanie wspólnego życia, braterstwo krwi. Alanna od teraz należała tylko i wyłącznie do mnie; a ja do niej do końca świata i dalej.

— Alanna? — odezwałem się, przerywając błogą ciszę. Niestety, ale oboje musieliśmy zdać sobie sprawę z nieodpowiedzialnej decyzji, którą pod wpływem podniecenia podjęliśmy. Byłem ciekaw, czy była tego świadoma, bo dotąd wyglądała na niewzruszoną.

— Hm? — mruknęła jakby zaspana. 

— Czy ty wiesz, że zrobiliśmy to bez gumy? — zapytałem, poważniejąc.

Momentalnie zerwała się z mojej klatki piersiowej i spojrzała blado w oczy. W tym samym czasie moja komórka zadzwoniła, brzmiąc w naszych uszach tak samo jak poprzednio – jak szklana piłka, raniąc nas kawałkami ostrzy. Nieprzyjemność tego dźwięku była przyszywająca. Dziewczyna zeszła ze mnie i w pośpiechu zaczęła się ubierać, ale prawdopodobnie było to spowodowane zimnem, które nagle zawiało ze wszystkich dostępnych otworów i zmroziło nam krew pod skórą. Odchrząknąłem i sięgnąłem do komórki, która gnieździła się w kieszeni rozwalonych po podłodze spodni. Dzwonił Adam i było to wspaniałe uczucie, nie musząc się tym wcale przejmować.

— Halo? — odebrałem, przelotnie oglądając się w stronę Alanny. Zawiesiłem spojrzenie na jej dużych pośladkach, które po chwili odziała w czerwone stringi i czarne rajstopy. 

— Boże, człowieku, no wreszcie! Wydzwaniam do ciebie od czterdziestu minut, dlaczego nie odbierasz?! Jesteś z Alanną?! — wykrzyczał, widocznie zdenerwowany, co mnie zaniepokoiło.

— Tak, a co się stało? — zapytałem, sięgając do spodni.

Człowieku, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo jestem z Alanną.

— Wszyscy do niej wydzwaniamy, jej mama zaraz zawału dostanie, człowieku!

— Stary, ale o co chodzi? 

— Jej ojciec jest w szpitalu! Szybko przyjeżdżajcie tu, szybko!

To był jak cios w policzek. Znieruchomiałem, jeszcze po rozłączeniu trzymając sztywno telefon przy uchu. Alanna, zaciekawiona, obejrzała się za mną, owijając szalik wokół szyi. 

— Co tam? — mruknęła, zasiadając naprzeciwko. Zdławiło moje gardło, przez co nie potrafiłem wykrztusić ani słowa. Miałem dziwne przeczucie, że jego nieobecność mogła być spowodowana czymś poważnym, ale bałem się o tym porozmawiać; teraz czułem potworny żal, że tego nie zrobiłem. Spojrzałem, poruszony, na Alanne, która od razu, zauważywszy mój wyraz twarzy, zorientowała się, że coś się stało. — Hej, co się dzieję? — zapytała, układając rękę na moim ramieniu. 

— Lepiej, żebyś zadzwoniła do mamy...

~*~

W szpitalu znaleźliśmy się w mgnieniu oka, przedzierając się przez tłoczne i zakorkowane ulice niczym błyskawica. Kolejny raz przez całą drogę (z bólem) musiałem wysłuchiwać jej płaczu, lecz tym razem jej płacz był inny niż wcześniej – kiedy półtorej godziny temu była przepełniona żalem, zawiedzeniem i odrzuceniem z jego strony, tak teraz wydawała się mieć ten żal do siebie. Może uderzyła w nią jej bezczynność, obojętność, nieświadomość, brak zainteresowania; może właśnie tak było i tak czy inaczej, nie zamierzałem przerywać jej łez, bo beznadziejne uspokajanie jej zdałoby się na nic. 

Wpadliśmy do szpitalnego budynku jakby się paliło, naszym chaotycznym i gwałtownym biegiem przyciągając uwagę wielu ludzi w środku – wszyscy schodzili nam z drogi, choć niekiedy pielęgniarki krzyczały jakieś uwagi za naszymi plecami. Ogromnie się stresowałem i martwiłem, ale prawdę mówiąc, to nawet nie miałem czym, bo sytuacja nie dotyczyła mnie. Czułem jednak, że tląca się rozpacz w Alannie uderzała we mnie jak piorun; przeżywałem to równie podobnie, bo była mi bliska, była moją bratnią duszą, moim sercem i muzą, a na dodatek polubiłem jej tatę. 

Kiedy znaleźliśmy się przed odpowiednim pomieszczeniem, na miejscu była już jej mama. Zatrzymałem się przed szklaną ścianą, za którą leżał mężczyzna. Ten moment zapamiętam na długo w swojej pamięci. Czas jakby spowolnił. Alanna weszła do środka, podeszła do łóżka i usiadła na krześle, chwytając mocno rękę swojego taty. Płacząc, mówiła coś niezrozumiałego dla mnie po drugiej stronie. Mężczyzna uśmiechał się i uważnie jej słuchał, a nawet dla pocieszenia poczochrał jej czubek włosów. Patrzyłem na nich, tak jakoś nagle samemu unosząc kąciki ust. Widok rozczulał moje serce; bez słowa postanowiłem zostawić ich razem, bo na pewno mieli sobie wiele do opowiedzenia. Wyszedłem ze szpitala szczęśliwy, zastając na zewnątrz prószący śnieg, chlapę błota na ulicy i rozgorączkowany personel, który latał w tę i tamtą stronę z pacjentami; krzyczeli w amoku i płakali w szaleństwie wydarzeń, a ja, niewzruszony ich stanem, przeszedłem obok, czując, jak wznosiła mnie duma i radość. 

~*~

Wróciłem do domu, uprzednio informując o tym Alanne; odpisała mi, że trochę dłużej zostanie przy tacie, tak więc dobrze, że poszedłem. Cieszyło mnie to, że mogli nareszcie ze sobą porozmawiać, ale wciąż czułem ten gorzki smak żalu, że od początku tego nie poruszyłem. Zastanawiałem się, co się stało i kiedy; czy było to w drodze na występ, czy może wcześniej? Kiedy moje myśli kręciły się wokół tego tematu i naszego rewelacyjnego seksu (w co nadal było mi ciężko uwierzyć, że do tego doszło), wzdrygnąłem się w trakcie zdejmowania kurtki i butów, usłyszawszy z kuchni tatę:

— Sebastian, podejdziesz na chwilę? — zawołał. Zaniepokoił mnie jego poważny ton.

— Co jest? — zapytałem, zatrzymując się w progu. Był sam, ale czy w domu byliśmy tylko we dwoje, to nie wiedziałem. Siedział przy aneksie, standardowo w wieczornych porach przed laptopem. O dziwo, kiedy się pojawiłem, zamknął urządzenie i odsunął na bok. 

Popatrzył na mnie, na krótką chwilę zachowując milczenie. Nie wiedząc dlaczego, spiąłem mięśnie, odczuwszy dziwny stres. Kolejny raz, kiedy stałem z własnym ojcem twarzą w twarz, odnosiłem wrażenie, że rozmowa między nami nie będzie przyjemną, normalną rozmową. Zacząłem się bać, przypomniawszy sobie wcześniejszą sytuację. Od razu zacząłem myśleć o czarnych scenariuszach, ale własną grę w tej fabule miałem nikłą i bladą; kompletnie nie wiedziałem, jak się zachować. Wiedziałem tylko, że nie chciałem się kłócić. Za nic w świecie nie chciałem się kłócić z moim tatą. 

— Co jest? — powtórzyłem pytanie, lecz tym razem z wahaniem. Oparłem się ramieniem o ścianę, uważnie go obserwując.

— Nie sądzisz, że się oddalamy? — rzucił, a jego głęboki, męski ton, którym zadał tak niespodziewane pytanie, przeszył mnie dziwnym chłodem. Patrzyłem na niego w totalnym zaskoczeniu, nie wiedząc, co powiedzieć. — Sebastian, nie uważasz, że zaczynasz się dystansować? — dodał.

— Ja, dystansować? — powtórzyłem z niedowierzaniem. — Jest mama? — zmieniłem temat, przelotnie obracając się za sobą.

— Nie ma — odparł ponuro, czym ponownie przeszył mnie dziwnym uczuciem. Wyrównałem z nim kontakt wzrokowy, przełknąwszy przez gardło ślinę. —Twoja mama jest na występie Jade — oznajmił.

— Co? — rzuciłem, momentalnie czując, jakbym dostał kubłem zimnej wody; ocucające uczucie przypomniało mi, że zawsze w Mikołajki były dwa występy: moje i mojej młodszej siostry. Ukłuło mnie w serce. — Boże, zapomniałem... — szepnąłem, podłamany, opuszczając głowę. Moje spojrzenie utkwiło w czarne skarpetki. 

— No, nie tylko o tym zapomniałeś — wspomniał. Zadarłem podbródek, mając wrażenie, że czeka mnie kolejna fala mroźnej wody. — Nie wiem, czy widziałeś, ale kupiłem auto — powiedział, a ja od razu przypomniałem sobie naszą umowę. Westchnąłem, kompletnie przybity, i znowu spuściłem głowę. Było mi wstyd, że zapominałem o takich drobnych rzeczach, które jednak budowały nasze relację. — Co się z tobą dzieję, co? Sebastian, ukrywasz coś przed nami? — pytał dociekliwie, powoli wstając z krzesła.

— N-nie! — odpowiedziałem od razu, odsuwając się od ściany. Zrobiłem krok w tył, nabierając głębokiego oddechu. — Nic się nie dzieję, po prostu... Nie wiem, no, po prostu zapomniałem i tyle! — tłumaczyłem się.

— Nie masz żadnych problemów z alkoholem? — zapytał, uważnie mnie obserwując. Jego spojrzenie z każdą chwilą stawało się ciemniejsze, co mnie niepokoiło.

— Absolutnie, tato, skąd ci to przyszło do głowy?! — odpowiedziałem zgodnie z prawdą, lustrując go w kompletnym zdębieniu.

— A z narkotykami?! — jakby warknął wypowiedź, robiąc krok w moim kierunku.

— NIE! — aż krzyknąłem, nerwowo oddychając.

— To co to, kurwa mać, jest? — rzucił, wyciągając z kieszeni swoich spodni puste foliowe opakowanie i lufkę. 

Zamurowało mnie. Obraz zbliżał się i oddalał; patrzyłem zaszokowanym wzrokiem na rzeczy, czując sztywnienie karku, falę zimnego potu i nieprzyjemną dziurę w żołądku. Mój świat właśnie rozpadł się na kawałki.

— Co to, kurwa, jest, Sebastian, odpowiedz mi! — rozkazał, wściekły jak nigdy przedtem. Pierwszy raz widziałem mojego tatę w takim stanie. Pierwszy raz. 

— T-to nie moje! — skłamałem, doskonale zdając sobie sprawę z bredni, które wypowiadałem. 

— To czyje to jest, do kurwy nędzy, moje?! — pchnął gwałtownym ruchem krzesło przy aneksie, którego huk mnie przestraszył. Max, śpiący dotychczas w salonie, wstał i podbiegł do nas, głośno szczekając, jakby chciał uciszyć szaleństwo krzyków. — Co się z tobą dzieję, Sebastian, czy ty chcesz swoją matkę wpędzić do grobu?! Jak to zobaczy, to od razu zawału dostanie! — tłumaczył. 

— To nie moje, to kolegi! — kłamałem jak z nut, odwracając się do niego tyłem. Chciałem uciec stąd jak najdalej, chciałem zniknąć. Czułem na swych barkach tonę wstydu, upokorzenia i złości; byłem wściekły jak diabli. Miałem ochotę w coś przywalić, coś rozwalić, coś, kurwa, zniszczyć. — Przysięgam, że to nie moje, to kolegi! Trzymam mu, bo...

— Posłuchaj mnie, kurwa mać — rzucił ostrym tonem, odwracając mnie. Moje ciało spięło się, jakby właśnie było gotowe do obrony przed atakiem. Boże, przecież to mój tata. — Wcale nie wierzę, że wtedy, kiedy sprowadzili cię tu Adam i Amanda, to byłeś pijany, wcale! — pomachał ostrzegawczo palcem przed moją bladą twarzą. — Jeszcze raz cię zobaczę w takim stanie, a osobiście zabieram cię na testy! — krzyknął.

— Nie jestem żadnym ćpunem, do cholery, odwal się ode mnie! — wyszarpałem się z uścisku, czując wzrastające szaleństwo i obłęd. Boże, ja zaraz zwariuję. — Robicie ze mnie nie wiadomo kogo! — wykrzyczałem w drodze do pokoju.

— Sebastian, to wszystko dla twojego dobra! 

— Dobra, ha! — zaśmiałem się cynicznie, czując potężne ukłucie w sercu. — Dla mojego dobra odwal się ode mnie i zostaw mnie w spokoju! — warknąłem.

— Sebastian!

Zamknąłem z hukiem drzwi, wpadając do pokoju jak niebezpieczna burza. Nosiło mnie we wszystkie strony, byłem jak tykająca bomba. Rozwścieczony oglądałem pomieszczenie i próbowałem znaleźć w nim coś, w co mogłem uderzyć, ale rzeczy te jakby przestraszone schowały się przed mym wzrokiem. Głowa prawie eksplodowała od nadmiaru gniewnych emocji, żołądek, w którym nieprzerywanie wrzał stres, prawie chłonął wnętrzności wokół. Z ust chciałem wydobyć masę przekleństw, brzydkich słów, a najbardziej rozpaczliwy  k r z y k, jednak milczałem. Milczałem, milczałem i milczałem, mając wrażenie, że zaraz od tego milczenia oszaleję. Na chwiejnych nogach podszedłem do biurka i wysunąłem każde szafki; wyglądały, jakby w nich nikt nie grzebał. Odwróciłem głowę i skierowałem spojrzenie na plecak, który rozwalony leżał na łóżku. Boże, zaraz mnie krew zaleje! 

Popłakałem się. Popłakałem się, zrozpaczony zalewając się kroplami łez na całej twarzy. Usiadłem na krześle i płakałem, i płakałem, i płakałem, modląc się, żeby to był tylko sen, tylko głupi, głupi sen. Miałem wrażenie, że zostałem skreślony absolutnie ze wszystkiego – życia, społeczeństwa, rodziny. Boże, mój tata, mój kochany tata, jak on mógł! Płakałem jak bóbr, chcąc za wszelką cenę cofnąć czas i nigdy nie wejść w to bagno. A gdybym tylko mógł – to najlepiej nie urodzić się Sebastianem Oliversem! Tak bardzo siebie nienawidziłem, że nie chciałem żyć w skórze kogoś, kim jestem. Tak bardzo siebie nienawidziłem, że chyba robiłem wszystko, żeby inni mnie również znienawidzili. To ci przypadek (którego absurd doskonale rozumiałem) – zamiast kroczyć dobrymi ścieżkami, to ze świadomością staczałem się na samo dno, a na dodatek ubolewałem, że urodziłem się sobą. Gdybym tylko miał siłę się zmienić, gdybym tylko miał odwagę wyjść ze swojego życia i zacząć żyć inaczej, gdybym tylko nie bał się zmian, gdybym tylko... Gdybym.

Mijały minuty za minutami, tymczasem dla mnie czas ciągnął się jak nieskończoność tortur. Nie umiałem ocenić przemijającego czasu i nie umiałem przypomnieć sobie, co wówczas robiłem przy biurku; przyćmiony szaleństwem emocji nawet w pewnym momencie nie wiedziałem, co się stało i jaka była powaga sytuacji. Kiedy wstałem z krzesła, świat momentalnie zawirował, zatańczył, wywrócił się do góry nogami. Czułem, jak wszystko rozpadało się na drobne kawałki, a ja razem z tym wszystkim upadałem. Nagle, jak za pomocną jednego czaru ogarnęła mnie cisza. Spłynęła po mnie kroplami wstydu, upokorzenia i wściekłości; rozgoryczenia, bezsilności i frustracji. Rozlała się jak atrament u mych stóp, krztusząc w tej kałuży moje zmartwienia i smutki. Rozebrałem się z ubrań, pełen otępienia, apatii, jakby anhedonii. Skryłem w swym zniszczonym środku resztki emocji; głęboko, bardzo głęboko i niewidocznie dla oczu. Założyłem słuchawki na uszy, wszedłem do łóżka i zasnąłem. Zasnąłem w relaksie, spokoju i odprężeniu, dryfując po fali gorzkich, ciężkich i bolesnych wydarzeń. Oddając się objęciom Morfeusza i zapominając o świecie, zapomniałem również posprzątać biurko po białym proszku. 

~*~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro