Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Muzyczkę, możecie włączyć tam na górze ;3

===•=====•======•======•=======•=======

Mawiają, że żeby coś się udało trzeba coś poświęcić.

Przede mną jeszcze dużo przygód na Jorviku, nawet jeśli mnie tam nie będzie. Nawet jeśli znowu wyjadę bez pożegnania, to zawsze będę na Jorviku. Nic tego nigdy nie zmieni.
Zawsze będę nosiła nazwisko Sunbeam, nawet jeśli popełniłam duży błąd, o którym jeszcze nie wiecie.

Byłam tak blisko by zakończyć pewien epizod w moim życiu i rozpocząć nowy, trudniejszy.
Czasami przychodzi taki czas, że wszystkiego żałujemy, nawet tych dobrych decyzji.

Byłyśmy na Wzgórzu Nilimera, już tak naprawdę stawiałyśmy pierwsze kroki na moście dzielącym Urodzajne Chrabstwa i Moorland.
Dym unoszący się w górze był teraz bardzo dobrze widoczny. Szczerze? Stresowałam się. W końcu to ja musiałam uratować Jorvik, niszcząc piątą figurę Jeźdźców Duszy.
Ale tak naprawdę nie wiedziałam jak. Nie wiedziałam dalej jakie niebezpieczeństwo stanowiła moja moc, a co gorsza, nie potrafiłam jej używać.
Właśnie takie myśli krążyły mi po głowie kiedy przejechałyśmy przez most.

Zostało mi tak niewiele, by pokonać Sandsa, naprawdę niewiele. Ale się bałam, że przez moją nienawiść mogłam kogoś stracić...
Wild, również była zestresowana. Widać było to po tym, że jej kolejne kroki były nie pewne. Tak jakby bała się o to co się miało wydarzyć.
Ja i klacz nie byłyśmy zbytnio w chumorze.

Na drodze spotkałyśmy pewnego mężczyznę, który miał ranę na twarzy. Widać było, że cierpiał.

-Niech panienka tam nie jedzie... Tam jest niebezpiecznie. -rzekł z chrypą w głosie.

-Spokojnie, jestem tu... Żeby to wszystko uporządkować.

-Przecież tylko piąty Jeździec Duszy może zniszczyć swoją figurę.

-Ma pan dużą wiedzę.

-Mój syn, był kiedyś w to wszystko zamieszany.

-Th-Thomas?

-Tak, Thomas Moorland. Nie jedź tam jeżeli życie Ci miłe.

-Tylko ja mogę to powstrzymać. Tylko ja mogę powstrzymać Sandsa. To ja jestem Piątym Jeźdźcem Duszy.

-Marika Sunbeam?

-Tak.

-Każdy myślał, że nie żyjesz! Że ten potwór zabił też Ciebie.

-Nie zabije. Muszę już jechać.

-Ale po co?

-Po to, żeby uratować Jorvik.

-I poświęcić kogoś życie, tylko dla osób, które Tobą gardziły? -Thomas ciągnął dalej. -Dla tych, którzy Ci nie wierzyli, że się zmieniłaś?

-Tak dla tych. Nie zmienię zdania. Muszę to zrobić dla tych, których kocham.

-Musisz? Nie masz innego wyboru?

-Mam inny wybór ale Go nie zmienię. W końcu jestem Jeźdźcem Duszy.

-Jedź Mariko. Sprawdzałem czy powinnnaś nosić tytuł Jeźdźca Duszy.

-Niech się pan schowa.

Wild ruszyła bardziej zdecydowanie. Ja miałam w tamtym momencie bardziej mieszane uczucia. Zostało mi tylko parę metrów, by dojechać do Sandsa.
Klacz zaczęła jechać pod górę. Odziwo nie było nigdzie strażników Dark Core.

Czas leciał nieubłaganie szybko. Nagle jechałyśmy przez mgłę. Słyszałam już głos Sandsa.
W pewnym momencie stałam już przed nim, tylko, że był odwrócony tyłem.

-Sands!

Mężczyzna się obrócił, dopiero wtedy zobaczyłam, że nie było nigdzie wokół Dark Core. Nie widziałam również portalu do Pandorii. Ale widziałam innego Starbreeda. Leżał biedny na ziemi.

-Marika Sunbeam!? -zapytał krzycząc. -Ty żyjesz!?

-Tak, żyję. Twoi strażnicy są półgówkami. Łatwo było uciec.

-Po co tu przyjechałaś?

-Po to, żeby ratować Jorvik.

-Przecież jesteś jedną z nas, czemu chcesz to zrobić?

Nagle Wild zaczęła dziwnie się kręcić. A ja byłam jeszcze bardziej skołowana i zestresowana.

-Nie próbuj mnie omamić. Nie ulegnę twojej manipulacji.

-Przecież to nie jest manipulacja, ja tylko wyjawiam prawdę. Najczystszą prawdę.

-Nie. Ty tylko potrafisz kłamać. -powiedziałam szorstko. -Po co Ci to?

-Po co mi co?

-Po co Ci zniszczenie Jorviku? Co ci to da?

-Da mi satysfakcję, że zniszczyłem wszystkich Jeźdźców Duszy.

-Nic nie zniszczysz.

-Ty też nic nie zniszczysz, Mariko. Należysz jeszcze do mnie.

-Do nikogo nie należę!

-Pamiętasz to rozczarowanie sowich rodziców kiedy przyszło wyjawić im prawdę?

-Nie wracaj do przeszłości Sands.

-Spójrz.

Sands odsunął się, wtedy zobaczyłam różowo-biały portal do Pandorii. Biło z niego niezwykle jasne światło. Musiałam przymknąć delikatnie oczy.

-Przypatrz się dobrze. Widzisz już?

Nagle w otchłani pandoriańksiej zobaczyłam duchy, duchy moich rodziców.

-Mariko... Nie rób... Tego...

-Co to ma znaczyć!? -zapytałam patrząc na Sandsa. -Chcesz mnie zmanipulować!?

-Skarbie.... -Natychmiast spojrzałam w portal. -Nie... Nie zabijaj... Nas...

-Kochasz.... Kochasz nas... Prawda....?

-Kocham...tak bardzo za Wami tęsknie. -rzekłam. Po policzkach zaczęły płynąć łzy.

-... Zawiodłaś... Nas Mariko... Nie niszcz portalu... Skoro... Chcesz, żebyśmy... Cię ...kochali.

-Co?! Nie! -powiedziałam ocierając łzy. -Snads skończ już z tym!

-Zmierz się z rzeczywistością Mariko.

-To nie jest rzeczywistość. To jest manipulacja czasu.

-Mariko... Posłuchaj... Nas... Gdybyś... Nie przyłączyła się... Do nich... Byłabyś... Nikim...

-Dość już! -wykrzyczałam z łzami w oczach. Nagle w dłoni trzymałam niebieski płomień. Wild szybko ruszyła.

Łzy zasłaniały mi wszystko, ale ja wiedziałam co zrobić. Kiedy byłyśmy już przy figurze skierowałam dłoń na posąg. Niebieski promień wystrzelił i trafił w posąg niszcząc otwarty portal i sam siebie.

Nagle usłyszałam straszliwie głośny hałas i stała się ciemność. Czułam straszny ból głowy.
Po chwili nie czułam i nie słyszałam już nic.
Byłam tylko ja i otaczająca mnie ciemność.

Jednak ciemność po paru chwilach zniknęła.

Czułam przeszywający ból głowy i ręki. Otworzyłam oczy, wszystko było rozmazane. Kiedy pomrugałam kilka razy, wysztko złapało ostrość. Nie słyszałam żadnych dźwięków oprócz gwizdania w uchu. Już szary dym dalej unosił się wokół mnie.

Rozejrzałam się delikatnie, na ziemi leżał Sands. Prawdopodobnie nie żył, albo był nieprzytomny. Jak nie żył to tylko przez własną głupotę. Jego nienawiść do Jeźdźców Dusz doprowadziła Go do takiej tragedii.
Sands... Sands nie był złym człowiekiem, on został po prostu zmanipulowany przez życie.

Odwróciłam wzrok na leżącego konia na podłożu. Od razu wiedziałam, że to była Wild.

-Wild!

Szybko wstałam i podbiegłam do niej. Byłam strasznie osłabiona, dobiegłam do niej używając resztek sił.

-Wild, ocknij się. Proszę. -mówiłam błagalnym tonem głosu.

Klacz miała dużo ran na brzuchu i jedną ranę w okolicy oka. Na ciele miała dużo krwi, zresztą jak ja sama. Miałam rany w okolicach dłoni, rąk, nóg, twarzy, połamane żebra. Ledwo co do niej mówiłam.. Ledwo co oddychałam.

-Wild... Proszę... -mówiłam z łzami w oczach.

Nagle klacz lekko otworzyła swoje oczy. Oddychała głośno. Ruszyła delikatnie kopytem.

-Wild, proszę wstań..

Klacz podjęła się próby wstania, ale jej się nie udało. Upadła znowu na ziemie.

-Nie... Nie zostawiaj mnie.. Proszę. -łzy ciekły po policzkach.
Zwierzę patrzyło na mnie brązowymi oczami. Delikatnie dotknęłam jej pyska.
Widziałam, że Wild cierpiała, ja również, bo wiedziałam, że to koniec.

-Wild... Nie możesz mnie tu samej zostawić.. Nie możesz..

Klacz próbowała podnieść swój łeb, ale nie miała siły. Zaczęłam dławić się łzami. Gardło mi się zacisnęło. Miałam spuchnięte policzki od łez. Zaczęłam się rozglądać. Miałam szczerą nadzieję, że ktoś zaraz przyjdzie i nam pomoże, ale myliłam się. Nikt nie miał zamiaru przyjść.

Po chwili patrzyłam z bólem w oczach na klacz. Łzy mimowolnie ciekły po policzkach, spadały na rany i skóra zaczęła mnie szczypać. Nie zwracałam uwagi na ból fizyczny tylko na ból psychiczny.

Wild właśnie odchodziła..

-Wild... Nie rób mi tego.. Pamiętasz jak mówiłam Ci, że nigdy Cię nie zostawię? Pamiętasz? -Zapytałam mając nadzieję, że odpowie ludzkim głosem. W końcu była Starbreedem. Ale i tak nie miała siły na wypowiedzenie słów. Usta mi zaczęły drżeć.

Widziałam, że powoli jej oczy same się zamykają, ale z tym walczyła, żeby jak najdłużej pobyć na świecie.
Nawet sama uroniła pojedyncze łzy, wtedy wiedziałam, że Wild, klacz którą kochałam, lada moment odejdzie. Zniknie jak dym, który unosi się na wietrze.
Zostaną po niej tylko wspomnienia.
Ale na zawsze pozostanie w tej historii.

Patrzyłam na nią, sprzeciwiając się losu. Tak bardzo nie chciałam, żeby odeszła. Żeby mnie zostawiła samą.
Ale rozumiałam, że musi kiedyś odejść.

-Wild.. Pamiętaj, że Cię kocham.. I nigdy nie przestanę. Obiecuje... -powiedziałam dławiąc się łzami. -Nigdy o Tobie nie zapomnę. Byłaś najlepszą klaczą jaką kiedykolwiek poznałam. -ciągnęłam. -W pewnym sensie... Czuje jakbyśmy były połączone magiczną Więzią, która musi zniknąć. Będzie niewidoczna, ale wciąż będzie. Nigdy się nie zerwie.

Przełknęłam głośno ślinę, zaczęłam się powoli trząść. Odczuwałam jeszcze większy ból i fizyczny i psychiczny.

Spojrzałam w prawie niewidoczne niebo przez dym. Łzy spływały po policzkach. Mój dawny blask oczu roztopiły właśnie łzy. Wszystko co było, wtedy stało się szare w moich oczach.

Spojrzałam znowu na klacz. Nagle zobaczyłam niebieskiego motyla, który siadł na mojej dłoni. Patrzyłam na niego.

-Wild...Pamiętaj, że... Że jesteś moją rodziną. Choć dużo rzeczy o Tobie nie wiem.. I raczej się już nie dowiem. To jesteś moją rodziną. I zawsze nią będziesz.. -rzekłam. Niebieski motyl ruszał swoimi drobnymi skrzydłami. Wiedziałam co on oznacza.

Pustka w moim sercu narastała coraz bardziej. Przymknęłam na chwilę oczy, żeby poukładać sobie co się właśnie działo.
Przed oczami przeleciały mi wszystkie wspomnienia z klaczą.

Otworzyłam oczy i ponownie spojrzałam na nią.

-Będę za Tobą tęsknić Wild...

Wild uroniła parę łez i zarżała smutnie. Motyl uniósł się i powoli siadł na grzywie klaczy.

Nagle moje serce zostało przebite. Pękło na kawałki.
Wild powoli zamykała oczy.

-Kocham Cię Wild... -rzekłam. -Żegnaj Wild... -powiedziałam patrząc na jej zamykające się oczy.
Położyłam się przy niej i ją przytuliłam.

Wtedy Wild... Odeszła.
Płakałam strasznie. Powoli brakło mi oddechu. Po prostu zaczęłam się dusić. Leżałam przy niej w morzu rozpaczy i łez.
Przestałam czuć jakikolwiek ból fizyczny. W moim sercu powstała blizna na resztę życia.
Straciłam całe szczęście. Gardło dalej miałam ściśnięte. Byłam wściekła na świat. Czemu, czemu znowu odebrał mi najważniejszą osobę w moim marnym życiu? Czemu wszystko musiało się zepsuć?
••••••••••

Straciłam wiele, ale też wiele zyskałam.
Przebyłam dużo, ale nikt nie był w stanie mnie powstrzymać. I dalej nikt mnie nie powstrzymał.
Przeżyłam Stratę Więzi, więc przeżyłam jeszcze więcej.
Może to koniec historii, ale nie koniec Mnie, Mariki Sunbeam.

****
Tak oto książka pt.: Strata Więzi
Zostaje zakończona.

Naprawdę dziękuje, że to właśnie Ty przeczytałeś/parzeczytałaś tę książkę. Mam nadzieje, że nie zawiodłam Cię tą historią, końcem. Chociaż jeżeli chodzi o koniec, to w sumie nie wiem czy Cię zawiodłam.

Dziękuje, za przeżycie wraz ze mną tej jakże "pięknej" historii.

Jest już Was aż 1.000! To jest dla mnie naprawdę dużo.

Przy okazji, Szczęśliwego Nowego Roku, bo w końcu dzisiaj 30.12.2019r.

Prolog został napisany 30.05.2019r. a Epilog 30.12.2019r.

Ps. Z góry przepraszam za błędy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro