Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie zwalniałyśmy, bo wiedziałam, że nas gonią. Klacz biegła naprawdę szybko. Słyszałam jakieś głosy z tyłu.
Nagle rozpętała się burza.
Deszcz zasłaniał nam dalszą trasę.
Pioruny były głośne. Bałam się, że pioruny spłoszą klacz.
Wbiegłyśmy do lasu. Zwolniłyśmy, żeby nie wpaść w jakieś gęstwiny.
Piorun strzelił niedaleko nas. Klacz przestraszyła się i znacznie zwolniła.

-Zaufaj mi, musisz jechać szybciej, żebyśmy były bezpieczne. Będzie dobrze.

Klacz przyśpieszyła, wydawało mi się, że burza jest coraz większa. Nadal słyszałam głosy. W tamtym momencie chciałam tylko uciec.

Zbliżałyśmy się do krawędzi urwiska.
Moje serce prawie wyskoczyło. Deszcz nadal padał, błyskawice błyskały, a ja nie wiedziałam co robić.
Klacz biegła nadal szybko. Nie mogłam jej zatrzymać. Byłyśmy za blisko krawędzi by zawrócić. Były dwa wyjścia, zwolnić lub spaść z krawędzi.

-Zwolnij! -Krzyczałam do klaczy próbując sama zwolnić klacz.

Klacz powoli zwalniała. Wychamowała na krawędzi. Moje serce biło naprawdę szybko. Podniosłam głowę. Zobaczyłam, że przed nami jest Sands ze strażnikami. Nie mogłam inaczej uciec. Mogłam jedynie spaść.
Klacz sapała głośno, zresztą ja też.
Błagałam o to by to się jakoś inaczej skończyło.
Strażnicy zaczęli iść w moją stronę. Klacz nie cofała się bo nie mogła.
Usłyszałam jakiś odgłos, pękanego kamienia. Spojrzałam w dół. Zobaczyłam pęknięcie, duże pęknięcie w skale.
Zwierzę spojrzało w to samo miejsce.
Klacz nie mogła się ruszyć.

-Zostawcie nas! Proszę...

Moje błagania o zostawienie nas nic nie pomogły. Dark Core zbliżało się do nas. Byli coraz bliżej.

-Proszę, nie zbliżajcie się...! - mówiłam błagalnym tonem.

Wiedziałam sama, że mogłam użyć mocy, ale to było zbyt niebezpieczne.
Musiałam myśleć rozsądnie w tamtej chwili, odpowiadałam  za dwa życia. Moje i klaczy.
Strażnicy byli przy pęknięciu. Klacz stanęła dęba, żeby się ochronić.
Usłyszałam pęknięcie.

-Nieee, Nie!

Kawałek skały pękł w tym my spadłyśmy na sam dół.
Nagle poczułam silny ból i ciemność.

Pędziłam przed siebie, czułam świeży powiew wiatru. Omiałam różne drzewa. Jechałam przez łąkę. Łąka była pełna Chabrów.
Niebieskich kwiatów o delikatnej barwie.
Otaczał mnie spokój. Nie miałam problemów. Czułam wolność.
Stanęłam przy krawędzi klifu, nachyliłam się delikatnie, wyszeptałam.

-Będziemy zawsze razem, nic nas nie rozdzieli Clever, Obiecuję.

Podniosłam głowę. Zobaczyłam piękne widoki, między innymi dalszą część łąki i pobliski las.
W pewnym momencie siadł na mojej ręce niebieski motyl. Wyglądał tak... Jakby był magiczny.
Motyl kiedy poruszyłam dłonią nie odleciał.
Przyglądałam mu się. Lekko się uśmiechnęłam.
Niebieskie stworzenie odleciało.

-Choć Clever, wracajmy do Stajni.

Kiedy się ocknęłam, oślepiło mnie początkowo światło. Wstałam szybko, a raczej próbowałam wstać.
Poczułam silny ból ręki.
Powoli wstałam. Spojrzałam w górę, zobaczyłam wysoki klif, to właśnie był ten klif z którego spadłam. Nie było tam strażników, a raczej ich nie wiedziałam.
Spuściłam wzrok, westchnęłam.
Burzy nie było. Słońce świeciło.
Nagle zobaczyłam klacz. Momentalnie wstałam na nogi, ale to nie było rozsądne zachowanie. Zakręciło mi się strasznie w głowie.
Nie utrzymałam równowagi, przewróciłam się, raczej miałam się przwerócić, lecz uniknęłam tego opierając się o skałę.
Po chwili podeszłam do klaczy. Klęknęłam przy niej.
Pogłaskałam Ją po pysku.

-Proszę... Obudź się. Nie mogę stracić też Ciebie.

Na szczęście zwierzę otworzyło oczy.
Pomogłam Jej wstać.
Zaczęłam się zastanawiać jak my żyłyśmy, przecież spadłyśmy z naprawdę wysokiego klifu.

-Mamy dużo szczęścia Kasztanka. -uśmiechnęłam się do klaczy, po czym dodałam. -Muszę Cię jakoś inaczej nazwać... Może... W... Wild! Podoba Ci się? - na moje słowa klacz delikatnie poruszyła głową w górę i w dół. -Podoba Ci się.

Uśmiechnąłam się do Wild. Pasowało Jej to imię.
Ruszyłam delikatnie lewą ręką. Poczułam silny ból. Syknęłam. Na co klacz spojrzała na mnie.

-Spokojnie nic mi nie jest. -Mówiąc to spojrzałam w jej oczy. Po czym rozejrzałam się. Zobaczyłam niedaleko jezioro, po drugiej stronie był las, chciałam tamtędy pojechać dalej.

-Chodź Wild.

Klacz zaczęła iść za mną.
Po paru chwilach doszłyśmy do jeziora.
Klacz zaczęła pić, a ja klęknęłam i umyłam twarz, i ręce.
Lewa ręka dalej bolała.

***
Kolejny rozdział za namii.

⭐=Motywacja=Nowy rozdział.

Z góry przepraszam za błędy.

Rozdział został minimalnie poprawiony 03.11.2019r. ✔

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro