Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Najbardziej absurdalną i irracjonalną rzeczą, a nawet zachowaniem, jest moje postępowanie od samego rana. W pewnych momentach zastanawiałem się, czy ja nadal jestem tutaj w szkole, albo w ogóle jeszcze żywy. Czułem, że coś jest na rzeczy, że dzisiejszego dnia nie jestem Sebastianem Oliversem a tanią podróbką z chińczyka. Czasami zastanawiałem się, czy może wreszcie stąd nie uciec, bo co mam tu robić? Czułem swego rodzaju jakąś pustkę, która towarzyszyła mi od samego rana. Ta pustka była dziwna, bo nie mogłem jej opisać wprost, że to była pustka w ciele, na sercu, zaś poniekąd mógłbym ją do tego porównać. Coś było na rzeczy i za nic w świecie nie umiałem znaleźć odpowiedzi, skąd to mogło się wszystko brać i z jakiej przyczyny. Rozmarzałem się na każdym kroku i nawet teraz czułem, że jestem na łące, szukając wśród chmur rozwiązania. Może to dzisiejsza ponura pogoda, dwójka z matematyki, brak Alanny w szkole, wczorajsza wieczorna sytuacja z nią, zmieszanie jej zachowaniem, a może to po prostu zwykłe rozdrażnienie, bo – popularna wymówka wśród dziewczyn – jestem przed okresem? Tak – chyba będę się tak tłumaczył. To przez okres. 

— Słuchasz mnie? 

Ocknąłem się, prostując się i podnosząc głowę z blatu. Spojrzałem na Adama, który obserwował mnie uważnie, popijając mirindę w puszce.

— Co ty nie w sosie od samego rana? — zapytał. 

— To okres — westchnąłem ciężko, poprawiając czapkę. 

— Nie rób sobie jaj, tylko mów, co się dzieję — powiedział, przybliżając się. 

— Och, domyśl się — rzuciłem niczym obrażona dziewczyna. 

— Dawno cię takiego nie widziałem i włączasz mi czerwone światło takim zachowaniem — stwierdził. 

— Chyba mi się nudzi, dlatego. Nie ma co robić, nuuuda — położyłem się na blacie, wzdychając marudnie. — Poróbmy coś. 

Poróbmy coś, bo ja zaraz oszaleję.

— Może żart dyrektorowi? — uśmiechnął się.

— Meh — wzruszyłem ramionami. — No dobra — uniosłem kąciki ust.

— Cześć chłopaki! — dosiadła się Amanda. — Co tam u was? — spytała, oglądając mnie i Adama.

— Dobrze, a u ciebie? — zapytał Lutcher, wpatrując się w swoje westchnienie marzeń. 

— Nuda — burknąłem — Gdzie masz Alanne? 

Spojrzała na mnie, ustając na tym przez kilka sekund. Zmarszczyła podejrzliwie brwi. 

— W domu została — odparła — A co ty taki ciekawski Clooney się zrobiłeś, hmm? — uniosła jedną brew, uważnie mnie lustrując. 

— Tak po prostu — rzuciłem, wzruszając ramionami i uciekając od jej natarczywego wzroku. — Zwykła ciekawość. 

— Aha... — przedłużyła podejrzliwie. — Zwykła ciekawość powiadasz, tak? A może się zakochałeś? 

— Coś ci się popierdoliło w główce, maleńka — powiedziałem, czując dziwne przyspieszające tętno wraz z sercem. 

— No, Ian, coś jest między wami? — zapytał Adam, spoglądając na mnie z łobuzerskim uśmieszkiem. — Ja powiedziałem: nie mam problemu — uniósł ręce. 

— Was pojebało — odwróciłem od nich głowę, nie mogąc powstrzymać wkradającego się uśmieszku. 

Co się dzieję? 

Nie dość, że nie mogę zapanować nad falą dziwnych i uciążliwych emocji w moim środku, które uderzają raz za razem i sieją zamęt, to w dodatku nie mogę przestać się uśmiechać jak jakiś palant, jakbym z jednej strony był tym skrępowany, a z drugiej rozbawiony. To chore, to popierdolone. 

— No, nie da się ukryć, że od kilku dni jesteście coraz bliżsi siebie — zauważyła Amanda, oglądając się za mną. 

— I te wasze żarty, ukryte podteksty, uśmieszki, wzrok... — droczył się Adam. — Czyżby nasz Sebastian dojrzał i się zakochał? 

— O mój boże, serio? Zakochałeś się? — rzuciła oniemiała, uśmiechając się szeroko. — Ona mi nic nie powiedziała! 

— Kurwa, nic między nami nie ma, odpierdolcie się, kurwa — wkurzyłem się. 

— Oho, ktoś chyba rzeczywiście jest przed okresem — uśmiechnął się Adam. — Rozdrażniony jakiś ty dzisiaj. 

— Skleisz tę pizdę, czy mam ci pomóc? — odwzajemniłem słodki uśmieszek, wyrównując z nim kontakt wzrokowy. 

— Już się przymykam, dziubasku — pocmokał zadowolony, popijając swoją mirindę. 

— No, a Alanna... — zaczęła Amanda, której szybko przerwałem.

— Gówno mnie obchodzi Alanna. 

Popatrzyła na mnie, mrugając kilka razy w osłupieniu. Odwróciłem od niej wzrok, sięgając do mirindy Adama. Co ja miałem jej powiedzieć? Że mój spierdolony humor od samego rana jest spowodowany nieobecnością Alanny? Że mi się nudzi i chciałbym jej podokuczać, pożartować z nią, pośmiać się z nią, wygłupiać się z nią, bawić się z nią, ale jej nie ma, cholera jasna, jej po prostu nie ma? Miałem pokazać, że mi zależy? Zależy mi na obecności Alanny? Zależy mi? 

Czy mi zależy? 

— Ale ty jesteś wredny — zwróciła mi uwagę.

— Bywa — uniosłem kąciki ust, odkładając mirindę. 

— Jesteś taki wredny, a wydaje mi się, że ona cię bardzo polubiła — powiedziała, wpatrując się w ekran komórki. 

— Polubiła mnie?!

Oboje na mnie spojrzeli zaskoczeni. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, jak moje uniesienie musiało wyglądać w ich oczach: niczym podekscytowany szczeniak jej uwagą. Ocknąłem się, szybko chowając uśmiech za kamiennym wyrazem twarzy. Poczułem, że właśnie palę się pod samym sobą. Jak grunt z każdą chwilą łamie się i wciąga mnie w otchłań nicości i kompletnej ciemności. Czułem, jak właśnie spaliłem się ze wstydu i zażenowania przed własnymi przyjaciółmi. 

— T-to znaczy wiesz, nie zależy mi na tym tak bardzo — rzuciłem szybko, wzruszając ramionami. 

— Jasne, jasne... — pokręcił głową Adam, uśmiechając się rozbawiony. 

— Zamknij mordę — skarciłem go morderczym wzrokiem, czując dziwną falę gorąca. 

— Po prostu najważniejsze jest to, że nie kłócicie się i dogadujecie — uśmiechnęła się Amanda. 

Ostatni raz spojrzałem gorzko w stronę Adama, który jedynie uśmiechał się pod nosem, popijając swoją mirindę. Gdybym tylko chciał, to bym wykrzyczał, co robisz, myśląc o Morgan. Oj, gdybym tylko chciał, to bym to teraz zrobił, upokarzając cię i ośmieszając. Ale tego nie zrobię, bo choć z jednej strony nie rozumiem takiego zachowania, to z drugiej staram się postawić na twoim miejscu. Może to dziwne, że oczekuję od niego tego samego, bo przecież on nie ma zielonego pojęcia o relacjach między mną a Alanną. Nie ma zielonego pojęcia o moim zauroczeniu jego kuzynką. Najgorsze uczucie, to tłumienie w sobie tych wszystkich emocji. Nie danie im wyjść na światło dzienne poza twoim pieprzonym umysłem, w którym zaczyna się ten największy chaos i bajzel tworzyć, i który tak usiłujesz poukładać. I przede wszystkim zrozumieć, dojść do odpowiedzi. Nie wiedziałem, że może coś takiego istnieć w głowach. To błahostki, które niestety działają na mnie jak poparzenie prądem. I musiałem z tym żyć, czując się jak wpuszczony do dzikiej dżungli. Albo przeżyję, albo nie. 

~*~

I nawet leżąc na wznak we własnym łóżku nie potrafiłem poukładać żadnych myśli. I tej najważniejszej, która od tamtego momentu daje znać na każdym kroku, jak i pobudza każdą moją komórkę w organizmie, rozpętując najgorszy z możliwych armagedonów. Lubi mnie? Alanna mnie lubi? Ale jak mnie lubi, do jakiego stopnia mnie lubi, za co mnie lubi, co we mnie lubi? Lubi mnie... że lubi? Czy lubi, lubi? Może lubi mnie tak, jak ja ją uwielbiam? Kolejna układanka puzzli, kolejne błahe powody do zamartwiania się, kolejne myśli związane z nią. Powoli zaczynałem odczuwać ją na każdym kroku, w każdym miejscu i w każdym momencie; jakby była ze mną cały czas, choć do bliskości nam daleko. Miałem wrażenie, że jej perfumy były pod moim nosem, a obraz przysłonił mi jej piękny uśmiech i wyjątkowe oczy. Jakby dotyk paraliżował każdy skrawek mojego ciała, chociaż mnie nie dotykała. Powoli wariowałem, że nie mogłem jej dotknąć, ani ona nie mogła obarczyć mnie najpiękniejszym uczuciem na świecie. 

Chyba oszalałem. Wypuściłem głośno ze znudzenia powietrze, nie mogąc tak bezczynnie leżeć na łóżku od powrotu ze szkoły. Z samego rana nie miałem z nią kontaktu, nie pisaliśmy nic, nawet od wczorajszej sytuacji nie wymieniliśmy ze sobą żadnej wiadomości. Chyba oszalałem. Uniosłem się i chwyciłem telefon, wchodząc na wiadomości z Alanną. Dłużej nie mogłem tego ciągnąć. Coś kazało mi wreszcie się odezwać. Dowiedzieć, co się dzieję. Albo może po prostu tylko i wyłącznie napisać. Już nie kontrolowałem tego.

  Kotek
Hej

Chwilę odczekałem. Jeszcze dłuższą chwilę odczekałem, wpatrując się pustym wzrokiem w sufit. Dopiero po dłuższej wieczności poczułem wibracje najpierw w telefonie, a później w całym organizmie przypływ miłych doznań. Szybko odblokowałem telefon, oblizując spierzchniętą wargę. Jeszcze nigdy w życiu nie cieszyłem się ze zwykłej wiadomości. Odpisała mi. Jak szczeniak cieszyłem się w duchu, że mi odpisała. 

  Strachliwy kotek
cześć 

  Kotek
Coś się stało? Nie byłaś w szkole 

  Strachliwy kotek
źle się czuję

  Kotek
Nie okłamuj mnie, kotku. 

  Strachliwy kotek
Przepraszam, ale naprawdę dzisiaj nie żyję 

Zmarszczyłem brwi, czytając jej wiadomość, która dziwnie mnie zaniepokoiła, a przecież to nic takiego. Każdy ma złe dni, każdy może się źle czuć, ale w jej przypadku było inaczej. Tutaj nie mogłem przejść obojętnie, wiedząc, że Alanna źle się czuje. Chciałem, żeby czuła się dobrze.

Wstałem z łóżka, nawet nie odpisując na jej wiadomość. Chwyciłem czarny, workowy plecak i deskorolkę, schowałem telefon do kieszeni spodenek i wyszedłem z pokoju, słysząc głośne i natarczywe szczekanie Maxa przed drzwiami do pokoju Jade, które po chwili się otworzyły, ukazując mi przez małą szparę młodszą siostrę. 

— Sebastian, uspokoisz go? — zapytała niepewnie, odwracając się przelotnie do pokoju — Proszę, weź go zabierz. 

— Powtórz — rozmarzyłem się dumnie, przymykając oczy. — Powtórz to jeszcze raz, Jade. 

— Sebastian, proszę... — spoważniała. 

— Co tam chowasz ciekawego? — zapytałem, kucając nad Maxem, który próbował przedostać się do pokoju.

— Nic — rzuciła szybko — Uspokój go, a najlepiej zabierz, proszę — znowu wydobyła ze swoich ust tak piękne i rzadkie słowo, jakim jest w jej przypadku ''proszę''. 

— Co ty chcesz od Maxa? — pogłaskałem jego czarny pyszczek. — A czemu on tak szczeka? — zapytałem, marszcząc brwi. 

— Nie wiem... — powiedziała cicho, po chwili zamykając swoje drzwi. 

— Chodź — wstałem i skierowałem się schodami na parter, czekając na psa.

To nie tak, że chciałem Jade zrobić nazłość, ale widząc, że Max nie schodził, a dalej szczekał przed jej pokojem, już miałem kompletnie w dupie użeranie się z nim. Miałem ważniejsze sprawy na głowie. Skierowałem się do wyjścia, w salonie dostrzegając grających w Fifę rodziców. 

— Oddaj tego pada — nakazała mama, leżąc pod ciężarem ciała taty. 

— Przypomina ci to coś? — zapytał. 

— Wychodzę! — oznajmiłem, zakładając czarne, poniszczone vansy. 

Tuż po zamknięciu drzwi wskoczyłem na deskorolkę, ruszając w kierunku jej domu. Nie wiem czemu. Chyba tak po prostu. Może, żeby ją zobaczyć, usłyszeć. Porozmawiać, pośmiać się, podnieść na duchu. Albo po prostu być.

~*~

Zatrzymałem się przed domem oznaczonym numerkiem trzynaście. Zatrzymałem się i nie wiedziałem, co dalej. Stałem tak jak ten kołek przed jej furtką, oglądając duży, miły dla oka budynek i zadbane ogródko. Przecież to kompletnie nie w moim stylu, żeby przychodzić pod dom dziewczyny i... I tak właściwie, to co? Co ja sobie wyobrażam? Co ja chce tym osiągnąć? A jak mnie wyśmieje? Jak pomyśli, że jestem kompletnym idiotą? Ale ja się po prostu martwię, chcę po prostu wiedzieć, co z nią jest, jak się czuje, co robi przez ten cały dzień. Czy to takie złe? Może zaczynam przekraczać granice, których nie powinienem przekraczać? Tak – chyba jestem kompletnym idiotą. Ostatni raz popatrzyłem w jej dom, odchodząc od furtki, jednak otwierające się główne drzwi zatrzymały mnie. Odwróciłem się, spoglądając na wychodzącą z domu kobietę w pośpiechu. Przyjrzałem się jej. To zdecydowanie jej mama. 

— Dzień dobry — przywitałem się — Jest Alanna? — zapytałem, podpierając się ręką o murek.

Stanęła przede mną i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, mierząc wzrokiem od dołu do góry.

— Sebastian? — zapytała oniemiała — Matko boska, jak ty wydoroślałeś! — rzuciła, będąc pod wrażeniem.

Pomrugałem kilka razy, zakłopotany wzrokiem uciekając od jej spojrzenia. Przepraszam, ale czy my się znamy? Wiem, że to młodsza siostra mojego wujka Zacka, Nancy, oraz matka Alanny. No, i co dalej? 

— Dzień dobry? — bardziej zapytałem, nie wiedząc, co powiedzieć.

— Możesz mnie nie pamiętać — uśmiechnęła się, poprawiając letni płaszczyk. — Ostatnio cię widziałam, jak byłeś takim małym szkrabem — przyłożyła poziomo rękę do linii bioder. — O mój boże, aleś ty wyrósł i wyprzystojniał — była pod wielkim wrażeniem. 

— Dziękuję? — uśmiechnąłem się zakłopotany. — Przepraszam, ale ja kompletnie pani nie pamiętam — prychnąłem. 

— Zdaję sobie z tego sprawę — zaśmiała się. — A ty do Alanny, tak? — zapytała.

— No... — odezwałem się niepewnie, ponownie uciekając speszony od jej oczu. — Można tak powiedzieć — potarłem kark. 

— Oj, Alanna bardzo źle się czuje. Nie jest dzisiaj na siłach widzieć i rozmawiać z kimkolwiek. Kotka jej uciekła — powiedziała — Patrz, co za pech. Dopiero, co się wprowadziłyśmy i już jakieś nieprzyjemności... — posmutniała. — Jadę do schroniska, może tam się znajdzie. 

— No, to... życzę powodzenia w szukaniu — powiedziałem, dalej nie wiedząc, jak się zachowywać przed jej mamą. 

— Jak chcesz, to możesz wejść, ale nie oczekuj za wiele od Alanny. Jest załamana — ściszyła pod koniec ton, wymijając mnie. — Pa, pozdrów rodziców! — wykrzyczała, wsiadając do czarnego samochodu. 

Odprowadziłem kobietę wzrokiem, po chwili zawieszając się na budynku. Mam wejść? Mam ot tak sobie tam wejść? I co dalej? ''Umm, część, twoja mama mnie wpuściła''? Boże, nie wyobrażam sobie tego. To nie w moim stylu, to nie w stylu Sebastiana Oliversa. Pokręciłem głową, wpadając na lepszy pomysł. Z uśmiechem wszedłem na jej posesję, kierując się na basen. Stanąłem kilka kroków dalej od kolumny, która podtrzymywała balkon, a zaraz obok było – jak mogę się domyślić – najprawdopodobniej jej okno po lewej stronie. Lubiłem parkour, wspinaczki i inne przeszkody do pokonania; nieraz chodziło się po takich miejscach i nieraz uciekało się przed policją po takim terenie. Cofnąłem się, pocierając lekko spocone ręce o bluzkę. Oblizałem dolną wargę i ostatni raz zmierzyłem odległość dzielącą ziemię do balkonu. Ruszyłem w rozbiegu, bez problemu wspinając się po kolumnie, aż w końcu łapiąc się metalowego ogrodzenia. Wspiąłem się, ostatecznie lądując na jej balkonie i trącając nogą doniczkę z fiołkami. Wzdrygnąłem się przestraszony, spoglądając na potłuczonego kwiatka. 

Kurwa mać, wiedziałem, że coś spierdolę. 

Spanikowałem. Obejrzałem się za siebie, nie dostrzegając nikogo nadchodzącego z domu. Kucnąłem i chwyciłem porozbijaną doniczkę, wkładając ją z powrotem na miejsce, tak, aby nikt nie pomyślał, że było z nią coś nie ten tego. Zebrałem w rękach ziemię i wsypałem do środka, zapożyczając jeszcze trochę od innych kwiatków. Resztę strzepnąłem z kafelek, poprawiając pod koniec płatki fioletowego fiołka. Perfekcyjnie wykonana misja. Odwróciłem się, wypuszczając lekko zestresowany powietrze z ust. Podszedłem do jej okna, wychylając się za ogrodzenie balkonu. Nic, poza białą ścianą i kolejną rośliną, tym razem paprocią, nie widziałem. Nabrałem głębokiego oddechu, odważając się zapukać do okna. 

 Nic. 

Zero reakcji. 

Może jej nie ma? 

Ponownie zapukałem, lecz tym razem okno samo się otworzyło. Zmarszczyłem lekko brwi. Nie było nawet domknięte. Rozejrzałem się dookoła dla pewności, czy aby na pewno nikogo nie ma. Nie, nie jestem złodziejem i nie wkradam się do czyjegoś domu. Ja po prostu... Wchodzę ze zwykłej ciekawości, o! To zwykła ciekawość. Przełożyłem nogę przez ogrodzenie balkonu, układając ją na parapecie jej okna. Przytrzymałem się ręką ściany i dołożyłem drugą nogę, ostrożnie wchodząc do środka i tym razem uważając, aby niczego nie strącić. Triumfalnie przystanąłem w jej pokoju. 

Byłem w jej pokoju. Ja byłem w pokoju Alanny. Rozejrzałem się dookoła, ze zdziwieniem oglądając otaczającą mnie biel i kwiaty. Pokój miała bardzo ładny, taki nietypowy. Białe ściany, białe panele i białe meble, wszystko białe. Co wyróżniało tę biel, to kwiaty. Było ich pełno, czułem się jak w dżungli. Pomimo ich zajmującej większej części kawałka pokoju, miało to swój fajny klimat. Z zaskoczeniem spojrzałem na jej łóżko, które składało się jedynie z wielkiego materaca i kilku poduszek, no i oczywiście białej pościeli. Krążyłem po jej pokoju i oglądałem wszystko, co przykuwało moją uwagę. Zatrzymałem się przed biurkiem, dotykając delikatnie palcami pozytywki w kształcie serca. Wystraszyłem się, kiedy wydobyła cichy dźwięk, a jeszcze bardziej wzdrygnąłem się z nagłego strachu i paniki po usłyszeniu jej głosu. Gwałtownie odwróciłem się do tyłu, prawie że potykając się o krzesło.  

— Sebastian? 

Spojrzałem w wyjątkowość jej oczu, unosząc kąciki ust. Była taka piękna. Nawet, jak patrzyła na mnie z szokiem i niedowierzaniem. Była taka piękna i onieśmielająca. Nawet ze łzami w oczach. Zaraz, ona miała łzy w oczach. Pomrugałem kilka razy, wpatrując się poważniej w jej twarz. Ocknęła się, bez słowa zasiadając na łóżko, na którym położyła się i odwróciła w przeciwną stronę. Usiadłem na krześle, przez chwilę milcząc. Dlaczego płakała? To przez jej kotkę? Patrzyłem na Alanne, nie wiedząc, co mógłbym dla niej zrobić. Co zrobić, aby uśmiechnęła się i tryskała radością. Patrzyłem na Alanne i zastanawiałem się, co mógłbym dla niej zrobić. Dopiero po kilku sekundach ocknąłem się, widząc, jak na mnie patrzy.

— Co tu robisz? — zapytała.

— Twoja mama mnie wpuściła — odpowiedziałem szybko, podpierając łokcie o kolana.

Zmarszczyła lekko brwi, spoglądając przelotnie w stronę rozchylonego okna. 

— Nie kłam — uśmiechnęła się delikatnie. — Byłam w kuchni i nie wiedziałam, żeby ktoś wchodził.

— Teleportacja — zażartowałem, kręcąc się na jej krześle. — Tak, od dzisiaj możesz nazywać mnie kryminalistą już bez żartów — powiedziałem. 

Uśmiechnęła się, po chwili znowu smutniejąc. Położyła głowę na białą, puchową poduszkę, odwracając się do mnie plecami. Zmarszczyłem lekko brwi, chcąc do niej podejść i... I po prostu być blisko, może nawet dotknąć w pocieszeniu po plecach. Podobno pomaga, ale nie wiem. 

— Dlaczego nie byłaś w szkole? — zapytałem. 

— Przepraszam, ale nie mam ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Nawet widzieć. Jestem niedostępna dzisiaj dla nikogo — odpowiedziała smutnie.

— Zapomniałaś dodać: oprócz ciebie — uśmiechnąłem się, wstając z krzesła. 

Obserwowała mnie, gdy usiadłem na jej łóżku. Tak po prostu postanowiłem zmienić miejsce, chyba żeby być bliżej niej, nie wiem, ale chyba tak było, bo od razu było mi lepiej. Przewróciła się na plecy, spoglądając w moje oczy. Przelotnie obejrzałem się za jej kolorowym golfem w tęcze i ogrodniczki, które przy nogawkach wziąłem między palce. Nagle napłynęła chęć dotknięcia jej smukłej nogi i wsunięcia ręki wyżej. Poczuć się jak zdobywca Mont Everest i zdobyć tak zakazaną rzecz, jaką jest jej ciało. Kurewsko powstrzymywałem się, żeby jej nie dotknąć. To była tak wielka ochota, że zaczynałem ściskać własne ręce jak najbardziej mogłem, a brudne myśli związane z nią wyrzucać, gdzie pieprz rośnie. Zacisnąłem szczękę, wstając z materaca. Nie mogłem dłużej wytrzymać tej bliskości między nami, która kusiła niczym zakazany owoc. Wziąłem głęboki oddech, pocierając swoje krótkie włosy ścięte na jeżyka. Wyjdź z mojej głowy. Wyjdź z mojej głowy. Wyjdź z mojej głowy. 

Proszę, wyjdź z mojej głowy. 

— Kotka mi uciekła — odezwała się smutna — Była ze mną dziesięć lat — dodała.

Usiadłem z powrotem na jej krześle, zachowując odpowiednią odległość między nami. Kurwa mać, że też musiało dojść do tego, abym ja sam zaczął ograniczać bliskość, której potrzebowałem bardziej niż tlenu. 

— Słyszałem — odparłem — Znajdzie się, spokojnie. W tej okolicy nic nie ginie. 

— Mam nadzieję — popatrzyła w sufit. 

— A jak wygląda? — zapytałem. 

— Czarna. Tylko łapki białe i połowa jej pyszczka. No i jest takim dziwolągiem jak ja, że ma jedno oko niebieskie, a drugie zielone — prychnęła.

Uśmiechnąłem się.

— Myślałem, że jesteś zła... — zacząłem, nie mogąc z siebie wykrztusić dalszej części zdania.

Popatrzyła na mnie pytająco, marszcząc brwi. 

— Zła? — zapytała — Dlaczego miałabym być zła? I na ciebie? 

— Za wczorajszy wieczór — powiedziałem. 

Spoważniała, zachowując milczenie. Nadal nie wiem, co oznaczały jej słowa i jej pierwszy krok w stronę bliskości. Nadal chciałem wiedzieć, o co jej wtedy chodziło, co przez to miała na myśli. Siedziałem na jej krześle i czekałem, aż coś powie, aż coś z siebie wykrztusi, jednak jedynie wstała, wzdychając cicho pod nosem. Moje serce przyspieszyło, kiedy zbliżyła się do mnie, lecz zamiast naprawdę do mnie, to chwyciła chusteczkę z opakowania na biurku. Przetarła wilgotne rzęsy i policzki, smarkając po chwili. 

— Zrobiłem coś złego? Powiedziałem? — zapytałem, przerywając milczenie. 

— Nie, nic nie zrobiłeś — pokiwała przecząco głową, wyrzucając chusteczkę do śmietnika pod biurkiem.

— To co się stało? — zapytałem.

— Po prostu... — obejrzała się dookoła, jakby chciała za wszelką cenę uniknąć mojego wzroku. — Nie wiem — rzuciła szybko, kręcąc głową i uśmiechając się pod nosem. — Jestem dziwna, wybacz — prychnęła.

— Nie, nie, nie — zmarszczyłem brwi, wstałem i chwyciłem jej rękę, kiedy chciała ode mnie odejść.

Nie wiem, co mną kierowało. To był impuls, że chciałem ją mieć z powrotem tak blisko, jak mogłem mieć przedtem. O dziwo nie sprzeciwiała się wcale, a splotła nasze palce i, ku mojemu zaskoczeniu, gwałtownie się do mnie przytuliła. Popatrzyłem w pustą ścianę przed siebie, przytulając ją. Przytulałem ją. Pierwszy raz w życiu przytuliłem tak kogoś jak Alanne. Nie w żartach, nie w kontekście seksualnym, nie jak przyjaciela. Pierwszy raz w życiu przytuliłem kogoś z taką czułością i potrzebą tej bliskości, przez którą aż zaciskałem ręce i powstrzymywałem się jak dzikie zwierzę. Pierwszy raz w życiu obejmuję w ramionach dziewczynę, którą chciałbym obejmować już zawsze. Pierwszy raz w życiu czuję, jak moja dusza czuje przywiązanie, a żyły nareszcie splatają się w jedność. Przytuliłem ją mocno, pragnąc już to od dawna. Przycisnąłem ją do piersi, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że może czuć szaleństwo mojego serca. Objąłem ją tak, jakbym już nie chciał nikomu oddać i wypuścić. Bo tak było; nie chciałem oddawać jej nikomu.

Zalała mnie fala gorąca, miłego uczucia na brzuchu i sercu, i w całym ciele czułem te miłe uczucia. Dotychczasowe myśli pełne chaosu i znaków zapytania rozpłynęły się niczym bańka mydlana, pozwalając mi wreszcie się odprężyć i zrelaksować. Przymknąłem oczy, odważając się delikatnie zatoczyć koła na jej plecach. Podobno pomaga się uspokoić i chciałem, żeby się uspokoiła jak ja, żeby przestała myśleć o najgorszym. Objęła mnie ciaśniej, wzdychając cicho pod nosem. Z każdą sekundą zalewała mnie gorsza fala motylków i dziwnych, niejasnych dla mnie doznań, że nie potrafiłem już nad niczym panować i znać odpowiedź: dlaczego tak się dzieje, a nie inaczej. Może to te zauroczenie, które opisywał mi Adam? Choć jest to najprawdopodobniejsze, to dalej czułem potężniejsze uczucie, obejmujące nade mną władzę. Prawie drżałem. Prawie w jej ramionach drżałem, mając ją nareszcie po tak wiecznym czasie. Choć nadal czułem nienasycenie, to tyle wystarczyło, abym czuł się choć odrobinę spełniony i właściwie dopełniony. Przytulałem ją i nie chciałem puszczać. To absurd, że ja, Sebastian Olivers, chciałem tak bardzo czyjejś bliskości, że chciałem jej bliskości, dotyku, gorącego oddechu na skórze, zaciskających się palców na ciele, zapachu słodkich perfum. Po prostu bycia przy mnie.

— Nie uciekaj ode mnie, kotku — ściszyłem ton. 

— Gdybym wiedziała, że tak trudno będzie mi puścić twoją rękę, nie dotknęłabym jej — wyszeptała.

Uśmiechnąłem się, zaciskając jej dłoń splecioną z moją. Każde jej słowa, każde jej zdanie, każdy jej ruch i dotyk wprawia mnie w stan hipnozy. Mógłbym słuchać jej wiecznie, mógłbym patrzeć na nią wiecznie, mógłbym dotykać ją wiecznie. Mógłbym w to brnąć wiecznie, nawet nie do końca zdając sobie sprawę, w co brniemy. Ale po prostu mógłbym z nią tak wiecznie. Bo to najlepsza frajda w moim życiu, móc z nią przebywać. 

— Nie puszczaj — wyszeptałem do jej ucha z uśmiechem, powoli nami kołysząc. — I nie uciekaj ode mnie. Nie cofaj się, nie bój się. Nigdy, pamiętaj, nigdy. 

— Boże, sprawiasz mi taki mętlik w głowie — wyszeptała — Zabiją nas.

— Nikt przecież nie musi wiedzieć — prychnąłem, chowając głowę w zagłębieniu jej szyi. 

Tak bardzo cieszyłem się z jej bliskości, jej dotyku, jej głosu. Jej ciepła, oddechu i ciała. Cieszyłem się jak szczeniak, mogąc ją mieć nareszcie przy sobie. Móc zaciągać się zapachem jej słodkich perfum, wdychać aromat aksamitnej, delikatnej skóry, po prostu czuć ją całą bez granic i do końca. Obejmowałem jej drobne ciało i doskwierające przy tym emocje były nie do opisania, choć czułem podekscytowanie, podniecenie i upojenie – z jednej strony mógłbym do tego porównać, to właściwie z drugiej strony nic nie dorównywało potędze tym nasilającym się uczuciom. Niewyobrażalne, z jaką siłą człowiek musi walczyć z emocjami, a co zabawne, to z jaką podwojoną siłą one odpierają atak. 

— Nie wiem, co robimy, ale...

— Podoba mi się to, co robimy — przerwałem jej. — I nie chcę tego kończyć. 

— Ja...

— Alanna?! 

Jak poparzona oderwała się ode mnie, spanikowana wyrównując kontakt wzrokowy. Spojrzałem w stronę rozchylonych drzwi, wiedząc, co zaraz nadejdzie. W końcu musiało nadejść, a wybrniecie z tego będzie najtrudniejszym zadaniem na świecie. Przełknąłem ciężko ślinę, czując rosnący stres z każdą sekundą. Myśl, kurwa mać, myśl. Wziąłem głęboki oddech, spoglądając w oczy Alanny i jednocześnie szarpiąc za rzemyk na nadgarstku. 

— Wyluzuj — wzruszyłem ramionami, stając na przeciwko niej. — Nic się nie wydarzyło, prawda? — uśmiechnąłem się.

— Prawda — odwzajemniła uśmiech. 

— He-

Amanda spojrzała na nas zdziwiona, zatrzymując się w progu drzwi. Uśmiechnąłem się do przyjaciółki, jak gdyby nigdy nic kierując się do wyjścia. 

— Zgubiłem rzemyk, a Alanna go znalazła — rzuciłem, odwracając się z powrotem przed wyjściem z jej pokoju. — Dzięki jeszcze raz — spojrzałem w jej oczy. 

— Nie ma sprawy — odparła, odwzajemniając spojrzenie. 

I wyszedłem, opuszczając dom, po którym przelotnie się obejrzałem. Ładny, gustownie umeblowany i zadbany. Miała ładny dom. Odpaliłem fajkę po zamknięciu furtki, wyciągając telefon z kieszeni spodenek. Wykręciłem numer do Adama, przystawiając słuchawkę do ucha. Zaciągnąłem się mocno, czując ostrzejszy smak nikotyny, atakujący najpierw moje gardło, a później płuca. Wypuściłem dym, ostatni raz spoglądając za siebie. 

— Co jest? — zapytał. 

— Bierz chłopaków i idziemy się ujarać. 

~*~

Muzyka, głośne rozmowy i śmiechy, alkohol oraz zielsko. Rozpaliłem nabite bongo, powoli wciągając pojawiający się dym w szklanym naczyniu. Każdy jego kąt wypełniał się białą, kurewsko dobrą substancją. Wyjąłem cybuch, wciągając wszystko za jednym zamachem. Tym razem zamiast nikotynowej fali w płucach odczułem błogość aromatu marihuany, wbijającej mnie jeszcze bardziej w kanapę niż mogłem zostać wbity. Splunąłem na ziemie, podając bongo Elliotowi, który nawijał jak katarynka o czymś mało interesującym do zjaranego Lutchera. Oblizałem spierzchnięte usta, opierając plecy o zniszczone oparcie kanapy. Rozejrzałem się po wszystkich; obok mnie Adam, na przeciwko Elliot i Lloyd, a zaraz po boku stał James, Eddie i jego dziewczyna Sophie. Nawet był Philip i Austin. Oglądałem wszystkich dookoła, zadziwiając się ich liczebnością. Trochę nas dużo. Trochę nas za dużo. Tak dużo, a ja dalej wśród nich wszystkich nie potrafiłem znaleźć tej jedynej, która chodziła po mojej głowie, męcząc mnie jeszcze bardziej. Chciałem od tego uciec, a jednak nawet ujaranie się jak świnia nic nie dało. Tkwiłem w tym gównie aż po uszy. 

Jednak wiedziałem i zdawałem sobie z tego sprawę, że nic mnie nie cieszyło tak bardzo, jak jej obecność, uśmiech i dotyk; przysparzający mi wiele problemów, ale zakazane rzeczy smakują najbardziej i z ochotą mógłbym sięgać do tego codziennie na każdym kroku. Nabrałem głębokiego oddechu, naciągając czapkę na oczy, a najlepiej całą twarz. Wszyscy rozmawiają, wszyscy się co chwilę śmieją. Co jakiś czas słychać dźwięk odpalającego się bonga. Ciche szmery i kroki, odpalającą się zapalniczkę, palącego papierosa, soczyste zaciągnięcie się, pocałunek, tik, tak, tik, tak – czułem się okropnie, słysząc wszystkie te rzeczy naraz. Zaraz oszaleję. Zaraz zwariuję. Czy ja jestem pojebany? Jestem chyba pierdolnięty na łeb. Zaśmiałem się pod nosem, przykuwając tym samym uwagę Adama, który szturchnął mnie za ramię.

— Co tam? — zapytał mnie, ściągając mi czapkę. — Ale ty masz, kurwa, oczy, o chuj — otworzył szeroko swoje ślepia, śmiejąc się. 

— Spójrz na siebie, cwelu — rzuciłem rozbawiony, zabierając mu moją czapkę, którą z powrotem nałożyłem na twarz. 

Ciekawe, co robi Alanna. Albo, jak się czuje Alanna. Albo co robi i jak się czuje Alanna. Może powinienem pomóc poszukać jej kotka? Zachować się jak bohater i zdobyć trochę w jej oczach? Ale tak właściwie, to po co? Co by mi to dało? I co chcę zdobyć? Ją? Ją chcę zdobyć? Chyba... chyba tak. Chyba właśnie tak było – chciałem zdobyć Alanne. I to za wszelką cenę, bo tak intrygującej dziewczyny jeszcze w życiu nie widziałem. Miała fajne poczucie humoru, dobry gust muzyczny, zajebisty styl bycia. Onieśmielała mnie cały czas. Podobało mi się to. I bardzo zauroczyło. Zauroczyłem się w Alannie. Zaśmiałem się pod nosem, czując dziwną ekscytacje. Miałem wrażenie, że przez całe moje ciało przepływa fala niesamowicie przyjemnych doznań, elektryzując każdy zakamarek mojego organizmu. Cieszyłem się jak dziecko, a szczęśliwy byłem jak szczeniak. Ponownie prychnąłem, wyrzucając ręce najpierw w górę, a później dół. Boże, ja chcę, żeby ona tu była, żeby była obok mnie, żeby się uśmiechnęła, a nawet mnie dotknęła. Boże, ja chcę, żeby tu była Alanna.

— Cześć wszystkim!

Gwałtownie zdjąłem czapkę, zawieszając wzrok w wejściu, gdzie stała Amanda razem z przyjaciółką. Razem z Alanną. Pomrugałem kilka razy i przetarłem powieki, upewniając się, czy przypadek nie dostałem jakichś omam. Tak – to była ona. Z dzisiejszego dnia jej golf w tęcze i ogrodniczki wszędzie rozpoznałbym, nawet w najgorszym stanie. Uśmiechnąłem się, lustrując ją utęsknionym wzrokiem. Stała, oglądając wszystkich po kolei, nagle dziwnie zawieszając się na stojącym obok Austinie. Widziałem to. Widziałem jej zaniepokojenie wymalowane na twarzy, które momentalnie przybrało pochmurnego wyrazu. Amanda pociągnęła ją za rękę, przeciskając się przez ludzi, aż w końcu triumfalnie usadawiając się obok nas. Wcisnęła się między mnie i Lutchera, usadawiając obok Clonney. Obok mnie. 

— Cześć — uśmiechnąłem się radośnie, w ciągu dalszym nie mogąc odwrócić od niej spojrzenia. 

— Hej — powiedziała, spoglądając na mnie i uśmiechając się delikatnie — Ale się ujarałeś — otworzyła szeroko oczy, prychając. 

— Troszeczkę — odparłem, nie mogąc przestać się uśmiechać. — Kotek się znalazł? — zapytałem, przeplatając w palcach kosmyk jej długich włosów. 

Zadrżała, spoglądając głęboko w moje oczy. Uniosłem lewy kącik ust, dostrzegając jej reakcję. Była taka cudowna. Wśród wszystkich przyjaciół, bliskich, znajomych; na nią mógłbym patrzeć cały czas. Była taka cudowna. Non stop przechodziły mnie ciarki, a podbrzusze wręcz szalało z podniecenia. Odwróciłem się lepiej w jej stronę, mogąc już bez problemu w takiej pozycji pożerać ją wzrokiem. Idealna. 

— N-nie, jeszcze się nie znalazł... — odparła, rozchylając delikatnie swoje czerwone usta. — Aleś ty się ujarał, Sebastian — uśmiechnęła się słodko. 

— Cześć, Al!

Zmarszczyłem lekko brwi, kiedy dostrzegłem znowu jej zmieszany wyraz twarzy. Odwróciła ode mnie głowę, poprawiając swoje fale, których kosmyk obracałem w palcach – teraz mogłem tylko patrzeć, jak czekoladowe włosy okalają jej ramiona i plecy. Spojrzałem w stronę Austina gniewniej, niż niechcący chciałem spojrzeć. 

To przez ciebie ona się tak denerwuje? 

 — Hej — rzuciła ozięble, na co odpowiedział jej szerokim uśmiechem.

— Co tam u ciebie? — zapytał, zasiadając na kartonie. 

— Wszystko w porządku — rzuciłem wymijająco, chcąc jak najszybciej go spławić. — Uraczę towarzyszkę mą obecnością, nie widzisz? — powiedziałem, brzmiąc mniej żartobliwie, niż znowu niechcący chciałem. 

— Oho, coś się kraja, widzę — zaśmiał się, wyciągając ręce przed siebie. — Droga wolna — dodał. 

— Dzięki — skinąłem do niego głową, uśmiechając się z fałszywą wdzięcznością.

— Kiedy porozmawiamy? — odezwał się poważniejszym tonem do Alanny. 

Zmarszczyłem lekko brwi, spoglądając na milczącą Clooney. Obejrzała się za mną przelotnie, oblizując dolną wargę. 

— Na pewno nie teraz — rzuciła oschle. 

— Dobrze, ja jeszcze poczekam — odparł, uśmiechając się. 

Wstał i odszedł do reszty, pozostawiając mnie w lekkim zdezorientowaniu. Spojrzałem na Alanne, która odwróciła się do mnie, niestety wzrokiem uciekając od kontaktu wzrokowego. Poczułem się dziwnie. Lekko zaniepokojony i zmieszany. Uniosłem rękę, delikatnie dotykając jej jedwabistego policzka palcami. Wyrównałem kontakt wzrokowy, widząc, jak niechętnie to zrobiła. 

— Coś się stało? — zapytałem, odkładając dobrą zabawę na bok. 

— Nie, wszystko w porządku — odpowiedziała.

— Skąd znasz Austina? Łączy was coś? — zapytałem po raz kolejny, marszcząc delikatnie brwi. 

Nie chcę zostać oszukany. 

A zaczynam tak się czuć.

— Nie — rzuciła, prychając rozbawiona moim pytaniem. — Nawet tak nie myśl, nigdy w życiu nic mnie nie łączyło i nie będzie łączyć z tym człowiekiem — dodała, brzmiąc ostrzej. 

— Czego od ciebie chce? — zapytałem, przelotnie oglądając się za Austinem, który popijał swoje piwo. 

— Po prostu... — oblizała dolną wargę, odwracając głowę. — Mam z nim jedną sprawę do wyjaśnienia. I tyle — wzruszyła ramionami, ponownie wyrównując kontakt wzrokowy. — A wy... skąd go znacie? — zapytała niepewnie. 

— Stary znajomy — odparłem, sięgając do paczki fajek. — Teraz w sumie obojętny — także wzruszyłem ramionami. 

— Mogę z tobą zapalić? — zapytała, spoglądając na paczkę czerwonych marlboro, to uśmiechając się do mnie w słodki sposób. 

— Możesz ze mną wszystko — odwzajemniłem uśmiech. 

Wsadziłem między usta papierosa, odpalając zapalniczką clipper. Przełożyłem lewą rękę nad oparcie, powstrzymując się kurewsko od zrobienia tego w rzeczywistości z ramieniem Alanny. Zaciągnąłem się mocno, spoglądając głęboko w jej oliwkowe oczy, którym na jednej z połowy tęczówki wkrada się odcień porównywalny do czystego, niebieskiego nieba. Piękna. Była bardzo piękna. Dzisiaj mogłem być nawet świadkiem jej naturalnej piękności, bo na co dzień jej długie niczym wachlarze rzęsy są pomalowane, a powieki podkreślone tylko cieniutką, czarną kreską. I tyle. I tak wyglądał jej na co dzień makijaż. I mogłem być świadkiem jej naturalnej piękności nawet wtedy, kiedy płakała. Zaciągnąłem się ostatni raz, zaczesując jej włosy za ucho. Wzięła ode mnie papierosa, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Po raz kolejny napłynęła chęć nachylenia się nad nią i ucałowania jej czoła jak wtedy, kiedy mogłem to zrobić tamtego wieczora. Po raz kolejny napłynęła chęć pociągnięcia jej w swoje ramiona, nie chcąc na sekundę wypuścić jak wtedy, kiedy mogłem to zrobić dzisiaj w jej pokoju. Najtrudniej było przed takimi gestami się powstrzymać, bo i ja, i ona, kurewsko tego pragnęliśmy. Przynajmniej ja, aczkolwiek po dzisiejszych jej słowach byłem pewien, że może uwielbia mnie tak, jak ja uwielbiam ją. Najtrudniejsze właśnie było to wszystko: przed znajomymi ukrywać tak wielką chęć trzymania jej blisko siebie. Pokazania, że... dziewczyna należy do ciebie. 

A chciałem, żeby należała do mnie? 

Oboje ocknęliśmy się z transu, kiedy Alanne zawołała siedząca obok Amanda. Clooney chciała mi wręczyć papierosa, ale zatrzymałem ją gestem ręki, pozwalając zatrzymać fajkę. Odwróciła się ode mnie, rozmawiając z przyjaciółką, gdy ja chwyciłem szklane bongo, przelotnie oglądając się za Austinem. Chłopak patrzył na Alanne, co chwile tylko rzucając głupimi uśmieszkami w stronę Eddiego, jakby go w ogóle jeszcze słuchał. Dlaczego się na nią tak patrzy? I co ich rzeczywiście łączyło albo nadal łączy? Alanna mnie z czymś okłamała? Obejrzałem się za brunetką, zastanawiając się, czy mówiła mi prawdę. Ale dlaczego miałaby niby kłamać? I miałbym się przejąć, gdyby rzeczywiście ich coś łączyło? Myśli te powodowały, że zaczynałem się dziwnie grzać w środku. Nie w pozytywnym znaczeniu, a bardzo, bardzo, kurewsko negatywnym. Jakby zaczynało coś się budzić. Coś na długo uśpione, nagle przebudzone. Nasilało się z każdą sekundą, kiedy myślałem o ich dwójce. To była złość. 

I okropna zazdrość.

Na raz wciągnąłem całą zawartość w środku szklanego naczynia, odwracając się do oglądającej mnie Alanny. Patrzyła na mnie z fascynacją, uśmiechając się pod nosem z wrażenia. Uniosłem kąciki ust, chcąc wypuścić dym z płuc, jednak gwałtownie się powstrzymałem, czując momentalny skurcz w podbrzuszu. Alanna nachyliła się nade mną, chwytając w swoją delikatną dłoń mój podbródek. Ta bliskość spowodowała, że przez chwilę nie wiedziałem, co robić. Patrzyłem głęboko w jej oczy, wzrokiem przelotnie oglądając się po rozchylonych wargach. Co, jak ktoś właśnie na nas patrzy? Mój żołądek oszalał, krew zawrzała, a podniecenie wzrosło jeszcze bardziej niż przedtem. Niepewnie uniosłem rękę, palcami chwytając jej brody. Rozchyliłem usta, wypuszczając dym, który zaczęła wciągać. Zacząłem się zastanawiać, czy też słyszy, jak moje serce właśnie szaleńczo obijało się o pierś, jakby za wszelką cenę chciało się przedostać. Zacząłem się zastanawiać, czy też słyszy tę bitwę moich myśli: całować? całować ją? 

Przecież, kurwa, tu wszyscy są. 

Wypierdalać.

Odsunęła się. Otulił mnie chłód, a nagła pustka zaczęła być jedynym towarzyszem wśród wszystkich. Rozejrzałem się, ostatecznie zawieszając wzrok na siedzącej obok Alannie. Wypuściła ukradkiem dym, chowając się przed nadopiekuńczym kuzynem, który na tę chwilę był bardziej zajęty rozmową z Amandą niż własną rodziną i jej bezpieczeństwem. Prychnąłem, kręcąc głową. Dla Adama chyba liczy się tylko Amanda, nic i nikt więcej. Opadłem plecami na oparcie, chcąc pociągnąć w swoją stronę Alanne, która niestety wstała. Chwyciłem jej ręki, przez chwilę patrząc na tak delikatną i małą dłoń, którą śmiałem trzymać we własnej. Bijące ciepło z jej ciała, skóry, dotyku, było najlepszą rzeczą, która mogła mnie spotkać. To było takie miłe uczucie dotykać kogoś z taką pasją i zaangażowaniem. Dawno nikogo tak nie dotykałem. Chyba nigdy nikogo tak nie dotykałem. Pierwszy raz zdarzyło mi się tak z Alanną, żeby jej ciepła i bliskości pragnąc bardziej niż tlenu. Uniosłem wzrok, krzyżując z nią głęboko spojrzenie. Popatrzyła na mnie, rumieniąc się słodko. Nagle speszona odwróciła ode mnie wzrok, szybko wyrywając się. Zmarszczyłem rozkojarzony brwi, odwracając się w stronę Amandy i Adama, którzy patrzyli pytająco na naszą dwójkę.

— J-ja... idę siku — rzuciła szybko Alanna, znikając za ścianą. 

Adam obejrzał się za kuzynką, powracając na mnie. Uśmiechnął się cwanie, gdy ja doskonale rozpoznałem ten jego uśmieszek. Wypuściłem głośno powietrze z ust, zasłaniając twarz czapką.

— Stary, co ty..? — nie dokończył. — Czy ty przypadkiem nie mówiłeś czegoś innego w szkole? — zapytał rozbawiony, bardziej stwierdzając.

— Zamknij mordę — powiedziałem. 

— Okej, okej! — powiedział niczym ostrzegająca dziewczyna — Jeszcze do mnie przyjdziesz i powiesz: kochanie, miałeś rację! — rzucił. 

— A nie mówiłam, że cię lubi? — wyszeptała Amanda, uśmiechając się pod nosem. 

Zdjąłem czapkę, nagle się rozpromieniwszy po usłyszeniu jej słów. Lubi mnie? Alanna mnie lubi? Ona musi mnie lubić, musi! Musi mnie lubić tak, jak ja uwielbiam ją! Spojrzałem na Amandę, przez chwilę milcząc, a po kilku sekundach nie mogąc powstrzymać wkradającego się na usta uśmieszku. Zaśmiała się, widząc mnie tak szczęśliwego jak szczeniaka. Byłem ujarany i nie panowałem nad tym, czy zachowuję się odpowiednio przy najlepszych przyjaciołach. Nie mogłem pokazać, że mi zależy, a właśnie to pokazuję. Nie mogłem pokazać, że mi się podoba, a właśnie to pokazuję. Nie mogłem pokazać, że jestem zauroczony, a właśnie to, kurwa, pokazuję. Zakryłem połowę twarzy materiałową czapką, rozglądając się po wszystkich. Gwałtownie powróciłem wzrokiem do wychodzącego z pomieszczenia Austina. 

— Co jest z wami? — zagadała mnie Amanda — Podoba ci się Alanna? — zapytała.

— Nie, nie podoba — rzuciłem szybko, czując dziwnie podnoszące się ciśnienie. 

— No, przed chwilą wyglądało to wszystko inaczej — stwierdziła. 

— Oddała mi zapalniczkę, ale droczyła się ze mną i ją trzymała w ręce. I tyle, boże, o co wam chodzi — zmarszczyłem brwi. — Fajnie nam się żartuje.

— To bez dwóch zdań da się zauważyć — odpowiedziała pewna siebie, popijając piwo — Sebastian, pamiętaj, jak coś jest na rzeczy, to zawsze możesz się do mnie zwrócić, pamiętaj — powiedziała. 

— No, dobra, dzięki — rzuciłem szybko, nawet trochę jej nie słuchając. Szybko wstałem, kierując się do wyjścia. — Idę się wylać. 

Wychyliłem się za ścianę, spoglądając w pusty korytarz. Coś nakazało mi wstać i wyjść, i iść jej szukać. Poszedłem przed siebie, omijając puste pomieszczenia. Z każdą sekundą czułem, jak ciśnienie podskakuje mi z nerwów i nagłego gniewu, może i nawet tej obrzydliwej zazdrości. Rozejrzałem się po jednej komorze, zaglądając do kolejnych następnych. Gwałtownie przystanąłem, opierając plecy o ścianę. Usłyszałem ją. Usłyszałem jej głos. Usłyszałem jej głos i jego. 

— Długo mam czekać jeszcze, co? — zapytał, zwracając się do niej poważniejszym tonem, który w jego przypadku dziwnie się słuchało. 

— Nie, oddam ci — odpowiedziała ciszej.

Miałem wrażenie, że tym razem przez Alanne przemawiał strach, który wywołał we mnie jeszcze większą falę gniewu niż przedtem, kiedy szukałem jej i Austina. Co on jej, kurwa mać, zrobił? 

— Kiedy? Powtarzasz to już od kilku tygodni, jak nie i miesięcy, wiesz o tym? Myślałaś, że jak się przeprowadzisz, to coś to zmieni? — prychnął, krzątając się po pomieszczeniu. 

— N-nie... Oddam ci, spokojnie. 

Zapadła cisza, która zaczęła być bardziej niepokojąca niż cisza przed burzą. Zmarszczyłem lekko brwi, chcąc już się wychylić i przerwać, lecz powstrzymałem się, słysząc głos Austina. 

— Kręcisz z Ianem? 

— Co? Nie! — rzuciła zdenerwowana — Pieprz się. 

Usłyszałem jej pisk. Wychyliłem się, lecz znowu zatrzymałem, wpatrując się na opartą o ścianę Alanne, a tuż nad nią nachylonego w niebezpiecznie bliskiej odległości Austina, który bawił się jej długimi falami. 

Tylko ja mogę bawić się jej włosami. 

— To dobrze — uśmiechnął się zadowolony. — Pamiętaj, że nie będę już dłużej czekał. 

— D-dobra... luz, rozumiem — rzuciła jednym tchem. 

Dłużej nie mogłem tego oglądać, stając bezczynnie. Wychyliłem się, z uśmiechem rozglądając dookoła jak gdyby nigdy nic. Austin oderwał się od Alanny, spoglądając na mnie poważniejszym wzrokiem, niż zawsze mógł na mnie dotychczas patrzeć. Na kilka sekund wyrównałem z nim kontakt wzrokowy w podobny sposób, mając ochotę podejść i zaryć jego ryjem o beton. 

— Wybaczcie — uśmiechnąłem się łobuzersko, spoglądając na zakłopotaną Alanne. — Myślałem, że mogę tu się wylać. 

— Jasne, możesz — odparł — Ja już stąd spadam, pożegnaj ode mnie wszystkich — machnął ręką, wychodząc z pomieszczenia. 

— No, siema — pożegnałem się z fałszywym uśmieszkiem. 

Poszedł, zostawiając mnie samego z Alanną. Wziąłem głęboki oddech, odwracając się w jej stronę, lecz zanim mogłem się odezwać i spojrzeć w jej oczy, dziewczyna gwałtownie mnie przytuliła, zaciskając w palcach moją koszulkę. Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się, odwzajemniając czuły uścisk, który pragnąłem powtórzyć od chwili poczęcia go.  

— W jakieś to kłopoty znowu wpadłaś, strachliwy kotku? 

~*~



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro