Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się; wybudzony ze spokojnego, relaksującego i otumanionego snu trafiłem prosto do zapadniętej w ciszy rzeczywistości. Zdjąłem słuchawki z uszu, w których wciąż grała muzyka i rozejrzałem się po pokoju, zauważając światło lampki na biurko. Przymknąłem na krótką chwilę oczy i zmarszczyłem brwi, uciekając od tkliwych, przeszywających boleśnie moje oczy promieni. Wśród grobowej ciszy, która jakby basowo odbijała się od czterech szarych ścian, moje ogromne poczucie wstydu, wyrzuty sumienia i żal były najgłośniejszym istnieniem w tym pomieszczeniu. Wstałem z łóżka, momentalnie prawie zataczając się pod zaburzonym gruntem. 

Po kilkusekundowym przyćmieniu w końcu udało mi się zaczerpnąć głębokiego oddechu i wrócić wpół do żywych. Wpół – ponieważ czułem się, jakbym w połowie nie istniał. Czułem się, jakbym oglądał świat mymi oczyma z zupełnie innej rzeczywistości, przestrzeni, świata, galaktyki. Na chwiejnych nogach podszedłem do biurka i spojrzałem na resztki białego proszku. Kurwa, czy ktoś już to widział? – od razu pomyślałem, przelotnie obracając się w stronę zamkniętych drzwi. Prędko strzepnąłem narkotyk na rękę i poszedłem do łazienki, oblewając dłonie wodą z kranu. 

Moje oczy jak nie moje, moje policzki jak nie moje, mój uśmiech jak nie mój, a moja twarz jak nie moja – patrzyłem na własne odbicie w lustrze i jedyne, co przychodziło mi do głowy w natłoku dotychczasowych wydarzeń, to pytanie: jak długo to jeszcze będę ciągnął? Pomijałem kwestie potwornego obrzydzenia do siebie, pomijałem nienawiść, którą darzyłem człowieka naprzeciwko, pomijałem żal i frustrację związaną ze swoim skomplikowanym, absurdalnym i niezrozumiałym dla mnie samego zachowaniem; no bo czemuż to musiałem zachowywać się tak a nie inaczej? – to wszystko wypłakałem (choć nadal cierpienie gnieździ się bardzo, bardzo głęboko w moim środku), a teraz zastanawiałem się nad nurtującymi mnie pytaniami, które szczegółowo były powiązane ze sobą: jak długo to będzie trwać? Jak długo miałem zamiar to ciągnąć? Tak bardzo chciałbym to przerwać, rzucić w cholerę i żyć inaczej, więc dlaczego nie mogłem?

Sprawiałem bliskim tylko smutek i zawód, okłamywałem swoją najcudowniejszą dziewczynę, ale przede wszystkim, to męczyłem się żyć życiem, które prowadzę. Chciałem, tak bardzo chciałem się zmienić, ale nie mogłem, Boże, no nie mogłem! Nawet tata, który dowiedział się i stawił mnie pod ścianą, nie spowodował, że wpłynęło to na mnie pozytywnie – wręcz nijak, bo właśnie naćpany patrzyłem na parszywe odbicie swojej mordy w lustrze. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. 

Nie chciałem tak żyć, tak bardzo nie chciałem. Odsunąłem się od zlewu, z całych sił zaciskając pięści. To była chwila, kiedy mały, drobniutki ułamek sekundy wycofał mnie od głupoty; rozluźniłem rękę i nabrałem głębokiego oddechu. Ostatni raz spojrzałem we własne zmarnowane oczy – ostatni raz na nie patrzę. Ostatni raz, bo to już koniec; k o n i e c! Już dłużej nie będę więźniem własnej autodestrukcyjności! 

Wpadłem do pokoju niczym zwiastujące niebezpieczeństwo. Oddychałem ciężko, nerwowo i głęboko, lustrując wszystko po kolei, co przewinęło się przed wzrokiem – miałem ochotę to wszystko rozwalić, zniszczyć, zmieść z powierzchni ziemi; żeby po prostu nie istniało i nie przypomniało mi każdego dnia, jak bardzo cały ten syf wsiąknął nawet w najdrobniejsze rzeczy w tym pomieszczeniu. Rozpaczliwie poszukiwałem w szale wściekłości, która ogarnęła cały mój rozum, czegokolwiek, by dać upust swoim emocjom – a może przypominała tylko o sobie ta najgorsza myśl, która sprawiała, że czułem się najgorszej na świecie? Może właśnie uderzało to we mnie raz za razem i chciałem w ten sposób ukarać niczemu winne otoczenie? Nie wiedziałem, ale fala frustracji sięgała zenitu.

Wywróciłem krzesło na podłogę, wyrzuciłem z łóżka wszystkie poduszki i pościel; walały się po podłodze, jakby żyły własnym życiem; rzuciłem swoim plecakiem gdzieś w kąt, nienawidząc go tak mocno jak siebie; no bo w końcu to przez niego tata się dowiedział; podarłem niektóre swoje malunki, a na koniec usiadłem na środku pokoju w całym tym burdelu i się popłakałem. Chlipałem jak dziecko, tak bardzo pragnąc się zmienić. Dla moich ukochanych bliskich, żeby już nigdy więcej ich nie zawieść, dla mojej ukochanej dziewczyny, żeby już nigdy więcej jej nie okłamać. Byłem głupi, tak byłem bardzo głupi i nikt mi nie wmówi, że było inaczej. Czułem, że nie potrafiłem panować nad swoim życiem, zachowaniem i myślami; czułem, jak nie miałem całkowitej kontroli nad Sebastianem Oliversem. Jakby ktoś inny decydował o moim wyborze – tak właśnie się czułem. Moje pragnienie zmiany wykraczało poza ludzkie wyobrażenie, moje pragnienie życia inaczej wykraczało poza ludzkie marzenie. Absolutnie nikt nie mógł mnie zrozumieć, kiedy ja miałem z tym ogromny problem. 

Ale powiedziałem głośnym, niemym krzykiem: K O N I E C! To ostatni raz, kiedy patrzyłem na oczy tak zmarnowanego, sięgającego dna człowieka. Ostatni raz, kiedy zawiodłem rodzinę. Ostatni raz, kiedy czułem ciężar wstydu, upokorzenia i frustracji, i ostatni raz, kiedy czułem niemoc i bezsilność; ostatni, bo zamierzałem z tym skończyć. Powiem Adamowi, że to koniec, że już nie będę w tym tkwił, że już mam dosyć, że nie pozwolę więcej na upadek – właśnie tak mu powiem! Wstałem chwiejnym ruchem z podłogi, czując narastającą motywację, energię i siłę do działania. Starłem cieknący katar, łzy i skierowałem się do wyjścia, tak bardzo na ten moment pragnąc naprawić szkody, lecz absurdalność w tym, co robię, nawet mnie było ciężko pojąć. Otworzyłem drzwi do pokoju mojej młodszej siostry, która momentalnie zerwała się z łóżka.

Na krótką chwilę między nami zapadła cisza. Przełknąłem ślinę i spojrzałem na zaspaną Jade, która wpół przymkniętymi oczyma patrzyła w moją stronę. Sięgnęła do lampki obok i zapaliła ją, potarłszy piąstką powiekę. Wymamrotała coś, ale wśród chaosu i bajzlu myśli nie potrafiłem zrozumieć co. Boże, po co ja tu przyszedłem? Cholera, przecież mogłem zrobić to rano, a nie o trzeciej w nocy. 

— Sebastian? — usłyszałem zaspany jej głos. Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do niej, zasiadając na krawędzi łóżka. — Sebastian, co ty tu robisz? — zapytała, zaskoczona.

— Ja... — przez chwilę nie wiedziałem, co jej powiedzieć. — Ja... wiesz... chciałem... Chciałem cię przeprosić, Jade — wykrztusiłem ze skruchą. 

— Za co? — zapytała, jeszcze bardziej zaskoczona. — Sebastian, co ty, płakałeś? — dodała, uważnie mi się przyglądając.

— Nie-to znaczy może trochę... Po prostu sobie coś przypomniałem... Przypomniałem sobie coś i chciałem cię przeprosić — rzuciłem, czując na sobie jej ciekawskie spojrzenie. — Nie byłem na twoim występie — powiedziałem półgłosem, czując, jak moje barki i kark obciążyło poczucie winy. — Strasznie cię przepraszam, Jade.

— Nic się nie stało, wybaczam ci — uniosła lekko kąciki ust. Mimo że ją zraniłem, to jej duże, czekoladowe oczy wciąż promieniały radością. — Ale trochę szkoda, że nie byłeś. Grałam Piotrusia Pana — oznajmiła zawadiacko, na co odpowiedziałem krótkim uśmiechem. Między nami zapadła cisza, lecz przeczuwałem, że chciała coś dodać i wcale się nie myliłem: — Taty też nie było — posmutniała, a mnie rozwaliło to serce.

— Musiałem z nim o czymś bardzo ważnym porozmawiać, dlatego nas nie było — sprostowałem od razu, po części ją okłamując. Ta druga część prawdy sprawiała, że jakoś lepiej się czułem, mówiąc to.

— A o czym? — zapytała, zaciekawiona. 

— No wiesz, o takich tam... ważnych sprawach... Dosyć nudnych, nic interesującego — odpowiedziałem.


,,Nie masz żadnych problemów
z alkoholem?
[...] A z narkotykami?!''


,,Co to, kurwa, jest, Sebastian,
 odpowiedz mi!''


,,Jeszcze raz cię zobaczę w takim stanie,
 a osobiście zabieram cię na testy!''


,,Nie jestem żadnym ćpunem,
do cholery, odwal się
ode mnie!''


,,Sebastian, to wszystko dla twojego dobra!''


,,Dla mojego dobra
odwal się ode mnie
i zostaw mnie w spokoju''


Spojrzałem na młodszą siostrę, która w ciszy obserwowała moją twarz. Nie drążyła tematu, nie dopytywała, ale ja jakoś czułem się z tym wszystkim podle. Ostatnimi czasy czuję, jak świat wypada mi z rąk, a frustracja, bezradność i smutek z tym związane sięgały zenitu. Może właśnie to sprawiało, że byłem przewrażliwiony, rozdrażniony i emocjonalny na każdym kroku. Stałem się jednym wielkim kłębkiem nerwów, stałem się melancholijny jak noc, przy której myśl za myślą nie dawały spokoju. Kompletnie nie wiedziałem, jak udawać, że wszystko było w porządku. 

— Zmieniłeś się, Sebastian — odezwała się.

Spojrzałem na nią z niezrozumieniem, czując po jej wypowiedzi dziwny niepokój.

— Co masz na myśli? Jak się zmieniłem? — dopytywałem.

— Nie wiem, po prostu się zmieniłeś — odpowiedziała cicho, obserwując mnie. — Nie jesteś już tym żartobliwym, radosnym gościem co kiedyś. Jesteś teraz... — urwała na krótką chwilę, marszcząc brewki jakby w zastanowieniu. — Jesteś po prostu inny. Jakby tamten Sebastian, którego znałam przez całe życie, umarł.

Tym zdaniem sprawiła, jakbym rzeczywiście umarł. Strzał w serce, głowę, a może gdzie indziej nie równało się ze strzałem prosto w duszę, które momentalnie przeszyło mnie po jej wypowiedzi. Na krótką chwilę odebrało mi mowę, na krótką chwilę przestałem oddychać, na krótką chwilę moje życie uciekało przez czubki placów; i więdłem właśnie przez tą krótką chwilę. Stało się to, czego obawiałem się najbardziej – moja rodzina zauważała zmiany, zmiany, którym nie chciałem dać wyjść na światło dzienne, które skrywałem głęboko, głęboko i głęboko tam, gdzie ludzkie oko nie dosięga. Kiedy trafiony we mnie szok zaczął tracić na sile, a ja próbowałem coś w końcu z siebie wykrztusić, tak na końcu zrezygnowałem. Patrzyłem na moją młodszą siostrę i tylko patrzyłem, nie chcąc mówić absolutnie niczego; może dałem tym po sobie poznać, że miała rację; może dałem tym poznać, że coś poważnego się ze mną działo; może tak właśnie, kurwa, było, ale miałem to, kurwa, gdzieś. Wiedziałem tylko jedno, tylko, tylko jedno – skończyć z tym raz na  z a w s z e. 

 — Chciałabym, żeby wrócił ten stary Sebastian, ten żartobliwy i radosny człowiek...

~*~

Głośna muzyka rozbrzmiewała z potężnych głośników Marshall; cały apartament na najwyższym piętrze hotelu Hilton hulał w tańcach, pozytywnych emocjach i podnieceniu. Wśród gości krążyli na małych nóżkach niskorośli kelnerzy, którzy na tacy raz za razem częstowali szotami rozbujane towarzystwo w rytmie starych kawałków rocka. Gdzieś w kącie wielkiego pomieszczenia, gdzie widok z oszklonych ścian rzucał się na panoramę zapadniętego w nocnym życiu Nowego Jorku, był malutki basen z błotem, a w nim tarzające się grube kobiety w skąpych strojach; widowisko, jakie robiły i towarzyszące im dopingi były najhuczniejsze. W niewielkiej kuchni zaś buszowali najwięksi Stonerzy, którzy – ubrani we fartuch z motywem liści konopi – piekli ciasta z thc, którym zamierzali częstować biesiadę (oczywiście za naszą namową). W towarzystwie kręcili się tacy goście jak nawet Drag queen, prostytutki i dwóch bezdomnych, lecz co najlepsze, to całą tę śmietankę uzupełniały największe kujony, snoby, outsiderzy, pozerzy i lamusy w naszej szkole, których zaprosiły Amanda i Alanna – ich zadaniem było zaprosić kogokolwiek na urodziny Adama, tak więc zaprosiły absolutnie wszystkich wyrzutków, którzy bawili się lepiej niż niejeden ekstrawertyk. 

Arnold, który był największym komputerowcem w szkole; rudzielec z masą piegów, pryszczaty, chudy jak patyk i średniego wzrostu; razem z dwoma kolegami (tacy sami pasjonaci komputerów jak on, na dodatek brzydcy jak cholera) polewali Absolwenta do gardeł wszystkim po kolei, świetnie się przy tym bawiąc. Gruba Beth, która w zwyczaju miała krzyczeć jak psychopatka na każdego, kto śmiał się zaśmiać z jej okropnego wyglądu, tym razem radośnie chichotała, otoczona chłopakami. Największa lizuska w szkole – Anna, poukładana jak największa cnota we wszechświecie, dla której słowo ''kurwa'' było przestępstwem i która przynajmniej raz w tygodniu częstowała profesorów ciastem własnej roboty, tym razem siedziała w gronie punkowców i emo (którzy zresztą mieli swój świat), i rozmawiała na tematy polityki, życia i egzystencji, paląc fajki oraz przeklinając jak szewc. Billy, którego przezywano od Skunksa, bo strasznie od niego śmierdziało, dzisiaj przyciągał największą ilość lasek w tym pomieszczeniu, a Gruby Joe – koleś o niewyobrażalnie ogromnych gabarytach – rzucał czarnym humorem na prawo i lewo, rozbawiając wszystkich po kolei. Tych dziwolągów było jeszcze więcej, ale gdy tak teraz przebywało się w ich towarzystwie i bawiło razem z nimi, to wcale nie byli tak straszni, jak ich malowano. 

W małej łazience, w której białe kafelki lśniły bardziej niż złoto, i do której próbowały się dobić jakieś pijane dziewczyny, wciągnąłem z umywalki kreskę zajebistego towaru, od razu chwytając się za drażliwy nos. Chłopaki klepali mnie po plecach i cieszyli się, a ja razem z nimi. W końcu to były urodziny Adama, więc dlaczego by nie polecieć na całość ten ostatni raz? Ten proszek trzymałem specjalnie na tę okazję, w dodatku poczęstowałem również Elliota i Lloyda, których błogostan wznosił ponad ziemię. Rozpaleni, podnieceni i przepełnieni pewnością siebie wyszliśmy z toalety, uderzając prosto w bandę roztańczonych nastolatków. 

Adam niczym król; otulony czerwoną szatą o białym futerkowym zakończeniu, z wielką koroną na głowie i dużym berłem w dłoni witał wszystkich, a ci wszyscy wieszali się na jego szyi jakby był ich wybawcą. Zaraz za nim byłem ja – ubrany tylko w czarne skórzane spodnie; moją nagą klatkę piersiową, ramiona, plecy i ręce zdobiła masa podpisów gości – kto chciał, ten mógł wziąć marker i podpisać się gdziekolwiek na moim ciele. Po lewej stronie piersi z dumą prezentowałem wielkie serce, a w nim literę ,,A''. Moja słodka, słodka Alanna, kosmiczna przyjaciółka, nieziemska kobieta. Wzorkiem prześwidrowałem tłum nagrzanych, radosnych i pijanych (a nawet naćpanych) nastolatków, w końcu zawieszając spojrzenie na dziewczynie w czarnym golfie; obwieszona masą biżuterii niczym czcigodna Bogini siedziała na obracanym krześle przy stole, rozmawiając z Drag queen. Bez żadnego zastanowienia odstąpiłem od Adama, kierując się w jej stronę jak za ukrytym skarbem, który skrywał same bogactwa. 

— Cześć, ślicznotki — przywitałem się, dołączając do stołu. Mężczyzna przebrany za Drag queen zlustrował mnie i zagwizdał, mówiąc coś kokieteryjnego, lecz oszołomiony wyglądem Alanny nawet nie zareagowałem. Dziewczyna spojrzała na mnie tajemniczym wzrokiem rzuconym przez baśniowe spojrzenie, po czym sięgnęła po drinka i upiła Sex on the beach. 

— Uh, kochany! — westchnął, wachlując chińskim wachlarzem przed twarzą. — Czy ja dobrze widzę, że właśnie przysiadł się największy fuckboy w tym pomieszczeniu? 

— Fuckboy? — Alanna zakrztusiła się swoim drinkiem i zaśmiała, nie dowierzając. Parsknąłem, również nie mogąc ukryć rozbawienia. — To najmilszy człowiek na świecie.

— Najmilszy człowiek na świecie jest jednocześnie tym, który skrywa najciemniejszą stronę maski, kochani. Pozwól więc, że ją zdejmę... — zamruczał, przymilając się do mojego ramienia. 

— Wybacz, słodka, ale tę maskę może zdjąć tylko jedna dziewczyna i właśnie siedzi przed tobą — odpowiedziałem, spoglądając na Alanne, która momentalnie oblała się wyraźnym rumieńcem.

— Och! — zapiszczał i rzucił spojrzenie na Clooney, jakby się tego nie spodziewał. — Przepraszam, kochana, nie zamierzam zarzucać wędki na zajętego kolesia! 

— Trójkąty nam nie przeszkadzają — odparła zawadiacko, uśmiechając się.

— Z takim przystojniakiem, to aż mnie byłoby ciężko się dzielić! — powiedział i poklepał mnie po ramieniu, po czym wstał i przedarł się do roztańczonego tłumu nastolatków, dodając na sam koniec: — Skarbie, jeśli nic z tego nie wyjdzie, to moje ramiona przyjmą cię bez problemu, ciao! — zacmokał. 

Zaśmialiśmy się, nie mogąc ukryć rozbawienia, jak i również skrępowania. Alanna upiła Sex on the beach, w milczeniu przeczesując swym baśniowym spojrzeniem po bazgrołach na moim ciele. Kiedy obok nas na małych nóżkach zadreptał kelner, niosąc kolejną tacę z alkoholem, szybkim ruchem zabrałem trzy kieliszki zimnej wódki i postawiłem przed sobą, wyrównując namiętny kontakt wzrokowy z kosmiczną przyjaciółką. W tle rozbrzmiewał kawałek YMCA, w tłumie pijanych nastolatków chłopaki podrzucali Adamem, wznosząc toast solenizantem, gdzieś obok prześmignęły Amanda z Jennifer i Isabellą, niosąc dla Lutchera tort w kształcie Spungeboba i Patricka – jego ulubionej kreskówki z dzieciństwa – wówczas my patrzeliśmy na siebie. Patrzeliśmy i tylko patrzeliśmy, co jakiś czas posyłając niewinne uśmiechy. Słowa niewypowiedziane czasami miały większe znaczenie niż to, co moglibyśmy powiedzieć, a w tym przypadku nasze milczenie było jak złoto; bogactwo naszej ciszy niczym marzenie każdego człowieka na Ziemi. 

No cholera, patrzyłem na nią i oderwać wzroku nie potrafiłem. Narkotyk zadziałał już po kilku chwilach, ale mam wrażenie, że Alanna działała na mnie mocniej niż ten pieprzony proszek. Szybkim ruchem przechyliłem kieliszek zimnej wódki i wlałem w siebie ostry napój, prawie wcale nie czując żaru ognia piętrzącego się między ściankami zdrętwiałego gardła. Mój wzrok nie mylił się co do czarnego ubioru, jaki dziś okalał jej niesamowitą figurę, lecz mój umysł dopisywał do tego czarnego koloru niewyobrażalną magię. Wiedziała, co zrobić, by nie robiąc nic wzbudzać takie emocje – a może to ja po prostu odlatywałem z zachwytem nad jej osobą, bo siedziałem przed nią nagrzany jak nigdy przedtem, prawie krztusząc się we własnym podnieceniu. Upiłem kolejny łyk wódki i starłszy jej kropelki z kącików ust, upiłem ostatni; Alanna wówczas włożyła między wargi słomkę, za czym mój zafascynowany wzrok podążał. Cała zgraja dziwaków i pozerów śpiewała Wszystkiego Najlepszego, przelotnie obejrzawszy się w tamtą stronę zobaczyłem, jak Amanda przytulała się do Adama, gdzieś po chwili ktoś obrzucał się tortem, ktoś inny z kolei wołał w naszą stronę i zachęcał do dołączenia – a my wciąż siedzieliśmy naprzeciwko siebie i w złotym milczeniu patrzeliśmy sobie w oczy. 

— Jak się czuje twój tata? — zagadałem, poprawiając tyłek na niewygodnym krześle.

— Lepiej — odpowiedziała krótko, ciągle mnie obserwując z dziwną kokieterią.

Okazało się, że w drodze na występ jej tata – jak na policyjne nawyki przystało – zainterweniował przy dwóch młodych chłopakach, którzy – pech chciał – byli naćpani. Pociachali go nożem i uciekli; nawet nie zdążył im się przyjrzeć. Kiedy się dowiedziałem, wstrząsnęło mną przerażenie. Długo o tym myślałem i długo myślałem, kto mógł to zrobić, no bo w końcu trochę tych kręgów znałem. Adam zaś, kiedy się dowiedział, był gotowy wyjść na miasto w przeciągu kilku sekund i roztrząsnąć każdą brudną dzielnicą Nowego Jorku, by znaleźć gnoi. 

— To chyba was trochę zbliżyło, co? — zapytałem, sięgając po skręta, którego wręczył mi koleś od kuchni. Alanna parsknęła z niedowierzaniem, obserwując, jak goście usługiwali mi niczym Władcy. 

— Trochę tak. Co prawda, nie poruszałam tematu odrzucenia, wiesz, jak przez większość życia się czułam w jego oczach — odpowiedziała, zabierając z moich ust skręta. Posłała mi zadziorny uśmiech i włożyła go między własne wargi, odpalając z niesamowitą gracją. 

— Krępujesz się? — zapytałem, obserwując ją. Kolejny raz kelner prześmignął między stołem, od którego szybkim ruchem zabrałem cztery kieliszki. 

— Szczerze, no — rzuciła z oczywistością, zaciągając się drażniącym dymem marihuany, po czym kaszlnęła. Zaśmiałem się, zabierając od niej kiepa. — Boże, dawno nie paliłam — również się zaśmiała, odgarniając sprzed twarzy dym.

— A nie uważasz, że takie przemilczanie tematu, że tak też powiem: ,,zamiatanie problemu pod dywan'', jest krzywdzące? — zadałem kolejne pytanie, zaciągając się skrętem. 

— Jasne, że jest — odparła, upijając Sex on the beach. — Ale wiesz, ja po prostu... nie byłam gotowa. Nie byłam gotowa tego z siebie wyrzucić — powiedziała, lecz tym razem jej ton zasłabł. Przeczuwałem, że nadal ten temat jest dla niej bolesny. — Nigdy z nim nie rozmawiałam na temat okresu, a co dopiero, jakbym miała porozmawiać na temat naszej relacji. 

— Rozumiem — rzuciłem krótko, starając się nie uderzać dalej. Ten temat był trudny, a ja chociaż raz chciałem panować nad tym, by nie sprawiać jej przykrości i nie wypytywać. 

Zaciągnąłem się kolejny raz skrętem, w mglistym obrazie dostrzegając jej twarz; twarz pochmurną, speszoną, nagle nie potrafiącą odnaleźć się w miejscu, w którym się znalazła. Alanna zaczesała włosy za ucho, uśmiechnęła się lekko i odwróciła spojrzenie gdzieś w tłum wiwatujących nastolatków. Jej rozmowa z tatą musiała być przełomowym wydarzeniem w ich relacji, ale doskonale widziałem po niej, że ból, smutek i żal ciągle gnieździł się głęboko w jej sercu – no bo w końcu były rzeczy, których nie wyrzuciła z siebie tak, jak chciała, wówczas uśmiechała się jak gdyby nigdy nic. Ściągnąłem kolejnego bucha i wręczyłem jej skręta, a ona zaciągnęła się tak, jakby przez chwilę – a może nawet na dłuższą chwilę – chciała znaleźć się w innym świecie. Jakby magiczna substancja, którą wdychała niczym przez aparaturę oddechową, przenikała między komórki, krew i wszystkie żyły, pochłaniając do krainy narkotycznego relaksu.

— Chyba się najebię — odezwała się nagle.

— Możemy razem się najebać — zaproponowałem z uśmiechem.

I uśmiechnęła się również. Sięgnęliśmy po kieliszek z dziecięcą lekkością jakbyśmy nadal mieli czternaście lat i wlaliśmy w siebie zawartość ostrej alkoholowej cieczy, która momentalnie skrzywiła nasze buzie. Miałem wrażenie, że jej osoba oddziaływała na mnie intensywniej, szalenie i bardziej niż proszek, marihuana i alkohol razem; samo siedzenie przed nią, oglądanie, słuchanie, czucie zapachu i wspólne spędzanie czasu stymulowało mocniej moje bodźce. I pomyśleć, że jeżeli świrowałem tu w tej zwykłej chwili, to co czekało mnie przez resztę wieczoru? To był dopiero początek. 

— Ostrzegam, że mam słabą głowę i jeszcze kilka kieliszków, a będę miała dobrze — poinformowała ze słodkim uśmiechem. Kiedy to powiedziała, mój wzrok od razu dostrzegł rumieńce na jej policzkach. 

— Nie martw się, mała — odparłem szarmancko — Przeszedłem kurs pierwszej pomocy, więc umiem zadbać o nieprzytomną osobę. Moja specjalność to usta-usta. 

Zaśmialiśmy się oboje. Boże, czułem, jak świat za naszymi plecami, gdzie tłum pijanych nastolatków skandował ,,ADAM!'', Jimi Hendrix wydobywał się z głośników, atmosfera urodzin gęstniała i rozkręcała się na całego – ten świat kompletnie dla mnie nie istniał, zaś istniały dla mnie baśniowe oczy, anielski głos i fascynujące doznanie towarzyszące mi w obecności Alanny; czy ta niesamowita dziewczyna naprawdę jest moją dziewczyną?

— Powiedz mi, jak to jest przegrać konkurs z gościem, który recytował Bukowskiego? — zapytałem, zdumiony wynikiem. 

— Kurwa, nie wiem! — nie skrywała oburzenia.

Nagle, ni stąd, ni zowąd pojawił się Gianni. Chłopak był ewidentnie pijany, bo jego mętny i nieobecny wzrok patrzył niby na mnie, niby nie, na dodatek lekko chwiał się na nogach. Upiliśmy z Alanną kolejnego szota i skierowaliśmy ciekawskie spojrzenie na zawstydzonego chłopaka, który próbował coś nieudolnie powiedzieć. Teraz, kiedy byłem w takim a nie innym stanie, to jego osoba wcale mi nie przeszkadzała, a nawet sprawiała uśmiech na twarzy (oczywiście z rozbawienia, bo wyglądał komicznie). Wziąłem skręta ze smukłych palców mojej przyjaciółki, której paznokcie były pomalowane na krwistą czerwień i włożyłem kiepa między wargi, co uważnie zeskanował Gianni. 

— Cześć — przywitałem się zaskakująco mile, co nie umknęło uwadze Alannie. — Co u ciebie słychać, jak się bawisz? — zagadałem przyjaźnie, uderzając go koleżeńsko po ramieniu. Boże, rzeczywiście byłem w innym świecie.

— Wszystkiego najlepszego — wykrztusił, chwiejąc się jak na fali.

— Co-— rzuciła Alanna, prawie krztusząc się swoim drinkiem. Uderzyłem ją butem pod stołem, starając się z całych sił powstrzymać uśmiech na twarzy. Ja pierdolę, on chyba nie powiedział tego na poważnie? 

— Dzięki — odparłem z uśmieszkiem, prawie parskając głośnym śmiechem; wówczas Alanna skryła twarzyczkę pod burzą włosów i chichrała się bez skrępowania. — Jak się bawisz? — zapytałem, rozbawiony jak diabli.

— Dobrze... bardzo dobrze... — odpowiedział, trochę bełkocząc. Patrzył mdłym i przeszklonym spojrzeniem przed siebie, lustrując wszystko dokoła nas, a my ledwo wyrabialiśmy z powagą. — No, wszystkiego najlepszego... dużo zdrowia i szczęścia... wam, dla was... No... Świetna impreza, Sebastian — mamrotał, chwiejąc się od lewej do prawej.

— Częstuj się wszystkim, stary: wódka, tequila, rum, whisky, może skręta? — uniosłem kiepa na wysokość jego niewyraźnych oczu. Spojrzał na papierosa jak na skarb, bez ogródek zabierając go z mojej ręki. Zapalił i zaczął krztusić się tak mocno, jakby miał zaraz wypluć płuca. — Jeżeli interesuje cię coś innego, to wal śmiało, a postaram się załatwić — dodałem z uśmiechem, obserwując go w rozbawieniu. 

— Nie, nie, ja tylko... Ja tylko życzę ci wszystkiego najlepszego — powiedział, popalając sobie. 

— Stary! — niespodziewanie pojawili się obok Lloyd i Elliot, prawie wychodząc z siebie z ekscytacji, która ich ogarniała. — Chodź, laski już są! Bierz Adama, stary, on zwariuje! — chwycili mnie za rękę i zabrali ze sobą. Ostatni raz spojrzałem na Alanne, która obserwowała mnie z uśmiechem, po czym przeniosłem wzrok na Gianniego, który nagle wydawał się być zdezorientowany. Zdążyłem jeszcze usłyszeć, jak zapytał:

— Ty, czyje to urodziny w końcu? 

Tuż za luksusowymi drzwiami hotelowego apartamentu czekały trzy ładne i młode striptizerki, które zamówiliśmy dla Adama. Dziewczyny miały jedno ważne zadanie, prawdopodobnie najważniejsze w ich życiu – sprawić, by kędzierzawy wyszedł z siebie i nie wrócił do żywych. Kiedy przecisnąłem się z chłopakami przez tłum nastolatków i otworzyłem drzwi, moje oczy z zachwytem zeskanowały ubrane w lateks panienki. Kurwy miały w sobie wszystko, czego potrzebowaliśmy na ten wieczór dla solenizanta. 

— Płatność z góry — rzuciła chamsko jedna z nich, wystawiając rękę w moją stronę. Do moich nozdrzy dotarł zmieszany zapach kilku zmysłowych perfum i papierosów. 

— Nie-e — zaprotestował Elliot, powstrzymując mnie, kiedy wyciągałem z kieszeni portfel. — Damy tylko połowę. Drugą dostaniecie po — poinformował stanowczo.

— Albo całość, albo spadamy stąd! 

— Dajmy już całość, bo jeszcze się rozmyślą... — wyszeptał Lloyd, kiedy stanęliśmy między sobą w naradzie.

— Te dziwki nas oszukają, mówię wam... — warknął półgłosem McCartney, rzucając nienawistne spojrzenie na striptizerki. 

— Koleś, nie mamy wyboru — powiedziałem Elliotowi, odwracając się do panienek. Stały w oczekiwaniu, we trójkę świecąc ogromnymi cyckami pod czarnym biustonoszem. — Macie — wręczyłem jednej dwie stówy. — Doprowadźcie tego delikwenta do orgazmu, jasne? 

— Brakuje jeszcze jednej stówy! — uniosła się, marszcząc ciemne, podkreślone kredką brwi.

— Halo, byliśmy umówieni na dwieście! — zaprotestował Elliot, nie ukrywając frustracji. 

— No właśnie, nawet nie próbujcie nas oszukiwać! — dodał Lloyd, odważając się ostrzej odezwać. 

— Słuchajcie, frajerzy, albo dokładacie kolejną stówę, albo zabieramy to i spadamy, i nici ze zabawy! — syknęła jadowicie, wskazując na nas palcem. 

Elliot, nadąsany jak dziecko, mamrotał coś pod nosem. Był wkurwiony jak diabli i wcale mu się nie dziwiliśmy, bo z Lloydem byliśmy równie sfrustrowani, ale jakoś próbowaliśmy załagodzić atmosferę. Za naszą prośbą McCartney nawet nie próbował się wykłócać, bo z tańców mogła by wyjść lipa. Stanęliśmy jak ci frajerzy z portfelami w rękach i liczyliśmy drobne, ledwo zbijając się na kolejną stówę. W końcu udało nam się zebrać jakieś pieniądze, wręczając z niechęcią kobiecie:

— Masz. Siedemdziesiąt dziewięć dolców — burknąłem. 

Dziewczyna obliczyła pieniądze i kiedy rzeczywiście okazało się to siedemdziesiąt dziewięć dolarów, kpiarsko parsknęła pod nosem. Obejrzała się za resztą rozbawionych panienek i w końcu weszły do środka. Ociekając pewnością siebie, arogancją, a przede wszystkim oszustwem, przepchnęły się między bandą pijanych nastolatków i popędziły prosto do solenizanta, który tańczył na stole z Amandą i Alanną. Ściągnęły rozkojarzonego chłopaka na ziemię i siłą usadowiły na krześle, przepędzając gości, by zrobili dookoła miejsce. W międzyczasie ja, Elliot i Lloyd ściągnęliśmy po kolejnej kresce w toalecie.

— Jebane dziwki... — rzucił McCartney, chwytając się za podrażnione skrzydełka nosa. — Zabierzmy tym kurwom forsę, nie daruję tego!

— No już, uspokój się! — odezwał się Lloyd, starając się ogarnąć przyjaciela. — Zapomnij o tym i chodź się bawić!

— Nienawidzę oszustów... — warknął wściekle, ściskając dłonie w pięści. Zbladły jego wszystkie knykcie, a żyły prawie wyszły spod skóry. 

Zwinnym ruchem ściągnąłem biały proszek z umywalki i odchyliłem głowę do tyłu. Euforia momentalnie uderzyła w organizm jak wzburzona tafla wody, dopełniając jeszcze porządnym podnieceniem i nieokrzesaną śmiałością. Od razu zachciałem znaleźć się w towarzystwie Alanny, mojej najlepszej dziewczyny, dziewczyny numer jeden. Spojrzałem w lustro, w jego odbiciu dostrzegając twarz człowieka, która wydawała się być nienaturalnie blada, chuda i zniszczona. Podkrążone, mętne oczy, suche usta, trochę siny odcień skóry. Czy powinienem przejmować się swoim wyglądem? Absolutnie nie zamierzałem zawracać sobie tym głowy, w której brzmiało tylko jedno: zabawa. Chciałem dobrze się bawić, chciałem grubo polecieć ten ostatni raz; ostatni raz z narkotykami. Dzisiejszy wieczór był końcem, od jutra zaczynałem początek. Uśmiechnąłem się do człowieka po drugiej stronie, po czym odwróciłem i razem z przyjaciółmi wyszedłem do gorącego pomieszczenia pełnego nastolatków, których ekscytacja wznosiła ponad srebrzysty, wielki księżyc. 

Wszyscy wyli niczym głodne wilki, wpatrując się na Adama jak na niewinny kawałek mięsa. Otoczony trzema ostrymi panienkami wydawał się być w moim odczuciu zmieszany, czego kompletnie nie potrafiłem zrozumieć dlaczego. Razem z Elliotem i Lloydem zatrzymaliśmy się obok dziewczyn i z ekscytacją wznosiliśmy okrzyki zachwytu oraz rozbawienia, one zaś obok oglądały to jakby z niezadowoleniem, w szczególności – miałem takie wrażenie – Amanda wydawała się być rozgniewana. Przelotnie obejrzawszy się za Morgan, naprawdę wydawała się być dla mnie zaszokowana sytuacją. W mojej głowie zaczęły rodzić się dziwne myśli, ale szybko zastąpiłem je niemożliwością tego absurdu. Spojrzałem na najlepszego przyjaciela i wróciłem do okrzyków, z rozbawieniem obserwując, jak panienki jedna za drugą ujeżdżały chłopaka niczym wściekłe tygrysy. 

W tle rozbrzmiewała piosenka Britney Spears, Gimme more, dzikość trzech striptizerek powoli zamieniała się w prawdziwy seks na parkiecie, nastolatki szalały z zachwytu i ekscytacji. Tymczasem mój najlepszy przyjaciel niby uśmiechał się do kobiet, niby wykazywał się brakiem zadowolenia z wydarzenia. Odczuwałem z niepokojem, że przeważało to drugie. W świetle fascynacji, ekscesów i okrzyków absolutnie nikt nie dostrzegał, jak Adam siedział zgaszony, pochmurny i fałszywie uśmiechnięty na krześle, nawet Elliot i Lloyd zachwycali się widowiskiem i dopingowali. Wówczas ja stałem i widziałem wymazane niezadowolenie na twarzy mojego najlepszego przyjaciela.

Nagle Amanda zaczęła przepychać się łokciami przez tłum gości, po czym wybiegła do toalety, a tuż za nią popędziła Alanna. Spojrzałem na Jennifer i Isabelle, które stały obok i były tak samo zaszokowane jak ja, po czym pobiegły za nimi i we czwórkę zniknęły za drzwiami pomieszczenia. Nie wiedziałem, co się dzieję i tym bardziej byłem zdezorientowany, kiedy niespodziewanie Adam przerwał występ, z trudem odganiając od siebie striptizerki. 

— Hej, wasz przyjaciel jest chyba gejem! Nawet mu nie stanął! — krzyknęła jedna z nich z oburzeniem, zabierając ze sobą swój sprzęt. Gości zamurowało; okrzyki i zachwycenia ucichły; wszystkich pijackie oczy były zwrócone w kierunku striptizerek. — Spadamy stąd — powiedziała do koleżanek.

— Masz coś do pedałów, szmato?! — z tłumu wyłoniło się dwóch Drag queen, stojąc naprzeciwko panienek. 

I tak zaczęła się ogromna rozróba między striptizerkami a Draq queen; leciały kurwy za kurwami, ostre przekleństwa i wyzwiska, wściekłość jak krew tryskała we wszystkie strony, niekiedy w ruch wchodziły ręce. Z trudem udało się odciągnąć ich od siebie i wyprosić panienki z apartamentu (musiał to zrobić gruby Joe), które darły się jeszcze nawet na korytarzu. Co najzabawniejsze w tym wszystkim się okazało, to to, jak Elliot z triumfującym uśmiechem na twarzy pokazał dwieście siedemdziesiąt dziewięć dolców w dłoni.

— Udało mi się zajebać forsę! — powiedział, zadowolony z siebie tak jakby było to jego największe życiowe osiągnięcie. Śmialiśmy się głośno, nie mogąc w to uwierzyć. 

— Teraz to ty jesteś oszustem, bo nawet ukradłeś zapłatę! — zauważył ze śmiechem Lloyd. 

— Nie zasługiwały na to, skoro nas oszukały! — odpowiedział z pewnością siebie, dumny jak paw.

I wszystko wróciło z hukiem do stanu poprzedniego: impreza trwała na całego, a goście bawili się jakby jutra miało nie być. Ku zaskoczeniu, na urodziny wpadli nasi starzy dobrzy znajomi, Eddie z dziewczyną, Sophie, Phillip i James. Kiedy mój mętny wzrok padł na Jamesa przy wejściu, na krótką chwilę – a wydawała się być dla mnie długa jak wieczność – zastygłem bez ruchu i patrzyłem na umięśnionego chłopaka, skanując każdy zarys muskułów opiętych pod czarną koszulką. Był dobrze zbudowany, wysoki i przystojny, o śniadej cerze i ciemnych krótkich włosach. Tak bardzo wydawał się pewny siebie i przebojowy. Odwróciłem spojrzenie na wielkie lustro, które w odbiciu przedstawiało chudego, o niewielkich zarysach mięśni jedynie na brzuchu chłopaka z jasną cerą niczym płatki śniegu. Pomalowany był jak dziecko bazgrołami od pasa w szyję, nawet nie wiedząc czemu. Smutne oczy tego człowieka zdecydowanie należały do kogoś skrytego w niezrozumiałym świecie, kompleksach i braku wiary. Poczułem się jak największe gówno na ziemi.

— Stary! — wpadł na mnie Adam, głęboko oddychając. Mój przyjaciel był nieźle pijany i porobiony, ale starał się trzymać wciąż przy żywych jak najlepiej. — Stary, dzięki za to wszystko, wiesz... Te urodziny to coś wspaniałego, dzięki — powiedział pijackim głosem, chwytając się mojego ramienia dla utrzymania równowagi. — Rozumiem twoje starania, ale te striptizerki to jakiś niewypał — oznajmił do ucha, chwiejąc się.

— Ty, stary, co jest z Amandą? — zapytałem, przelotnie obróciwszy się za zamkniętymi drzwiami toalety. 

— A co ma być? — zapytał zaskoczony, marszcząc brwi.

— No w połowie tych tańców wybiegła do kibla, miałem wrażenie, że może płakała! Pobiegły za nią dziewczyny i teraz tam siedzą, nie wiem, co się stało, ale... ale wydaję mi się, że to może coś związanego z tobą! — tłumaczyłem mu, nie ukrywając podekscytowania. — Stary, a jeśli podobasz się Amandzie?! — złapałem go za ramiona, potrząsając nim z ekscytacji. — Stary, to twoja szansa, tego właśnie chciałeś od tylu lat!

— Serio? — odparł, zdębiały, po czym prychnął jakby nie chciał w to uwierzyć. — Stary, nie, to nie ma sensu, gadasz głupoty... — skwitował, przelotnie oglądając się za toaletą. — Serio? — mruknął litościwie, bardziej do siebie.

— Przysięgam, że tak było! — zapewniałem, bijąc pięścią w pierś. — Uderzaj do niej, to może być twoja jedyna szansa, stary!

— Kurde, no nie wiem... — wahał się, głęboko oddychając. Widziałem po moim najlepszym przyjacielu, że jakby chciał, ale nie mógł.

— Ooo, jest i król dzisiejszego wieczoru! — powiedział Eddie, zjawiając się obok razem z chłopakami. Poklepali Adama po plecach, obrzucając go życzeniami urodzinowymi. 

Uśmiechałem się, przybijając piątki ze wszystkimi po kolei, jednak wcale ten uśmiech nie był prawdziwy. Czułem się dziwnie, czułem się nagle ponuro, smutnie i paskudnie, a jeszcze nie tak dawno wznosiło mną radość i szczęście. Zerkałem posępnym spojrzeniem na Jamesa, ale nawet nie wiedziałem, dlaczego tak świdrowałem go wzrokiem. Może peszyła mnie jego pewność siebie i przebojowość, może czułem się przyćmiony wielkimi mięśniami, przystojną twarzą i całą tą otoczką ''zajebistości'', a może drażniła mnie parszywa, świńska morda gościa, który miał parszywe, świńskie myśli o mojej dziewczynie. Boże, stop. Musiałem się najebać albo przypierdolić coś weselszego. 

— Hej, gdzie idziesz? — rzucił Adam, obróciwszy się za mną. Otoczony był chłopakami, którzy żartowali i wygłupiali się jak za dawnych starych czasów; można by pomyśleć, że znowu tworzyliśmy tę samą grupę przyjaciół co kiedyś, ale ja nawet nie chciałem do nich dołączać.  

— Od teraz mów mi Tony Montana — odparłem, znikając w tłumie pijanych, roztańczonych nastolatków. 

Napiłem się wódki, którą trzymałem przez większość wieczoru w dłoni jak atrybut, wziąłem od gościa z kuchni mdma, którą częstował wszystkich spragnionych mocniejszych i głębszych wrażeń z muzyki, emocji i uczuć, i tańczyłem bez opamiętania wśród największych dziwaków, pozerów i lamusów szkolnych. Czułem, jak powoli to wszystko mieszało się w jedną wielką katastrofę, choć finał tego był mi jeszcze nieznany. Obraz z każdym łykiem wódki stawał się mglisty i niewyraźny, a głowa cięższa i nieobecna w otaczającym mnie miejscu. Z każdą chwilą również emka oddziaływała intensywniej, zabierając mnie ze świata do odlotu na inną galaktykę. Chciałem wyzbyć się smutków, które tkwiły głęboko w moim organizmie, chciałem wyzbyć się goryczy i złości, którą przejawiałem wobec niektórych tu z obecnych, chciałem zapomnieć o życiu, w którym siedziałem po uszy jak w bagnie. Chciałem po prostu, kurwa, zapomnieć o Sebastianie Oliversie; tym gościu, który zawodził rodzinę, przyjaciół i swoją dziewczynę. Chyba potrafił zrozumieć to tylko ten, który nie lubił sam siebie. 

Śpiewałem wydobywający się z potężnych głośników dziki rock, wygłupiałem się na okrągłym stole, otoczony garścią podnieconych lasek i zbierałem coraz więcej podpisów na klacie. Przelotnie obróciwszy się za toaletą, dostrzegłem, jak wyszły z niej dziewczyny, a następnie wzrok Alanny padł prosto na mnie. Baśniowe oczy błyszczały onieśmieleniem, jakby właśnie zobaczyły największą gwiazdę rocka; a to byłem tylko ja – z gołą, umazaną klatą, skórzanymi, obcisłymi spodniami i butelką wódki w ręce. Moje serce łomotało, wulkan gorąca rozpalił organizm do czerwieni, motylki w brzuchu oszalały. Poczułem się jak na cienkiej granicy nad przepaścią otchłani Miłości, a kiedy moja kosmiczna przyjaciółka podbiegła do mnie, przedarła się między dziewczynami i z uśmiechem spojrzała w moje oczy, tak wpadłem do tej otchłani Miłości, słysząc jej głos: 

— Zakochałam się — powiedziała z zachwytem — Boże, zakochałam się.

— Najebałem się — rzuciłem, nachylając się nad jej twarzą. — Boże, najebałem się, Al, ale jak na ciebie patrzę, to też się zakochałem.

Ujęła moje policzki w swoje ciepłe ręce i pocałowała namiętnie w usta. Nastolatki wokół nas zapiszczały z ekscytacji. Jedni krzyczeli ''gorzko-gorzko!'', a drudzy tylko zachwycali się pocałunkami, jakie iskrzyły między mną a Alanną. Cholera, rozpalałem się. Rozpalałem się w mgnieniu oka jak płomień po dodaniu benzyny, lecz tymczasem byłem jednym wielkim ogniem podniecenia. Nie potrafiłem powstrzymać eskalacji, choć chyba nawet nie chciałem, a pragnąłem dać polecieć interesującym wydarzeniom, kiedy emocje przyćmiewały zdrowy rozsądek. 

— Boże, mam na ciebie ochotę — wyszeptała do mojego ucha, speszona nawet nie obejrzawszy się za moją twarzą. 

To był jak wabik paraliżujący nieokrzesanym, gorącym i pobudzającym podnieceniem jeszcze większym niż sprzed chwili. Miałem wrażenie, że zaraz wyjdę z siebie albo wezmę ją tu i teraz przy wszystkich, nawet przed niebieskimi ślepiami za grubą oprawką okularów mojego najlepszego przyjaciela. Alanna złapała mnie za rękę i poprowadziła w nieznane, ja zaś szedłem jak w hipnozie. Nie zwracałem uwagi na nic jak tylko na nią. Zatapiałem się pod każdym stąpnięciem w podłogę, zatapiałem się pod obrazem jej falowanych włosów, które nagle wydawały się porywać mnie w objęcia namiętności. Szedłem i prawie rozbierałem się w tłumie gości, czując ciśnienie, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie czułem. Błyszczała w moich oczach bardziej niż złoto, diament, bogate klejnoty i miliony w gotówce. Gęstniało absolutnie wszystko: ciśnienie, atmosfera, powietrze, krew, tlen w płucach. Kiedy otworzyła drzwi od łazienki, weszła razem ze mną do środka i zamknęła na klucz, wybuchł między nami pożar seksu. 

Ująłem jej zarumienione policzki w dłonie i natarczywie przycisnąłem usta do rozpalonych, czerwonych warg dziewczyny, tymczasem ona złapała za materiał moich spodni i zsunęła zbędną odzież. Pochłanialiśmy się nawzajem z brutalnością, gorączkowym pragnieniem i żarliwością stęsknionych dusz, zamykając się w małym pomieszczeniu i bezgranicznie oddając się pożądaniu. Buchający pożar namiętności palił grunt pod stopami, ściany i sufit, i absolutnie wszystko dokoła. Trzymałem ją w swoich objęciach i za nic w świecie nie chciałem puścić; stęskniony jej ciepłem, skórą i dotykiem; podniecałem się i napawałem każdym milimetrem, który był związany z moją kosmiczną przyjaciółką, dziewczyną numer jeden, o Boże, Alanną. 

W zamkniętym na klucz pomieszczeniu dźwięki jęków, westchnień i czułych szeptów roznosiły się głośniejszym brzmieniem niż dobiegająca za drzwiami muzyka Led Zeppelin. Alanna wstrząśnięta rozemocjonowaniem ledwo zsunęła czarne rajstopy i stringi; musiałem jej pomóc, ale to też mi ledwo się udało, oszołomiony podniecającym uniesieniem. Odwróciła się do mnie plecami, zadarła plisowaną spódniczkę do góry i oparła ręce o białe kafelki ściany. Pojękiwała pod nosem, kiedy moje mokre palce rozgrzewały zresztą rozgrzaną do granic możliwości jej intymność. Paliła jak żelazko, roztapiała się jak kra lodu. Wszedłem w nią jednym płynnym ruchem, po czym bez opamiętania, granic i zahamowania oddawałem się rozkoszy. 

Byliśmy jak szalone, dzikie i brudne zwierzęta, byliśmy nieokrzesani, bezwstydni i perwersyjni, byliśmy seksem wyciągniętym prosto z najlepszego kardu brutalnego, ostrego pornosa. Pieprzyliśmy się w łazience bez opamiętania; namiętność, czułość i delikatność była w tej chwili rzeczą drugorzędną – dla nas liczyła się jedynie przyjemność, jedynie seks, o Boże, tylko seks. Brałem ją mocno, szalenie, zbyt agresywnie jak na mnie, a ona jęczała i jęczała w niebogłosy, bez skrępowania wypinając w moją stronę krągłe pośladki. O cholera, ale się pieprzyliśmy. 

— Halo? — dobijał się ktoś, natarczywie pukając do drzwi. — Halo, Sebastian, Alanna, jesteście tam? — usłyszeliśmy głos Adama. 

Ale nawet na sekundę nie przestałem ją pieprzyć, a ona jęczeć.

— Hej! — ciągle pukał, szarpiąc za klamkę. — Nie mów mi, że ich tam nie ma, widziałem, jak wchodzili! — powiedział do kogoś. — A pieprzyć was! — rzucił ze zrezygnowaniem i odszedł. 

Orgazm, orgazm, o r g a z m, spełnienie, rozkosz, ekstaza, szczyt, wielki, kurwa, orgazm przeszył każdy zakamarek mojego i jej ciała. Przyćmiło mnie, na krótką chwilę odleciałem gdzieś daleko, daleko stąd. Czułem się, jakbym stanął niepokonany przed światem, słońcem i kosmosem, jakby nie było na mnie mocnych, jakbym trzymał całą garść siły we własnej dłoni, jakbym był Jezusem, Bogiem i Maryją. Po wszystkim, jednak kiedy emocje wciąż kipiały z szaleństwem od ściany do ściany, a my ledwo umieliśmy zapanować nad oddechem, zapaliliśmy fajkę. 

Siedziałem na brzegu wanny, a ona naprzeciwko na opuszczonej muszli, oparłszy plecy o ścianę. Uśmiechaliśmy się lekko, w ciszy podając między sobą ostatniego papierosa, którego znaleźliśmy w paczce na parapecie. Rumieńce okalały nasze twarze, dziecięca nieśmiałość obejmowała nas ramionami jakby przed chwilą nic takiego się nie stało. Boże, ale to było niesamowite. Po prostu siedzieliśmy jak te beztroskie małolaty, w milczeniu wznoszone pięknymi emocjami.

— Kolejny raz bez zabezpieczenia — zauważyłem, strzepując popiół do umywalki. — Nie boisz się, Al? — zapytałem, podając jej papierosa.

— No, może trochę — odparła z uśmiechem, zaciągając się. Przyjrzałem się jej, nie mogąc oderwać oczu od seksapilu, jaki uderzał z niej we wszystkich kierunkach. Jest cholernie seksowna i pociągająca, nawet z tą paskudną fajką w dłoni. — Co będzie to będzie, zobaczymy — skwitowała i podała mi papierosa. 

— A co się stało z Amandą? Ona płakała? — zadałem kolejne pytanie, które niesamowicie mnie ciekawiło. Nie wiem, dlaczego tak bardzo interesowałem się tym tematem, a przede wszystkim nie wiem, dlaczego w momencie pomyślenia o tym; myślałem o jakichś absurdalnych rzeczach. — To ma coś wspólnego z Adamem?

— Nie wiem... — westchnęła z uśmiechem, w moim odczuciu jakby się nagle skrępowała. — Płakała w kiblu jak bóbr, nie chciała powiedzieć dlaczego. — wzruszyła ramionami, nawet na mnie nie patrząc. — Ale myślę, że to mogło mieć coś wspólnego z Adamem — dodała, ściszając ton.

Umilkłem i spojrzałem na nią, zaciągnąłem się soczystą nikotyną, której smak teraz wydawał się lepszy niż po obiedzie, kiedy miałem piętnaście lat. Teraz po seksie wszystko wydawało się być lepsze, nawet oddychanie. Uśmiechaliśmy się do siebie, trochę skrępowani jak dzieci niby swoją onieśmielającą obecnością, niby emocjonującymi wydarzeniami; ależ to było gorące, szalone i niezłe. Znowu ktoś dobijał się do drzwi, ale kompletnie nie zwracaliśmy na to uwagi; zamknięci jedynie w swoim świecie istnieliśmy tylko MY. Podałem Alannie papierosa, a ona chwyciła go i zapaliła z gracją, przyjrzawszy się moim ruchom, które następnie robiłem: wstałem z wanny i stanąłem przed lustrem, oglądając swoje odbicie. 

— Jesteś strasznie blady, Sebastian — zauważyła, przyglądając się mnie. Jej głos spoważniał. 

— Mów mi Tony. Tony Montana — odparłem z nonszalancją. 

— Co? Dlaczego? — zapytała z uśmiechem, nie ukrywając zdezorientowania. 

— To moje alter ego na każdej imprezie — odpowiedziałem szczerze. Stanąłem na środku toalety i rozciągnąłem ciało, czego nagły chrzęst kości przyprawił mnie o lekki dreszcz. Alanna zlustrowała mnie, zaciągnęła się ostatni raz papierosem i wręczyła mi fajkę. — Jestem Tony Montana, szmato, i nikt mi nie podskoczy! — powiedziałem łobuzersko, stojąc przed lustrem jak prawdziwy bandzior. Ułożyłem palce u ręki w pistolet i wycelowałem w odbicie, trzymając papierosa między wargami. — Nikt mi, kurwa, nie podskoczy — dodałem półgłosem, mówiąc to bardziej do siebie. 

— A dlaczego nie możesz być sobą? — zapytała cicho, nie spuszczając ze mnie swego baśniowego spojrzenia. — Dlaczego nie możesz być Sebastianem Oliversem?

Nie wiedziałem, co jej powiedzieć, tak mnie przez chwilę zatkało. Obrzuciłem Alanne wzrokiem, którego nawet ja się nie spodziewałem rzucić; wzrokiem pełnego obrzydzenia, zburzenia i gniewu, irytacji i frustracji, może nawet zdumienia i szoku, bo jak śmiała zapytać o tak oczywistą oczywistość, dlaczego nie chciałem być 

Sebastianem Oliversem

— Bo nie — warknąłem nieprzyjemnie.

— Błagam, polub się! — krzyknęła rozpaczliwie i stanęła obok mnie. 

To było nagłe, momentalne, niespodziewane. Alanna pojawiła się przede mną i ze łzami w swych lśniących oczach, trzymając mnie mocno za dłonie, patrzyła na moją zmarnowaną twarz. To kłuło moje serce tak bardzo, że ból paraliżował nawet opuszki palców, zatrzymując w bezruchu i gardło, odbierając mowę. Myślałem z poruszeniem o jej niesamowitej dobroci, wrażliwości i trosce, jednocześnie martwiąc się, czy ten jej baśniowy wzrok nie znajdzie we mnie rzeczy, przez które wpadnę. Odgarnąłem delikatnie jej włosy za ucho, po czym pocałowałem z czułością w czoło.

— Błagam, nie musisz udawać kogoś, kim nie jesteś... — wyszeptała, przytulając się do mojego ciała. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy poczułem na plecach jej ciepły dotyk. — Jesteś wspaniałym człowiekiem i nie potrzebujesz zakładać maski kogoś innego, Sebastian... Ja uwielbiam cię takiego, jakim jesteś. 

— Wiesz, jakie to uczucie nienawidzić siebie tak bardzo, że aż pragnąc być kimś innym, ale nie móc i żyć z tą frustracją przez większość swojego beznadziejnego życia? — zapytałem. Odsunąłem od siebie Alanne i głęboko przyjrzałem się jej oczom, od których smutek bił tak boleśnie, aż pozostawiał na duszy głębokie rany. — Ta frustracja mnie pożera. — dodałem. — Nie mogę tego znieść — wyszeptałem, gładząc jej włosy.

— Wiem, jakie to uczucie, Sebastian — odpowiedziała z rozpaczą w głosie, przyglądając się mnie. — Wiem też, że tkwiąc w tych uczuciach, w końcu te uczucia będą tobą. 

— Skąd wiesz? — zapytałem, brzmiąc trochę oskarżycielsko i wątpliwie w jej słowa.

Nagle po pomieszczeniu rozeszła się donośna fala uderzeń w drzwi, która przerwała naszą rozmowę. Ostatni raz spojrzałem na Alanne. Nasz kontakt wzrokowy był długi, głęboki jak nigdy przedtem. Moje wyznanie było tajemnicą, tajemnicą jak droga do najcenniejszego skarbu; ale ona już tych tajemnic znała wiele, tak jak i moich kompleksów, wad, uczuć oraz najgorszych, skrytych w małej główce myśli. Nie lubiłem o tym mówić, jednak ona miała w sobie coś – tę dobroć, którą powodowała, że czułem się człowiekiem. Troskę, która sprawiała, że czułem się potrzebny i akceptowalny. Delikatność i czułość, którą mnie obdarowywała, sprawiała tym samym, że czułem się wyjątkowy, bezpieczny i kochany. Powodowała zwykłymi, ludzkimi cechami odwagę, dzięki której się otwierałem. Przede wszystkim starała się mnie rozumieć i rozumiała jak nikt nigdy przedtem – i to było najpiękniejsze w niej. 

 — Uwielbiam cię takim, jakim jesteś — wyszeptała z czułością, patrząc w moje zagubione w świecie oczy.

Odsunąłem się od niej, lecz z wielkim bólem, żalem i ciężarem, jaki ten ruch mi sprawiał. Kiedy momentalnie jej zabrakło, nagle otulił mnie chłód i gorzki smak niezadowolenia. Musiałem znowu coś przypierdolić. Otworzyłem drzwi i ujrzałem dwie pijane dziewczyny, które chichotały w rozbawieniu. Kiedy na mnie spojrzały, onieśmieliły się i coś szepnęły między sobą. Przelotnie odwróciłem się do Alanny, powiedziałem, że jest najcudowniejszą dziewczyną, jaką spotkałem w swoim życiu i poszedłem, znikając w tłumie gości. 

Znowu przypierdoliłem pigułę, spaliłem jointa i wlewałem w siebie falę ostrego alkoholu, powoli gubiąc się we wszystkim, w czym się znalazłem. Kiedy muzyka w moim odczuciu stawała się głośniejsza, tym samym jak gmach spadła na mój słuch drażniąco i nieprzyjemnie; z każdą chwilą stawało się to nie do zniesienia i miałem ochotę wyrzucić głośniki Marshalla za okno. Kiedy chciałem, żeby emka podniosła mi humor, żeby mnie rozweseliła i uszczęśliwiła, tak nagle stało się na odwrót: nie chciałem na nikogo patrzeć, a nawet z chęcią przypierdoliłbym komuś w łeb. Tak o, bez powodu. Niestety ciągle lgnęli do mnie ludzie; gruba Beth wieszała się na mojej szyi i pijana całowała po policzkach, inne dziewczyny rysowały po klacie serduszka wokół swoich numerów, a chłopaki jeden za drugim podchodzili z kieliszkami, którym ciężko było odmówić napicia się. W całym tym chaosie zgubiłem Alanne, nie mogąc jej nigdzie znaleźć, a tak bardzo jej potrzebowałem. 

Potrzebowałem jej, mimo że kolejny raz wyciągnęła ze mnie słabość. Potrzebowałem jej ciepła, spokoju i dobroci, mimo że wyciągnęła ze mnie wściekłość, frustrację i rozpacz. Uderzały we mnie jak potężny młot jej słowa, uderzała we mnie nasza rozmowa, która wydawała się być w uszach głośniejsza niż muzyka; i chyba to powodowało, że czułem się rozdrażniony dźwiękiem. Dodatkowo byłem spragniony jej dotyku po ostrym seksie, spragniony jej bliskości, cholera, osoby. Zapach i smak naszego szalonego orgazmu towarzyszył mi nawet w tym momencie i pragnąłem go powtórzyć, ale nie miałem jej przy sobie i to też powodowało, że byłem rozdrażniony. Ale chyba nic nie mogło równać się z rozdrażnieniem własnej osoby; drażnił mnie Sebastian Olivers, drażnił mnie ten zakompleksiony, odrzucony i głupi człowiek, drażnił mnie, kurwa, ten koleś. Z butelką wódki w ręku chodziłem od ludzi do ludzi, znowu będąc tym radosnym, żartobliwym knypkiem, który podobno umarł. Rzucałem śmiesznymi żartami na prawo i lewo, i wszyscy się śmiali, a ja śmiałem razem z nimi i uśmiechałem się do tych wszystkich i, kurwa, chciałem tak naprawdę zniknąć z tego świata, ale przecież się uśmiechałem, no to chyba nie mogło być tak źle, musiało być wspaniale? Nie, nie było, kurwa, wspaniale, nie było, bo nienawidziłem siebie, nienawidziłem tak bardzo, że wolałem ukrywać się pod maską Tony'ego Montany, jakiegoś wyimaginowanego kolesia, który był dla mnie lepszy niż Sebastian Olivers, niż ja, niż moja zmarnowana twarz. Wewnątrz płakałem z bólu i wściekałem się z bezradności,  płakałem i wściekałem, ale z zewnątrz musiałem udawać fałszywy wyraz uśmiechu i radości, no bo przecież są urodziny mojego najlepszego przyjaciela; jest co świętować, więc czemu miałbym chodzić struty jak żal, czemu miałbym się smucić, czemu miałbym, kurwa, rozpaczać nad własną beznadziejnością, skoro to wszystko siedziało  t y l k o  w mojej głowie? No tak – siedziało tylko w mojej głowie; hej, uśmiechnij się, wszystko będzie dobrze; hej, kurwa, dzięki za pocieszenie! Niepotrzebnie przejmowałem się rzeczami, na które nie miałem wpływu, niepotrzebnie marnowałem czas na rzeczy, których nie dało się zmienić, niepotrzebnie zamartwiałem się, no bo przecież życie jest takie wspaniałe! Tak długo patrzyłem w mrok, że w końcu ten mrok patrzył na mnie. Tak długo siedziałem w tych uczuciach, że w końcu te uczucia stały się mną. Boże, kurwa, święty, ja zaraz oszaleję!

— Stary!

Czas zwolnił jakbym znalazł się na pustyni. Leniwie, gęsto i powoli odwracałem głowę, nie wiedząc, co się dookoła działo oraz nie potrafiąc w spokoju przemyśleć sytuacji, lecz kiedy udało mi się zatrzymać spojrzenie na najlepszym przyjacielu, tak momentalnie coś ukłuło mnie w sercu, jakbym właśnie może dostał strzałem prosto w serce albo ten niebezpieczny pistolet znajdował się w mojej dłoni.

— Stary, kurwa, dzięki ci za te urodziny, są niesamowite... — bełkotał Adam, chwytając mnie przyjacielsko za ramię. Stałem bez ruchu, czując, jak z każdą sekundą zalewała mnie fala gorącego gniewu. — Kurde, chciałbym ci coś powiedzieć... Bo wiesz, ja i... — mówił pijacko, nieśmiało unosząc kąciki ust. — Słuchaj, ja i... Ja i tak wiedziałem, że odjebiesz coś grubego, ale tego się nie spodziewałem! — rzucił z uśmiechem, poklepując mnie. Kiedy przyjrzał się mojej bladej twarzy, momentalnie spoważniał. — Stary, co się dzieję? 

To był piorun, który uderzył w sam środek moich kumulujących się emocji i spowodował potężny wybuch, lecz ten wybuch był prawdziwym armagedonem. Stałem przez chwilę w totalnym szoku, a po tej krótkiej chwili ten szok stał się nieopanowaną, agresywną i żywą wściekłością, która tryskała jak krew na wszystko i wszystkich. Na wprost, na równiutko prostej linii naprzeciw mnie siedziała Alanna, moja kosmiczna przyjaciółka, dziewczyna numer jeden; z uśmiechem popijała drinka, rozmawiając z Jamesem. 

Wpadłem w szał. 

Nie panowałem nad tym, nie panowałem nad wstrząsającą furią, łzami i przekleństwami. Patrzyłem na to zza szklanej ściany, obserwując z bólem, jak rozwalałem swój świat. Nastał kompletny chaos, którego zdarzenia nie widziałem i nie słyszałem, więc opisać ludzkimi słowami, co się w krótkiej chwili działo, nie umiałem. Przyćmiewało mną szaleństwo zazdrości tak paskudnej, że odbierało racjonalne myślenie i zdrowy rozsądek, ale zresztą przestałem go mieć już dawno. Czułem w pewnym momencie ból, po czym okazało się, że zraniłem sobie rękę szkłem od rozwalonej butelki. Gdzieś mignął mi obraz rozwalonego krzesła, dziwnych spojrzeń ludzi dokoła i potężnych kilku rąk, które chwyciły mnie jak w szpony orła. Bardzo chciałem kogoś skrzywdzić, ale skrzywdziłem tylko samego siebie. Nie wiedząc, kiedy i jak to się stało, znalazłem się zamknięty na cztery spusty w toalecie razem z Adamem, Elliotem i Lloydem. 

— BOŻE, CO SIĘ Z TOBĄ STAŁO, SEBASTIAN?! — potrząsnął mną Adam, oddychając tak ciężko i głośno, jakby walczył z dzikim, nieokiełznanym zwierzęciem. 

Płakałem i nie potrafiłem mu odpowiedzieć, stojąc nad umywalką i trzymając zakrwawioną rękę pod zimnym strumieniem wody. Boże, co ja zrobiłem, co się stało? Boże, czy ona nadal z nim rozmawia? Czy Alanna nadal rozmawia z Jamesem?

— Nadal rozmawiają? Kurwa, rozmawiają ze sobą?! — krzyknąłem, odwracając się do chłopaków z nienawiścią w oczach. Wydawali się być zdezorientowani, a ten ich zdezorientowany wyraz twarzy sprawiał, że czułem się jeszcze gorzej; czułem się jak prawdziwy wariat, który znalazł się tu przypadkiem.

— C-co? Kto ze sobą rozmawia? O czym ty pieprzysz? — zapytał Adam, zaskoczony moim zachowaniem. — Koleś, do reszty ci odbiło?!

— No Alanna! — wyjęczałem rozpaczliwie, jakby jej imię było zawodzącym ciosem w plecy. — Rozmawiała z Jamesem! — płakałem jak dziecko, nie mogąc się uspokoić. Trzymałem tę cholerną zakrwawioną rękę pod strumieniem wody i miałem wrażenie, że bolało jeszcze bardziej. Zlew był cały we krwi, ale czułem, jakby z tych otwartych ran ulatywały łzy, ból i frustracja. — Zabiję go, przysięgam, że go zabiję! — krzyknąłem ze wściekłością, rzucając to wszystko; zerwałem się do wyjścia, ale zostałem powstrzymany przez Lloyda i Elliota, którzy siłą usadowili mnie na muszlę toaletową i przytrzymali jak zwierzę. 

— Boże, otrząśnij się, nic złego się nie stało! — krzyknął Adam, próbując przemówić mi do głowy; ale to zdawało się na nic, bo w tej głowie szum i hałas miliona wściekłych, rozpaczliwych myśli przezwyciężał nad wszystkim. — Sebastian, uspokój się, nic złego się nie stało! — potrząsnął mną.

— Chodzi mu o Alanne i Jamesa? Przecież oni tylko rozmawiali, tak? — zapytał przelotnie Elliot któregoś z chłopaków. 

— Wiesz, jak to Ian po alkoholu! Jemu szajba odbija! — odpowiedział mu Adam, nerwowo oddychając. Lutcher wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, która z drżących dłoni przez przypadek wypadła na podłogę. Wziął jedną fajkę i włożył do moich ust, odpalając. — No już, uspokój się, nic złego się nie stało. 

— Rozmawiali ze sobą, kurwa, dobrze wiesz, co on o niej myśli... — płakałem jak dziecko, jeszcze bardziej jak to dziecko nieudolnie paląc papierosa. — Dobrze wiesz, co o niej myśli! — powtórzyłem ze wściekłością, wykrzykując to prosto w twarz najlepszemu przyjacielowi. Moje oczy kipiały żywym ogniem, zaś Adama niezwykłym spokojem. 

— Ian, ale nic złego się nie stało, a ty odwaliłeś akcję jakby ci się świat zawalił! — odezwał się Elliot. 

— Co ja zrobiłem? — zapytałem niewinnie, cały drżąc z emocji i zimna, jakie nagle otuliło mnie ze wszystkich kierunków. Spojrzałem na chłopaków, którzy z poważnymi wyrazami twarzy przyglądali się mnie. — Co ja zrobiłem?! — powtórzyłem z niepokojem. 

— To nieważne... Ale całe szczęście nic nikomu się nie stało — odpowiedział Adam, wzdychając głęboko. Kucnął przede mną, przelotnie obejrzawszy się za drżącą, zakrwawioną ręką. Paliłem w roztrzęsieniu, rozemocjonowaniu i oszołomieniu, nie mogąc się opanować. Boże, co ja zrobiłem? — Dobrze będzie, jak zabandażujemy ci łapę. Jest tu gdzieś apteczka? — rozejrzał się.

— Widziałem w kuchni — odpowiedział Lloyd — Mogę po nią wyskoczyć, czekajcie — dodał, z pośpiechem wychodząc z pomieszczenia. Uderzenie głośnej muzyki z zewnątrz było chwilowo przyćmiewające; przymknąłem powieki i skrzywiłem się, mając wrażenie, że nawet światło lampy mnie rozdrażniało. Kiedy Elliot zamknął za Carterem drzwi na klucz dla bezpieczeństwa, tym razem ogłuszył mnie wokół stłumiony dźwięk cichej melodii. 

— Czy oni nadal rozmawiają? — wyburczałem, dąsając się. Zaciągnąłem się papierosem, powoli sięgając do kieszeni spodni, której umiejscowienie nagle zgubiłem; palce niezręcznie szukały kieszeni, nie mogąc jej znaleźć. 

— Nie wiem, może? Nawet jeśli, to co? Przecież tylko rozmawiają, człowieku, weź wyluzuj — powiedział Adam, nie mogąc dowierzyć mojemu zachowaniu. A ja nie dowierzałem jego – kiedy doskonale wiedział, jakie ten sukinsyn miał zdanie na temat jego kuzynki! Boże, doprowadzało mnie to do szału! 

Obrzuciłem Adama gniewnym, marudnym wzrokiem, po czym z triumfem odnalazłem foliowe opakowanie gnieżdżące się głęboko na dnie długo wyszukiwanej kieszeni. Sypnąłem biały proszek na umywalkę, ledwo nachylając się nad narkotykiem. Chłopaki patrzyli na mnie ze zdumieniem. 

— Ty, tobie już chyba starczy, co? — zapytał Adam, zmartwiony moim stanem. Zatrzymał się obok, lustrując mnie w skupieniu i pełnym obaw niepokoju. — Sebastian, jesteś strasznie blady, nie bierz już tego! — rzucił i zabrał mi z ręki foliowe opakowanie. 

— Nie będziesz mi mówił, co mam robić! — warknąłem i odebrałem mu proszek, a w odwecie Adam zdmuchnął mi wówczas już nasypaną ścieżkę na umywalce. 

Spojrzałem jak zbaraniały na białe resztki proszku, które z sekundy na sekundę znikały w mokrej umywalce. Między nami nastała krótka cisza, w której jedynym głośnym dźwiękiem były moje nieme krzyki, aczkolwiek doskonale słyszane przez Adama i Elliota, których zlękniony wzrok obserwował moją furię. Odwróciłem się do  najlepszego przyjaciela, obrzucając go spojrzeniem pełnego gniewu, oskarżenia i wściekłości jak nigdy. Rzuciłem się na niego z łapami, nad tym też nie potrafiąc zapanować. Boże, co się ze mną działo? 

— Ty skurwysynie, zabiję cię, zabiję! — wydzierałem się jak oszalały, a Elliot ledwo trzymał mnie, wierzgającego się jak dzikie zwierzę, w swoich ramionach. Adam prędko wskoczył do wanny i stanął jak najdalej ode mnie, wymachując przed moją twarzą berłem dla obrony. — Jak mogłeś mi to zrobić, skurwysynie, jak?!

— Sebastian, opanuj się, bo zrobisz coś głupiego, hej! — krzyczał Elliot, próbując mnie uspokoić. 

— Mam to w dupie, zabiję go! — powtarzałem, szamotając się w rękach. 

Ale tak naprawdę nie chciałem zabić mojego najlepszego przyjaciela, tymczasem zachowywałem się, jakbym rzeczywiście chciał powyrywać mu nogi z dupy. Moje wściekłe myśli obrały tak wielki kierunek zemsty, że nie docierało do mnie nic innego jak wznoszona mną ponad ziemię obłędna furia. 

— Jestem! — zawołał Lloyd, dobijając się do drzwi. — Szybko, otwórzcie! Laski mnie wypytują, co się dzieję! — powiedział, po czym wszyscy momentalnie znieruchomieliśmy. Spojrzeliśmy na siebie, po krótkiej chwili schodząc z nerwów; moje napięte mięśnie rozluźniły się wraz z uściskiem Elliota, a nasze drżące i głośne oddechy w końcu odnalazły stabilizację. McCartney otworzył drzwi, z pośpiechem wpuszczając do środka Cartera, który na widok Adama w wannie z wystawionym berłem w moją stronę parsknął głośnym śmiechem. — Co wy odpierdalacie? — nie dowierzał, rozbawiony, podając mi bandaż. 

— Ktoś dostał małpiego rozumu — odparł Lutcher, zeskakując z wanny. Spojrzał na mnie z zadziornym błyskiem, zaś ja usiadłem z powrotem na muszlę toaletową i nadąsałem się jak dziecko, marudząc coś pod nosem. — To tylko samoobrona, nie miej mi za złe — powiedział z uśmiechem i kucnął przede mną, opatrując mi rękę.

— Wal się — burknąłem. — Wisisz mi ścieżkę.

Kiedy Adam opatrzył mi rękę i zabandażował ranę, wszyscy po kolei ściągnęliśmy kreskę. Szumiało w moich uszach, a zaraz potem piszczało – i tak na przemian, a koniec tych nieprzyjemnych i uciążliwych dźwięków nie zapowiadał się szybko, bo towarzyszył mi już od długiego czasu. Było mi raz zimno, a raz gorąco, ale głównie przeważało potworne zimno, mrożąc mi wówczas krew w żyłach. Czasami robiło mi się niedobrze; mdłości wzbierały mną w nieodpowiednim momencie, jakim było nawet zwykłe siedzenie na kiblu. Kiedy oglądałem się za chłopakami, nagle ich wyraz twarzy był mi niejasny, mglisty. Gubiłem rysy i budowę, jakby ktoś właśnie rozmył mi świat gąbką. Uczucie ciężaru – w moim wrażeniu – jakoby miało zwisać toną na moich ramionach, sprawiało, że słabłem z każdą chwilą coraz bardziej; usychałem jak ten kwiatek z braku dostępu do światła. Powoli zaczęło do mnie docierać, w jakiej sytuacji się znalazłem – przegiąłem pałę. Patrzyłem na chłopaków, udając z uśmiechem, że czułem się niesamowicie i wspaniale, a tak naprawdę chciałem zapaść się pod ziemię i, szczerze powiedziawszy, było mi do tego bliżej niż do bycia żywym wśród żywych.

Nadeszła kolej mojej ścieżki. 

Adam wręczył mi banknot, z szerokim uśmiechem odwracając się do rozbawionych chłopaków. Gadali jak najęci, obnosząc się pewnością siebie, wielką śmiałością i energią niczym Ironman. Tryskali narkotycznym odlotem we wszystkich kierunkach, marząc świat dookoła w lepszych i pozytywniejszych barwach. Tymczasem mój świat był brudny, zepsuty i czarny jak smoła. Ledwo złapałem w drżącej dłoni banknot i ledwo nachyliłem się nad proszkiem, odczuwając zawroty głowy jak chory na lokomocję po rollercoasterze. Minęło trochę czasu, kiedy ledwo zdołałem opanować kolejne drżenie, lecz tym razem słabych nóg, które odmawiały posłuszeństwa. Parsknąłem pod nosem, mówiąc coś niezrozumiałego; wówczas zza szklanej ściany krzyczałem, bym przestał robić to, co robię – ściągnąłem kreskę, natychmiast po niej czując ścięcie od rzeczywistości. 

Wywróciłem się, tracąc równowagę. Mój świat zawirował, jakby właśnie potężne trzęsienie ziemi zaatakowało mój błędnik, lecz nie tylko to było najgorsze, a potworne gorąco, które zawrzało w moim organizmie jak żywy ogień, paląc wnętrzności w środku. Wpadłem w drgawki. Otaczające mnie szaleństwo było nie do opisania – zza zamglonych i niewyraźnych okien widziałem, jak chłopaki padli przede mną i próbowali ocucić, zza szumiących i buczących kanałów słyszałem ich przeraźliwe krzyki. Nie wiedziałem, co się dzieję; to wszystko było nie do pojęcia, jaki horror rozgrywał się między czterema lśniącymi ścianami bogatego apartamentu, a impreza za drzwiami tego pomieszczenia była bombowa. 

Jak za pomocą jednego pstryknięcia palcem rzeczywistość wróciła do ówczesnego stanu. Otworzyłem oczy, ciągle leżąc na podłodze po ostrych drgawkach i strasznych wrażeniach; z chwili na chwile wracało wszystko: słuch, wzrok i czucie. Jakby zmysły przedzierały się powoli przez tłumiącą barierę. 

— Sebastian... — usłyszałem rozpaczliwy głos Adama, który zawisł nade mną i płakał. — Boże, człowieku, nie rób mi tego! — potrząsnął mną.

Opłakiwali mnie we trójkę jak bobry, zachowując się, jakby właśnie stracili najlepszego kumpla. Wprowadzając ich w szok i niedowierzanie, nagle wstałem niczym odrodzony z popiołów Feniks, lekko chwiejąc się na nogach. Ból mięśni był potworny, ale znośny, ból głowy był niesłychanie koszmarny, ale też znośny, i przeszywający, tkliwy ból wnętrzności też był znośny, i to, że chciałem jednak umrzeć, ale się uśmiechałem, też dawałem radę znosić. Otrzepałem się z brudu, poprawiłem spodnie i, czując na sobie zaszokowane spojrzenia przyjaciół, przekręciłem zamek we drzwiach. Pchnąwszy wrota, wpadłem prosto do obłędnego chaosu dzikich tańców, pijanych okrzyków i głośnego rocka.

Ruszyłem przed siebie, chwiejąc się od lewej do prawej, lecz doskonale znając cel podróży. A podróż ta stała się wielką przeszkodą; przeciskałem się między rozpalonymi, spoconymi ciałami nastolatków, czasami rzucałem niezrozumiałe dla mnie słowa w odpowiedzi na czyjeś zaczepki, rzadko kiedy olałem już kogoś z czystej frustracji, bo w końcu szedłem tylko po jedno – by zobaczyć moją kosmiczną przyjaciółkę, dziewczynę numer jeden, moją słodką Alanne. Mimo że jakimś cudem udało mi się wstać z podłogi i wyjść z tej nieszczęsnej toalety, zostawiając w totalnym osłupieniu przyjaciół, tak jednocześnie chciałem stąd zniknąć, bo doprowadziłem się do katastrofalnego stanu. Ledwo funkcjonowałem, ledwo, kurwa, żyłem. Przyćmiewało mnie absolutnie w s z y s t k o i to był tylko cud, że jeszcze dawałem radę poruszać się o własnych siłach. 

W końcu moje zniszczone oczy ją dostrzegły. Świecącą najjaśniej wśród gości mimo otaczającej ją czerni. Stała w kącie pomieszczenia i burzliwie rozmawiała o czymś z Amandą. Zaciekawiła mnie nerwowa energia, która iskrzyła między nimi obydwie, jednak, kiedy zbliżyłem się do nich i nonszalancko oparłem rękę o ścianę, przykuwając tym samym ich uwagę, nieprzemyślanie i bezpośrednio wyrzuciłem z siebie: 

— Nie można tego wciąż ukrywać, mam dosyć-

— Hej, kim był ten Pete, co? — zapytałem wymęczonym głosem, nabierając głębokiego oddechu, który dziwnie ukłuł mnie w płuca. 

Spojrzały na mnie, zaskoczone i zdezorientowane, a baśniowe oczy wydawały się być jeszcze bardziej zdębiałe. 

— Sebastian? — zapytała słabo Alanna, wpatrując się w moją twarz. 

— Sebastian, o chuj tu chodzi?! — wtrąciła emocjonalnie Amanda, która stanęła między mną a moją dziewczyną. Irytowała się o coś, ale szczerze gówno mnie to obchodziło. — Co się z tobą dzieję, hej, co ty masz z ręką?! — zapytała, zaszokowana, i złapała mnie za zranione ramię. 

Jej spojrzenie wbiło się we mnie ze smutkiem, zmartwieniem, kurwa, bolesną rozpaczą. Muzyka grała jak szalona, goście wprawieni w trans tańczyli i śpiewali, świat wokół wpadał w euforię. Stałem, oparty o ścianę, i chwiałem się w rytm nieznany, patrząc jedynie w jej piękne oczy. 

— Kto to ten Pete, Al? — powtórzyłem. — To twój były? To ten, który cię rozczarował? — wypytywałem.

— Sebastian... — wyszeptała, nie dowierzając mnie. Miałem wrażenie, że w jej oczach pojawiły się łzy. — Co ci się stało? — zeskanowała mnie od dołu do góry, po czym wyrównała głęboki kontakt wzrokowy. 

— Zwykłe potknięcie — odparłem.

— Gdzie jest Adam?! Gdzie są chłopaki?! Cholera, co jest z wami, co?! Sebastian, co wy odwalacie, dlaczego każda impreza musi się kończyć jakąś aferą?! — ciągnęła Andy. 

— A daj ty w końcu spokój, kobieto — rzuciłem nerwowo, powoli czując przez jej pianie rozdrażnienie. — Nie rozkręcaj afery, to żadnej nie będzie, proste. No, to jak w końcu z tym Pete, co?

— Ja rozkręcam aferę, ja?!

— Boże, co ci się stało? — Alanna zmarszczyła brwi, przyglądając się mnie z niedowierzaniem. — Jeszcze, jak możesz o takie rzeczy pytać?

— A te karteczki? Ostatnio jakieś zjadłaś, dobre były? — zapytałem kąśliwie. Jej osoba w tym momencie jakby zapadła się pod ziemię.

— To wy odpierdalacie jakieś krzywe akcje! Znikacie w tym kiblu jakby tam odbywała się główna impreza! Poza tym spójrz na siebie, Sebastian, spójrz, jak ty wyglądasz! Znowu walnąłeś jakieś gówno?! Gdzie jest Adam?!

— Zamknij w końcu mordę, a najlepiej znowu się porycz, ty pieprzona grubasko! — krzyknąłem do Amandy, która momentalnie zbladła i stanęła jak wryta. 

Natychmiast zdałem sobie sprawę, co powiedziałem. Wśród chaosu, który szarpał mną we wszystkich kierunkach, wśród zmarnowania, zniszczenia i wymęczenia; wręcz nędznego żywota ledwo utrzymującego mnie na drżących nogach; jak piorun uderzyły we mnie słowa, które wyrzuciłem przyjaciółce w twarz. A zaraz potem dotarły do mnie słowa, które wyrzuciłem najlepszej przyjaciółce w twarz. Spojrzałem na Alanne, której łzy kłuły mnie prosto w ciało i serce, i duszę, i umysł, i cholernie wszystko. Odsunąłem się od nich, powoli i smętnie, mając wrażenie, że zaraz sam wpadnę w potok łez, a następnie szlochu. Byłem głupi, jestem głupi, Boże, jestem okropnie głupi. Co ja zrobiłem. Usłyszałem coś za plecami, kiedy się odwróciłem, ale nawet nie miałem odwagi z powrotem się odwrócić i na nie spojrzeć. Wpadłem w tłum roztańczonych, pijanych nastolatków, przepychając się między ciałami i idąc w nieznane; nieznane, bo nawet nie wiedziałem, gdzie chciałem iść, gdzie chciałem zniknąć. Ledwo stąpałem po ziemi, ledwo oddychałem. Boże, co ja zrobiłem. Popłakałem się; płakałem w harmidrze gości, ale nawet nikt nie zwracał na mnie uwagi; i dobrze, bo miałem wszystko i wszystkich gdzieś. Wszystko i wszystkich gdzieś. Kręciło mi się w głowie i wrzało w organizmie, ale najgorsze działo się w myślach. W miejscu, które już dawno nie dawało rady samo ze sobą.

Przedarłem się przez najhuczniejsze pomieszczenie na długi korytarz, gdzie przesiadywały introwertyczne punki w kompletnej ciszy. Palili papierosy, przelotnie oglądając się w moją stronę; lecz w moim odczuciu ten przelotny wzrok był jak natrętny, baczny i nieustępliwy na krok reflektor. Z trudem kroczyłem przed siebie, nie wiedząc nawet, gdzie szedłem. Przymknąłem lekko ociężałe powieki, chwyciłem za klamkę jakichś drzwi i wpadłem do środka, a następnie wpadłem na coś twardego, nie mogąc już dłużej wytrzymać. 

Tym razem odcięło mnie na dobre.













Alanna

Płakałyśmy obydwie, o Boże, jak my wyłyśmy. Byłam dotknięta jak nigdy po jego słowach, które wciąż szumiały w moich uszach jak ból i cierpienie. Byłam załamana, że coś takiego mogło paść z jego niewinnych, delikatnych ust; w życiu nie spodziewałam się po nim takiego zachowania, które w moich oczach dotychczas było szczenięce, lekkomyślne i głupiutkie, bezmyślne jak dziecko, ale przede wszystkim wybaczalne, no bo przecież to był nasz uroczy Sebastian. Wstrząsało mną jakbym uczestniczyła w jakimś krytycznym wypadku, a to tylko pijacka i nieprzemyślana afera nastolatków. Lecz chyba najbardziej przerażał mnie jego obraz – obraz bladego, słabego, zmarnowanego, nie, zniszczonego chłopaka, mętnych i nieobecnych w świecie oczu, Docierało do mnie już wcześniej, co mogło się z nim stać, ale nie chciałam w to uwierzyć, o tym myśleć i zauważyć. Nie chciałam, Boże, tak bardzo nie chciałam...

 — Jak on mógł... — beczała Andy, siedząc ze mną na brudnej podłodze w toalecie. Płakałyśmy od dobrych dziesięciu minut, a Jennifer i Isabella po zaledwie trzech nie wiedziały już, co pocieszającego mówić. Najgorsze było to, że mimo zranionego, bolesnego serca, które – w moim wrażeniu – krwawiło wewnątrz i traciło tchnienie życia, ja ciągle o nim myślałam. Tak bardzo się o niego martwiłam, tak strasznie bardzo i nie mogłam przestać. — Pieprzony skurwysyn! — wyjęczała, nerwowo paląc papierosa.

— No już, Andy, uspokój się... Przecież wiesz, jaki jest Ian, on zawsze palnie coś głupiego — powiedziała Jenny, troskliwie poklepując ją po ramieniu. Paliłyśmy jednego papierosa na cztery, a kiedy fajka dotarła do moich rąk, prawie z nerwów spaliłam całą. No tak – Sebastian zawsze wypala coś głupiego, z a w s z e. Boże, nie chciałam w to wierzyć! — Niedawno szamotał się po podłodze jak pojebany, to czego od niego oczekiwałaś? Koleś odpłynął już dawno i nie wie, co mówi, nie przejmuj się — dodała z lekkością. 

Jej słowa trafiły we mnie jak porażenie, jednak wywołując tym potworne zdenerwowanie. Obrzuciłam ją gniewnym spojrzeniem, na co jedynie wzruszyła ramionami. 

— No co? — mruknęła, kompletnie obojętna temu, że mówiła o moim chłopaku, moim najlepszym przyjacielu. Ależ z niej jest zimna suka. — Przepraszam, kochana, ale sama musisz przyznać, że Sebastian nie zachował się w porządku. Coś go trzasnęło, i tyle — dodała, cały czas pocieszająco masując ramię i plecy beczącej Amandzie.

— Ale mówisz o Sebastianie, a nie obcym człowieku! To jest Sebastian, to jest nasz przyjaciel! — rzuciłam gniewnie, spalając do końca papierosa. Spuściłam niedopałek w kiblu, po czym rozemocjonowana skierowałam się do wyjścia. Doskonale zdawałam sobie sprawę, co odwalił wobec nas Sebastian, ale nie potrafiłam słuchać tych wszystkich komentarzy w jego stronę, które przedstawiały go w takim a nie innym świetle. Nie potrafiłam również się na niego obrazić, a chyba powinnam była po tym, co nam powiedział.

— Przyjaciel się tak nie zachowuje! — krzyknęła za mną, kiedy trzasnęłam drzwiami. 

Uderzenie gorąca i zmieszanych ze sobą intensywnych zapachów, jakie spowiło wszystkie zakątki tego pomieszczenia, było odurzające i cholernie mdlące. Przeczesałam wzrokiem po całym tłumie nastolatków, nie mogąc znaleźć kuzyna, Lloyda czy Elliota; jakby przestali istnieć, jakby impreza nie była imprezą urodzinową Adama, po prostu rozpylili się w powietrzu jak mydlana bańka. Głośna muzyka drażniła moje uszy, potężny przepych i chaos odbierał dech w piersiach, a miliony myśli o Sebastianie powodowały, że wpadałam w straszliwą panikę. Kiedy znalazłam się w tłumie pijanych, roztańczonych ciał, nagle poczułam się mała jak mrówka. Przerażenie, bo nie mogłam odnaleźć się w świecie, przerastało moje rozmiary. Obejrzałam się za sobą, lecz oprócz wykrzywionych w wyrazie euforii twarzy, na dodatek mi nieznanych, nie zobaczyłam niczego innego. Przed sobą miałam taki sam widok, jak i po obu stronach ramion. Gdzie nie spojrzałam, tam wszystkie kierunki wypełniały po brzegi nastolatki w odlocie. Boże, miałam ochotę rozpłakać się jak dziecko, bo poczułam się jak to zagubione dziecko w sklepie, nie mogące odnaleźć mamy. 

— Hej, Alanna! 

Ktoś złapał mnie za rękę i wyciągnął z tłumu. Zaczerpnęłam głębokiego oddechu i spojrzałam na Jamesa. Po tym, co powiedział Sebastian, powinnam zemścić się i może zabawić jego emocjami, flirtując z Jamesem. Powinnam pokazać mu te ogromne r o z c z a r o w a n i e, jakim mnie obdarzył, bo w końcu był o tego Jamesa zazdrosny? Przede wszystkim powinnam mieć go gdzieś, bo wbił mi nóż w serce i pozostawił tak krwawiącą, zranioną, a tymczasem miałam ochotę wpaść w płacz, bo bardzo się o niego martwiłam. Miałam ochotę go znaleźć i przytulić, i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że mu wybaczam. Może jestem naiwna, ale właśnie to chciałam zrobić.

— Coś ty taka smutna, co? Baw się! — zapytał przyjaźnie, uśmiechając się. Trzymał butelkę piwa w ręce, zachęcając krótkim gestem do korzystania z imprezy. 

— James, ja... 

— Może chcesz wrócić do tematu, bo ostatnio ktoś nam przerwał? Wiesz, myślałem o tym, co mówiłaś i uważam, że zdecydowanie Courtney Love przyczyniła się do śmierci Kurta. Jak możesz w to nie wierzyć, skoro są takie dobitne dowody?! — zagadał, nie dowierzając. 

— James, przepraszam, ale ja... — wykrztusiłam, nagle dostrzegając w tłumie biegnącego w tę i tamtą stronę Adama z Elliotem. Ewidentnie robili coś pod wpływem nerwów i jakiejś paniki, co tylko podsyciło moje rozemocjonowanie nad Sebastianem. Błagam, żeby to nie było to, co właśnie pesymistycznie mnie zalało.

— Kurt nie mógł zabić się przez depresję... Poza tym teraz każdy ma tę depresję-sresję... To tylko uciekanie od problemów, niemoc w momencie przeciwstawienia się nim. Człowieka przygniata jego słabość w chwili odkrycia realiów, a realia są proste: życie jest brutalne. Ta ''depresja'' wyjaśnia słabych ludzi, którzy nie umieją pogodzić się z otaczającą ich rzeczywistością, z codziennymi rzeczami — powiedział, a ja z poruszeniem utkwiłam w nim wzrok i słuchałam. — W momencie pojawienia się Frances, Kurta olśniło i chciał dla niej żyć. Miał wiele planów, o których głośno mówił. Nie wierzę w to, że nagle zechciał odebrać sobie życie — dodał i pokręciwszy głową, obejrzał się za roztańczonymi nastolatkami. 

— Pojawienie się dziecka nie sprawia, że nagle ból i cierpienie zniknie, zwłaszcza jak towarzyszyło ci przez całe życie — odpowiedziałam cicho.

— Ale czasami na świecie są takie rzeczy, które niespodziewanie je odmieniają — odparł i spojrzał w moje oczy. 

Krótko na siebie patrzeliśmy, ale w momencie tego krótkiego kontaktu wzrokowego coś dziwnego ukłuło mnie w środku. Nie był to flirt, który wówczas czułam od Jamesa, a coś w rodzaju urażenia, pogniewania, trochę upokorzenia i zranienia. Kiedy ponownie mój wzrok dostrzegł kuzyna z przyjacielem, nie tracąc dłużej czasu, rzuciłam:

— Przepraszam, James, ale muszę poszukać Sebastiana — powiedziałam, co lekko go zaskoczyło. — Trzymaj się, cześć. 

Odeszłam od niego, odczuwszy dziwny ból, który utkwił głęboko za sercem. Kiedy zdezorientowana obejrzałam się po nastolatkach, by odnaleźć Adama, tak ponownie miałam wrażenie, że rozpylił się w powietrzu. Byłam załamana; miałam ochotę paść na kolana i płakać, i mieć już wszystko i wszystkich gdzieś. Ciągle myślałam o mętnych, nieobecnych oczach, lecz myślałam o nich z przerażeniem, błagając, by nie działo się z nim to, co panicznie przeczuwałam, że mogło się wydarzyć. Byłam naiwna jak dziecko i wciąż jestem naiwna jak dziecko, doskonale zdając sobie z tego sprawę. 

Niespodziewanie przed moim nosem przemknęła z prędkością światła Amanda, przepychając się między tłumem roztańczonych nastolatków jakby się paliło. Tuż za nią biegły Jennifer i Isabella, mówiąc coś nerwowego między sobą, co nagle przez tłumiącą ścianę nie mogło przebić się do mnie. Miałam wrażenie, że nagle nic nie mogło przebić się do mnie – świat, który mnie otaczał i świat, który właśnie wypadł mi z rąk. Przepchnęłam się przez gwar, pełna przerażającego drżenia, napiętego ciśnienia i stresującego przyćmienia, jakie we mnie uderzyło z potężnym ogłuszeniem. Z lękiem patrzyłam, jak dziewczyny przedzierają się do długiego korytarza, znikając zaraz za ciemnymi drzwiami niczym wrotami do piekieł. 

Wzrok punkowców, którzy przebywali tu w ciszy, paląc papierosy i rozmawiając o głębokich refleksjach, śledził mnie od czasu do czasu, gdy powoli przemierzałam za śladami dziewczyn. Każde stąpnięcie sprawiało, że grunt pod stopami uginał się i pochłaniał mnie w mrok. Przeczucie, że stało się coś najgorszego, nie dawało mi spokoju, a wręcz waliło jak młot, rujnując całą przestrzeń dokoła. Potężne basy dochodzące z głośników wybrzmiewały niczym ostrzegające dzwony; jak w horrorze – było mnóstwo sygnałów, bym zrezygnowała i cofnęła się, ale nie – szłam dalej, wiedząc, że za murami wrót do piekieł jest ból i cierpienie. 

Hałas dochodzący za drzwiami był coraz wyraźniejszy. Rozpoznałam w nim nerwowy głos Amandy, która trajkotała niezrozumiałe słowa, niespokojny i rozemocjonowany ton kuzyna, gdzieś jeszcze odbijały się między ścianami głosy Jennifer, Isabelli i chłopaków. Przeszedł mnie dreszcz i aż zadrżałam, kiedy w pomieszczeniu coś potłukło się niczym zburzona wieża. Palący żywym ogniem, ssący i tkliwy stres pożerał mnie od środka; miałam wrażenie, że był jednym z tych najgorszych uczuć, jakie człowiek może przeżyć. Z każdą chwilą wzrastało przerażające napięcie pełne lęków i straszliwych obaw, pełne wstrząsających i ciemnych wizji w malutkiej głowie, gdzie zresztą do absurdów dochodziło już wcześniej. Stanęłam przed drzwiami, czując otumanienie, strach i niepowstrzymane drżenie. Czując się, jakbym stanęła przed koszmarną prawdą, którą doskonale znałam i od której tak panicznie uciekałam. Nabrałam głębokiego oddechu i chwyciłam za mroźną klamkę, otwierając drzwi. 

Powoli jak precyzyjne i chirurgiczne ostrze mój wzrok ścinał rzeczywistość w jasnym, nieznanym pomieszczeniu. Chaos uniesionych głosów był przepełniony wściekłością, a ruchy wszystkich po kolei zanosiły się rozgorączkowaniem i paniką. Pokój okazał się być drugą toaletą. Wstrzymawszy oddech, rozejrzałam się po przyjaciołach, którzy momentalnie umilkli jak na rozkaz. Odwrócili się w moim kierunku zmieszani, przerażeni i bojaźliwi, jak gdybym była ostatnią osobą, którą chcieli tu zastać. To był jak spowolniony, gęsty i leniwy obraz widziany zza lękliwych ślepi. Lustrowałam każdego, stojąc u progu drzwi, po czym przeniosłam wzrok na Amandę i Adama, którzy klęczeli przed wanną. Przyjaciółka spojrzała na mnie z politowaniem i poruszeniem. Kiedy wyjrzałam za ich ramiona, a potem głowy, dostrzegłam kolejny i zarazem ostatni zarys postaci w tym pomieszczeniu. 

Leżał w głębokiej wannie, bez ruchu i jakichkolwiek oznak przytomności. Na co dzień młodą, nieskazitelną jak u dziecka, a przede wszystkim piękną twarz zdobił radosny, dziecięcy uśmiech, zaś teraz okrywała upiorna bladość, bladość cery pozbawionej kolorów, rumieńców, życia. Kruchy, delikatny, spokojny jak sen, przerażająco zapadnięty w milczeniu i sparaliżowaniu. Spojrzałam na Sebastiana, czując, jak odebrało mi tlen, świadomość, a nawet kontakt z rzeczywistością. Uderzyło we mnie coś, czego ludzkimi słowami nie umiałam opisać; może druzgocący szok, rujnujący mnie na milion kawałków. Padłam na kolana tuż przed nim, nie zwracając uwagi na przyjaciół. 

Boże, on leżał nieprzytomny w wannie

— Sebastian... — wykrztusiłam drżącym głosem, nie mogąc opanować zalewających mnie emocji i doznań.  

Szumiało w moich uszach, tłumiąc wszystko i wszystkich dookoła; nerwowe rozmowy ponownie stały się przyćmione, a głośnej muzyki, to nawet nie słyszałam. Gorąco, które uderzyło w mój organizm, momentalnie spowodowało zawroty głowy i mdłości. Ujęłam wyraźnie zimną, lecz jeszcze trochę ciepłą rękę Sebastiana, przysuwając nią po swoich wargach. 

— Sebastian... — ledwo powtórzyłam, czując, jak fala rozpaczy rozszarpywała mnie wewnątrz. Zaniosłam się łzami, ale nie płakałam. Nie płakałam.

Zrobiłabym wszystko, żeby go z tego wyciągnąć; nawet zabiłabym albo oddała własne życie. Nie od dzisiaj wiem, że mnie okłamywał i ukrywał ćpanie – było kilka momentów, po których od razu rozpoznawałam go w stanie odurzenia, ale milczałam i zachowywałam się, jakby nic się takiego nie stało. Może to było głupie, ale żyłam w ciągłej nadziei, że to się jeszcze zmieni, że on się zmieni dla mnie, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że tego nienawidziłam. Byłam i jestem w nim tak straszliwie zakochana, tak szalenie i obłędnie; moja miłość jest bezgraniczna i potężna – że świadomość o jego utracie przezwyciężała nad bólem, który wypłakiwałam każdego wieczoru w poduszkę po jego odlotach. A utrata była brana pod uwagę bardziej niż nadzieja o zmianę; bo kto przecież lubił ultimatum? Nie byłam w stanie postawić mu ultimatum, wiedząc, że nienawidził ograniczenia – nikt nienawidził ograniczeń. 

Więc milczałam i mimo jego kłamstw otwierałam szeroko ręce, by wpuścić go do mojego serca, by zapewnić ciepło, troskę, zainteresowanie i zrozumienie, a przede wszystkim miłość, którą darzyłam go ponad życie, ponad świat i wszechświat. Udawałam naiwną, głupią i łatwowierną, bo bałam się go stracić. Po tym, co mu opowiadałam i ile wiedział, i po tym wszystkim miał czelność wciąż mnie okłamywać, powinnam była teraz uciec jak najdalej, wygarnąć ile wlezie i zakończyć relację – ale zamiast tego, to klęczałam przed nim, ściskając mocno dłoń i całując jej chłodną skórę, całując tę zagubioną duszę i nie mogąc przestać darzyć tak wielką miłością, jaką darzę. Kłuło mnie w sercu na myśl, że robił to za moimi plecami i kompletnie się ze mną nie liczył, jakby totalnie miał to gdzieś. Tak bardzo mnie to bolało i nie mogłam tej myśli znieść, ale jeszcze bardziej nie mogłabym znieść jego utraty, bo był dla mnie absolutnie wszystkim.  

Nawet, kiedy leżał naćpany w wannie i nie kontaktował; kiedy jego spierzchnięte i sine usta z lekkością łapały powietrze; kiedy blada, wycieńczona i zmarnowana twarz dziecka wymalowana była anielskim, czystym spokojem; kiedy bazgroły zdobiły jego słabe i chude ciało; kiedy przypominał zakłamanego i skończonego ćpuna, na własne życzenie skąpanego w mroku i brudzie – ja wciąż widziałam w nim tego radosnego, beztroskiego i niewinnego człowieka, który nie był w stanie zrobić niczego złego, złośliwego, zawistnego i nikczemnego drugiemu człowiekowi. On był po prostu pełen dobroci, słodkości, czułości i wrażliwości. Jak żaden inny chłopak, którego znałam. Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, dlaczego spotkało go takie cierpienie; takie niezrozumienie, że wpadł w natrętne, smutne i beznadziejne myśli, niską samoocenę, poczucie odrzucenia. Dlaczego myślał, że jedyne ukojenie znajdzie pod maską zmyślonych postaci i narkotyków?

Popłakałam się, cicho szlochając pod ciężarem chaosu, nerwów i paniki, które wypełniały pomieszczenie. Każdy między sobą darł koty, niepotrzebnie kłócąc się o coś, czemu nie byliśmy w stanie zapobiec. Atmosfera przez to jak nigdy była nieprzyjemna i napięta; w końcu byliśmy paczką przyjaciół, ale teraz jakby na granicy znajomości. Słysząc kłótnie za plecami Amandy i Adama, miałam wrażenie, że między nimi też nie było dobrze. Kiedy wszyscy stawali dęba i próbowali pomóc, wytrzaskując zimne napoje, kostki lodu i inne ścierwa, które w żaden sposób nie pomogą Sebastianowi, tak ja siedziałam w kompletnej ciszy i płakałam, całując jego dłoń i głaszcząc po pięknej twarzy. Błagałam, żeby ten koszmar się skończył. 

— Boże, co my zrobimy?! — krzyczała Andy, roztrzęsiona i jednocześnie wściekła jak osa. — A jak się nie obudzi?! O mój Boże, mamy przejebane po całości! — przeżywała, ale wcale jej się nie dziwiłam. 

— O-on się obudzi, znam go! Na sto procent się obudzi, uwierz mi! — rzucił w rozemocjonowaniu Adam, padając na kolana tuż obok mnie. Gwałtownie chwycił Sebastiana za ramiona i potrząsnął, co wywołało tylko oburzenie wśród wszystkich i mnie: — No już, no! Nie rób sobie jaj, Ian, nie rób sobie, kurwa, jaj!

— Zostaw go, co ty wyprawiasz?!

— Puść go, kurwa mać, odbiło ci?!

— Puść go!

— Wstawaj, Sebastian, proszę cię, wstawiaj! — wyjęczał, zalewając się płaczem. Pękło mi serce, kiedy z boku obserwowałam bezradność mojego kuzyna i równocześnie najlepszego przyjaciela Sebastiana. Adam był roztrzęsiony i przerażony, zupełnie jak małe dziecko nie wiedział, co robić. — Proszę cię, nie rób mi tego!

Chłopaki go odciągnęli, przez co wpadł na ścianę obok. Zaraz po tym zalał się płaczem, chowając głowę w kolanach; nawet Amanda nie była w stanie go uspokoić. Obejrzałam się za kuzynem, ale nic poza tym nie zrobiłam. Byłam tak zdruzgotana i zaszokowana sytuacją, że w pewnym sensie wszystko inne stało się przyćmione, jakby nijakie i obojętne. Przysunęłam się z powrotem do nieprzytomnego Sebastiana, chwyciłam jego słabą rękę i pocałowałam, gładząc przy okazji po głowie i policzkach. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że to się stało naprawdę. 

— Wyrzućcie wszystkich z imprezy! — wyszlochał Adam, szokując nas. — Nie chcę tu nikogo! 

— Adam, co ty wygadujesz? — zapytał Elliot, nie dowierzając. — Przecież to twoje urodziny...

— One już się skończyły! — wyjęczał, zapłakany jak bóbr. — Mój przyjaciel umiera! — dodał rozpaczliwie, jeszcze bardziej szokując wszystkich dokoła. Spojrzałam bez wyrazu na kuzyna, który wyrównał ze mną kontakt wzrokowy; jego oczy biły ogromnym smutkiem i tragedią, jakby naprawdę wierzył w to, że Sebastian umiera. — Jego już z nami nie ma... — wykrztusił słabo, po czym zapłakał. 

— Skończ pierdolić, Adam! — krzyknęła Jennifer, wyraźnie nie mogąc słuchać jego lamentu. — On przecież żyje, idioto, przestań pakować go do grobu, powariowałeś do reszty?!

— Nie, nie... — pokręcił głową, uparcie trzymając się swoich wyolbrzymionych i nietrzeźwych racji. — T-to moja wina... To przeze mnie... To ja go w to wciągnąłem... To przeze mnie... Kurwa, to wszystko przeze mnie... 

Kiedy słuchałam Adama, miałam wrażenie, że zaczął mówić o zupełnie innej sytuacji niż tej, w której aktualnie się znajdowaliśmy. Obróciłam się za Amandą, która z niedowierzaniem patrzyła na Lutchera, nie wiedząc, co zrobić. 

— Wyrzućcie wszystkich albo ja to zrobię! — krzyknął, nie ustępując. 

Wszyscy patrzyli na niego jak na wariata. Jennifer przeklęła coś pod nosem i wzięła sprawy w swoje latynoskie, powściągliwe ręce – wyszła z pomieszczenia, a tuż za nią wyszli Lloyd i Elliot. Siedziałam bez ruchu, głaszcząc Sebastiana po spokojnej jak niewzruszona woda twarzy. Myślałam o nim, ciągle o nim mocno i dużo myślałam. Amanda i Isabella próbowały w jakiś sposób go ocucić, ale kompletnie się nie udawało. W międzyczasie słyszeliśmy, jak Gomez krzyczy donośnym i potężnym głosem:

— NIE SŁYSZELIŚCIE?! NO RUSZAĆ SIĘ, RUSZAĆ! KONIEC IMPREZY, JUŻ DO DOMU!

Chaos i bałagan dochodzący zza drzwi był nieporuszający; wszyscy mieliśmy gdzieś, jakie zdezorientowanie panowało wśród gości. Mój kuzyn siedział przy ścianie z wymalowanym na twarzy otępieniem i przerażeniem. Cały drżał z emocji i kołysał do przodu i w tył, co było równie niepokojące jak nieprzytomny stan Sebastiana. Odwróciłam martwe spojrzenie na Adama, niewyraźnie słysząc, jak coś mamrotał niby w agonii. Kiedy uważnie wsłuchałam się w jego cichy głos, usłyszałam, jak powtarzał to samo, co chwilę temu:

— To wszystko moja wina... To przeze mnie, to ja go w to wciągnąłem... Kurwa, to przeze mnie... 

— Hej, o czym ty mówisz? — odezwałam się słabo, marszcząc brwi z nagłego napięcia. Dziewczyny niewzruszone nami ciągle próbowały ocucić Sebastiana. Odsunęłam się od nich, niezdarnie po brudnych kafelkach przysuwając się do Lutchera. — Adam, o czym ty mówisz? — powtórzyłam, nerwowo oblizując spierzchnięte usta. Skarciłam ostro jego nieobecne przy życiu oczy i bladą, zaćpaną twarz. 

Nie wiedząc czemu, zacisnęłam ręce w pięści. 

— Gdybym mu nie powiedział, to byśmy w to nie weszli... Gdybym nie naciskał... Boże, to wszystko moja wina, to przeze mnie...

Nie wiedziałam, co mi odbiło i dlaczego tak. To było nagłe i niespodziewane, a przede wszystkim zbyt brutalne i wściekłe, bym potraktowała tak własnego kuzyna, bliską mi rodzinę, wówczas niestety tak brutalnie i wściekle się właśnie zachowałam; chwyciłam Adama za jego czerwoną narzutę i wyszarpałam, krzycząc, a nawet wrzeszcząc:

— CO TY, KURWA, MU ZROBIŁEŚ?! COŚ TY MU, KURWA, ZROBIŁ, SKURWYSYNIE, CO?! — rzucałam z niepohamowanym szaleństwem złości, uderzając go wszędzie po ciele i szarpiąc we wszystkie strony. Popłakałam się. Wpadłam w płacz z rozemocjonowania, a razem ze mną płakał Adam, nieporadnie próbując uniknąć uderzeń. — W CO TY GO WCIĄGNĄŁEŚ, NO MÓW! MÓW, SKURWYSYNIE, MÓW!  

Wrzeszczałam histerycznie, szarpiąc jego włosy, ubrania, bijąc po twarzy i ciele, a nawet odrzucając w kąt niewinne okulary. Dziewczyny rzuciły się na mnie i próbowały odciągnąć, ale ja jak w amoku nie potrafiłam przestać – targał mną taki szał i rozjuszenie, że nie docierało nic poza jednym myśleniem: to mój kuzyn wciągnął w coś Sebastiana, przez co on teraz cierpi. O Boże, ta myśl wywiercała we mnie ból jak niebezpieczna kula Glock'a.

— W COŚ TY GO WCIĄGNĄŁ, CO?! MÓW, KURWA, MÓW!

— Alanna, przestań! Alanna opanuj się, proszę cię! — krzyczała nad moim uchem Andy, ledwo z Isabellą odciągając od wstrząśniętego Lutchera.

— Przepraszam! — wyjęczał rozpaczliwie, ochraniając ramionami głowę. — Tak bardzo przepraszam!

Mogłoby się odnieść wrażenie, że dziewczyny toczyły zawziętą wojnę ze mną. Kiedy z wielkim wysiłkiem udało im się mnie odciągnąć od kuzyna, padłam na zranione i obite wcześniej kolana, i popłakałam się, a razem ze mną płakał Adam. To był jakiś koszmar, od którego marzyłam uciec. Armagedon, tornado, piekło – nie było słów, które wyraziły by mętlik i obłęd toczący się w mojej głowie. Zrozpaczona, zburzona i wściekła odwróciłam się do Lutchera, który z rozemocjonowaniem w mętnych i zapłakanych oczach wyrównał kontakt wzrokowy.

— Pierdol się! — syknęłam na sam koniec naszej kłótni, uderzając ręką w kamienną posadzkę podłogi; sprawiło to tylko kolejny porażający ból. Boże, miałam już wszystkiego dosyć i jedyne, czego pragnęłam, to znaleźć się we własnym ciepłym łóżku. 

Każdy był wstrząśnięty – ściany aż pękały od naszych głośnych i nerwowych oddechów, a gęsta atmosfera z powodu przemęczenia i smutku obciążała psychicznie i fizycznie; koszmarne napięcie te osiągało swój limit – wszyscy byliśmy wykończeni. Usłyszałam, jak roztrzęsiona i zdezorientowana Amanda wypytywała Adama, o co mu chodziło. Pochlipując cicho, przysunęłam się z powrotem do wanny, gdzie leżał nieprzytomny Sebastian, zapadnięty w anielskim spokoju. Jego twarz była najpiękniejszą twarzą na świecie, a zarazem prezentowała się w najgorszej odsłonie, jakiej nigdy w życiu nie chciałam widzieć. Byłam zrozpaczona i dalej nie mogłam w to uwierzyć, mimo że już wcześniej o tym wiedziałam. 

— Hej, oni nie chcą- — do pomieszczenia wpadł Lloyd, który w połowie zdania urwał. Zaszokowany obejrzał się za wszystkimi, którzy smętnie i markotnie siedzieli na podłodze. — Hej, co się z wami stało, co? 

Przymknęłam powieki i zaczęłam płakać. Płakałam, płakałam i płakałam w jego bezwładne ramię, mając wrażenie, jakby mój świat się zawalił. Przestałam mieć jakąkolwiek nadzieję, że się obudzi (co gorsza, to nakręcałam się na przerażający scenariusz), przestałam wierzyć w to, że będzie dobrze, przestałam widzieć własną przyszłość i życie, bo bez niego nie miałam przyszłości i życia. Miałam już gdzieś, że ćpał, ukrywał to i mnie okłamywał, miałam to już kompletnie gdzieś; pragnęłam, żeby otworzył oczy i coś powiedział, pragnęłam go usłyszeć i mieć pewność, że jest. Byłam w stanie mu wybaczyć absolutnie wszystko, byłam w stanie mu pomóc; pomóc z tego wyjść; pomóc siebie polubić; pomóc i uczynić lepszym, chociaż już dla mnie był najlepszy; pomóc sprawić, by życie było pięknym filmem, muzyką, obrazem i poezją. O Boże, tak bardzo chciałam, żeby się obudził... 

— Wyrzuciliście wszystkich?! — krzyknął nerwowo Adam, otoczony bliską obecnością Amandy obok.  

— A słyszysz, żeby ich nie było?! Człowieku, oni nie chcą wyjść! — odpowiedział.

— Macie ich wyrzucić, nie obchodzi mnie to! Nie chcę nikogo widzieć! — wrzasnął, chwiejnie podrywając się z podłogi. Wstał, starłszy cieknący katar. Obojętna wszystkiemu dokoła płakałam cichutko pod nosem, trzymając się blisko Sebastiana, którego kruchość, delikatność i niewinność raniła moje serce. — Jeżeli wy nie jesteście w stanie ich wypierdolić, to ja to zrobię!

— Nie trzeba.

Zesztywniałam. Przez chwilę miałam wrażenie, że się przesłyszałam, ale z każdą sekundą słabego i głębokiego głosu docierającego do mojej świadomości, wiedziałam, że to nie było wyobrażenie. Serce momentalnie załomotało, a ciało zadrżało z emocji i zalewającego go gorąca. 

— Niech urodziny trwają dalej, nie trzeba wyrzucać gości. 

— SEBASTIAN!

Boże, ty żyjesz!

Nie rób mi tego więcej, stary!

Jezu, jak dobrze cię widzieć!

Myśleliśmy, że już po tobie!

Kurwa, nigdy więcej nie rób takich numerów, nigdy!

Wszyscy unieśli się szczęściem i radością, otaczając wpół nieprzytomnego Sebastiana, tymczasem ja odsunęłam się i patrzyłam na chłopaka, na chłopaka z innej galaktyki. Nagle stał się taki odległy i nieuchwytny, a jednak był tak blisko, bliziutko jak nigdy. Odebrało mi mowę, a nawet zrozumienie sytuacji, która w moich oczach była jak sen. Otumaniona, zszokowana i wstrząśnięta patrzyłam, jak nieobecne w świecie oczy krążyły po przyjaciołach, kąciki ust od niechcenia unosiły się i usta rzucały krótkie, ciche wyrazy. Szumiało w każdych kierunkach, przysłaniając dźwięki i głosy. Nie wiem, co czułam bardziej – czy straszne przemęczenie i bezradność, wciąż ból i cierpienie, czy szczęście i radość jak wszyscy, których emocje unosiły ponad ziemię. Boże, on tu jest, jest z nami. Myślałam, że lada moment wyjdę z siebie.

— Stary, nigdy więcej mi tego nie rób! — płakał w jego pierś Adam. — Nigdy! — prosił błagalnie, zalewając się łzami jak dziecko. 

W splocie wydarzeń i gwarze chaosu otaczającego Sebastiana, w końcu jego jasne jak śnieg spojrzenie zwróciło się w moją stronę. Coś ukłuło mnie w serce i natychmiast sprawiło, że łzy napłynęły do oczu. Patrzeliśmy na siebie, a czas jakby spowolnił. Nie miałam mu za złe, ale było mi przykro. Nie miałam zamiaru się obrażać, ale czułam żal i zawiedzenie. Był wspaniałym człowiekiem, najcudowniejszym chłopakiem, wrażliwą jak smutek istotą, która potrzebowała jedynie akceptacji, ciepła i zrozumienia. On potrzebował tylko ciepła, akceptacji i zrozumienia. Popłakałam się, a razem ze mną popłakał się Sebastian. Wpadliśmy w swoje ramiona i tuliliśmy, tuliliśmy jakby jutra miało nie być, jakby może to miała być ostatnia chwila czułości przed końcem nieznanego. Przytulaliśmy się, tak mocno się przytulaliśmy, sycąc każdym skrawkiem bliskości, z utęsknieniem dotykając ciała, z miłością szeptając słowa. Sebastian przytulał mnie mocno, jak gdyby nie widział tysiąc lat, jak gdyby chciał przeprosić za wszystko, co robił i czego się wstydził, czego żałował i nie chciał więcej robić. Nie musiał przepraszać i się tłumaczyć, bo wybaczyłam mu już dawno, a jednak to robił – szeptał rozpaczliwie wyrazy pełne szczerości i czułości, tuląc bezgranicznie jak tylko mógł.

 — Przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam, Alanna... Boże, tak bardzo.

— Już jest wszystko dobrze... Już jest wszystko dobrze, Sebastian, nie płacz, proszę, tylko już nie płacz... Boże, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że jesteś

Byłam najszczęśliwsza, ale w głębi serca czułam, jak rozrywało mnie od środka z bólu i zawiedzenia. Świadomość, że to się wydarzyło, wzbudzała we mnie strach o przyszłość, ale wiedziałam, że byłam w stanie zrobić dla niego absolutnie wszystko.  


~*~

Nie wiem kiedy będzie następny rozdział kochani, bo muszę kurwa przysiąść do licencjatu, którego nawet nie zaczęłam jeszcze pisać xd 

Zazdroszczę wam gówniarze podstawówy/liceum/technikum, a najbardziej tym, którzy mają 8 lat :)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro