Rozdział 52

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Skąpane w świątecznym klimacie miasto przemierzaliśmy niczym jeźdźcy po pustyni, pędząc po dolinie na czarnym koniu i pozostawiając po sobie jedynie tumany gorącego piasku. Kiedy to trafiliśmy na miejsce, byliśmy jak ta niebezpieczna burza piasku, atakując wszystko i wszystkich, nawet niczemu winne istoty. Targało mną niesamowicie wiele emocji – od bezradności i roztrzęsienia aż po szaloną wściekłość, którą pragnąłem wyładować czym prędzej, byle rozładować te napięcie. 

Wpadliśmy do pomieszczenia, strasząc przyjaciół, jak gdyby to miały ich gliny zgarnąć. Nie potrafiłem zapanować nad emocjami, kiedy zobaczyłem Elliota; nie wiedząc dlaczego, rzuciłem się na własnego kumpla. Szarpałem nim, chyba kilka razy uderzyłem i krzyczałem przekleństwa za przekleństwami, a chłopaki ledwo zdołali mnie odciągnąć. Dziewczyny piszczały, a potem płakały i błagalnie prosiły o spokój, roztrzęsione i przestraszone. Na nie też krzyczałem, jak gdybym to próbował oskarżyć wszystkich o zaistniałą sytuację. To był okropny kwas; chaotyczna szamotanina, głośne krzyki i rozpaczliwe lamenty. Ten nieokreślony czasowo dla mnie moment, który trwał jakby wieczność, był po prostu piekielny. 

A potem dotarło do mnie to, co wyprawiałem. Elliot zatoczył się, powoli odzyskując świadomość. Zbity jak pies, spojrzał na mnie, trzymany w objęciach zrozpaczonej Isabelli i Lloyda. Amanda z Jennifer stały obok, dusząc w milczeniu cały strach i zaszokowanie. Oddychałem głośno, nierównomiernie. Mimo że oprzytomniałem, nie mogłem pogodzić się z tym, co się stało. Było mi wstyd, ale wciąż czułem wściekłość; wciąż ten gniew sytuacją. Elliot bez słowa wyraził skruchę i zrozumiał, że nie powinien był zrobić tego, co niestety zrobił. 

— Przepraszam — wykrztusiłem.

— Ja też — odpowiedział słabo, a następnie usiadł na zniszczonej kanapie obok Alanny.

Obok mojej Alanny, która siedziała i cicho płakała. Spojrzałem na nią, czując, jak uderza w moje serce zmartwienie i troska, jak rozlewa się po moim wnętrzu ukojenie, które zapragnąłem przelać na jej osobę. Nie potrafiłem być na nią wściekły, nie potrafiłem. Niepewnym krokiem podszedłem bliżej i kucnąłem, wyciągając drżącą rękę, jakbym to chciał dotknąć jakiegoś świętego bóstwa. Po upływie kilku chwil zadarła podbródek i wyrównała ze mną kontakt wzrokowy, cicho chlipiąc i mówiąc: 

— Byłam w stanie rzucić marzenia o Mediolanie... Byłam w stanie dla ciebie to rzucić, a ty... a ty przez cały ten czas wiedziałeś, że wyjeżdżasz i mnie zostawiasz... Dlaczego wtedy milczałeś? — zapytała.

Uderzyło to we mnie jak młot, odbierając mowy – umilkłem. Milczałem i nie wiedziałem, co powiedzieć, kiedy to jej słowa odbijały się w mojej głowie jak potłuczone szkło, raniąc raz za razem. Nie mając pojęcia, co odpowiedzieć, również nie wiedziałem, jak się zachować. Zaatakowało mnie ogromne poczucie winy, wyrzuty sumienia i wstyd. Zrozumiałem, jak to wszystko musiało wyglądać i doskonale rozumiałem, co musiała przeżywać. Wciąż milczałem w nagłym splendorze rozmów dokoła. Odważyłem się ją złapać za rękę, ale się wyrwała. Kiedy w końcu na język nasunęły się jakieś nic nieznaczące słowa, wtem Adam wszedł między nami jakby potężna ściana, atakując kuzynkę:

— Coś ty, kurwa, odjebała?! Co ty wyprawiasz?! — szarpał nią, karcąc, jak gdyby była jego młodszą siostrą. Alanna próbowała się wyrwać z uścisku, ale nie mogła. 

Nikt nie zwracał uwagi, jak ostro w jej kierunku przemawiał Adam, nikt. Ani ja, ani przyjaciele wokół nie śmieli wejść między ich konfrontację. Wśród nas nastała cisza, a lśniące oczy wszystkich tu obecnych skierowały się w ich stronę.

— Ty wiesz, co ty robisz, głupia idiotko?! Wiesz?! Masz pojęcie, jakie to jest gówno?! Chcesz skończyć jak... jak... jak ja?! Chcesz tak skończyć?! Ledwo udaje mi się z tym walczyć i dobrze o tym wiesz, więc dlaczego, Alanna, dlaczego, powiedz mi, dlaczego?! — krzyczał, nie kryjąc rozpaczy. 

— To moja wina, zostaw ją! — wtrącił Elliot. 

— Zamknij się! My, koleś, porozmawiamy później! — warknął.

— Odwal się ode mnie! — krzyknęła Alanna. — Ty możesz się świetnie bawić, ale ja już nie?!

— Traktujesz to jak zabawę?! Dziewczyno, ty nie masz zielonego pojęcia, jakie są skutki tej twojej ''zabawy''! — potrząsnął nią ostatni raz. — Nigdy więcej masz tego gówna nie brać, rozumiesz?! Nigdy więcej, Alanna! 

— Bo co? Bo co mi zrobisz? — parsknęła drwiącym śmiechem, ścierając rękawem katar.

Kiedy to zrobiła, momentalnie dopadły mnie mdłości. 

— Bo inaczej będziesz... będziesz zwykłą kurwą i narkomanką, będziesz nikim. Chcesz tego? Chcesz tego?! — wrzasnął, a jego szarpiący głos jakby boleśnie musnął skórę wszystkim dokoła; zadrżeliśmy, wciąż nie ważąc się odezwać. Między nimi nastała długa i pełna burzliwego napięcia cisza, którą w końcu przerwał sam Adam. — Nie życzę ci tego... nie życzę — dodał półgłosem. 

Następnie odsunął się od kuzynki, która bacznie obserwowała go bojowym wzrokiem, i z całej siły kopnął w poniszczony stół. Szczątki mebla rozrzuciły się po pomieszczeniu jak drobne kawałki puzzli, jeżąc nam wszystkim włosy na ciele.

— Spierdalam stąd — powiedział nerwowo, opuszczając miejsce. 

Wyszedł, pozostawiając za sobą milczące towarzystwo i rozwścieczone emocje, których zapach i smak czuliśmy tak doskonale, że mogliśmy je opisać. Zaraz potem Amanda wybiegła z pomieszczenia, najprawdopodobniej za Lutcherem; obejrzałem się za nią, trochę tym zaskoczony, ale ostatecznie skierowałem wzrok na Alanne, która niespodziewanie przeszła obok i również opuściła miejsce. 

— Cholera — odezwał się Lloyd — Aż strach coś powiedzieć. 

— Wiecie co, to jest gorsze od hiszpańskiej telenoweli. Spadam do domu — rzuciła Jennifer, wkurzona. Machnęła teatralnie ręką na pożegnanie, dodając: — Popieprzone to wszystko, cześć. 

Carter pobiegł za nią jak pies na smyczy, tymczasem Elliot wpadł w płacz. Isabella usiadła obok niego i przytuliwszy się, troskliwie pocieszała, a ja... a ja nie wiedziałem, co robić. Byłem zaszokowany, byłem tak bardzo zaszokowany, tak bardzo bezradny i smutny. Nie mogłem pojąć, dlaczego to się stało, choć doskonale rozumiałem te szalone emocje krążące w żyłach każdego z nas. Przede wszystkim rozumiałem słabość Alanny i wściekłość Adama. W końcu jakbym zbudził się ze snu; bez słowa zerwałem się i wybiegłem z pomieszczenia, czując, jak uderza mi do głowy szum gorącej i tętniącej krwi, jak z każdą chwilą odbiera wdechu, jak nogi odmawiają posłuszeństwa, ale wciąż jak prawdziwy wojownik walczą o następny krok. Mój wzrok, tak bardzo zagubiony i nieobecny, poszukiwał w kompletnych ciemnościach jednego: Alanny. Alanny, o której myślałem w każdej sekundzie mojego życia.

Rozpaczliwie szukałem jej w całym budynku i na zewnątrz, nie mogąc nigdzie znaleźć. Mimo niewyraźnych szeptów między Isabellą a Elliotem oraz jego cichy płacz, czułem się sam w otaczającym mnie mrocznym świecie. Zresztą nie było nikogo innego, toteż czułem jeszcze bardziej przerażające osamotnienie. Powoli przygniatała mnie rzeczywistość, powoli miałem wrażenie, że tracę zmysły. Kiedy w pewnym momencie złapała mnie ogromna bezradność, miałem ochotę się popłakać; nagle, w środku emocjonalnego załamania, zobaczyłem ją na skraju dachu, siedzącą i oglądającą gwieździste niebo niczym polanę kwitnących kwiatów.

Moje serce niezwykle zabiło, jak gdybym to zobaczył nadzieję, nadzieję umierającą jako ostatnią. Wiedziałem, że czeka mnie jedna z najcięższych rozmów, jaką kiedykolwiek mogłem z nią przeprowadzić, ale nie wahałem się; poszedłem tam, szczęśliwy i spokojny, że ją znalazłem. Mimo radości, z każdym krokiem zbliżającym mnie do niej, czułem ziejący jak wulkan stres, a gdy zatrzymałem się przed drabiną, tak przystanąłem bez ruchu na długo, jakbym przywarł butami do podłogi na wieczność. Tak naprawdę nie wiedziałem, co powiedzieć i jak się zachować; miałem wrażenie, jakby to jakaś nieprzyjemna prawda wyszła na jaw, którą dziwnym trafem ukrywałem, a przecież to nie było w moim zamiarze. Obiecałem szczerość i czystą prawdę jak krystaliczna łza, tymczasem uszedłem po raz kolejny jak zwykły łgarz. Nawet nie wiedziałem, jak to sprostować. Czułem się jak w czarnej otchłani, a dokoła kompletna pustka.

Ale w końcu wykonałem pierwszy ruch – wszedłem po drabinie, wchodząc po niej jak na drodze do nieba. Kiedy znalazłem się na zewnątrz, zimne powietrze jak oceaniczna bryza zaatakowało moje policzki, powodując dreszcze na całym ciele. Cichy poryw wiatru odbijał się wśród wysokich gałęzi nad nami, jak gdyby to drzewa zaczęły szeptać między sobą. Alanna siedziała na skraju dachu, niewzruszona pogodą, która aż mroziła krew w żyłach. Zrobiwszy pierwszy krok w jej kierunku, nagle ją zbudził; zdawałoby się, że będzie jak dzikie zwierzę wybudzone ze snu, tymczasem odwróciła się, zapłakana, i powiedziała: 

— Dlaczego? — cicho chlipała, patrząc w moje oczy. — Dlaczego mi nie powiedziałeś? — zapytała z żalem, trafiając mnie tym jak strzałą prosto w plecy. 

Stałem naprzeciw, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Było tyle słów, które chciałem wyrzucić z szaloną próbą wytłumaczenia się, ale gdy tak głębiej zastanawiałem się nad ich sensem – nie było warto nawijać makaronu na uszy. Stałem tak więc długo w milczeniu, z rękoma opuszczonymi wzdłuż bioder, bez krztyny wyjaśnień, na które z pewnością zasługiwała. Wiatr świstał nad naszymi głowami coraz to głośniej, a z głębin lasu dochodził szum drzew; dźwięk ten stał się nagle tak przyjemny, że rozluźnił moje spięte mięśnie i umysł. 

— Nie wiem — odpowiedziałem półgłosem. — Nie wiem, Alanna, po prostu nie wiem — wzruszyłem ramionami, nie potrafiąc znaleźć wytłumaczenia. — Przykro mi, że się w ten sposób dowiedziałaś. 

— Mnie też — odparła, ścierając rękawem łzy i katar. 

— Nie chcę też kłamać i zapewniać cię, że zmieniłem zdanie — dodałem szczerze.

Alanna spojrzała na mnie wzrokiem, jak gdyby się przesłyszała, może nie zrozumiała, a może nie chciała dopuścić do świadomości, że to prawda.

— Wiem, co sobie teraz myślisz, wiem — powiedziałem z uśmiechem, ale ten uśmiech był przez łzy. Poczułem falę rozpaczy i goryczy, gdy uświadomiłem sobie okrutność moich następnych słów. To było straszne doznanie wykrztuszając z siebie słowa, których prawda tak bardzo oddawała moją rzeczywistość. — Nie mam niczego, Alanna... — rzuciłem zdławionym głosem.

Poczułem, jak gdybym to oskarżał wszystko, wszystkich i o zaistniałą sytuację, w której się znalazłem. W głębi serca wiedziałem, że tylko i wyłącznie ja jestem odpowiedzialny za swoje decyzje w życiu, ale emocje wzięły górą – stałem się zgorzkniały, pretensjonalny i zepsuty, o tak, tak bardzo zepsuty, tak bardzo smutny:

— Nie mam niczego, Alanna, niczego, bo całe życie poświęciłem muzyce! Poświęcałem na to dzień i noc, pieprzoną dzień i noc, aż pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to jest to, co chcę robić w życiu... chcę komponować, pisać i tworzyć, i jeśli... jeśli ktoś tego nie zrozumie, to jest mi strasznie przykro... Nie mam niczego innego, cholera, nie mam niczego innego oprócz tej zasranej muzyki, rozumiesz? Chciałem być kimś innym, kimś, z kogo będzie dumna rodzina, ale tego też nie potrafiłem osiągnąć, mimo że się starałem, cholera, naprawdę się starałem! — nie mogąc zapanować nad emocjami, popłakałem się. Alanna w kompletnym milczeniu patrzyła na mnie ze łzami w oczach, obserwując tak głęboko, jak gdyby zdawała się rozumieć moją rozpacz. — To po prostu moje marzenie... marzenie od wielu lat i nie potrafię widzieć swojej przyszłości bez tego... nie potrafię... Nie wyobrażam sobie innego życia, bo dotychczas poświęciłem na to całe swoje życie. 

— Sebastian...

— Ja tylko... ja tylko komponuję. Nic innego poza komponowaniem nie umiem, przepraszam...

Powiedziałem to, jak gdybym naprawdę przepraszał za popełnione w życiu błędy, za wybór, który dokonałem. Stałem tak naprzeciw, zapłakany i zdawszy sobie sprawę z powagi tych słów, miałem ochotę umrzeć. Czymże byłoby moje życie, gdyby nie muzyka? Czymże będzie moje życie, jeśli mi się nie uda? Czy takie życie będzie miało sens? Świadomość ta była nie tyle co bolesna, ale przerażająca – nie umiałem sobie wyobrazić nowego początku; czułem się jak skrępowany w otchłani pełnej nicości. Czułem się tak bardzo mały w świecie i jedyne, czego pragnąłem, to zrozumienia.

— Nie przepraszaj — odpowiedziała ciepłym głosem.

— Jeśli przeszkadzają ci moje marzenia, to postaram się zrozumieć twoją decyzję — odezwałem się. Starłem łzy i katar, po czym włożyłem ręce do kieszeni kurtki. Popatrzyłem na własne buty, dostrzegając, jak powoli zaczął prószyć śnieg. — Nie ukrywam, że zależy mi na tobie. Bardzo. Nawet nie wiesz, jak bardzo. 

Alanna wstała, otrzepała ubrania ze śniegu i podeszła tak blisko, że poczułem przyjemny zapach jej osoby. Nie wiedząc dlaczego, z powrotem miałem ochotę zalać się łzami.

— Byłabym najgorszym człowiekiem, gdybym stanęła między tobą a twoimi marzeniami, Sebastian... — powiedziała, chwytając mnie za rękę. — Ale ja chcę patrzeć, jak się rozwijasz — dodała troskliwie, całując wierzch mojej dłoni.

Momentalnie wstrząsnął mną dreszcz. Popłakałem się, wpadając w jej ramiona. Byłem jak dziecko, odnajdujące schronienie jedynie w pełnym miłości uścisku, wówczas którym ona mnie po tym wszystkim obdarowała. Alanna nie zasługiwała na krzywdę, którą jej wyrządzałem, absolutnie nie zasługiwała na jakiekolwiek zło. Jest jak anioł w splugawionym, nędznym świecie dokoła. Miałem najlepszą wymarzoną dziewczynę, a nie umiałem tego docenić. Ściskałem ją i ściskałem, prawie zabijając wdzięcznością, jaka kipiała w moim ciele dzięki jej zrozumieniu. Płakałem, roztrzęsiony i zrozpaczony, a ona mnie głaskała, tuliła i uspokajała; głaskała, tuliła i uspokajała mimo pieprzonego haju i zawiedzenia.

~*~

Siedzieliśmy na skraju dachu w długotrwającej między nami ciszy, wsłuchując się w dźwięki obudzonej do nocnego życia natury; trzymaliśmy się za ciepłe ręce, czasami przeplatając palce albo czule dotykając blizny jakby dopiero co powstała. Co chwilę patrzyłem na jej twarz skąpaną w srebrzystym świetle księżyca, czując przy tym niesamowite szaleństwo emocji – od namiętnej wdzięczności, nie mogąc opisać ludzkimi słowami podziękowań za jej wyrozumiałość, od troski i zmartwienia jej nietrzeźwym stanem, aż po dziwnie rosnące podniecenie tym stanem. 

Niepokoiło mnie to, że podobała mi się w takim obliczu, ale myśli te próbowałem za wszelką cenę wyrzucić z głowy. Bałem się, że moja walka z uzależnieniem zostanie zachwiana; przez moje myśli przebiegała paskudna chęć spróbowania z nią towaru, ale nie mogłem do tego dopuścić. Nie mogłem dopuścić, aby ten anioł znalazł się w tym świecie.

— Jak się czujesz? — zapytałem, przerywając długie milczenie.

— Szczerze? Nijak — odpowiedziała, oparłszy brodę o kolana. — Przez ten stres chyba nic nie poczułam — dodała.

— Nic a nic? — zdziwiła mnie.

— No może trochę byłam pewniejsza siebie, trochę taka znieczulona, wiesz, wszystko przez chwilę wydawało się takie proste i łatwe — powiedziała spokojnie, patrząc w dal. — Ale szybko zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam i chyba te przerażenie przyćmiło całą magię. Kiedy się popłakałam, dziewczyny prawie rozszarpały ze wściekłości Elliota — parsknęła śmiechem, oglądając się za mną. — A potem przyjechaliście...

— Bardzo tego żałuję — powiedziałem półgłosem, czując ogromne wyrzuty sumienia. — Bardzo żałuję, że go uderzyłem. 

Alanna umilkła, rzucając w moim kierunku ciepłe spojrzenie. 

— Myślę, że jest w stanie ci to wybaczyć — odparła z uśmiechem, starając się podnieść mnie na duchu. 

Byłem zdumiony, że po tym wszystkim, to ona starała się mnie wesprzeć, rozweselić i obdarzyć taką wyrozumiałością, która już dawno przekroczyła moje oczekiwania. Była spokojna jak oaza, mimo przykrej wieści, jakiej się dowiedziała; była troskliwa i ciepła jak ukochane ramiona matki. Przez chwilę zacząłem się zastanawiać, czy może rolę nie powinny się odwrócić. Spojrzałem na Alanne, która wówczas zwróciła bajeczne spojrzenie w moją stronę; kiedy chciałem coś powiedzieć, coś, co mogłoby ją również podnieść na duchu, ona odezwała się pierwsza:

— Spotkaliście ją? — zapytała.

Umilkłem, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. Wciąż nie mogło do mnie dotrzeć, że to prawda; wciąż byłem tym wstrząśnięty i wahałem się, czy jej powiedzieć. Dzisiejszy dzień był katastrofalnym pasmem nieszczęść. Miałem na uwadze powód śmierci Rory'iego, która ją zniszczyła, miałem na uwadze słowa Adama kierowane w jej stronę; słowa te ciągle piszczały mi w uszach jak śmiertelna wyliczanka. Bałem się, że i to mogłoby ją zniszczyć. Zwłaszcza że właśnie poczuła smak narkotyków na własnej skórze. 

Kiedy jej powiedziałem, długo nie musiałem czekać na reakcję. Najpierw jej oczy się zaszkliły, a potem wylała z nich morze gorzkich łez niczym niebezpieczny sztorm, wówczas gdy ja dryfowałem łodzią. Bolesny dla uszu jęk wyrwał się z jej gardła, przyprawiając mnie o dreszcze. Przytuliłem ją mocno, gdy wpadła w moje ramiona i płakała, płakała tak strasznie. Tym razem to ja ją pocieszałem i wspierałem, całując po głowie i czole tak długo, aż w końcu się uspokoiła.  

~*~

Nie umiałem określić, ile czasu spędziliśmy na dachu, ale kiedy z niego zeszliśmy, ku naszemu zaskoczeniu zastaliśmy Elliota razem z Isabellą w tym samym brudnym miejscu, w którym ich zostawiliśmy. Elliot wciąż płakał, a ja, widząc go w tym stanie, poczułem się odpowiedzialny; zalały mnie jeszcze większe wyrzuty sumienia niż przedtem miałem. Podszedłem do przyjaciela, który powtarzał raz za razem przeprosiny za swoje zachowanie, i pociągnąłem w swoje ramiona. Przytuliliśmy się, przepraszając siebie nawzajem. To wyglądało tak, jakby dwóch pijanych ziomków obiecywało sobie wskoczyć za sobą w ogień. Kiedy tak darzyliśmy się przyjaźnią na śmierć i życie, zapłakani, niespodziewanie Alanna rzuciła:

— Tak właściwie, to dlaczego ukrywacie swój związek? — zapytała bez skrępowania, siedząc obok. 

Elliot i Isabella, zawstydzeni, popatrzyli na dziewczynę, a potem na siebie.

— S-skąd ty... — wykrztusiła Bella.

— Widzieliśmy was kiedyś w kinie pod chmurką. Mieliście auto zaparkowane obok nas — uśmiechnęła się.

Znowu popatrzyli na siebie, parskając śmiechem.

— Kurde, no... tak więc... No wiecie, my po prostu... Tak jakoś wyszło — odezwał się Elliot, skrępowany sytuacją. — Ale chcieliśmy powiedzieć! — zaznaczył, gestykulując palcem wskazującym.

— O Boże, jak dobrze, że mamy to już za sobą — Isabella wyraźnie odetchnęła z ulgą. — Teraz czekać na resztę gołąbeczków — zaśmiała się.

Coś drgnęło w moim środku, coś bardzo niepokojącego. Wydawało mi się, że się przesłyszałem, toteż zmarszczyłem brwi i spojrzałem na każdego po kolei. Złapałem jeszcze większy niepokój, gdy spojrzawszy na ich twarze, miałem wrażenie, że ich wyraz był skrępowany; jakby Isabella puściła jakąś parę. Moje serce zabiło, zabiło tak mocno, że momentalnie do uszu naszła buzująca krew i chaotyczny szum, a ciało zalała fala gorąca; nagle tyle emocji, za którymi nie  byłem w stanie nadążyć. Zapytałem, o co chodzi, ale oni wszyscy zaczęli rozmawiać o jakimś szajsie, który nic nie znaczył ani wnosił, który jakby był szybką zmianą ówczesnego tematu. A mnie wciąż rozwalały emocje, które uderzały jak rozwścieczony karabin. Chciałem wiedzieć, chciałem za wszelką cenę wiedzieć, co oznaczały słowa Isabelli; to było jak puszka pandory, której otworzenie pozwoli mi zrozumieć coś, co srogo strzegły ramiona tajemniczości. Nagle odczułem, jakby tymi ramionami byli wszyscy wokół mnie, chroniący coś przede mną.

i nagle zdałem sobie sprawę

Wstałem, powoli oddalając się do wyjścia. To wszystko – dotychczasowe przebłyski obrazu, który wywoływał we mnie wątpliwości; dziwne zachowania, urywane w moim towarzystwie rozmowy, poczucie nie dające spokoju, że coś było na rzeczy – to wszystko zaczęło układać się w jedną całość, stopniowo łącząc tak głęboko ukryte kropki. Przerażony, zacząłem oddychać szybciej, lustrując przyjaciół, którzy wstrzymali chaos bezsensownych rozmów i popatrzyli na mnie, zdziwieni. 

— Hej, a tobie co? — zapytał Elliot.

Spojrzałem na Alanne, która patrzyła na mnie; patrzyła na mnie w sposób, który tylko utwierdził mnie w przekonaniu, iż się nie myliłem.  

— M-muszę iść, cześć — rzuciłem pośpiesznie, wybiegając z budynku. 

Wybiegłem i prawie potknąłem się o własne nogi. Biegłem i biegłem, ciężko dysząc i kotłując w sobie miliony pytań, miliony wizji z ich udziałem. I wciąż szybko biegłem wśród mroku skrytego w gęsto porośniętym lesie dokoła, biegłem wzdłuż ścieżki oświetlonej jasnym księżycem niczym droga mleczna, biegłem w szalonym rozemocjonowaniu, tak naprawdę nie wiedząc, gdzie biegnę, ale wiedziałem jedno i wiedziałem, że nie biegnę na darmo – musiałem jak najszybciej zobaczyć

Adama i Amandę

~*~

Osadzony wysoko na niebie srebrzysty księżyc schował się za czarnymi jak smoła chmurami, spośród których szalała mrożąca krew w żyłach burza śnieżna. Zimny wiatr świstał nad głowami, niekiedy sycząc, jak gdyby chciał przed czymś ostrzec; nie wahałem się ani chwili, prąc naprzód jak rozpędzona maszyna. Zatrzymawszy się kilka metrów dalej w świetle ulicznej lampy, spojrzałem na zaparkowany samochód, który jeszcze niedawno należał do mnie. W jego środku dostrzegłem tak dobrze, tak blisko znane mi osoby, lecz nagle odczułem, jakbyśmy nie znali się przez całe życie. Amanda i Adam rozmawiali, siedząc na przednich siedzeniach. 

Moje serce biło mocno, ale powoli, zaś oddech drżał, pochłonięty przez olbrzymi stres. Nie wiedząc dlaczego, trzymałem z całych sił ramiączka plecaka, jak gdybym nagle odnalazł w nich oparcie. Obserwując moich przyjaciół, zalany dziwnym niepokojem i napięciem, przeczuwałem w powietrzu, że lada moment nastanie coś, co może na zawsze zmienić następny dzień. Moje emocje stały się tykającą bombą, której wybuchu zacząłem się bać, ale jeszcze bardziej obawiałem się powodu, który by to spowodował. Szczerze się bałem; bałem się tym bardziej, im bardziej zaprzątałem sobie głowę ich obrazem, im bardziej na nich patrzyłem.

I gdy w mojej głowie panował prawdziwy chaos, którego nie byłem w stanie zatrzymać, zobaczyłem, jak w środku stalowej maszyny zamknęli się                        w czułym uścisku,                                                           a potem                                                                          pocałowali                                                                                                                 

To było, jak gdyby pochłonęła mnie rozpacz. Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu, samoistnie, a ciało wstrząsnął szaleńczy szok. Cofnąłem się o krok, a później o kolejny, prawie tracąc równowagę. W tak gwałtownym chaosie emocji poczułem, jak mój świat rozpadł się na małe kawałki, a ja razem z nim. Mało tego, kiedy skończyli pełną namiętności chwilę, która zdawała się być między nimi jak zwykła codzienność, Amanda wysiadła z samochodu, nachyliła się nad szybą i powiedziała:

— Kocham cię.

a on odpowiedział

— Ja ciebie też. 

Zatoczyłem się kolejny raz, straciwszy stabilizację we wszystkim, co trzymało mnie na Ziemi. Zostałem zdradzony, zostałem zdradzony tak perfidnie, tak okrutnie. Jak tsunami moje myśli zalały miliony wspomnień z ich udziałem; jak tsunami zalały mnie mdłości. To nie mogła być  p r a w d a, to nie dzieję się  n a p r a w d ę. Popłakałem się. Popłakałem się i uciekłem stamtąd szybciej niż przybyłem. Moje serce kłuło, a zaciśnięte gardło odbierało mowy, mimo iż chciałem krzyczeć, krzyczeć na cały pieprzony świat. Oszukali mnie. Przez cały ten czas mnie oszukiwali, a ja, niczego nieświadomy, nawet się nie domyśliłem (a mogłem, gdybym był mądrzejszy, gdybym był, kurwa, mądrzejszy). Byłem oszołomiony, byłem wstrząśnięty, byłem tym głęboko dotknięty. Przed oczami niczym zwykłe mrugnięcie przelatywały mi raz za razem wspomnienia, w których to dopiero teraz zdałem sobie sprawę z ich sensu; na tamten moment ani mi się śniło podejrzewać, że coś było na rzeczy. Jak mogli mi to zrobić? Jak Adam i Amanda  m o g l i   m i   t o   z r o b i ć? 

Każde wspomnienie ich bliskości zdawało się łamać moje kości. Zwariowałem, nie mogąc zapanować nad niczym; absolutnie nad niczym. Ból przeszywał mnie od czubków palców aż po kręgosłup, parząc nieprzyjemnym gorącem jak gdyby to chciał spalić mnie żywcem. Drżącymi dłońmi odnalazłem w głębi kieszeni klucze, wpadając do samochodu wraz z ciężarem rozpaczy i lamentu, których nie byłem w stanie udźwignąć. Zamknięty w wozie, płakałem, zastanawiając się, kiedy do siebie się zbliżyli i jak długo to zamierzali ukrywać? Jak długo to zamierzali ukrywać  p r z e d e  m n ą? Nie, to nie mogło do mnie dotrzeć, to nie mogła być prawda. Kiedy ja zmagałem się z własnymi problemami, które ostatecznie ujrzały światło dzienne, oni tę tajemnicę utrzymywali w milczeniu? O mój Boże, to nie dzieję się naprawdę!

Ruszyłem, odjeżdżając z piskiem opon. Płakałem, nie mogąc w to uwierzyć. Byłem lojalny, nie miałem żadnych sekretów – tymczasem oni potraktowali mnie jak obcego. Ukrywali to, jak gdybym był intruzem. Na myśl o tym rozpędzałem samochód szybciej i szybciej, i płakałem bardziej i bardziej, nie potrafiąc zapanować nad niczym. W końcu czarna bestia przedarła się na długi most prowadzący na Brooklyn. Śnieg prószył jak rozwścieczona burza, pochłaniając całe miasto w przerażającej bieli. Ciężkie warunki atmosferyczne odbierały widoczność, ale ja, jak gdyby przyciągany magiczną siłą, doskonale wiedziałem, gdzie jechać. To było silniejsze ode mnie. Kiedy w mojej głowie z szaleństwem przybywały wspomnienia i momenty z ich udziałem, nagle zdałem sobie sprawę, że wśród tego wszystkiego zamieszana była jeszcze jedna osoba; to było, jakby nóż przebił mi serce.

Kiedy zdałem sobie sprawę, że w to wszystko była zaplątana moja Alanna, moje serce, moja dusza i moja największa miłość świata, zapłakałem jeszcze bardziej. Umarłbym dla niej; zabiłbym dla niej; a ona mnie tak potraktowała? Samochód ze wściekłym rykiem silnika przedzierał się między autami, pozostawiając daleko w tyle obietnice i nowe cele. Przeszywający ból potrzebował uśmiercenia, potrzebował błogiego ukojenia. Emocje, które wypadły mi z rąk, żyły szalonym pędem; niekontrolowanym, nieopanowanym i niebezpiecznie burzliwym. A ja byłem ich tylko postacią w ludzkiej skórze. 

Zaparkowałem wóz przed domem, na krótką chwilę zastygając w kompletnym sparaliżowaniu. Nie mogłem w to uwierzyć, po prostu nie mogłem. Żyliśmy tyle lat zżyci jak rodzeństwo, tyle lat w całkowitej (a przynajmniej z mojej strony) szczerości i lojalności. Tymczasem ze zwykłego przypadku dowiedziałem się o ich... z w i ą z k u? Nawet nie wiedziałem, jak to nazwać, ale wiedziałem jedno – zostałem paskudnie zdradzony. Potraktowali mnie, jak gdybym był tylko  k ł o p o t e m, jak gdybym był  p r z e s z k o d ą  w ich relacji. Trzymali to w pieprzonej tajemnicy przede mną, jak gdybym był  c i ę ż a r e m. 

Te słowa boleśnie huczały w mojej głowie i huczały, przyćmiewając dotkliwymi emocjami cały zdrowy rozsądek; nawet nie myślałem. Starłszy łzy z policzków, skierowałem wzrok w stronę domu, przypominając sobie widok Rory'iego, który jeszcze niedawno tam stał i machał na pożegnanie. 

W tym momencie zadzwonił mój telefon. 

Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz: dzwoniła Alanna. Odebrałem chętnie, czując, że nie miałem już nic do stracenia.

— Sebastian? — zapytała zmartwiona. — Sebastian, gdzie jesteś?

Zadrżałem, słysząc jej głos. Momentalnie coś chwyciło mnie za gardło, odbierając mowy; wówczas rozpaczliwy jęk chciał się z niego wydostać, a fala łez przysłoniła oczy. 

— Co się z tobą stało? — dopytywała, zatroskana.

— J-ja... — wykrztusiłem, zaraz po tym zalewając się płaczem. 

— Halo, co się stało? Sebastian, gdzie jesteś? Dlaczego płaczesz, hej? Nic nie rozumiem, co się z tobą dzieję? Nie płacz, proszę...

— Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, Al... — odezwałem się, rozemocjonowany. Po drugiej stronie słuchawki zapadła grobowa cisza. — Myślałem, że nie mamy już przed sobą żadnych tajemnic, ale... ale tylko ja tak myślałem — zadrżałem, wplątując rękę we włosy. — Wiem o Adamie i Andy... Wiem o ich związku. 

— Sebastian-

— I wiem, że o tym wiedziałaś. Mam wrażenie, że wszyscy wiedzieli, tylko nie ja.

— Sebastian, przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam. Spotkajmy się, wszystko ci opowiem tylko, proszę, nie rób głupstw, proszę cię... 

— Mam już was gdzieś, mam już ciebie gdzieś! — wykrzyczałem wściekle, słysząc, jak Alanna wpadła w płacz. — Żyjcie sobie razem beze mnie, skoro jestem tylko ciężarem!

— Nie mów tak... nawet tak nie mów...

— Nienawidzę was!

Rozłączyłem się i wyszedłem z auta, trzaskając drzwiami. Gorąca krew napływała mi do uszu, szalony oddech drżał, a ciało sztywniało z każdym następnym krokiem. Buzowałem jak nigdy, bojąc się tego, co może nadejść zaraz. Byłem wściekły na wszystko i wszystkich, byłem zraniony, byłem cholernie zraniony i miałem ochotę umrzeć, miałem ochotę zniknąć z powierzchni Ziemi; wymazać wspomnienia z przeszłości; przestać znać bliskich; uciec daleko stąd; zacząć życie od nowa; kurwa, byleby przestało to tak boleć!

Starłem łzy, zakładając na twarz maskę; maskę, którą zna każdy człowiek, którą posiada każdy człowiek i wykorzystuje każdego dnia tuż po przebudzeniu; która skrywa prawdziwe uczucia i emocje, reakcje i wrażenia, która skrywa prawdziwe ja; maskę, pod którą każdy udaje, że wszystko jest w porządku, a nikt inny nie śmie pytać, czy jest inaczej. Zapukałem do drzwi, które zaraz otworzył Chadwick i wpuścił mnie do  ś r o d k a.




~*~


Kochani, wybaczcie mi, że tak długo musicie czekać na rozdziały, ale mam teraz straszny kocioł ze studiami i licencjatem i bardzo ciężko mi znaleźć czas na pisanie. Mogę Was tylko z całego serca przeprosić oraz poinformować, że jesteśmy blisko zakończenia tego opowiadania, co psychicznie przeżywam, bo uwielbiam go pisać i nie mogę się pogodzić że to już zaraz koniec :( 

Pozdrawiam wszystkich kocham wszystkich i życzę powodzenia na maturach/zaliczeniach/i innych gównach, które nie są warte tego stresu!!!! 






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro