Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Musisz mnie posłuchać. Poinformuj Lise lub innych Jeźdźców Dusz, że Sands planuje otworzyć portal do pandorii. To jest ważne. Ze mną też jest klacz. Błagam musisz im to przekazać.

-Dobrze przekaże, ale gdzie jesteś?

-Słuchaj wrócę, obiecuję. Nie mam czasu rozmawiać. W razie czego nie dzwoń. Na razie nic mi nie jest.

-Dobrze wiedzieć, możemy Ci pomóc tylko powiedz gdzie jesteś.

-Jestem na Platformie Da-

-Nie! Rozładował mi się telefon. Ugh!

Rzuciłam telefonem o podłoże. Klacz się przestraszyła. Usiadłam w kącie. Układałam w głowie plan jak mogę uciec. Wiedziałam, że tak po prostu uciec nie mogę bo strażnicy, czyli Dark Core byli przy wyjściu.

Klacz szurała kopytem o podłoże. Irytowało mnie to w tej sytuacji. Ale nie chciałam reagować. Starałam się jakoś uspokoić. Chciałam, żeby wtedy otaczał mnie spokój. Słyszałam jakieś rozmowy, które po czasie zaczęły mnie irytować.

Postanowiłam trochę odpocząć. Położyłam się i zasnęłam odrazu, pogrążyłam się w ciemności pozbawionej snów.

*Parenaście dni później*

Minęło trochę czasu odkąd tam byłam.
Nadal nie miałam żadnego planu. Spojrzałam na zwierzę, widać było, że była już zmęczona samym przebywaniem w tamtym miejscu.
Poczułam, że lekko drży mi ręka i trochę bolała mnie głowa. Nie przejmowałam się tym i niczym w tamtej chwili.
Usłyszałam jakieś nieznajome dźwięki. Nie dziwiło mnie to, jedyną rzeczą, która mnie dziwiła to zachowanie Sandsa. Wiedziałam, że muszę chronić  klacz. Podeszłam do niej.

-Witaj... Mam nadzieje, że mi wybaczysz. Nadal nie mam planu jak stąd uciec. - klacz spuściła pysk w dół- Ale.. Uciekniemy stąd. Obiecałam Ci przecież.

Pogłaskałam pysk klaczy. Wiedziałam, że chcę uciec. Ale nie wiedziałam jak.
Po pewnym czasie przyszło mi się zmierzyć z Sandsem.

-Witaj Marika. -Powiedział szorstko.
Na jego słowa nie odpowiedziałam nic. Nie chciało mi się z nim rozmawiać.

-Dziś jest ważny dzień.

Nadal nie reagowałam, patrzyłam w jego oczy.
Zbytnio nie chciałam z nim rozmawiać. Spojrzałam ukratkiem na klacz. Wyglądała na nie spokojną. Usłyszałam jakieś kroki, ktoś się zbliżał.

-A wiesz jaki jest dziś dzień?

-Nie i nie mam zamiaru wiedzieć. -Powiedziałam oschle.

-Dziś jest twój koniec.

Otworzyłam szerzej oczy. Klacz zaczęła rżeć. Moje serce zaczęło szybciej bić. Czułam strach. Myślałam, że tam stałam już 10 minut, a naprawdę wszystko działo się tak szybko, zaczęłam panikować w parę sekund.
Nagle z zaułku zobaczyłam strażników Dark Core. Było ich przynajmniej 20. Jeszcze bardziej się bałam. Spojrzałam jeszcze raz na klacz. Klacz kopała kopytem o podłoże. Wiedziałam, że muszę zachowywać spokój w takich sytuacjach. Nie mogłam pozwolić na to aby strach wygrał. Wzięłam parę głębokich wdechów i w miarę się uspokoiłam. Serce nadal biło mi znacznie szybciej. Postanowiłam zachować zimną krew.

-Nie, to nie mój koniec, to Twój koniec! Myślisz, że się poddam? Otóż nie!

-Jesteś dzielną dziewczyną, ale musisz się pożegnać teraz ze światem. - na jego słowa strażnicy Dark Core zaczęli się do mnie  zbliżać.

-Czemu w ogóle chcesz się mnie pozbyć?!

-Bo nosisz nazwisko Sunbeam.

Nagle stało się wszystko jasne. Moja rodzina od zawsze była spokrewniona z Elizabeth Sunbeam. I w pewnym sensie  moi rodzice mieli krew Aideen. Czyli logicznie byli Jeźdzcami Dusz. Sands chciał wyeliminować całą moją rodzinę bo była spokrewniona z Elizabeth. Mnie też chciał zniszczyć.

-Nazwisko nie jest ważne, ja nawet Jeźdzcem Duszy nie jestem!

-Tak, wiem. Ale trzeba z Jorviku usunąć wszystkie osoby z nazwiskiem Sunbeam.

-Ale Ja, nigdy się nie poddam. Nigdy mnie nie zniszczysz! -wykrzyczałam pewna siebie.
Nawet nie pomyślałam, podbiegłam do wierzchowca i wsiadłam na grzbiet. Zwierzę na początku nie wiedziało o co chodzi, lecz po chwili uspokoiła się.

-Teraz uciekniemy. -wyszeptałam.

Klacz stanęła dęba. Strażniczy otoczyli nas. Próbowali mnie zepchnąć z grzbietu klaczy.
Klacz ponownie stanęła dęba. Nagle usłyszałam strzał. Otworzyłam oczy, zobaczyłam zdziwioną twarz Sandsa i strażników, którzy leżeli. Nie wiedziałam co się stało. Po chwili spojrzałam na swoją dłoń.

-T-Ty jesteś... Przecież to niemożliwe!

Nagle zrozumiałam co się stało. Użyłam mocy, mocy Aideen. Byłam... Jeźdzcem Duszy!
Spojrzałam na mężczyzne. Nie wiadomo skąd przyszło jeszcze więcej strażników.

-Nie zbliżajcie się!

Pare mężczyzn szło dalej w moją stronę. Starałam się użyć mocy Aideen. Nie szło mi.

-No co jest!?

Klacz była niezapokojona. Spojrzałam na Sandsa i na Dark Core. Nie miałam planu, ale wiedziałam, że to był ten moment.

-To jest ten czas. - Dałam znak klaczy.

Zwierzę ruszyło niepostrzeżenie cwałem. Ledwo co się utrzymałam. Starałyśmy się omijać strażników.

-Wracajcie tu! Łapać je, szybko!

Jechałam naprawdę szybko, byłyśmy już przy wyjściu, lecz nie przemyślałam jednej rzeczy, drzwi. Nie mogłyśmy wychamować.
Klacz przyśpieszyła, chociaż sama nie była pewna. Z każdą sekundą czułam jeszcze większy strach i już nie byłam pewna czy chce przejechać przez te drzwi, zwłaszcza, że były metalowe. Starałam się użyć magii.
Byłyśmy już tak blisko drzwi.

W ostatnim momencie udało mi się. Udało mi się użyć magii. Zrobiłam dziurę w drzwiach, klacz bezpiecznie przeskoczyła.

Nie zwalniałyśmy, bo wiedziałam, że nas gonią. Klacz biegła naprawdę szybko. Słyszałam jakieś głosy z tyłu.
Nagle rozpętała się burza.
Deszcz zasłaniał nam dalszą trasę.
Pioruny były głośne. Bałam się, że pioruny spłoszą klacz.
Wbiegłyśmy do lasu. Zwolniłyśmy, żeby nie wpaść w jakieś gęstwiny.
Piorun strzelił niedaleko nas. Klacz przestraszyła się i znacznie zwolniła.

-Zaufaj mi, musisz jechać szybciej, żebyśmy były bezpieczne. Będzie dobrze.

Klacz przyśpieszyła, wydawało mi się, że burza jest coraz większa. Nadal słyszałam głosy. W tamtym momencie chciałam tylko uciec.

***
Kolejny Rozdzialik za nami.
Dziś pojawi się może 6 rozdział. (Pewnie nie).

⭐=Motywacja=Nowy Rozdział.

Rozdział został minimalnie poprawiony 03.11.2019r. ✔

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro