□1□

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Alarm syreny rozbrzmiał na zewnątrz. Przedmieścia opanował chaos. Ludzie zamykali się w domach czy piwnicach albo pakowali się i wyjeżdżali. Ale obie te opcje z upływem kolejnych minut stawały się niebezpieczne. Zarażeni ludzie rzucali się na żywych. Krzyki i strzały zagłuszał alarm syreny. Ulice były miejscem przerażającego terroru. W miastach nie było już bezpiecznie. Słowa władz że panują nad epidemią przestały mieć znaczenie. Teraz trzeba dbać o siebie. Walczysz albo umierasz.

Ciemnowłosa kobieta po trzydziestce szybkim tempem pakowała najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. Nerwowo zerkała na okno gdzie mogła zobaczyć co dzieje się na zewnątrz i to sprawiało że zaczynała panikować, ale starała się uspokoić i myśleć racjonalne. Musiała zadbać o swoich. Gdy spakowała plecak położyła go na łóżko. Podeszła do szafy, wyjęła z niej nosidełko dla dziecka i również odłożyła na łóżko. Spojrzała na swojego synka Tima, który leżał w kołysce i mimo hałasu spał. Odkąd przyszedł na świat zawsze był spokojnym i cichym dzieckiem, był niczym aniołek, przez całe dnie i noce mógłby po prostu spać. Więc nigdy nie miała z nim większych problemów. Obok łóżeczka stał jej starszy syn Jack, trzymał dłońmi barierkę i wpatrywał się w swojego młodszego braciszka. On był raczej całkowitym przeciwieństwem Tima. Lubił się buntować, rozrabiać, ale mimo swojego burzliwego charakteru był dobrym chłopcem.

-Negan?! Jesteś gotowy?!- zapytała głośno zerkając na drzwi prowadzące na korytarz. Ale mężczyzna nie odpowiedział. To ją zaniepokoiło.

Podeszła do torby i wyjęła składany nożyk. Otworzyła ostrze po czym wyszła na korytarz. Powoli weszła do sypialni gdzie przy łóżku siedział czarnowłosy mężczyzna. Lara opuściła nożyk, ale wciąż była czujna. Przy łóżku stała wyłączona już maszyna, która sprawdzała funkcje życiowe oraz stojak z pustym woreczkiem po kroplówce.

-Spakowałam wszystkie rzeczy, część jest w samochodzie. Musimy już jechać. Na zewnątrz jest coraz gorzej.

- Nie mogę jej tak zostawić.- powiedział zachrypniętym głosem.

Lara zbliżyła się do niego, a wtedy mogła dokładniej przyjrzeć się swojemu bratu. Nie wyglądał najlepiej, przygaszony i podłamany. Ciągle trzymaj ją za rękę, swoją żonę. Lucille leżała w białej pościeli. Była blada i chuda. Przenosząc się do nowego miasta mieli nadzieję że tutejsi lekarze ją wyleczą, ale to była tylko złudna nadzieja.

Gdy musiała na nią teraz patrzeć czuła się okropnie. Lucille była najwspanialszą osobą jaką kiedykolwiek poznała. Miała serce jak ze złota, a los potraktował ją tak źle. Mąż ją zdradził i do tego zachorowała na nowotwór.

-Ona już nie żyje. Wyjdź, ja to zrobię.- oznajmiła z ciężkim sercem. Jeszcze kilka minut temu sama odłączyła ją od maszyny gdy jej serce przestało bić. Umarła, ale Negan wciąż przy niej siedział jakby myślał że ona tylko śpi i że za chwilę obudzi się aby mógł z nią porozmawiać czy zobaczyć jej uśmiech, który był dla niego cenniejszy niż diamenty. Jednak rzeczywistość była brutalna. Gdy się obudzi nie będzie już tą samą osobą co kiedyś.

Negan niechętnie wstał i odsunął się. Nie potrafił tego zrobić, nie chciał nawet patrzeć gdy Lara będzie przebijać jej czaszkę. To było zbyt bolesne.

Ciche charczenie rozniosło się po pokoju. Oboje spojrzeli na łóżko gdzie przemieniona już Lucille poruszyła kończynami po czym ociężale podniosła się do siadu. Jej oczy nie lśniły radością ani życzliwość jak za życia, teraz były zamglone i puste.

Lara cofnęła się gdy jej Lucille zeszła z łóżka prawie spadając z niego i powolnym krokiem ruszyła w ich stronę. Nie miała wprawy w zabijaniu tych istot. Jedynie widziała jak inni to robią. Niegdyś nigdy nie pomyślałaby że musiała by kogoś zabić, ale to nie byli już ludzie. Nie zachowywali się jak istoty ludzie bo nie byli nimi. Nie myśleli i nie mieli uczuć, jedyne co czuli to pragnienie świeżego mięsa, pragnęli zabijać niczym dzikie bestie.

-Zabierz Jack'a i Tima do samochodu.- powiedziała ciemnowłosa, ale Negan nie ruszył się tylko stał wpatrując się w swoją zmarłą żonę.- Negan rusz się!

Chciała ściągnąć na siebie uwagę chodzącego trupa, ale ruszyła w stronę Negana.

-Lucille... - szepnął podłamanym głosem. Przemieniona kobieta wyciągnęła przed siebie ramiona i go złapała przez co czarnowłosy potknął się do tyłu. Upadł, a trup na niego.

-Kurwa.

Lara podbiegła do brata i od tyłu łapiąc trupa wbiła nożyk w czaszkę. Przemieniona kobieta zastygła w bezruchu. Ciemnowłosa zepchnęła ją w bok gdzie bezwładnie upadła na podłogę. Krew sączyła się z rany w głowie. To było wystarczająco obrzydliwie by sprawić że żółć podeszła jej do gardła, ale przełknęła ją i skupiła się na swoim bracie.

-Spójrz na mnie.- wzięła jego twarz w dłonie aby odciągnąć jego spojrzenie od zwłok jego żony.- Ona nie żyje. Przykro mi.- jego oczy błyszczały od łez. Był silnym człowiekiem, rzadko pokazywał swoje emocje, ale ten moment w jego życiu złamał go.- Musimy iść.

Podnieśli się w końcu z podłogi po czym opuścili pokój. Lara włożyła Tima do nosidełka. Negan zabrał ostatnie torby do samochodu.

Prawie wszyscy siedzieli już w samochodzie, który stał jeszcze w garażu. Lara stała przy bramie garażowej. Wahała się by ją otworzyć, głównie dlatego że na zewnątrz było słychać dźwięki przez które miała ciarki na plecach. Ale musieli uciekać. Szybko otworzyła bramę. Zastygła widząc widok na zewnątrz. Ulicą przejechał wóz strażacy a za nim radiowóz policyjny. Ludzie w popłochu uciekali z domów, ale na zewnątrz czaiły się na nich chodzące trupy. Krzyki, strzały, huki, istny chaos. W końcu otrząsnęła się po czym wsiadła do samochodu. Negan odpalił silnik, a następnie wyjechał z garażu. Ruszyli drogą w przeciwną stronę niż gdzie było miasto. Tam nie było już bezpiecznie. Teraz było lepiej tam gdzie nie było ludzi.900

■□■□■□■□■□■

Dwoje ludzi z dwójką dzieci szło przez las.

Lara trzymała Tima na rękach idąc za Negan'em. Jack szedł tuż obok nich. Właśnie stracili obóz, w którym w sumie zbyt długo to nie byli. Ledwo zdążyli dołączyć do grupy ludzi, a sztywni pozbawili ich tego. Choć nie było to czymś najgorszym bo i tak nie dogadywali się z nimi. Szczególnie Negan, nie lubił ich przywódcy, który szczerze to był ciotą i dupkiem, nie nadawał się na lidera.

-Przed zmierzchem musimy znaleźć schronienie.- odezwała się Lara. Ich wszystkie rzeczy, które mieli ze sobą przepadły w obozie. Gdy sztywni zaatakowali musieli uciekać przez co nie było czasu na spakowanie czegokolwiek. Nie mieli nic, a tułaczka po lesie nie była dobra dla żadnego z nich, szczególnie dla malutkiego Tima, który dostał gorączki. Lara martwiła się zdrowiem syna, nie mieli lekarstw ani bezpiecznego miejsca. Mimo że nie była lekarzem, to przy dzieciach które dość często chorują poduczyła się trochę. Więc wiedziała że Tim miał tylko zwykłe przeziębienie, ale dla tak młodego dziecka to było niebezpieczne jeśli nie poda mu się w najbliższym czasie lekarstw.

-Bolą mnie nogi.- jęknął Jack. Chłopiec miał dopiero sześć lat. Negan przystanął i zerknął na chłopca.

-Chodź do wujka.- wziął go na ręce po czym ponownie ruszyli w drogę.

Słońce zaczynało zachodzić gdy na skraju lasu dostrzegli pojedynczy piętrowy dom.

Dom wydawał się być opuszczony. Drzwi nie były zamknięte ani zabarykadowane niczym więc mogli wejść do środka. Wnętrze wyglądało na nienaruszone. Wszystko było poukładane, choć na meblach zaczął zbierać się już kusz. Przeszli do salonu gdzie był kominek. Lara położyła Tima na kanapie i kazała Jack'owi z nim zostać. Nie było pewności czy ktoś tu jest. Na dole nie było żadnych śladów kogokolwiek więc poszli na piętro. Na górze były głównie pokoje do spania, łazienka oraz biuro. Na końcu korytarza był jeszcze jeden pokój, który zostawili na koniec do sprawdzenia. Negan pociągnął za klamkę, ale nie dało się otworzyć dlatego postanowił wyważyć drzwi. Zamek złamał się dopiero przy trzecim uderzeniu w drzwi. Widok który zastali w pokoju, który okazał się być sypialnią nie był przyjemny. Dwoje starszych ludzi leżało na łóżku trzymając się za dłonie, oboje mieli dziury w głowach, a ich krew była rozpryśnięta na ścianie za łóżkiem. Poczuli okropny smród rozkładających się zwłok przez co musieli zakryć nos.

Najwyraźniej ta dwójka była właścicielami tego domu. Nie chcieli uciekać, woleli się zabić niż patrzeć jak świat pochłonęła nieznana nikomu epidemia.

Zanim wyszli z pokoju zabrali pistolet leżący przy łóżku. Zamknęli sypialnie po czym zeszli na dół. Skoro tamta para została tu, to może będą tu jakieś zapasy.

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■

Rozdziały będę starać się wstawiać dwa razy w tygodniu. Prawdopodobnie w poniedziałki i piątki.

Pozdrawiam

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro