Tajemnice i niedokończone sprawy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Johnny Lawrence
°°°°°

Zamknąłem oczy, patrząc się w zapłakane tęczówki mojej dziewczyny, żałowałem naprawdę tego, że nie mogę jej nijak pocieszyć w tej chwili.
    Musiał minąć czas, choć nie wiem jak długi. Mógł to być dzień, miesiąc, rok, dziesięć lat, albo jedna sekunda.
Tkwiłem w toni widząc jedynie czerń, która otaczała mnie jak bańka mydlana, chroniąc od odgłosów pikania maszyn, rozmów, czy bólu.
    Jednak utopijna wizja spokoju się skończyła, gdy bańka pękła, a mnie ogarnął niesamowity ból, towarzyszący uczuciu spadania.
Chciałem usiąść na łóżku, ale zaraz podbiegli do mnie lekarz z pielęgniarkami i przytrzymując mnie, siłą położyli z powrotem na poduszkach, nie miałem nawet siły dalej się wyrywać; byłem skołowany tym wszystkim i czułem jak moje nadgarstki są przyczepiane pasami do łóżka, a przez usta przepychana jest jakaś rurka, przez co zacharczałem jak stuletnie zombie.
Lekarz coś mówił do pielęgniarek, ale nie usłyszałem, ponownie zapadając w sen.

•••

Gdy obudziłem się ponownie, bolał mnie kark i nie mogłem podnieść powiek, a gdy w końcu to zrobiłem, masa, zbyt jasnego, światła uderzyła w moje tęczówki.
Uniosłem i skręciłem lekko głowę by rozejrzeć się po pomieszczeniu i to był zły pomysł, syknąłem gdy poczułem, jak szyja daje o sobie znak.
Chciałem nawet z przyzwyczajenia potrzeć kark, ale mobilność moich rąk była jeszcze gorsza niż po całodniowym treningu w dojo i siłowni.

— Obudziłeś się już.— bardziej stwierdził niż zapytał, znajomy mi głos.

Przestałem się skupiać na jakichś głupotach i przeniosłem spojrzenie na moją dziewczynę, która przeniosła się bliżej mojego łóżka, siadając na krześle obok.

— Ja-hak... dłu...— okej, logiczny sens pytania przerwał mi kaszel, chrypa, ból gardła i ucisk w węzłach. Cudownie.

— Cii. Nie mów zbyt dużo. Proszę.— powiedziała, po czym podała mi szklankę z wodą, co przyjąłem z wdzięcznością.

— Twoja mama zaraz powinna tu przyjść, ale załatwia sprawy z Bobby'm, bo jego rodzice nie wrócili z delegacji.— powiedziała, gdy odkładałem pusty przedmiot.

Miałem nadzieję na to, że chłodny napój mógł rozluźnić moje spięte mięśnie i mimo bólu krtani, znów chciałem coś powiedzieć.

— Kiedy... sh-tąd...wyjdę?— nie mogłem ukryć swojego uśmiechu, na jej próby zasztyletowania mnie wzrokiem.

— Już za tydzień. Bobby za półtora do dwóch tygodni, jeśli jego starzy będą tu wcześniej, niż za rok.— mówiła irytując się na to ostatnie.

— Czyl...

— Zamknij się już.— mówiąc to, przytuliła się do mnie, a ja objąłem jej ramiona, głaszcząc jej plecy, na co odezwała się łamiącym głosem:

— Bałam się o ciebie.

— Nizh mi nie...

— To wszystko było takie jak w tym koszmarze.— mówiła, powstrzymując łzy.

Kołysałem ją w ramionach, aż się nie uspokoiła i resztką sił powiedziałem:

— Już, to minęło.

Uniosłem jej twarz, lustrując łzy spływające po policzkach, które chwilę później starłem kciukiem i delikatnie przycisnąłem swoje wargi do jej ust.
Dziewczyna oddała mi pocałunek, chwytając mnie delikatnie za bark i sunąc dłonią w dół na moją pierś i z powrotem do szyi.
Jęknęła, jak tylko pogłębiłem naszą małą walkę, czym wywołała u mnie spojrzenie pełne satysfakcji. Na co ona, zwyczajowo, wywróciła oczami, a w dalszej czynności przerwały nam kolejne głosy i dźwięk przesuwania drzwi.

— No proszę. Ja mówiłem, że ona nie potrafi się od niego odkleić, to mi nie wierzyłaś.— powiedział Oscar do mojej mamy, z udawaną pretensją w głosie i małym ironicznym uśmieszkiem.

— Oh proszę, to mój syn uwiódł tę małą, słodką kruszynkę. Nie mam żadnych wątpliwości.— powiedziała zabawnie, ale na jej twarzy widać było delikatne zmęczenie.

Kruszynka? Słodka? O czym ty mówisz, toż to szatan jest. Zgadza się tylko fakt, że mała.
Choć te dwanaście centymetrów różnicy to nie trzydzieści, które miałem z innymi laskami. To dopiero było momentami ciężkie.

Przewróciłem oczami, gdy Sar zeszła z mojego łóżka i podchodząc do ojca, zrobiła miejsce by mogła do mnie podejść mama.

— Dzień dobry tato, Lauro.— mówiła Sar, ukrywając ziewanie.

— Heej.— powiedziałem, przytulając matkę.

— Jak się czujesz?— spytała ze smutnym uśmiechem.

Pokazałem jej na migi, że jest wszystko okej.

— Co z Bo...— co za zjebane gardło, pomyślałem, pomiędzy kaszleniem i łapaniem oddechu.

— Staraj się nie mówić, kochanie. Z Bobbym sprawa ma się lepiej, chcą go zatrzymać dłużej na obserwacji, ale dodzwonili się do Sandry, która odpowiedziała na pytania lekarza i pozwoliła bym mogła go zabrać do nas, bo nie wrócą jeszcze przez dłuższy czas.— opowiedziała.

Pokiwałem głową w odpowiedzi.
Później Sar wyszła z Oscarem, zostawiając mnie i mamę samych na chwilę.
A jakieś piętnaście minut później przyszła siostra by zmienić mi opatrunek na szyi.

— Co... się sta... po zaw...— chciałem zapytać o tę noc, z której tak właściwie niewiele pamiętałem.

Właściwie wszystko co wydarzyło się po rozmowie z Ali i moim wybiegnięciu z hali, było jedną wielką czarną dziurą.

— Twój sensei cię zaatakował.— powiedziała, ostrożnie i jakby z lekkim lękiem.

Wiem dlaczego on to zrobił.
Spodziewałem się, może nie tego, ale raczej czegoś w stylu dodatkowych ćwiczeń, dodatkowych dni treningu, mycia mat, czy już nawet zmieszania z błotem przed innymi uczniami.
To byłoby typowe.
I tak by było gdybyśmy nie odeszli z dojo.
Ale on wyskoczył z czymś innym, pierwszy raz.
Czułem się chyba jeszcze gorzej, widząc jego wzrok pełen kpiny i zrezygnowania, zwątpienia.

— Ale spokojnie, już go nie ma. Już go więcej nie zobaczycie.— chciała mnie uspokoić.

Nie. Nie wierzę w to. Wątpię, że taki typ jak on, dałby za wygranę.
Właściwie całkiem oczywiste jest to, że będzie chciał zemsty za odejście od niego i za przegraną w turnieju.
W końcu, przegrywając zhańbiłem jego imię.
Aktualnie, byłem już zły sam na siebie, że tak przejmuję się nadal Kreese'm i tym co zrobił.

Spojrzałem na wisiorek, który wciąż miałem na szyi, obracając w palcach czarno-białą zawieszkę.
W każdej historii opowiadanej przy kominku to dobro wygrywało, czyż nie?
Może my wcale nie stoimy po właściwej stronie.

•••

Przez kilka kolejnych dni, w odwiedziny przyjeżdżali oczywiście moja mama; często z Oscarem, raz były jakieś osoby ze szkoły i nawet kilka znajomych z Cobry, w tym Jerry.
   Dzisiaj, gdy mama wyszła ze szpitala; musząc jechać na sesję, do pokoju bez pukania wparował Dutch. Absolutnie normalne.

— Hej stary.— powiedział i przybiliśmy piątkę, a on potem usiadł na krześle obok łóżka.

— Słyszałem, że siedzicie tu przez święta, to beznadziejne.— kontynuował.

Wzruszyłem tylko na to ramionami, co poradzić.

— Wiesz, Sarah mnie zabije, ale czuję, że będziesz czymś zainteresowany.— stwierdził, spoglądając w okno.

Spojrzałem na niego, pytającym wzrokiem.

— Zaraz po turnieju, gdy zabrała cię karetka, zanim przyjechałem z dziewczynami do szpitala, to rozmawiałem z Tommy'm o tym co się stało z motorami i wtedy zobaczyliśmy coś...— zakończył na chwilę.

No tak, jakby nie mógł od razu, bez zbędnego pierdolenia, przejść do meritum.

— I?— spytałem, mając dość czekania.

— Był to LaRusso, rozmawiający z Kreese'm i jakimś mężczyzną w kucyku. Ten drugi facet wydawał się być bardzo dobrym znajomym Kreese'a, ale nieważne. Mówili o turnieju, o tym że odpowiedni trening coś zapunktował, mówili coś o jedynej słusznej drodze nauki, właściwie Kreese mało się odzywał, a rozmawiali ten kucyk i LaRusso. W końcu facet poklepał tego dzieciaka po plecach i się rozeszli.— skończył, zaplatając ramiona na klatce piersiowej.

To było takie niepodobne do Kreese'a, no i co w tym wszystkim robi mężczyzna z kucykiem?

— Co z mot...or...-ekhem— no tak, to by było na tyle z prowadzenia dialogu.

— Bez wątpienia to był...— zaczął.

— Sabotaż?— usłyszeliśmy głos Sary, która stała opierając się o drzwi z rękoma splecionymi na piersi, jedną nogą zgiętą w kolanie; opierając ją na ścianie za nią.
Wyglądała tak dobrze w skórzanych opinających spodniach i czarnym topie z jednym rękawem. Bez wątpienia jej oczy ciskały gromy w mojego przyjaciela.
Ale tak przy okazji, kiedy ona tutaj weszła?

— Wow. Ktoś ci już mówił, że wkurwiona wyglądasz seksownie?— spytał Dutch, a ja się zastanawiałem czy powinienem przyznać rację czy palnąć go, za jego gadanie o mojej kobiecie.

— Miło mi słyszeć, że moja prośba została przez ciebie zaaprobowana, Dutch. Ah i pozatym Bethany cię szuka.— powiedziała zirytowanym głosem.

Dutch wyszedł, żegnając się, a moje kochanie podeszło do łóżka, zajmując miejsce, które opuścił brunet.

— Słodko się denerwujesz.— powiedziałem, chodź z trudem i przerwami na branie oddechu.

— Uważaj bo ci szklanki wody nie podam.— stwierdziła z powagą w głosie, ale zdradził ją uśmiech.

— Wiesz o co chodzi?— spytałem ją, bojąc się tego, że mogła dowiedzieć się o listach, groźbach i innych niespodziankach.

— Dutch mi powiedział wcześniej. Wymienialiśmy jakieś podejrzenia i sądzimy, że za motorami stoi LaRusso, ale czekamy jeszcze na ocenę Tommy'ego bo miał się szczególnie przyjrzeć co się stało.— mówiła, upewniając mnie w tym, że nie wie nic o kartkach, co bardzo mnie uspokoiło.

— A ta...

— ...rozmowa? Cóż, to jeszcze trudniejsze do zrozumienia. Bo fakt LaRusso walczył bardzo podobnie do tego jak uczył nas Kreese, ale też nie do końca. Poza tym wątpię, że ten człowiek pomógłby Danielowi pokonać was w turnieju, więc to się nie klei.

Fakt, Kreese może i jest manipulatorem, ale trenowanie wroga? To do niego nie podobne.

— A ten drugi?

— Może to on za wszystkim stoi. Ale to już nie jest waszą sprawą. Na czas leczenia macie odpuścić kombinowanie i szukanie prawdy, rozumiesz?— i się załączył nadopiekuńczy mood; pomyślałem, przewracając mentalnie oczami.

— Tak, mamo.— odparłem z ironicznym uśmiechem.

Dziewczyna parsknęła i walnęła mnie w ramie, na co teatralnie syknąłem.

— Poważnie mówię. Macie już zostawić to za sobą. Tamta dwójka zniknęła, a Daniela nie zobaczymy aż do połowy stycznia.— powiedziała, poważniejąc.

Okej, mogę to zostawić. Ale więcej zależy od LaRusso.
Kartki, bandana, pretensje ze strony Mills, sabotaż motorów i ta rozmowa z Kreesem, nie zapominając o stylu walki jakim się pochwalił na turnieju.
Ja tu przewiduję jeszcze parę konfrontacji.

— Okej kochanie. Chodź tutaj.— pocałowałem jej usta, a gdy przytuliła się wciągnąłem ją na kolana, na co pisnęła cicho.

— Głupku.

— Tak?— spytałem cicho, zanim zacząłem ją łaskotać, już wkrótce przyciskałem ją do łóżka, opierając się na rękach nad nią.

— Nie jesteś zabawny.— powiedziała patrząc mi z uśmiechem w oczy, na co złożyłem jej ostatniego buziaka i położyłem się, a ona wtuliła się w mój bok.
Bawiłem się jej włosami, patrząc chwilę na jej pół-przymnkięte powieki, zanim sam zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro