⒈ wildy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⋅︓︒︑∘∗✧∘︑︒⚬∙︓⋅⠄✯∘⠄✧⠄

ꜱᴢʏʙᴄɪᴜᴛᴋɪᴇ ꜱᴘʀᴏꜱᴛᴏᴡᴀɴɪᴇ:

Nazwa ❝Wildy❞ pochodzi od imienia Candice oraz William. Obie te postacie są wymyślone (chłopiec przeze mnie, twórczynią dziewczynki jest moja przystojna koleżaneczka April_Insane), jednakże w tym tworze postacie należące do mnie lub moich znajomych będą przewijać się rzadko, skupiam się na rozpoznawalnych shipach. Jeśli ktoś chciałby sobie ich wyimaginować w sposób, w jaki wyglądają w naszych głowach, można wygooglować sobie:

- kisuhampi ; will
- karen gillan ; candy

⋅︓︒︑∘∗✧∘︑︒⚬∙︓⋅⠄✯∘⠄✧⠄

dzień pierwszy "Aah, that tickles!" (otp imagines cult - tumblr)

Ruda czupryna dziewczyny tego ranka szczyciła się nadzwyczajnym pięknem. Zazwyczaj niezdecydowane o swojej fakturze włosy, zgodnie ułożyły się w loki i opadły leniwie na szczupłe ramiona, tworząc wrażenie obserwowania księżniczki, która pomimo wczesnej pory prezentuje się bajecznie. Candice bynajmniej bajecznie się nie prezentowała, wciąż kleiły jej się oczy, a o kilka rozmiarów za duża podkoszulka wyglądała niechlujnie w zestawieniu z równie wielkimi spodenkami, które poprzedniego wieczoru rzucił do niej (refleks, mała!) jej najlepszy przyjaciel, towarzysz w wylewaniu smutków nad opakowaniem herbaty oraz osoba, której podarowała serce, ufając na tyle, aby nie przestrzec go przed tym, aby go nie potłukł - William. Ten zaś powstrzymywał aktualnie chęć zapalenia papierosa i przebywał przy framudze, nonszalancko się o nią opierając. Bezczelnie i bez wiedzy osoby obserwowanej, przyglądał się jej poczynaniom. Idealnie nieidealna, przemknęło mu przez myśl.

Stała nieopodal blatu, trzymając w dłoni jasnoszary kubek i pozwalając atmosferze towarzyszącej wschodowi słońca się otoczyć. Pyłki wirowały w strumieniu światła, jaki wdarł się do pomieszczenia, jednak zdawała się tego nie zauważać. Głowiła się nad tym, gdzie też w tym domu są filiżanki. Przeszukała już trzecią szafkę od góry, a jedyne pomocne przedmioty jakie znalazła to opakowanie herbatników (nie obyło się oczywiście bez degustacji) oraz pluszowy, miniaturowy lis, który cholera wie, co tam robił. Z wnętrza kredensu znalazł się nagle w pozycji siedzącej, oparty o mikrofalówkę. Pocieszny widok, doprawdy.

Odgarnął niesforny kosmyk z twarzy, powinien już wybrać się do fryzjera. Przedtem znajdował jakąś wymówkę, nie mógł odmówić sobie jednak tego, iż w ostatnim czasie jego jedyną wymówką była właśnie Candy, która rozważając swoją egzystencję, bo tak to z boku wyglądało, kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jaką tragedię wywołuje swoim byciem. Mianowicie, kiedy jedynie unosiła kąciki ust, czy to ciesząc się z jakiejś drobnostki, czy to okazując swoją aprobatę względem uczuć, jakie on jej okazywał, sprawiała iż chciało się z nią przebywać więcej. Wysłuchiwać tych samych żartów, które przestają być już zabawne, śmiać się z niepowodzeń lub prowadzić za długie, nocne rozmowy na temat zasłon w kotki. Brzmiało żałośnie, w życiu nie założyłby, że w ten sposób będzie spędzał swój wolny czas, a tu proszę. Sprawiało mu to przyjemność, a z taką dziecinną łatwością by to przeoczył, gdyby tylko nie zagaił tej jednej rozmowy i nie dałby życia tej relacji.

— Kurka wodna! — zdusiła pisk, ograniczając swoje możliwości do cichego krzyku. — Uprzedzaj mnie, jeśli praktykujesz ninja technikę, nie jestem gotowa, aby mieć zawał! — żachnęła się, kiedy doszło do niej, iż to nie przerażający morderca zamierza ją zadźgać, a zaledwie Will, który i tak po zwleczeniu się z łóżka jest zupełnie niegroźny. I prawdopodobnie spragniony kawy.

Pomieszczenie wypełnił ściszony (wszyscy inni spali, a nie widziało mu się rozjuszyć młodszej siostry, to prawdziwy demon) śmiech chłopaka oraz stukot naczynia, które znalazło się na blacie. Lorent - bo tak miał na nazwisko - postanowił podarować jej z rana trochę głupiej czułości, jakimi było ułożenie rąk na biodrach młodszej i przy okazji wystraszenie jej. Zupełnie niewinnie, bo tacy właśnie byli. Niewinni, zaspani i potrzebujący umyć zęby.

Wyjrzała przez okno i objęła wzrokiem płaczące wierzby nad jeziorem, ten widok wyrwał ją z pierwotnego oszołomienia faktem wykonywania uroczych czynności przez jej chłopaka. Nie żeby w niego wątpiła, aczkolwiek wolała nie okazywać swojego zszokowania, aby też go nie urazić. Bo chwila była niewątpliwie urokliwa i za żadne skarby nie chciała jej niszczyć. Nad brzegiem, obok jednego z drzew przechadzał się kot. Puszysty i bialutki kot z czarną obróżką. Nie wiedziała jakim sposobem Zabijaka wyszedł na zewnątrz i czy to William go wypuścił, ale cała ta scena wyglądała jak wyjęta z ilustracji z bajek dla dzieci.

— Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek powiedziałby ci, że jesteś wrażliwa, to raczej jak bomba, a nie jak róża, więc pod żadnym pozorem nie bierz tego za komplement. — odparł na zaczepkę tym bezpośrednim, zaspanym tonem.

Głupek! Przed oczyma Candice błysnęła jej jego twarz, która zapewne jest wygięta w jakimś kpiącym wyrazie. Znała go na tyle, że nie musiała się nawet specyficznie wygiąć, aby spojrzeć mu w twarz i dowiedzieć się co wyrabia z mimiką. Upierścionkowane palce splotły się ze sobą przed jej brzuchem, tym samym utożsamiając to, co robił właśnie Will z jakąś dziwną metodą przytulania. Gdyby mogła teraz zebrać myśli z pewnością by się na to zdecydowała, ciekawość jednak ją wodziła i zamiast skupiać się na swoich odczuciach, wyczekiwała kolejnego kroku z jego strony.

— Mówiłam ci o coś o wredocie z rana! — zaprotestowała zrezygnowana.

— Nie słuchałem. — odpowiedział przekornie, opierając podbródek na jej głowie, czym zapewne ją podburzył, gdyż ilekroć tak robił, prezentował swoją wyższość wzrostem.

— A więc powtórzę. — zapewniła, biorąc już haust oddechu, aby zacząć monolog.

Ku jej zaskoczeniu (kolejnemu w ciągu kilku minut) William przywarł wargami do skóry na jej bladej szyi. Nie wyczuwała, czy chciał ją tym uciszyć czy też zebrało mu się na pokonanie tej znikomej odległości pomiędzy nim, a którymś z jej wrażliwych punktów. Miała łaskotki. Ogromne, wszędzie, a szyja była chyba jednym z najbardziej unerwionych miejsc, jakie mógł wybrać. Zamiast westchnąć z rozkoszy, szarpnęła się, zanosząc śmiechem.

— Pfft, łaskoczesz! — zarechotała, a chłopak pokręcił zrezygnowany głową.

— To ten twój seksapil? — usiłował zachować beztroski ton, jednakże w końcu przemknęło do niego rozczulenie. Byłby znacznie mniej zakłopotany, gdyby mruczała, doprawdy. Ale Candice nie była kotem, a więc znosił tę rozchichotaną smarkulę i sam chichotał, kiedy znowu robiła głupie rzeczy.

◈ ━━━━━━ ⸙ ━━━━━━ ◈

wstawiam książkę znowu licząc na własną motywację

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro