□11□

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lara przyłożyła do warg kubek z ciepłą kawą i upiła łyk. Siedziała przy stoliku, na którym rozstawione były talerze z śniadaniem. Czekała aż Jack i Tim się obudzą.

-Dzień dobry.

Kobieta uśmiechnęła się na widok synów, którzy wyszli z pokoju. Przywitali się z nią i usiedli przy stole po czym zaczęli jeść śniadanie.

Wzrok Lary spoczął na jednym wolnym krzesełku przy stole, które zawsze zajmował Brent. Bez niego poranki nie były już takie same. Znowu czuła chłód gdy sama spała w łóżku. Nie było go już i to tak bardzo ją zasmucało. Ale mimo że było jej trudno, to w końcu będzie lżej. Dzisiaj stwierdziła że dzień przeznaczy na coś milszego niż zwykle, nie będzie dziś harować.

-Dzisiaj odbieramy zapasy z Wzgórza.- odezwała się zwracając na siebie uwagę chłopców.- Pomyślałam że może chcecie pojechać tam razem ze mną?

-Wyjdziemy z Sanktuarium? Na prawdę zabierzesz nas ze sobą?- zapytał podekscytowany Jack.

-Dobrze nam zrobi spędzenie czasu w innym miejscu.- stwierdziła ciemnowłosa.

-Zobaczę konie?- zapytał Tim. Chłopiec trzymał w dłoni niedojedzoną kanapkę z dżemem.

-Tak i nie tylko.

■□■□■□■□■□■

Lara chciała trochę odetchnąć od Sanktuarium i atmosfery, która w nim panowała. Akurat dziś wypadł dzień odebrania od Wzgórza ich daniny więc stwierdziła, że mimo tego że to zwykle Simon jeździł na Wzgórze to ona zrobi to tym razem. Negan bez problemu się zgodził i o dziwo Simon też nie miał nic przeciwko temu. Chyba na poważnie wziął to by on i Lara nie byli już wrogami i zaczął być milszy.

Ciężarówka wjechała na teren Wzgórza, a samochód osobowy tuż za nią. Lara razem z synami wysiadła z pojazdu. Zbawcy od razu ruszyli do pakowania zapasów.

Do ciemnowłosej podszedł Paul. Mężczyzna przywitał ją przyjacielskim uśmiechem, zauważył jednak że nie przyjechała sama.

-To moi synowie, Jack i Tim.- wyjaśniła gdy Jezus spojrzał na chłopców.

-Miło was poznać.

-Zależy dla kogo.- mruknął Jack. Lara spojrzała na niego wymownie, brunet jedynie wywrócił oczami. Może i podobało mu się że opuszczają mury Sanktuarium, ale na widok Wzgórza trochę się zawiódł. Nie był tu jeszcze, a liczył na lepsze wrażenia. To miejsce było nudne i choć główny budynek tego miejsca wydawał się ciekawy, to i tak nie czuł zadowolenia.

-Możecie rozejrzeć się, ale nie róbcie niczego głupiego. Pilnuj brata, Jack.

Jack skinął głową po czym wziął Tima za rękę by się nie zgubił i zaczęli oddalać się od nich w kierunku zagrody z końmi.

-Miło cię zobaczyć. Dawno nas nie odwiedziłaś.- powiedział Jezus.

-Aż tak się stęskniliście?- zapytała z lekkim rozbawieniem. Oboje zaczęli iść przed siebie.

-Wolę ciebie od Simona. Gdy ty przyjeżdżasz, mieszkańcy mniej się stresują.

-Trzeba dobrze traktować swoich pracowników.

-Simon uważa nas raczej za nędzne robale, które w każdej chwili może zmiażdżyć pod swoim butem jeśli mu coś się nie spodoba. Ostatnio zrobił awanturę bo ktoś źle na niego spojrzał.

-Jest zbyt arogancki i pragnie władzy. Gdyby mógł zabiłby każdego z byle powodu. Ale nie martwcie się o niego, dopóki jestem nic wam nie będzie.

-W tym rzecz, dopóki jesteś. Nie martwisz się o siebie?

Lara przystanęła na chwilę i spojrzała na długowłosego.

-A ty się martwisz?- zapytała z uśmieszkiem. Lubiła Paula, był dobrym człowiekiem, bardzo hojnym i pomocnym. Dziwiła się czemu to Gregory rządzi Wzgórzem, a nie on, ludzie na pewno by go poparli.

-Mamy dobrą relacje i... - przystanął na chwilę szukając właściwych słów. Lara wiele razy odwiedzała to miejsce. Zawsze mieli trochę czasu na rozmowę. I chociaż teoretycznie byli wrogami, to traktował ją bardziej jako przyjaciółkę, ale nie był pewny czy ona myślała w ten sposób o ich relacji. Nie próbował się z nią zaprzyjaźnić z powodu korzyści, ale z faktu że była inni niż reszta Zbawców. Nie była aż tak zła jak oni i mimo że wiedział że miała na swoim sumieniu nie jedną złą rzecz, to był pewny że nie była złą osobą. Dostrzegał w niej dobro, które tuszowała brutalnymi czynami. Bo gdyby pokazała się od dobrej strony, to nie byłaby tak szanowana wśród Zbawców i uważali by ją za słabą. A na to pozwolić nie mogła.- ... byłoby mi przykro gdyby coś ci się przytrafiło.

-Dziękuję za troskę. Jest w porządku.

-Na pewno?- zapytał, Lara skinęła głową. Długowłosy spojrzał na Jacka i Tima, którzy stali przy stajni z końmi. Mieszkaniec Wzgórza pozwolił im pogłaskać konia.- Nie wiedziałem że masz dzieci.

-Teraz już wiesz. Chciałam by poznali wiejskie życie, zobaczyli zwierzęta na żywo, a nie na papierze.

-Rozumiem. Może zabierzemy ich do budynku.

-Nie sądzę by spodobały im się obrazy i zabytkowe meble.

Jezus skinął głową. Po chwili jego uwagę zwróciło dwóch Zbawców, z którego jeden pchnął ramieniem starszego mężczyznę gdy ten niósł kosz z warzywami. Staruszek upuścił kosz, a wszystko się wysypało i musiał to zbierać, a ci Zbawcy się z niego śmiali.

Lara również to zauważyła. To było typowe zachowanie Zbawców, nękanie i naśmiewanie się. Może przy Simonie takie zachowanie było nawet wskazane, ale nie na jej zmianie.

-Joe! Carson! Nie pomożecie mu?- spojrzała na nich karcąco. Dwaj mężczyźni od razu umilkli i spoważnieli. Gdy Lara podnosi głos lepiej jej posłuchać.

Mężczyźni sami pozbierali warzywa i zanieśli kosz do ciężarówki wyręczając w tym staruszka.

Jezus spojrzał na ciemnowłosą, a lekki uśmiech zawitał na jego twarzy. Było mu szkoda że Lara nie może być w pełni sobą w Sanktuarium. Tamto miejsce wymaga od niej zbyt wiele i zmusza do robienia tego czego nie koniecznie chce. I chodź po części to było prawdą, to Paul nie wiedział przecież o niej wszystkiego. Lara lubiła karać złych ludzi, to była jedyna rzecz, która sprawiała jej przyjemność. A w Sanktuarium i dzięki bratu mogła to robić. Karanie złych może i teoretycznie jest właściwe, ale jeśli chodzi o to w jaki sposób to robi, to już nie brzmi zbyt dobrze. Kara to przeważnie brutalna śmierć. A przecież dobry człowiek nie zabija, prawda? Więc czy Lara była dobrym człowiekiem? To do końca nie było całkowicie jasne.

Lara weszła do budynku, a za nią Jezus. Mimo że była tu już nie raz, to wciąż to miejsce w jakiś sposób jej imponowało. Przypadło jej do gustu.

Gdy przeszli do holu drzwi po prawej stronie otworzyły się, a przez nie wyszedł nie kto inny jak Gregory. Ciemnowłosa miała ochotę puścić pawia na widok tego plugawego człowieka. Mężczyzna uśmiechnął się, choć robił to z przymusu i próbował się przymilić w ten sposób. Na twarzy kobiety zawitał ironiczny uśmiech.

-Lara, jak miło cię widzieć.- rozłożył ramiona i chciał się przywitać uściskiem, ale gdy tylko zbliżył się o krok ciemnowłosa dotknęła rączki maczety dając mu jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie by się do niej zbliżył, a tym bardziej jej dotykał.- Spodziewałem się, że przyjedzie Simon.

-Miał coś do zrobienia.- wzruszyła ramionami i mijając mężczyznę weszła do jego gabinetu, z którego wyszedł. Paul podążył za nią. Kobieta znużonym spojrzeniem rozejrzała się po wnętrzu, które nie zmieniło się nic od jej ostatniej wizyty.

-Może się czegoś napijesz albo coś zjesz? Każde ludziom przyrządzić cokolwiek będziesz chciała.- Gregory nerwowo wytarł dłonie w garniturowe spodnie.

Lara przyjrzała się mu zastanawiając się czy on zawsze się tak denerwuje i musi się tak żałośnie podlizywać. Nie są przyjaciółmi. On jest podwładnym. W jego przypadku nie żal jej że tak jest. Był kłamliwym i dwulicowym tchórzem.

-Simon nie był zadowolony po ostatniej wizycie.- podeszła do biurka po czym mijając mebel usiadła na fotelu.- Był bardzo zły i rozczarowany. Nie umiesz rządzić swoimi ludźmi.- stwierdziła chłodnym tonem gdy wpatrywała się mężczyźnie prosto w oczy. Oczywiście się z nim droczyła. Lubiła go denerwować i nastraszać. A on za każdym razem łapał się w jej gierki niczym mucha w sieć pająka.- Może nie nadajesz się na przywódcę Wzgórza? Simon o tym pomyślał.

-Oczywiście że się nadaje. Dam ludziom nauczkę.

-Nie.- zagroziła palcem.- Tobie się należy nauczka. Nie pomyślałeś że ludzie biorą z ciebie przykład? To z twojego powodu pokazali brak szacunku bo ty nie umiesz nikogo szanować.

-Nie, ja... - uniosła dłoń przerywając mu.

-Widzisz? Brak szacunku. Nie ładnie tak przerywać komuś. Będzie za to kara.

-Proszę. Rozumiem i poprawie się. To nigdy się nie powtórzy.- był tak bardzo zestresowany aż zaczął się nadmiernie pocić. Ciężko było Larze zachować powagę i nie zaśmiać mu się prosto w twarz, ale chciała go jeszcze pomęczyć.

-Simon lubi whisky. Myślę że to mogło by go udobruchać, ale nie wystarczy jedna butelka. Masz alkohol Gregory?

-Tak, oczywiście.

-To przynieś.

Mężczyzna spojrzał na Paul i już chciał powiedzieć by on przyniósł alkohol, ale Lara go uprzedziła.

-Ty masz to zrobić, napraw swój brak szacunku.

Gregory potulnie skinął głową i opuścił biuro. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim Lara prychnęła rozbawiona.

-Widziałeś jego minę? Myślałam że zsika się w spodnie.

-To nie było na poważnie?- zapytał Paul, był zmieszany bo do tej chwili myślał że ona powiedziała to wszystko na poważnie.

-Jaja sobie z niego robiłam. Brakuje mi prawdziwej rozrywki. Obejrzałabym jakiś kabaret. Miło byłoby się szczerze pośmiać.

-Nabrałaś nas obu.

-W pewnym sensie, to do końca nie kłamałam. Simon był wściekły, że jeden z was źle na niego spojrzał, co samo w sobie brzmi absurdalnie. Chciał was ukarać, ale nawet Negan uznał to za żałosne. Nie masz się o co na razie martwić.

-To dobrze.

Gregory wszedł do pokoju z pudłem butelek z alkoholem. Widać było po nim że pudło było dość ciężkie. Wyglądał na zmęczonego samym niesieniem tego.

-Pokaźny zapas. Zanieś to do ciężarówki.

-Ale...

-Powiedziałam coś.

Gregory z grymasem niezadowolenia wyszedł. Lara uśmiechnęła się do Paula po czym zakręciła się na fotelu.

■□■□■□■□■□■

Jack i Tim wsiedli do samochodu. Lara zamknęła za nimi drzwiczki po czym spojrzała na Paula.

-Miło było pogadać.

-Wzajemnie. Gregory będzie ubolewał nad stratą alkoholu.

-Nic mu nie będzie. Jak będzie zbyt uciążliwy, daj znać. Pozbędę się go. Wzgórze zasługuje na lepszego przywódcę.

-Dziękuję za propozycję, ale mimo że Gregory nie jest święty, to dzięki niemu powstało to miejsce.

-Wiesz że to nie prawda. To miejsce istnieje dzięki ludziom, którzy własnymi rękoma je zbudowali. Gregory tylko zarządzał. Trzymaj się Jezusie.

-Ty również. Bezpiecznej drogi.

Ciemnowłosa skinęła głową po czym wsiadła do samochodu. Odpaliła silnik, a chwilę później odjechała razem z ciężarówką wyjeżdżając z terenu Wzgórza.

Przyjemnie było na trochę odetchnąć od Sanktuarium, ale trzeba znowu tam wrócić. I chodź wiedziała że Sanktuarium, to jej dom to myśląc o powrocie tam skrzywiła się. Tego miejsca nie nazwała by tak naprawdę domem, przypominało bardziej więzienie gdzie ciężko jest żyć.

Miała nadzieje że wyprawa na Wzgórze pomoże jej poczuć się lepiej po śmierci Brenta. Przez chwilę pomogło, ale bolesne uczucia wróciły i nie chciały zniknąć. Może z czasem ból się zmniejszy, ale jak na razie było okropnie. I nie zapowiadało się by było lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro