⒉ solangelo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

.☆。• *₊°。 ✮°。

ꜱᴏʟᴀɴɢᴇʟᴏ (ᴘᴇʀᴄʏ ᴊᴀᴄᴋꜱᴏɴ) — ᴡɪʟʟ ꜱᴏʟᴀᴄᴇ x ɴɪᴄᴏ ᴅɪ ᴀɴɢᴇʟᴏ

.☆。• *₊°。 ✮°。

dzień drugi  "Hands" (otp imagines cult - tumblr)

Di Angelo czerpał niepoprawną przyjemność ze smutku, jaki przejawiał się w różnorakich formach (do wyboru do koloru; zaszklone oczy czy może bardziej nerwowe nawyki?), gdy przekraczał granicę moralności i sprawiał, by sprzeczka nijak się już do sprzeczki zaliczała. Prawdę mówiąc, robili z igły widły, wiedzieli to oboje, a robili z tą wiedzą tak wiele, jak wielki jest zapał bruneta do innych kolorów niż czarny. Wargi zwężając się zdawały doprowadzać blondyna do rozterki wewnętrznej, bo przecież Nico mistrzowsko maskował ekspresję, która pojawiłaby się na jego twarzy, gdyby nią nie manipulował. Z drugiej strony wątpił w objawienie się empatii jego chłopaka, pokłady cierpliwości jaką operował w szpitalu wbrew największym nadziejom, przy nim nie prezentowały się tak okazale. 

Solace poznawał niejednokrotnie nowe cechy własnej osobowości jedynie przez to, że Di Angelo, zdawałoby się, przez lata nauczył się szczegółowego działania przycisków i wciskał je, drogą nieraz strasznie nietroskliwą. Ruchem jak gdyby kładł palec na płatku śniegu, jakoś tak z oszczędnością wyrazu, a i tak zbyt dobitnie, bo przecież chwila, a zostawała po nim szarość. Roztopiony, bez formy nie wydawał się już tak piękny jak chwilę temu. Nico jednak wciąż gdzieś w głowie miał myśli niepożądane. Gdy przypominał sobie o niedogodnym zakochaniu, dostrzegał jak piękny jest blondyn. W tym stanie, ha, w każdym innym również.

Trwało to niedługo; pięć minut, nie więcej. Momentalnie zatęsknili za stabilnością. Rzecz jasna, nie było nawet opcji nieodzyskania jej. Nie wykluczało się to, na nieszczęście. 

— Czego ty ode mnie oczekujesz? — powrót do zaciętości jedenastolatka wcale nie dało maksymalnie rozhisteryzowanemu, grającego między aktami zaiste płynniej niż w teatrze blondynowi powodu, aby uznać za dziecinne fakt, że jego kochanie; niedoszłe, gdyż pogodzenie się lawirowało jeszcze w czasie, wściekało się jak dziecko. Siedzenie w Lotosie przez jakieś siedemdziesiąt lat mogło utrwalić mu zachowanie godne dostania smutnej minki w przedszkolu. Ledwo zamknął usta, żeby zapobiec wydostaniu się na świat podobnej uwagi, Nico skrzyżował przedramiona w silnym uścisku, jego uśmiech nie prezentował się miło.

Rozumiem, że jesteś jednym, wielkim układem nerwowym i za nic, do cholery, nie mógłbyś odpuścić mi tamtych słów, ale mogłeś się obrazić, nie wiem! — Will był tak wyraźnie obecny w swoich słowach, szatyn ściskał w ukryciu rękawy kurtki. Dźwięk, jaki wydał z siebie zaraz później, był po prostu zawiedziony, zmęczenie, tym razem nie spowodowane rolą lekarza, również by się znalazło. — Oczywiście, że nie. Wielki di Angelo musiał postąpić według kodeksu zachowań dzieciaka i zdjąć pieprzony bandaż i, jakżeby inaczej, zrobić sobie krzywdę. 

Nie powiedziałby, że tak się uniesie, nie przewidział również, że jego chłopak (czy to niepokojące, że zawahał się przez milisekundę przy wypowiadaniu tego w myślach?) wybierze drogę bliską jego sercu, ucieczkę. Nie cieniem, całe szczęście, bo to już skończyłoby się chyba chwilowym zerwaniem. 

W rezultacie, spostrzegł większość skutków kłótni; dojrzał własne roztrzęsienie ujawnione w niekontrolowanych ruchach rąk i ciężkim, jakby w chorobie oddechu. W zaszklonych tęczówkach, gdy popatrzył na leżące na małej szafce nocnej zdjęcie. I może trochę w powbijanych w wewnętrznej stronie dłoni paznokci. Cholera.



Rezultaty pchania palców między szczeliny w drzwiach, wina leżała i pławiła się po jego stronie.  Poddawał się myśli, bo już (jak sam myślał) nie nadziei, jaką wybrał 'porzucić' oszczędzając sobie uszczypnięć zauroczenia, że od czasu do czasu na niego zerka. Miesiąc i dwa dni. Wystarczyłoby, żeby wyzbyć się paru nawyków pojawiających się w związku, ale jak się okazywało, nieznikających w niesłownym-prawie-że-rozstaniu. Naprawdę nie mógł; w priorytecie znajdowało się czucie czegokolwiek. Czucie przede wszystkim, nawet w nie do końca stałym smutku czuł się komfortowo. Od czegoś związanego bezpośrednio z ludzkością trudno było się odzwyczaić, ludzkie emocje nie były problemami do rozwiązania, on gdzieś na swojej liście zmartwień znalazł jednak miejsce na ich zanik. Że też Hades pozwala mu się tak ośmieszać. 

Nic innego nie zdołało jeszcze popękać mu serca tak, jak obserwowanie narzucającego się procesu zanikania. Świeżego zranienia w mimice, prób przeprosin, sztucznie zwyczajnych gestów. Więc liczył, że znajdzie w sobie gdzieś samoakceptację z jaką wcześniej oswoił go blondyn, jak z resztą z całą jego o b r z y d l i w ą pozytywnością. Jak z tym nieznośnym postrzeganiem blondyna jako uroczego, bo przecież ze wzajemnością. Głupio wyszło, nie potrafił się kłócić ze swoją zdolną do empatii stroną, bo używał jej nieustannie w każdej chwili z synem Apolla.  Bardzo długo. 

A Will patrzył. Nie zaś w jedynie tęsknocie. Bo liczył, że neutralny wyraz twarzy Nico zrzednie tak bardzo, jak zrzedł jego uśmiech, kiedy na rękach di Angelo zagościły te paskudne blizny. 


◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈
mam złamane serce, więc zbieram swoje umiejętności literackie z ziemi 
to jeszcze n moja ostateczna forma, dotknelam klawiatury i az kurz polecial

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro