Cobry wyczekujące turnieju

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Johnny Lawrence
°°°°

Dzisiaj w dojo mieliśmy trenować do samego wieczora. Świadomość tego nie była pomocna przy wyczekiwaniu końca treningu, ale każdy z nas zdecydował się być tutaj, właśnie teraz. Nie na imprezie, nie w domu, nie ze znajomymi. Decyzja dawno została podjęta.
Coraz bliżej do turnieju, więc sensei wydłuża nam treningi i zwiększa ich ilość do półtorej godziny przed szkołą, dwie godziny po szkole. I tak prawie każdego dnia.
Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, a z tego co zauważyłem, Sarah też sobie radzi. Zresztą, gdy znasz Kreese'a, automatycznie przyjmujesz, że nie ma miejsca przy nim na jakiekolwiek marudzenie.
Po długiej rozgrzewce, wreszcie mieliśmy przejść do walk, ale w tym momencie przez drzwi dojo wszedł LaRusso, wraz z niskim staruszkiem.
     Podszedłem do Kreese'a, mówiąc mu cicho, że właśnie przyszła przyczyna naszych siniaków. W końcu co za różnica czy zrobił to LaRusso, czy my sobie, przez przypadek? Jak się okazuje, Kreese nie lubi gdy któryś z nas bije się poza dojo i przegrywa.
    Podszedł do LaRusso i Japończyka, a ja ruszyłem za nim.
Chwilę rozmawiali o czymś. O czym? Nie zwróciłem uwagi, gapiąc się ironicznie na zestresowanego
LaRusso.

— Spójrz na niego.— powiedział Kreese, wskazując na mnie.— Czy tak wygląda ktoś kto jest agresorem i mógłby zaatakować twojego dzieciaka?

Dobra, może miałem podbite oko, ale co z tego.
Nie wiedziałem, czemu Kreese robi z nas ofiary, ale nie odezwałem się.
Daniel wyglądał dużo gorzej i to się liczyło.

— Skoro tak ci na tym zależy. Niech chłopcy załatwią to tu i teraz.— odezwał się znów, mój sensei.

— Nie. Mój uczeń nie będzie teraz walczył.— odpowiedział mu ten starzec.

Kreese zaśmiał się.

— Oczywiście! Dlaczego mnie to nie dziwi. Dobrze, zatem ty wybierz datę i miejsce.

Staruszek spojrzał na plakat, mówiąc:

— Turniej karate.

Wohoho, no to cię ten twój sensei załatwił, LaRusso. Krzyż na drogę.

Kreese znów się zaśmiał, a ja i kilku innych uczniów, do niego dołączyłem.

— Jasne. Nie ma problemu. Czy własnoręcznie wykopiesz mu też grób?— spytał rozbawiony.

Ale znów przybrał swój surowy wyraz twarzy i krzyknął, w naszym kierunku:

— Dobrze. Słuchać panienki! Żaden z was nie ma żadnego prawa dotknąć dzieciaka, aż do turnieju. Tam wszystko rozstrzygniemy.— ostatnie zdanie skierował do Japończyka i odwrócił się, odchodząc.

     Nasi goście wyszli, a my w rozbawionych humorach wróciliśmy do treningu.
Możliwość pobicia LaRusso raz na zawsze, do tego legalnie, była świetną myślą. W tym układzie mogę nawet wytrzymać te trzy miesiące bez walki z nim, w szkole.
Mogłem odegrać się na nim za całokształt wszystkiego, czym mnie denerwował i prowokował. Udowodnię mu z kim się nie zadziera.
Przegrana, jeszcze bardziej nie wchodziła w grę.

•••

Godzinę później skończyliśmy trening i weszliśmy do szatni.

— Naprawdę myślałem, że nie wytrzymam. Moje nogi...— zaczął narzekać Tommy.

— Zamknij się Tommy. Marudzisz bardziej niż pewna nowicjuszka.

— Cicho Dutch, już nie nowicjuszka.— zaśmiała się Sar.

No tak, niedawno dostała nasze gi od Kreese'a. Proszę o fanfary.

— Jaki masz pas, tak właściwie?— spytał Bobby, gdy dziewczyna rozwiązywała ten biały, pożyczony.

— W poprzednim dojo brązowy i przez wypadek na zawodach, nie zdążyłam zdawać na czarny.

— Powinnaś go niedługo dostać.

— Może.— odpowiedziała, zdejmując górę kimona i sięgając po czarną koszulkę.

— Poważnie. Pokonałaś dwa czarne pasy i miałabyś go nie dostać? Bez jaj.— stwierdził Tommy.

— Zaraz się zarumienię.— zaśmiała się.

— A tak w ogóle, co myślicie o tej sprawie z LaRusso?— spytał Jimmy.

— Powiem tak. Za ten cały okres ochrony, który zapewnił mu Kreese, niech lepiej się spodziewa solidnego wpierdolu na turnieju.— stwierdził Dutch, na co widziałem, że Sar przewróciła oczami.

— A co jeśli Daniel jednak coś pokaże na turnieju?— spytała Sarah

— Oh, pokaże. Koncertowe uderzenie o maty!— krzyknął Dutch, śmiejąc się.

— Żebyś się nie zdziwił.— zapewniła Sar.

— Co jest? Bronisz go?— zdziwił się Tommy.

— Nie, rozważam opcję. Sami wiecie zresztą jaki dzieciak jest uparty, nie sądzę, że się podda.

— Uparty czy nie, to nieważne. My nie możemy przegrać. Jesteśmy Cobra Kai.— powiedziałem na głos, a w myślach dodałem: ~ Kreese by nam nie darował porażki.

— Tak, stary! Tu przegrana nie wchodzi w grę.— zapewnił Dutch, na co reszta z nas przytaknęła.

— Ludzie, tak myślę...—zaczął Tommy—...Kreese powiedział, że żaden z nas ma go nie bić.

— Noo

— ŻadEN. Nic nie wspomniał o naszej drogiej przyjaciółce.— wyszczerzył się.

— Tommy. Ty to masz łeb.— zaśmiała się Sarah.

— Ale to dobra myśl. Czyżby Kreese świadomie zostawił nam jedną wolną furtkę?— zastanawiał się Jim.

— Albo liczą się dla niego tylko jego asy.— zaprzeczyła Li.

— Chrzanisz. Jestem pewien, że zrobił to specjalnie.— stwierdził Dutch.

— Albo ma ją za faceta.— zaśmiał się Jerry.

— Cóż, co by to nie było, możemy to wykorzystać. A skoro mogę legalnie zepchnąć Daniela ze schodów, powiedzcie tylko słowo chłopcy.— zakończyła niewinnie moja dziewczyna, zawieszając swoją torbę na ramię i szczerząc zęby w uśmiechu.

•••

— Jedziemy do mnie. Jakiś sprzeciw?— odezwała się Sarah, siedząc na swoim motorze, obok mnie.

Nikt się nie odezwał.

— No i to rozumiem.

Już chwilę później wszyscy jechaliśmy drogą, do domu Li.
Zajęło nam to może 5 minut zapomnienia, o ograniczeniach prędkości w terenie zabudowanym i już znaleźliśmy się pod domem mojej dziewczyny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro