Rozdział 54 część 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Północ była jak sąd ostateczny, jak pewien koniec rozpoczynający nowy początek. Północ przede wszystkim zwiastowała wielkie zmiany. Zdawałoby się, że północ będzie symbolem długo wyczekiwanego porządku, a nawet nadziei. Tymczasem wśród eskalującej imprezy, gdzieś między wąskimi korytarzami i pomieszczeniami, gdzieś za górami, lasami i jeziorami zwijka studolarowego banknotu wściekle zaciągnęła prostą linie po porcelanowej umywalce, zabierając za sobą pasmo zdesperowania, gorzkiego poczucia winy i białego proszku. Złapałem za drażliwe skrzydełka nosa, chwilę tak zastygając. Fala wzmożonego błogostanu mieszała się z wyrzutami sumienia, których krzyki jeszcze, jeszcze głośniej niż euforia uderzały do moich uszu. Nim zdołałem mrugnąć, poczułem pieprzony haj, pieprzony radości smak na ustach, o rany. Osunąłem się na ścianę obok, mocno, mocno nabierając tlenu do płuc jakby go brakło. Popatrzywszy na tę cholerną białą ścianę, błyszczącą jak wypolerowane złoto, a nawet diamenty, dostrzegłem w niej swoje własne odbicie; i tak obrzydliwego jeszcze w życiu nigdy nie widziałem. 

Tak świętowałem początek nowego roku, właśnie tak. Chciałem wyrwać się z rąk piekielnego uzależnienia, tymczasem ni stąd, ni zowąd znalazłem się w ciasnej toalecie i ściągałem towar jakby to był chleb powszedni. Nie pamiętałem momentu, w którym zniknąłem ze świata; odciąłem się momentalnie, gdy usłyszałem te głosy, te kuszące głosy szepczące mi do ucha, żebym poszedł za nimi. I poszedłem, zanurzając się na dobre w słabościach oraz wstydzie. Co więcej, Alanna dołączyła do mnie. Odebrała ode mnie banknot, który w jej smukłych dłoniach z czerwonymi paznokciami wyglądał jak piękny kwiat pustyni. Obserwowałem moją malutką, czując, jak wzrasta we mnie ciśnienie gorsze niż wulkan w erupcji, o Boże. Byłem podniecony, ale jeszcze bardziej zestresowany sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy. Alanna nachyliła się nad proszkiem i zaciągnęła linie po ścieżce ku drodze do narkotycznego odlotu, a mnie skręciło w podbrzuszu. Jej twarz słodko się wykrzywiła, a drobne ręce złapały za skrzydełka nosa. Myślałem, że do reszty zwariuję. Pomieszczenie zalało nasze gorąco pożądanie, którego ujście pragnęło odnaleźć się w namiętnościach.

Baśniowe oczy zwróciły ku mnie spojrzenie, spojrzenie płonące od uniesionych emocji. Uśmiechnąłem się, nie mogąc przestać zachwycać się twarzą Alanny; była piękna, przepiękna, najpiękniejsza na świecie i wszechświecie. Zbliżyłem się do mojej kosmicznej przyjaciółki, dziewczyny numer jeden i pocałowałem. Pocałowaliśmy się, splatając żyły i dusze w jedną całość, w pieprzoną jedność. Och, całowaliśmy się szalenie, nieprzerwanie. Miałem ochotę chłonąć jej nagie ciało, jej umysł, jej zapach i jej szepczący czułości głos, miałem ochotę zanurzyć się w jej osobie na wieczność. A przecież miałem ją chronić, przecież miałem trzymać z daleka od tego piekła! Oddani w rękach namiętności, niespodziewany szelest za plecami przerwał nasze pieszczoty; to był stojący tuż obok Elliot. Szprycował się ostatnimi resztkami białego proszku, który do chwili obecnej był schowany głęboko w jego kieszeni jak ostatnie ziarnko życia. 

Kiedy spojrzałem na McCartney'a, na myśl przychodziła mi jedna jedyna rzecz, która jak mantra nie dawała mi normalnie żyć. Dla mojego wewnętrznego spokoju, który szalał we wrzącym rozemocjonowaniu jakby przebiegło tysiące rozjuszonych byków, zawiesiłem się na ramionach kumpla i powiedziałem twardo, bardzo twardo, że Adam nie może się o niczym dowiedzieć, jasne? Jasne, odpowiadał. Niczego mu nie mów, jasne? Jasne, nie ma sprawy, mruczał, ciągnąc nosem. Isabella też nie może się o niczym dowiedzieć, okej? Prosił – Jasne, odpowiadałem, zapomnijmy o tym. I zapomnieliśmy, wychodząc z toalety, jak gdybyśmy to weszli do niej tylko na krótką pogawędkę o dupie marynie. Uderzyliśmy w tłum roztańczonych nastolatków jak bogowie; pewni siebie i przebojowi, o tak, byłem kurewsko pewny siebie i przebojowy, w końcu taki byłem i nikt nie mógł mi dorównać. Muzyka wybrzmiewała rockowe tony, których wibracje czuliśmy niemal całą duszą, a jasne jak słońce oświetlenie rozgrzewało naszą skórę niczym płomień w pełni życia. Szedłem wśród tłumu własną ścieżką i cisnący w ręce ciepłą dłoń Alanny, czułem się niepokonany, niezwyciężony. 

Moje wnętrze zalewały słodkie ekstazy narkotycznego dotyku; pobudzające, otulające ukojeniem nerwy i spięte mięśnie, wyciszające burzliwy umysł, och, jaki ja byłem rozluźniony i wielki, wielki jak statua Wolności podziwiana przez miliony par oczu na całym świecie. Wpadłszy na parkiet z Alanną u boku, mieliśmy pod sobą całą ziemię Ameryki, całą rzeszę ludzi i całą historię, która jakby zaczęła się od nas; byliśmy jak Adam i Ewa, o rany, gdyby tylko świat mógł usłyszeć, co mam teraz do powiedzenia. Tańczyłem melancholijnie z moją kosmiczną przyjaciółką, dziewczyną numer jeden, moją muzą i duszą, i życiem, i sercem, i, cholera, wszystkim, niczego więcej już nie chcieć tak mocno jak tej chwili; najlepiej zamknąć nas w czasie i nigdy nie wypuścić. Czule szeptaliśmy do ucha język miłości, szeptaliśmy ,,kocham cię'', ,,umrę za ciebie'', ,,zabiję dla ciebie''; zamknięci w namiętnym uścisku, przymknąwszy powieki jak do snu, miałem wrażenie, że znajdujemy się na polu czerwonych maków z rozstąpionym niebem pełnym naszych marzeń. 

Alanna była piękna, przepiękna, najpiękniejsza. Kiedy ją zobaczyłem, myślałem, że mnie Bóg za rękę złapał. Była moim malutkim skarbem; bursztynem skrywającym magię, była moim pustynnym kwiatem, o Boże, moją nadzieją. Pociągnąłem ją ze sobą do mroku, do piekła i pluję sobie w twarz, że to zrobiłem, że pokazałem jej niebiańską stronę koszmarnego życia. A przecież miałem ją od tego trzymać z daleka, miałem ją chronić. Przeklinałem samego siebie; gardziłem; nienawidziłem. Nigdy więcej – powtarzałem, szepcząc jej do ucha, że nigdy więcej do tego nie dopuszczę. Szeptałem, jak bardzo ją kocham, o matko, jak bardzo; szeptałem, ile dałbym, aby cofnąć czas, ile; szeptałem, że na świecie nie ma takiej drugiej jak ty, moja malutka, nie ma; i tuliłem ją, tuliłem i tuliłem, uniesiony w emocjach niewiele pojmując, co się dzieję na zewnątrz. Tymczasem majacząca w świetle barw Alanna szeptała, jak bardzo źle się czuje; nie czuj się źle, kochanie; jak bardzo przeżywa śmierć Rory'iego; ja też; jak czuje się zagubiona i bezsensowna; och, ja też; jak bardzo przez niego pogłębiła się jej depresja; bardzo mi przykro; jak nasiliły się jej myśli samobójcze; co ty gadasz, głuptasie; i opowiadała, jak jej źle ostatnimi czasy, a ja nawet nie zainteresuje się nią tylko narkotykami. Nie mogłem zrozumieć, co do mnie mówi, toteż gdy Adam odbił mnie od dziewczyny, szybko zapomniałem, o czym rozmawialiśmy.

— Widziałeś? — zagadał, rzuciwszy spojrzeniem w kierunku tańczącego Elliota z Isabellą obok nas. 

 — Co? — zapytałem, zdezorientowany. Mimochodem obróciłem się za chłopakiem.

— Nawet rzucie gumy mu nie pomaga — parsknął. Mając świadomość o znaczeniu tych słów, po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz, a żołądek zacisnął bolesną pętle. — Kolesia nieźle wykręca. Ciekawe, co brał, co? Jak myślisz? — zapytał. 

Przełknąłem ciężko ślinę, ostatni raz rzucając spojrzenie na roztańczonego Elliota w świetle reflektorów oraz tłumie podnieconych nastolatków. Dotychczas moje wyluzowane myśli, które zdawałoby się, że nic ani nikt nie naruszy, zostały brutalnie zjechane przez drwiące słowa Adama, słowa, które równocześnie mogły odnaleźć szczere odbicie we mnie. Strach zapukał mi do drzwi i ledwo udawałem, że odważnie staje naprzeciwko niemu. Zwróciłem wzrok na Adama, odzywając się: 

— A robi coś złego? — powiedziałem z lekkim wahaniem. — Przecież robiliśmy dokładnie to samo. 

Adam spojrzał na mnie niby wzrokiem odrazy. 

— I żałuję — odpowiedział głosem pełnym powagi. — Niczego tak bardzo nie żałowałem.

Popatrzyłem na Adama, nagle wahając się ze wszystkim, co chciałem powiedzieć albo zrobić. Mimo iż doskonale zrozumiałem jego słowa, to poczucie gorzkiego żalu i wstydu zalały mnie momentalnie po usłyszeniu jego wypowiedzi. Równie jak on nie żałowałem niczego bardziej niż narkotyków, ale dopiero jego reakcja tak boleśnie wyryła mi w pamięci, że takie życie to zwykła, marna i beznadzieja egzystencja. Może na jego diametralną zmianę spostrzeżeń wpłynęły problemy, z którymi się zmagaliśmy; a może, i to w szczególności, wpłynęła mama, która prawdopodobnie zmieniła jeszcze wiele więcej niż mogło się zdawać. Mimo to, bolała mnie ta zmiana, ta nowa rzeczywistość. Kiedy on zaczął pałać szczerą nienawiścią do wszystkiego, co związane z prochami, ja z kolei stałem naprzeciw pełen narkotycznego uniesienia, szczęśliwy i pobudzony z tejże ekstazy. Czułem się strasznie z tą świadomością; czułem się strasznie, bo nagle spotkały się jak gdyby dwa różne światy.

— Odpowiesz mi na jedno pytanie? — odezwałem się po długiej ciszy między nami. 

— No? 

— Na co ci były te pieniądze? — zapytałem. Gdzieś w tle głośna muzyka zaczęła mieszać się z ostrą burdą, która niespodziewanie wybuchła wśród pijanych nastolatków. 

— To znaczy? — spojrzał na mnie, lekko speszony. 

— No wiesz... — zawahałem się. — Chciałeś w to wejść dla pieniędzy... no i na co ci były te pieniądze? — wyrzuciłem z siebie. 

Adam wydał się nie tyle co speszony, ale spanikowany (a przynajmniej tak mi się zdawało). Kiedy była to rzecz na wagę złota; rzecz, która od dawien dawna nie dawała mi spokoju i gdy wreszcie mogłem się dowiedzieć o niej czegokolwiek, tak niespodziewanie zostaliśmy z Adamem wciągnięci w tłum intensywnie nasilającej się wrzawy. Rozciągnięte w wielkim kręgu towarzystwo eskalowało wrzaskami i gorącym dopingiem, a to wszystko dzięki zrodzonej jatce między dwojgiem kolesi, którzy ni stąd, ni zowąd tłukli się ostro po twarzy pięściami, kopali nogami wszędzie, gdzie stopy, piszczele i kolana sięgały oraz brutalnie zdzierali ubrania jakby ze skóry. Tymczasem Alanna z Andy i dziewczynami, każda z nich dzierżące w dłoniach dolary, kibicowały tak zawzięcie i wyniośle, jak gdyby za tę bójkę postawiły na szali własne życie. Śmialiśmy się tak głośno z Adamem, że tym samym szybko zapomnieliśmy o naszej rozmowie. 

To było szalone i dzikie, ale jakże durne i niepotrzebne. Od razu przypomniały mi się wspólne chwile, gdy w kwiecie dojrzałości i burzy hormonów szukaliśmy z Adamem zaczepek, na które długo nie musieliśmy czekać; na każdym rogu Nowego Jorku znajdowaliśmy tarapaty, w które wpadaliśmy po uszy. Od problemów w domu, szkole, aż po dzielnice, wybrzeża i centrum. W końcu owocem tychże kłopotów były narkotyki, które jakby wieczność ciągnęły się wciąż za nami. I kiedy tak stałem przed dwójką młodych chłopaków; zadyszanych do utraty sił, czerwonych od wściekłości, zrozumiałem, że te rzeczy kompletnie nie mają sensu, ale za to pozostawiają jedne z najsłodszych i sentymentalnych wspomnień do końca życia. Kibicowałem, jak szycha wyciągając na stół trochę gotówki. 

Niestety długo nie było mi dane czerpać przyjemności z sytuacji, ponieważ podszedł do mnie Elliot. Jedno oko na Maroko, drugie jeszcze gdzieś indziej i ledwo poczłapał, uwieszając się na moim ramieniu. Przestraszony, spojrzałem na Adama, mając wrażenie, że zaraz pęknie różowa bańka i na światło dzienne wyjdą rzeczy, których strzegłem jak skarbu. Jednakże Adam, niewzruszony nami, wciąż głośno dopingował oraz wymachiwał gotówką na prawo i lewo. 

— Stary, co ci jest? — zapytałem, trochę spanikowany. 

— Stary, ja... kurwa, zaraz się porzygam...

I tak wylądowałem z powrotem w ciasnej toalecie, ratując półprzytomnego Elliota przed utonięciem w muszli klozetowej. Chłopak puszczał potężnego pawia, cały wzdrygając się pod wpływem emocji. Co chwilę jęczał, a czasami popłakiwał z bezsilności. Było mi go szczerze żal. Nawet nie wiedziałem, co zrobić: czy go pocieszać, czy stać tak jak zresztą stałem przy ścianie. Za drzwiami nadal rozgrywała się huczna rozróba; głośne wrzaski nastolatków wprawiały w drgania nasze wnętrzności, tymczasem Elliot niemal swoje gubił w kanalizie. Zastanawiałem się, czy przesadził z alkoholem, czy może z narkotykami, ale, prawdę mówiąc, nie musiałem się nad tym długo rozwodzić, bo odpowiedź była tuż pod nosem. Miałem tylko wielką nadzieję, że po to gówno sięgnął po raz ostatni.

— Masz, trzymaj... To nie dla mnie. Nie chcę mieć z tym już nic wspólnego. 

Wyciągnął z kieszeni paczuszkę białego proszku i wcisnął mi do rąk, do rąk, w których pozostawienie tego było największym błędem ludzkości. 

Następnie wyszedł, pozostawiając mnie w środku emocjonalnego wzburzenia. To było jak pocałunek pierwszej miłości, jak pierwszy namiętny seks. W jednej chwili czułem, jak gdyby róża wpadła mi przez okno, a z drugiej strony zgasły wszystkie światła. Myślałem, że umieram i odradzam się na nowo. Zatrzymawszy się w czasie, moje spojrzenie utkwiło w ręce, w której malutkie opakowanie z narkotykami wewnątrz lśniło złotem, a nawet diamentami. To było lepsze od słodkiej czekolady, o Boże, słodkiej czekolady. Osunąłem się na ścianę, długo myśląc, co zrobić, ale jeszcze dłużej walcząc z samym sobą, z absolutnie wszystkim, co zaczęło walić się pod moimi nogami. Miałem możliwość pozbyć się tego raz na zawsze, ale nie chciałem, mimo że naprawdę starałem się chcieć, naprawdę. To było silniejsze ode mnie, o rany, tak bardzo silniejsze. Wściekle krzyczałem na samego siebie, pragnąc czyjegoś ratunku z tejże opresji (nawet pragnąłem w tej chwili Adama, w szczególności Adama). Jednocześnie cieszyłem się, że miałem to w rękach wyłącznie dla siebie. Potrzebowałem tylko pistoletu z jednym nabojem, o Boże, ale go potrzebowałem.

Niespodziewanie w drzwi uderzyły potężne ręce. Po moim kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz, jak gdybym za ścianą spodziewał się kłopotu. Spłoszony, schowałem towar do kieszeni i otwarłem skrzydło, ścinając spojrzeniem stojącą w progu Alanne, moją Alanne. Patrzyła na mnie, zmartwiona, a potem coraz bardziej i bardziej zaciekawiona. W myślach momentalnie rozpętała się prawdziwa wojna, w której zresztą poległem. Przełknąłem ciężko ślinę i powiedziałem jej, żeby weszła

I weszła, a ja posypałem ścieżki narkotycznego odlotu. Odpłynęliśmy wspólnie białą łodzią, spośród burzy i sztormów uśmiechając się do siebie. Tańczyliśmy na krawędzi załamania, szepcząc do ucha słowa wsparcia; jestem tu z tobą, nigdy nie opuszczę. Krążyliśmy po orbitach, zwiedzając dzikie pustkowia i planety. Och, byliśmy odrzuconymi przez świat jeźdźcami na koniach bez imienia. Nikt nie zrozumie, absolutnie nikt. W końcu wpadliśmy na siebie, ostro i brutalnie. Całowałem jej twarz, szyję, biust, całowałem wszystko, a ona całowała mnie. Najpierw obciągnęła mi fiuta, klęcząc z piersiami na wierzchu, a potem wypięła pośladki, głodna i rozpalona do granic możliwości; pieprzyłem Alanne przy ścianie, rzucając na wiatr brzydkie słowa. Jęczała, pragnąc więcej i więcej. Byliśmy żywym, nieokiełznanym ogniem, byliśmy egzotycznymi, dzikimi zwierzętami. Mieliśmy w rękach jakby wszystko; życie miliony istnień, bogactwo świata, własne dusze, o Boże, co chcieliśmy. Kochaliśmy się najlepiej, ale pieprzyliśmy jeszcze, jeszcze lepiej. 

Zakończywszy żarliwą namiętność nieziemskim wspólnym orgazmem, zapaliliśmy papierosa. Patrzyłem na moją malutką, jak gryzący dym fajki najpierw znikał w jej ustach pomalowanych na czerwono, a później delikatnym kłębem unosił się w gorącym powietrzu jakby tańczył. Zamknięci w ciasnym oraz dusznym pomieszczeniu, byliśmy rozleniwieni, trochę zmęczeni i senni. Wciąż gdzieś dokoła krążyło nasze seksualne napięcie, wciąż czuliśmy na ustach posmak seksu i podniecenia. Nie mówiliśmy nic, jak tylko posyłaliśmy sobie nieśmiałe uśmiechy. Działo się wiele i miałem ochotę na jeszcze więcej, ale chyba najbardziej chciałem wrócić do domu i położyć się do łóżka z moją kosmiczną przyjaciółką. 

— Fajnie wyglądasz — zagadała, skinąwszy w moim kierunku. 

— Dzięki — odpowiedziałem z wdzięcznością. — To Jade mnie ubrała.

Alanna przysunęła się bliżej, zasiadając tuż obok na krawędzi wanny. Włosy miała zwilżone od potu, toteż coraz mocniej pofalowane, a twarzyczkę tak zarumienioną, jak gdyby owładnęła nią wysoka gorączka. Zamknąłem ją w czułym objęciu i poczęstowałem papierosem, ale podziękowała. Była pijana oraz naćpana, jednakże można było pomyśleć, iż bardziej męczyły ją jakieś emocje, których nie sposób dostrzec. Nachyliłem się nad moją malutką, zaciągnąwszy się papierosem.

— Coś się stało? — zapytałem, muskając jej gorący policzek. 

Skrycie schowała twarz we włosach; wyglądała, jakby się z czymś wahała. Chciałem ją zgarnąć bliżej siebie, ale nagle wstała i posnuła się po łazience. Obserwowałem ją, co rusz wypytując, o co chodzi; czy coś się stało i w ogóle, ale większość tego czasu mamrotała niezrozumiale pod nosem. Powoli zaczęły mnie denerwować te niedopowiedzenia i domysły.

— Powiedz mi, Alanna, no! 

— Mam tego dosyć, kurwa, mam dosyć! — wyjęczała, wplatając palce w długie włosy. Jej głos był przepełniony niemal pogardą i frustracją. — Co my, kurwa, robimy, Sebastian!

— O co ci chodzi? Po prostu się bawimy — wzruszyłem ramionami, ściągając brwi. 

— Bawimy? Ty to nazywasz zabawą?! — zbliżyła się, nabuzowana złością. — Miałeś przestać ćpać, cholera, miałeś przestać, rozumiesz?! Czy ty nie masz już dość takiego życia?! Jestem taka wściekła, o Boże! 

— Czego ty chcesz, kobieto? — wstałem, wytrącony z równowagi. — Przed chwilą ściągałaś kokę z mojego fiuta, a teraz histeryzujesz, że mam nie ćpać. Zastanów się, czego ty w końcu chcesz — machnąłem ręką, zrezygnowany.

Alanna spojrzała na mnie ze łzami w oczach, łzami przepełnionymi falą wstydu, upokorzenia i nieobliczalnego gniewu. 

— Zamknij się... — wysyczała ostrzegawczo. — Zamknij się! To wszystko twoja wina, co ja wyprawiam! — wyjęczała rozpaczliwie, chodząc tu i tam po niewielkim pomieszczeniu; wyglądała, jakby najchętniej chciała coś złapać i doszczętnie rozwalić (i dlaczego to byłem ja?). — O Boże, w co ja się władowałam, o rany... 

— Przestań dramatyzować, dziewczyno — powiedziałem, tym samym dolewając potężnej oliwy do ognia.

To było dla niej jak płachta na byka. Alanna zalała się łzami, rozpaczliwie płacząc. Przez jej gardło przedzierał się nieopanowany gniew, którym jak żyletka cięła mnie przekleństwami. Gdzieś w jego głębi słychać było wyraźny ból, jednakże próbowała go ukryć gorączkowym szaleństwem. Rozwalała na swojej drodze wszystko, co w zasięgu jej drobnych rąk się znalazło i w pewnym momencie nawet ja oberwałem; uderzała mnie tymi drobnymi rękami, których palce grały piękne melodie. 

— To wszystko twoja wina! W głowie masz tylko zabawę i te pierdolone narkotyki! Nienawidzę ich! 

Kiedy wykrzyczała mi te słowa w twarz, podeszła do umywalki. Na porcelanowej powierzchni leżała paczuszka z resztkami białego proszku w środku. Patrzyłem, jak w amoku rozrywa nad zlewem folię i odkręca wodę w kranie, tym samym puszczając przez rury w świat narkotyki. 

— Nienawidzę ich!

— CO TY, KURWA, ROBISZ, PIEPRZONA IDIOTKO?!

Prawie wpadłem do tego zlewu, próbując ratować towar. Byłem wściekły, byłem tak bardzo wściekły, o Boże, ale byłem wściekły. Miałem ochotę spuścić ją razem z tym gównem w cholerę. O Boże, ale się wściekłem!

— Dlaczego?! — krzyczałem, nie dowierzając, co zrobiła. — Dlaczego?!

— Spójrz na siebie! — powiedziała, zrozpaczona. — Dla ciebie tylko liczą się narkotyki, a ja?! Czy ty w ogóle pomyślałeś o mnie?! Czy ty w ogóle wiesz, co u mnie słychać?! Oczywiście, że nie, bo w głowie masz tylko te jebane narkotyki, ty pieprzony... 

— No powiedz to, no powiedz! — wrzasnąłem.

Najpierw się zawahała, patrząc prosto w moje oczy. Niespełna chwilę potem rzuciła w całkowitym rozemocjonowaniu:

— Jesteś pieprzonym ćpunem!

To był prawdziwy nóż w serce

— Świetnie! Wolę być pieprzonym ćpunem, niż chorą psychicznie szajbuską! Spierdalaj ode mnie! 

— Wyciągałam cię z najgorszego dna, w jakim mogłeś się znaleźć; wspierałam cię w każdej chwili i sytuacji; broniłam i tłumaczyłam jak głupia, i co z tego mam?! Jesteś, kurwa, zwykłym egoistą, Sebastian, pieprzonym egoistą, który za towar dałby nawet dupy! Ty cholerny, pieprzony ćpunie...

— Zamknij się! — wrzasnąłem.

Krzyczeliśmy na siebie, sięgając po tak pogardliwe słowa, których wcześniej jeszcze nigdy nie zdarzyło się nam wypowiedzieć. Wyzywałem ją od jebniętych wariatek, a ona mnie od pierdolonego nieudacznika. Krzyczeliśmy te okrucieństwa i podłości prosto w twarz, na dodatek, rozjuszeni, rzucaliśmy po pomieszczeniu wszystkim, co znajdowaliśmy pod ręką. Prawie rozszarpaliśmy się na śmierć, byliśmy tak bardzo wściekli, tak bardzo nabuzowani gorącą krwią i nienawiścią. Ogarniała mnie taka złość, którą zresztą jej baśniowe oczy nie koiły a prowokowały, o rany, tak bardzo prowokowały. Nagle zapomnieliśmy, przez co razem przeszliśmy i co nas łączy. Żałowałem wielu rzeczy, naprawdę wielu, ale jeszcze nigdy nie żałowałem tak bardzo jakiejkolwiek kłótni. Kochałem ją mocno, jednakże nagle poczułem, jak gdybym ją równie nienawidził, co darzył wyjątkową miłością.

— Jesteś zwykłym ćpunem! — powiedziała, opuszczając pomieszczenie.

— A ty zwykłą suką! Zjeżdżaj mi z oczu, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!

— Ja tym bardziej! 

I wyszła, trzaskając drzwiami. Myślałem, że rozniosę cały świat, cały wszechświat; zamykając w sobie tak głośny krzyk, od którego aż zabolała mnie głowa. Ściskało mi wnętrze, skręcało we wszystkie strony. Nie byłem w stanie tego znieść; chciałem coś rozwalić, zniszczyć, ale jeszcze mocniej płakać, po prostu płakać. Siedziałem zamknięty w ciasnym pomieszczeniu, którego wówczas wściekłe emocje wciąż tliły się w powietrzu; ich zapach oraz smak osiadał na mojej skórze, paląc ją niby żelazkiem. Rozwścieczony, rozwaliłem większą część mebli, wcale tego nie żałując. Czułem potężną pulsację adrenaliny, która jakby wznosiła mnie ponadto, ponadto wszystko; uderzała młotem, szumiała, odbierała czucie i rozsądek. Alanna doprowadziła mnie do szału, ta dziewczyna doprowadziła mnie do czystego szaleństwa. O Boże, bolało mnie niemal życie. 

Wyszedłem, wpadając w tłum nastolatków taki nabuzowany, taki gotowy kogoś zabić. W mojej głowie toczył się prawdziwy obłęd, którego imię głośno i boleśnie wybrzmiewał: A l a n n a. Brutalne myśli skupiały się tylko na jednym – na tym, aby się zemścić. Szedłem wężem korytarzy, jak łowca poszukując wśród ludzi długich falowanych włosów i baśniowych oczu, jak łowca poszukując swojej ofiary. Myśli, że zostawię to bez echa? Że jej popuszczę? Och, niech tylko poczeka, niech tylko ją dorwę! 

Ku mojemu zaskoczeniu, długo nie musiałem roztrząsać domem – przyjaciele siedzieli na jednej z loży, uniesieni szampańskim nastrojem. Jednakże z jeszcze większym zaskoczeniem dostrzegłem, że wśród nich byli nasi starzy znajomi. Zagotowała mi się krew, gdy zobaczyłem Alanne w towarzystwie Jamesa. Siedzieli blisko siebie oraz rozpromienieni, popijali ten sam alkohol w szklankach. Myślałem, że rozniosę całe to towarzystwo, ale usiadłem, ze spokojem namalowanym na twarzy usiadłem obok mojego najlepszego przyjaciela, Adama. 

— Gdzieś ty się podział? Szkoda, że nie widziałeś końcówki tej bitki, człowieku — zagadał Lutcher, uśmiechnięty. Obok niego siedziała Andy, a gdzieś dalej na ramieniu Isabelli spał Elliot. — Ci goście prawie potracili zęby.

Polałem schłodzoną wódkę do wolnego kieliszka i upiłem, ostudzając wzburzone nerwy. Patrzyłem w ich stronę, czując gulę, której gniew tylko wzrastał z każdą sekundą obserwowania ich wspólnej radości. Rozmawiali jak kumple od kielicha; też mi coś; figlarnie żartowali o głupotach; a, co tam; i siedzieli tak blisko, tak bliziutko, jak gdyby łączyła ich niewidzialna nić; nawet mnie to nie rusza. W gardło wlałem kolejną porcję ostrej cieczy, ciskając w dłoni szklane naczynie; czy rozwalenie tego zwróci jej uwagę? Nie mogłem w to uwierzyć, że uśmiechała się tak pięknie jak za pierwszym razem i ten uśmiech nie był kierowany w moją stronę. Wszyscy dokoła świętowali pierwsze godziny nowego roku, tymczasem ja zastanawiałem się, dlaczego moja dziewczyna jest wredną suką? 

Miałem ochotę zmazać jej ten piękny wyraz twarzy, a oczy skroplić atramentem. Adam bełkotał coś w moim kierunku, coś o wspólnej przyszłości; o tym, że musimy porozmawiać, że ma mi coś bardzo ważnego do powiedzenia, wówczas ja mimo woli odpowiadałem półsłówka, przytakując mu we wszystkim. Czułem na sobie dziwne spojrzenie Amandy, która raz patrzyła na mnie, raz na Alanne, a potem Jennifer dołączyła do tego koła podejrzeń i tak powstał niezły teatrzyk. Ścinałem ich wzrokiem pełnym drwin; bo jak można było nie śmiać się z tej zalotności, frywolnych uśmiechów, pieprzonych skowronków? Domyślałem się, że James owijał ją wokół palca tymi błyskotliwymi żartami, a ona trzepotała rzęsami jak zauroczona nastolatka, śmiejąc się z tych jego cholernych żartów. Też mi coś! Parsknąłem pod nosem, napiłem się wódki i wyciągnąłem na całej szerokości siedzenia. Próbowałem zapomnieć o tym, co łączyło mnie z dziewczyną moich marzeń, ale zaraz szybko przypominałem sobie wspólne chwile, namiętności i pocałunki. 

— Wszystko w porządku? — zapytała niewinnie Amanda. Spojrzała na mnie, po czym przelotnie obróciła się za przyjaciółką. Jennifer w milczeniu teatralnie siorbnęła ze słomki drinka.

— W jak najlepszym porządku, Andy — odpowiedziałem, wyraźnie nadęty. 

Mruknęła coś, skrępowana. Miałem gdzieś te sceny, miałem to głęboko w dupie. Z całych sił powstrzymywałem się od wybuchu, który cisnął na usta oraz ręce brutalne słowa i czyny. Rozpoczęcie nowego roku ostrą jatką było ostatnią rzeczą, którą chciałem zrobić w swoim życiu. Mimo ogromnej chęci zemsty, pomyślałem, że  i g n o r o w a n i e  będzie najlepszą karmą, jaka mogła powstać, o tak – ignorować Alanne. Uśmiechnąłem się, uśmiechnąłem, jak gdybym osiągnął wielki triumf, po czym radośnie zagadałem Adama. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim; o desce, przy której chwile były jednymi z najpiękniejszych w naszym życiu; o muzyce, której słuchanie i dzielenie się ucieleśniało naszą przyjaźń; o wspólnych kłopotach, które pozostawiły słodkie i piękne wspomnienia; och, o wszystkim. Siedzieliśmy blisko siebie, paląc papierosy jak małolaty i wracając do sentymentalnych momentów, ledwo powstrzymywaliśmy nostalgiczne łzy duszące się w naszych oczach.  

I dzięki niemu zapomniałem o mojej dziewczynie numer jeden, która zresztą co chwilę rzucała w naszym kierunku ciekawskie spojrzenia. To było świetne uczucie i prawdę mówiąc, czułem się jak wredna suka, słowo. 

— Ja też muszę ci coś powiedzieć — nagle przerwałem Adamowi monolog. 

— Co tam? 

— Wysłałem producentowi z Kalifornii mój folder — powiedziałem szczerze, tymczasem Adam oniemiał. — Masz, przesłuchaj go jutro — wcisnąłem do jego rąk pendrive, którego mi wręczył na święta. Był tak bliski mojemu sercu, że niemal traktowałem go jak własne dziecko. — Na razie nikomu nie mów, okej? 

— Alanna wie? — zapytał.

— Alanna jest zajęta pierdoleniem o bzdurach z jakimś figo-fago. 

Obejrzeliśmy się za ciemnowłosą dziewczyną, której figlarny śmiech uderzał echem w moje zmysły. Ścisnąłem kieliszek wódki i napiłem się ostrego alkoholu, nawet nie popijając słodkim napojem. Próbowałem udawać, że mnie to nie rusza, ale znowu wpadłem w pułapkę natrętnych myśli. Przypomniałem sobie o kosmicznej przyjaciółce, gdy dniami i nocami porywała mnie jej nieziemska dusza oraz charakter, a niezwykłe słowa zabierały w podróż po wszechświecie. Teraz patrzyłem, jak to czarowała jakiegoś złamasa i odlatywała z nim w kosmos, a nie ze mną. Czułem ukłucie zazdrości, której ból parzył dotkliwie moje wnętrze.

— Co ona wyprawia? — nie dowierzał Adam. — Dlaczego nie siedzi z nami? Pokłóciliście się? — zapytał.

— Trochę — odpowiedziałem trochę zgodnie z prawdą. Amanda ciekawsko spojrzała w naszą stronę, nie kryjąc się z bezwstydnym podsłuchiwaniem. — Odjebała jej szajba — dodałem.

— Coś ty, aż tak? Pierdolisz. O co poszło? 

— Nie pierdolę, mówię ci. Poszło o... ach, nie ważne... — urwałem, ale Lutcher nie dawał za wygraną. — Uważa, że ją zaniedbuję, że w mojej głowie tylko... zabawa i w ogóle. Nawet nie chcę o tym gadać, stary, mamy nowy rok, nie chcę zawracać sobie tym głowy. 

— Naprawdę ona na twoich oczach flirtuję, kurwa, z Jamesem? Koleś, ja ją zaraz postawię do pionu, trzymaj mi piwo — rzucił, podbuzowany. 

Powstrzymałem go, pociągając z powrotem na siedzenie. 

— Poczekaj, wyluzuj...

— Jak mam poczekać, jak mam wyluzować? Za kudły ją i jazda! Pozwalasz na to? — nie dowierzał.

— Poczekaj, bo... bo... bo zrobię to samo.

Nasunęła mi się słodka chęć zemsty, tak piekielnie słodka. Wstałem z siedzenia, wznoszony fantastycznym humorem i zaprosiłem wszystkich do tańca, zapominając tylko o niej. Obszedłem prawie każdego i ponagliwszy przyjaciół, wyciągnąłem rękę do koleżanki Sophie, która siedziała tuż obok Alanny. Robin, bo tak nazywała się czarnoskóra dziewczyna o miedzianych oczach i krótkich włosach, była bez wątpienia zadowolona z mojej adoracji. Odniosłem triumf, czując na sobie jej zazdrość; wrzała pod skórą, rozpalając do czerwieni milimetr po milimetrze; parzyła ogniem, piekła. Wówczas można było pomyśleć, że popełniłem największy błąd w swoim życiu. Alanna niemal wyszła z siebie. 

Tańczyłem z Robin w świetle kolorowych reflektorów, otoczony również roztańczonymi przyjaciółmi. Znaczna część z nich nawet nie odczuwała wysokiego napięcia, które wzrastało z każdą chwilą w zaduszonym pomieszczeniu pełnym nastolatków, toteż nieszczególnie zwracali uwagę w naszym kierunku. Kątem oka dostrzegłem, jak Alanna patrzyła na nas, tymczasem James coś paplał nad jej uchem. Ten triumf sięgał zenitu; czułem się niesamowicie, mogąc utrzeć jej nosa. Byłem wredną suką i było mi z tym kurewsko dobrze. 

W pewnym momencie – który okazał się być dla mnie wielkim zaskoczeniem – Andy wślizgnęła się między mną a czarnoskórą dziewczyną, odbijając mnie. Spojrzałem na Morgan, nie do końca rozumiejąc jej zachowania, aczkolwiek ona zaś doskonale rozumiała moje. 

— Sebastian — jej głos ledwo się przedarł przez głośno wybrzmiewającą muzykę. — Sebastian, ja wiem — powiedziała spokojnie.

Odruchowo obróciłem się za Adamem, lekko spanikowany.

— Co wiesz? — zapytałem.

— Po prostu wiem. Ty wiesz co — odparła, trzymając mnie za ręce. Tańczyliśmy nieśmiało, wprawiając ciała w kołysanie wśród burzy rozmajaczonych nastolatków. — I proszę was... przestańcie, proszę... — powiedziała błagalnie. 

Ponownie obróciłem się za Adamem. 

— Nie toleruję tego, ale jesteś moim najlepszym przyjacielem, Sebastian, i-i ja cię nie chcę stracić... I Alanna, ona... ona strasznie się zatraciła, zagubiła — mówiła rozpaczliwie. — Proszę, nie rańcie siebie... 

Popatrzyłem na Amandę, nagle czując pod sercem bolesne, tak bardzo bolesne uderzenie. Wzdrygnęło mną, pozostawiając głębokie i nieprzyjemne uczucie, które niczym kurz osiadło na moich dłoniach. 

— I to, że wiem, zabiorę ze sobą do grobu, nie martw się — dodała łagodnie.

— Ja też wiem — wykrztusiłem. Andy ściągnęła brwi, zdezorientowana. — Wiem o tobie i Adamie — rzuciłem. Jej niebieskie oczy poczerniały jak gdyby walnął ją piorun. — I cholernie cieszę się waszym szczęściem — dodałem, następnie ująłem jej głowę i pocałowałem w czoło.

Jeszcze żadna inna rozmowa mnie tak nie postawiła do pionu jak rozmowa z Amandą. Zostawiłem przyjaciółkę w kompletnym zaskoczeniu i poszedłem, przedzierając się przez tłum pijanych nastolatków jak pewny siebie, przebojowy i odważny chłopak, który wiedział, jaką ścieżką kroczy. Otrzeźwiałem, zmywając ze skóry wszelkie uczynione grzechy względem mojej malutkiej. Moja muza, moje serce i moja dusza wciąż siedziała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiłem; i wciąż obok tego samego gościa, który ględził nad jej uchem. Może nie byłem tak przystojny, umięśniony i męski jak James, ale szczerze kochałem ją ponad życie i pokochałbym nawet wtedy, gdyby nienawidził ją świat. Pisałem jej wiersze, malowałem obrazy i otwierałem się z wrażliwością, której nikt nie rozumiał; natomiast ona rozumiała doskonale i akceptowała mnie takim, jakim jestem, toteż tym bardziej nie mogłem tego tak zostawić. 

Stanąwszy tuż nad nimi, nagle się zawahałem. Niespodziewanie słowa utknęły mi w gardle, a myśli zaplątały się jedna za drugą, nie do końca odnajdując się w zamęcie emocji. James, który jeszcze chwilę wcześniej ględził jak prezenter telewizji, wstrzymał monolog i spojrzał w moim kierunku wyrazem jakbym im przeszkodził. Tymczasem Alanna niby łaskotana motylkami w brzuchu, na mój widok prawie się zerwała z kanapy. 

— Coś się stało? Zgubiłeś się? — zapytał prześmiewczo James, z drugiej strony wbijając mi szpilę.

Nawet na jego wredny komentarz nie zareagowałem.

— Chcesz zatańczyć? — zapytałem Alanne.

Niemal wpadła w moje ramiona, szczęśliwa. Co zaskakujące, nawet nie zatańczyliśmy a wróciliśmy do domu, do ciepłego domu pełnego bezpieczeństwa i komfortu. Zamknięci w czułym uścisku, pożegnaliśmy się ze wszystkimi i opuściliśmy imprezę z głośnym rozmachem, jak gdybyśmy to byli największymi gwiazdami tej gali; nastolatki prosili, abyśmy jeszcze zostali i bawili się razem z nimi. Prawdę mówiąc, wizja nas w łóżku była bardziej pożądliwsza niż ciąg dalszy zabaw, której zresztą miałem po dziurki w nosie. Pożegnał się nawet Ethan, radośnie ściskając mnie oraz Alanne, która była jeszcze bardziej zaskoczona niż Susan stojąca tuż obok. Wspólnie z nami wrócili Adam i Andy, którzy przez większość drogi trzymali się za ręce. Wracając, rozmawiałem z Alanną o wszystkim, co nasuwało się na język; o piramidach i ufo; o zodiakach, wróżbach i przepowiedniach; o pogodzie, cholera; nawet o wspólnym domu, w którym trzymalibyśmy mnóstwo słodkich zwierząt, moich obrazów i jej poezji. Przytuleni, szeptaliśmy przeprosiny, których słowami nie dało się opisać oraz miłość, której nie sposób okazać; kochałem ją ponad życie, ponad moje cholerne życie, o rany.

Tej nocy skatepark wyglądał jak bajka, w której zamknęło się czterech zbuntowanych dzieciaków o marzeniach większych niż zdołał pomieścić kosmos. Siedzieliśmy na rampie, paliliśmy papierosy zakupione w seven-eleven i rozmawialiśmy o życiu, które jak wiatr przemijało między palcami. Otulony rozmarzonymi opowieściami, oglądałem gwieździste niebo tam wysoko nad naszymi głowami i zastanawiałem się, dlaczego tak właściwie czułem się źle? Przecież było tak miło. Chciałem położyć się spać i obudzić za pięćdziesiąt lat, by móc wspominać te piękne chwile. A może zamknąć nas w czasie i zastygnąć w tej beztroskości? Nie wiedziałem, co było lepsze: czy doświadczenie niezwykłej podróży zwanej życiem, czy może zatrzymanie się w jego najlepszym etapie czyli młodości? Doznając świata wokół i spojrzawszy na szczęśliwych przyjaciół, chyba wolałem móc zestarzeć się razem z tym wszystkim. Tak, chyba chciałbym to zrobić, na pewno. 



KONIEC CZĘŚCI II



~*~

  chodzi o rozdział głupole.... został po prostu podzielony na 2 części











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro