□31□

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jack na szybko zapakował rzeczy do plecaka i założył go po czym wybiegł z pokoju. Szybkim krokiem zaczął schodzić po schodach. Widział jak jego mama szykowała się do wyjścia.

-Ja też chcę jechać.- odezwał się gdy zatrzymał się tuż obok niej. Kobieta spojrzała na niego.

-Nie jestem pewna czy powinnam cię zabrać. Ostatnio jest tam niezbyt bezpiecznie.

-Mamo, obiecałaś mi. Henry tam jest. Miałaś mnie puścić do Królestwa.- chłopiec patrzył na nią zaciętym wzrokiem. Nie miał zamiaru odpuścić. Już wcześniej dała mu słowo że będzie mógł zobaczyć się z Henrym. To dzięki wizytom przy budowie mostu go poznał. Można powiedzieć że od razu powstała między nimi przyjacielska więź. W Alexandrii były inne dzieci, ale z nikim nie umiał się tak dobrze dogadać jak z Henrym. Stał się jego przyjacielem. 

Lara zamyśliła się na moment, rozważała wszystkie za i przeciw. Chciała by jej syn był bezpieczny, ale ciągłe trzymanie go pod kloszem również było dla niego szkodliwe. I gdyby się nie zgodziła, to Jack urządził by jej piekło. Gdy się uprze, to nic go nie powstrzyma. Mógłby nawet uciec z domu. To byłoby w jego stylu. A nie chciała narażać go niepotrzebne zagrożenie.

-Tutaj też są dzieci. 

-Ale nie są jak Henry. 

Jack nie odpuszczał. Zbyt ważne było dla niego to spotkanie. Kilka dni się z nim nie widział. W Alexandrii było zbyt nudno, potrzebował oderwania się stąd.

Lara w końcu ustąpiła na co Jack uśmiechnął się zwycięsko. Oboje wyszli z domu i udali się pod bramę gdzie stał Rick z dwoma końmi. 

-Daryl już wyjechał.- oświadczył Grimes i podał jej wodze od pas na głowie konia. Mężczyzna usiadł na swojego konia. Lara również to zrobiła po czym pomogła wsiąść Jack'owi. 

Ruszyli drogą w kierunku rzeki gdzie trwa budowa mostu. 

-Słyszałaś co działo się w fabryce?- zapytał Rick przerywając cisze podczas jazdy. Lara obdarzyła go pytającym spojrzeniem i zaprzeczyła głową.- To w zasadzie nic takiego, ale jednak budzi pewien niepokój. Na ścianie w głównej hali ktoś napisał "Nadal jesteśmy Negan'em". 

-Ktoś zawsze będzie mącił wodę. Będą próbować zepsuć, to co tworzymy. Nie da się tego uniknąć.- wzruszyła ramionami. Nie powinni się dziwić że ktoś wciąż nie pogodził się z tym jak teraz wygląda świat. Porzucenie dawnej natury nie jest przecież takie łatwe więc nic dziwnego że byli Zbawcy nadal jeszcze chcą zawalczyć o swoją dawną pozycję.

-Ale można to stłumić. Może gdybyś pojecha...

-Nie.- ostro wtrąciła się mu w zdanie. Oczywiście że wiedziała co miał zamiar powiedzieć.- Nie pojadę tam. Nigdy więcej. Ile razy muszę to jeszcze podkreślić?- zdenerwował ją. Znowu zaczął ten temat. Nigdy więcej jej noga nie postanie w Sanktuarium. Nie ważne co powie, może ją nawet błagać, ale swojej decyzji nie zmieni. Nie po to chciała wydostać się z tej parszywej fabryki aby do niej znowu wrócić.

-Wybacz. Ostatnio jest więcej stresu. Wzgórze się nie dogaduje z Sanktuarium. Nie ma nikogo kto chciałby poprowadzić ocalałych w fabryce.

-Może czas to zakończyć. Sanktuarium to tylko fabryka. Nie bez powodu mój brat okradał inne osady. Tylko dzięki temu tamto miejsce mogło istnieć. Nic nie da się tam wyhodować. W końcu wszystko się posypie. 

-Masz jakąś sugestię?- mężczyzna zerknął na ciemnowłosą.

-Chcesz doradzić się u zdrajcy?- zapytała z lekką drwiną.

-Nie myślę o tobie w ten sposób. Miałaś swoje powody by postąpić tak, a nie inaczej.- stwierdził Rick.

-Szkoda że więcej osób nie jest tak wyrozumiałych jak ty. Świat byłby prostszy.

-Nie zawsze taki byłem.

-Ja też. A jednak jesteśmy tu, co dowodzi że zmiany przynoszą korzyści. 

-To prawda. 

□■□■□■□■□■□■□■□■□

Gdy dotarli do obozu nad rzeką przy głównym namiocie panowało jakieś poruszenie. Ledwo co dotarli, a już coś było nie tak. Lara przyczepiła konia do drewnianej ramy wbitej w ziemię gdy Jack oznajmił że idzie poszukać Henry'ego. Nawet gdy kobieta kazała mu poczekać, chłopak w szybkim tempie oddalił się i zniknął między namiotami. Kobieta była sfrustrowana jego nieposłuszeństwem, ale wiedziała że brunet mimo że jest kłopotliwy to potrafi sobie radzić z problemami.

-Tato.- Carl nagle pojawił się obok Rick'a. Skinął głową do mężczyzny po czym oboje ruszyli w kierunku namiotu. Lara również poszła w ich ślady. Po wejściu do środka zastała burzliwą rozmowę, którą uciszył Rick.

-Co się dzieje?- zapytał Grimes.

-Mamy parę problemów.- oznajmiła Carol. Kobieta była sfrustrowana, ale nie tylko ona. Atmosfera w namiocie była napięta.

-Nurt rzeki się podnosi. Jeśli nie przyspieszymy pracy, most może ulec zniszczeniu. W najgorszym wypadku zawali się i wszystko pójdzie na marne.- oznajmił Eugene.

-To nasze najmniejsze zmartwienie.- wtrąciła Tara.- Zapasy z Wzgórza nie dotarły do Sanktuarium. Nie wierze tym draniom na słowo. Ich przewoźnicy po prostu zniknęli. To podejrzane. Nie sądzę by mówili prawdę, że nie wiedzą co stało się z zapasami.

-Nie tylko oni zaginęli. Mamy kilku dezerterów. Alden to sprawdził. Nikt nie wrócił do Sanktuarium. Ich bliscy są zaniepokojeni.- powiedziała Carol.- Ci ludzie po prostu zniknęli. 

-Od początku były z nimi problemy.- stwierdził Daryl.- Tylko nas obciążają.

-Bez nich nie ukończymy w szybkim czasie mostu. Są siłą napędową.- oświadczył Eugene.- Braki w ludziach opóźniają pracę.

-Chrzanić to. Sami są sobie winni.

-Daryl ma rację. Są jak pasożyty. W końcu się nam sprzeciwią i coś złego się stanie.- powiedziała Tara.- Lepiej pozbyć się problemu zanim sytuacja się bardziej skomplikuje.

-Nie mówmy zbyt pochopnie. To są wciąż ludzie, którzy potrzebują pomocy.- Carl stanął w obronie dawnych Zbawców.

-Ostatnio za dużo sobie pozwalają. Nie wiadomo co będzie dalej, a te zaginięcia nie pomagają.- dodała Carol.

-Są nam potrzebni w budowie mostu. To ważne. Ta budowla będzie filarem wspólnej współpracy. Nie możemy od tak tego skreślić.- oznajmił Rick.

Problem był poważny i zdawać by się mogło że wszystko idzie w złym kierunku. Lara słuchała ich uważnie. Zachowywali się jakby jej tu wcale nie było, ale ona nie miała zamiaru milczeć. 

-Niech Sanktuarium upadnie.- odezwała się ciemnowłosa. Oczy każdego kto był w namiocie przekierowały się na nią. To było niezbyt wygodne, ale przyzwyczaiła się do tego w Sanktuarium. Tam niemalże każdy jej czyn był przez kogoś obserwowany i oceniany.

-Co ona tu robi?- zapytała Tara i spojrzała wymownie na Rick'a.

-Stoję sobie.- powiedziała ciemnowłosa wzruszając ramionami.

-Jest jedną z nas. Przyjechała tu by nam pomóc. Dokończ swoją myśl.- ostatnie zdanie Grimes skierował do ciemnowłosej.

-Chodzi o to że Sanktuarium to fabryka. Nie da się tam nic uprawiać, to miejsce się nie rozwinie. Osady mają braki w ludziach. Alexandria, Królestwo a nawet Wzgórze.- po kolei spojrzała na każdego kto tu był.- Odłączcie Sanktuarium. Zaproponujcie w osadach schronienie dla każdego kto chce. Wielu ludzi przyjmie tą ofertę, nie tylko ja pragnęłam wyrwać się z stamtąd. Wtedy Sanktuarium przestanie być obciążeniem, osady będą miały nowych mieszkańców, a to przyda się przy rozbudowie. Moim zdaniem same korzyści.

-To brzmi zbyt dobrze. Skąd pewność że nic się nie posypie?- zapytała z wątpliwościami Tara.

-Już się sypie. Jeśli nie załagodzicie sytuacji, będzie tylko gorzej. Już pewnie wyczuli że tracicie kontrolę. Wykorzystają to, a wtedy się zbuntują i będą próbowali przejąć władze.

-Może mieć rację.- odezwała się Carol.- Nasi ludzie nieustannie muszą ich pilnować, przez co ciągle są poza osadami. Zbyt dużo kosztuje nas utrzymywanie Sanktuarium.

-Po oszacowaniu tego pomysłu, jestem tego samego zdania, co Carol. Liczba potencjalnych pracowników się nie zmniejszy, a sytuacja może się znacznie poprawić.- oznajmił Eugene.

-Jeszcze to przedyskutujemy.- powiedział Rick czym zakończył spotkanie. Część osób wyszła, jedynie starszy Grimes, Daryl i Tara zostali w namiocie.

Lara szła w kierunku namiotu, który zawsze zajmowała gdy była w obozie. Jej kroku dorównała Carol, która posłała jej przyjacielski uśmiech.

-Myślisz że to mogłoby się udać?- zapytała nawiązując do pomysłu Lary.

-Ze mną się udało. I tak, jestem tego pewna. To tylko grupa ludzi, którzy potrzebują przywódcy, kogoś kto nimi pokieruje, chcą wiedzieć kim teraz są.

-Dlaczego ty tego nie zrobisz?- zapytała Carol.

-Jesteś kolejną osobą, która mnie o to pyta. Wcześniej gdy mój brat zginąłby, to ja miałam przejąć po nim dowództwo w Sanktuarium. Nikt nie pytał mnie czy tego chcę. Godziłam się na to tylko dlatego by ktoś znacznie gorszy niż mój brat nie zawładnął Sanktuarium. 

-Był ktoś gorszy od twojego brata?

-Tak. To był zły człowiek. Zniszczyłby wszystko i każdego na swojej drodze.- samo wspomnienie Simona było nieprzyjemne. Zasłużył na to co dostał. 

-Przyjechałaś tu z Jack'em?- zapytała szarowłosa zmieniając temat. Lara siknęła głową.- Henry zaprzyjaźnił się z nim. Po utracie brata było mu ciężko, ale gdy poznał Jack'a... coraz częściej się uśmiecha. Ma na niego dobry wpływ.

-Znając mojego syna, ta pochwała brzmi dziwnie. Rozrabiaka z niego, ale ma dobre serce. 

-Henry bardzo naciskał bym cię zapytała o to. Czy Jack mógłby odwiedzić Królestwo na kilka dni? Bardzo mu na tym zależy. Zanim coś powiesz...- wtrąciła gdy Lara już miała się odezwać.- Będzie miał zagwarantowaną eskortę w drodze powrotnej. Ezekiel dziś wyjeżdża do Królestwa z większością naszych ludzi więc Jack będzie bezpieczny. Będą pod ciągłą opieką. Nic mu się nie stanie.

Lara uśmiechnęła się. Nie ważne ilu ludzi pilnowało by Jack'a, on i tak znalazł by sposób jak zniknąć. Martwiła się raczej że wpadnie mu jakiś głupi pomysł do głowy i wciągnie w to Henry'ego. Nie chciała by żadnemu z nich coś się stało. Ale nie mogła trzymać syna ciągle przy sobie. Miałby do niej pretensje, że ciągle go kontroluje i nie pozwala iść własną drogą.

-Zgadzam się. Niech chłopcy spędzą ze sobą trochę czasu. Dorastanie w takim świecie jest ciężkie. Nie zaznają przywilejów dawnego świata.

-Kiedyś było prościej wychować dziecko. Martwiłaś się że wraca zbyt późno do domu, za dużo imprezuje, buntuje się. Teraz jedyne czego chcę, to by przeżył kolejny dzień i nie zginął zbyt młodo. Bez przerwy o to się martwię.- wyznała szczerze Carol. Po tym co przeszła bała się że historia zatoczy koło. Henry był jej synem i była gotowa zrobić dla niego wszystko.

-Rozumiem twoje obawy. Czuje to samo.

Lara kiedyś nie sądziła że bycie rodzicem może być wspaniałe. Gdy dowiedziała się o swojej pierwszej ciąży poczuła szczęście. To uczucie było trudne do opisania. A gdy nadeszły narodziny Jack'a, jej życie się zmieniło. Narodziny jej synów były najszczęśliwszymi dniami w jej życiu. Pojęcie rodzicielstwa od tamtej chwili było zupełnie czymś innym. Byli dla niej najważniejsi więc sama myśl że może ich stracić przerażało ją jak nic innego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro