■4■

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciężarówka zatrzymała się na poboczu drogi gdzie stała grupka ludzi z posterunku. Brent wysiadł z pojazdu i podszedł do nich. Przywitał się krótko i powiedział że mogą pakować rzeczy od razu na ciężarówkę.

Jack słysząc ich rozmowę wyskoczył z pojazdu. Wyjrzał ostrożnie zza ciężarówki i gdy zdał sobie sprawę że tu idą, uciekł do lasu i schował się za drzewem.

Mężczyźni pakowali jakieś pudła na tył ciężarówki, a Brent stał i się przyglądał.

Szatyn usłyszał gdzieś za sobą charczenie, a gdy się odwrócił trup rzucił się w jego stronę. Zrobił unik i truposz upadł na ziemię, ale zaczął się podnosić. Niedaleko zauważył drugiego. Wpadł w panikę, nie był gotowy na walkę aż z dwoma na raz, był tylko dzieciakiem. Musiał uciec, ale nie mógł oddalić się od ciężarówki bo zgubi się i nie będzie potrafił wrócić do Sanktuarium, a nikt nie będzie miał pojęcia gdzie zniknął. Więc wspiął się na drzewo. Sztywni kręcili się przy drzewie, na którym siedział. Chciały go dosięgnąć, ale był poza ich zasięgiem.

- I co głupie zgnilaki?- zaśmiał się i rzucił w nich urwaną gałązkę. Zmarszczył brwi zdając sobie sprawę, że nie będzie mógł zeskoczyć bo od razu wpadnie w ich łapska. Jeżeli ciężarówka odjedzie, to dopiero będzie miał przechlapane.- Kurwa.

Gdy ludzie pakowali skrzynki, Brent usłyszał jakiś szelest spomiędzy drzew. Później słychać było charczenie. Jeżeli były to trupy, to lepiej było pozbyć się ich od razu zanim wyjdą na drogę.

- Dokończcie, zaraz przyjdę.- powiedział do mężczyzn, którzy jedynie skinęli głowami. Zszedł z drogi. Przy jednym z drzew kręciły się dwa szwendacze, to było dziwne bo wyglądało to jakby chciały coś dosięgnąć. Gdy zbliżył się usłyszał czyjś głos z góry. Jakiś dzieciak przeklnął.

Zaszedł jednego trupa od tyłu i wbił mu nóż w czaszkę, drugi go zauważył, ale jego równie szybko pozbył się tak jak pierwszego. A gdy spojrzał w górę na drzewo doznał szoku, ale po chwili zmarszczył brwi czując rosnącą złość.

-Nie ładnie przeklinać Jack.

-I co z tego?

-Zejdź tu.

Chłopiec przewrócił oczami, ale powoli zszedł z drzewa. Czuł się głupio że ktoś go przyłapał, szczególnie że był to Brent, chłopak jego mamy.

-Chodź.- położył mu rękę na ramię i wyprowadził z lasu na drogę. Mężczyźni skończyli pakować skrzynki. Brent im podziękował po czym oni odjechali. Wsiadł do ciężarówki, a Jack usiadł na miejscu pasażera.

Ruszyli w drogę powrotną. Jack zerkał co chwila na niego próbując wyczytać z jego twarzy o czym mógłby myśleć, ale nie miał pojęcia. Ściskał mocno dłonie na kierownicy i wpatrywał się w drogę. Ale czuł że atmosfera jest napięta.

-Więc... powiesz mamie?- zapytał jakby od niechcenia. Brent zerknął na niego, ale po chwili spojrzeniem wrócił na drogę. Wkurzało Jacka to że nic nie mówił. Wolał usłyszeć jakiś opieprz, był gotowy na niemiłe słowa, na kłótnie. Nienawidził ciszy, zawsze gdy Lara stosowała tą metodę nieodzywania się do niego, od razu pękał. Wolał usłyszeć cokolwiek, nawet bolesnego, cisza była najgorsza bo nie wiedział co ta druga osoba myśli. To go najbardziej ruszało. Cisza dla niego była największą karą.- Powiedź coś!

-Po pierwsze, nie krzycz. A po drugie, coś ty sobie myślał? Mogłeś zginąć. Chciałeś się rozerwać, wydostać z Sanktuarium? Było mi o tym powiedzieć. Zabrał bym cię ze sobą. Miałem tylko odebrać skrzynki i zawieść je do Sanktuarium więc nie było dużego niebezpieczeństwa. Postąpiłeś cholernie głupio. I jak ty tu się dostałeś? Ominąłeś strażników?

-Jestem bystry.- stwierdził z zadowoleniem.

-To nie powód do dumy.

-Dla mnie tak.

-Teraz już w pełni rozumiem co twoja mama przeżywa.

-Co to ma niby znaczyć?

-No tak, nie zauważyłeś bo myślisz tylko o sobie.

-To nie prawda dupku. Niczego nie wiesz!

-Uspokój się. A dupkiem to ty jesteś. Lara dba o was, robi wszystko byście mieli dobrze przez co sama zaniedbuje swoje szczęście. Jesteście dla niej tak ważni, że jej dobro się nie liczy, tylko wasze. Oddałaby za was życie, wiesz co to znaczy? Jej miłość do was jest bezwarunkowa. I nawet jeśli doprowadzacie ją czasem do płaczu, to wciąż jesteście najważniejsi.

Jack słuchał tego uważnie, aż łzy pojawiły się w jego oczach. Szybko odwrócił wzrok i wytarł łzy. Odetchnął głęboko, płacz był dla mięczaków, a on nie był miękki, nie mógł być. Ale to co powiedział Brent, że ich mam płakała z jego powodu sprawiało mu ból, z którego wcześniej nie zdawał sobie sprawy. Może był ślepy, ale on już taki był i jak miał to zmienić?

-Skąd to wiesz?

-Bo mi na niej zależy. A gdy ktoś jest dla ciebie ważny, chcesz jak najlepiej dla niego. Robisz to co trzeba aby byli bezpieczni. Nie ważne jakim kosztem.

- Uważałem ciebie za sztywniaka i gbura. A jesteś spoko. Przepraszam.

-To nie mnie powinieneś przeprosić.

-Możemy zachować to w tajemnicy? Nie chcę by z mojego powodu cierpiała, znowu.

-Zgoda, ale pod jednym warunkiem...- zerknął na niego z poważną miną, ale po chwili uśmiechnął się delikatnie-... przestaniesz być takim dupkiem.

Jack roześmiał się, a Brent chwilę później również.

-Dobra, postaram się.

-Dobry z ciebie dzieciak, ale czasem uciążliwy.

-Dzięki staruchu.- uśmiechnął się.

-Ej, aż taki stary nie jestem. Mam dopiero trzydzieści pięć lat.

-To dużo, zwłaszcza na te paskudne czasy. Też chciałbym tyle dożyć.

-Dożyjesz tyle.

-Nie masz na to wpływu, nikt nie ma. Coś może się stać, coś czego nie dało się przewidzieć. Dlatego nie lubię gdy mama wyjeżdża gdzieś. Któregoś dnia może nie wrócić. Nie chcę by ten dzień nadszedł. Nie może nas zostawić. A ty?

-Co ja?

-Możesz zostać? Skoro ci zależy na mamie, a ona też cie lubi w ten sam sposób. Chcę by była szczęśliwa, choć wiem że nie widać tego po mnie. Staram się być dobry, ale wiem że to mi nie wychodzi, łatwiej być tym złym, tym który zawodzi. Gdy jesteś tym złym, to jest łatwiej bo nie martwisz się że kogoś zawiedziesz, nie martwisz się bo masz łatkę tego który potrafi tylko zawodzić.

-Jack, posłuchaj uważnie. Ta droga do niczego nie prowadzi, to z czasem cię wyniszczy. Wiem że łatwiej gdy nikomu na tobie nie zależy bo nie musisz się martwić. Ale takie życie, jest samotne i pełne cierpienia, które kryje się głęboko w sercu. Któregoś dnia będziesz mieć dość i staniesz nad przepaścią, ale nikt nie pomoże ci bo nikogo nie będzie przy tobie. Jesteś dzieckiem, możesz tego nie rozumieć całkowicie, ale pomyśl, spróbuj żyć inaczej, ciesz się każdą chwilą, poznawaj ludzi, zaprzyjaźnij się, pokochaj kogoś. Te rzeczy dają sens życiu.

-Dzięki za radę. Fajnie by było gdybyśmy gadali tak częściej.

-Serio? Chcesz takie rodzicielskie pogawędki? Masz od tego mamę.

-Wiem, ale ona nie może być jednocześnie mamą i tatą.

-Rozumiem.- spojrzał na niego. Jack miał spuszczoną głowę, krył fakt że brakowało mu ojca, mężczyzny który byłby jego mentorem i doradzi gdy będzie trzeba. To było przykre, ale takie było życie, złe rzeczy się zdarzają.- Tęsknisz za nim?

-Ledwo go pamiętam, ale to dobrze. Nie brakuje mi go. Skrzywdził mamę, zasłużył na najgorsze.

Brent skinął jedynie głową. Ten temat był zbyt wrażliwy, a po Jacku widać było że nie chciał o tym rozmawiać, nie był jeszcze na to gotowy.

■□■□■□■□■□■

Droga do hali z magazynami przez stado przedłużyła się, ale wysłano grupę, która miała pozbyć się stada i oczyścić drogę by mogli szybciej wrócić. Bezpieczniej jest pozbyć się umarlaków, drogi są potrzebne do przemieszczania się, nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć i lepiej mieć drogę powrotną.

Magazynów było dużo, część była pusta, w innych nic wartościowego nie było, ale znalazło się kilka które miały w sobie cenne łupy więc z pustymi rękoma nie wrócą.

-Wszystko jest zapakowane. Możemy ruszać.- oznajmił Jim gdy podszedł do Lary i Laury, które rozmawiały.

-To dobrze.

-Mogę zapytać, po co ci automat do gier?- zapytał jasnowłosy. Wśród rzeczy które pakowali do ciężarówki był właśnie automat, trochę go to zdziwiło bo raczej nie była to istotna rzecz do przetrwania.

-Mam dwóch synów, chcę im zrobić prezent. Kiedyś to było normalnie że dzieci i nastolatki grały w gry, na komputerze, przez internet czy na konsolach. Chcę by poczuli choć namiastkę tamtych czasów.

-Dobry pomysł, spodoba im się to.- powiedziała blondynka.

Grupa oczyściła skrzyżowanie dróg, ale mimo to wrócili trochę później niż planowo powinni byli.

Laura otworzyła drzwi do mieszkania, a gdy weszła do środka zaskoczona ustała w miejscu. Brent siedział na kanapie i ewidentnie przysypał. Ale gdy usłyszał że ktoś podchodzi w jego stronę ocknął się.

-Hej, już wróciłaś.- uśmiechnął się radośnie. Lara usiadła obok niego na kanapie.

-Zaledwie parę minut temu. Co tutaj robisz? Sarah jest tu?

-Poszła już, zająłem jej miejsce. Chłopcy śpią.

-To miłe z twojej strony chociaż nie musiałeś.

-Ale chciałem. Jak było? Macie to co trzeba?

-Owszem. Przepraszam że nie zdążyłam na nasze spotkanie.

-To nie twoja wina. Życie jest nieprzewidywalne. Ale dobrze że już jesteś.- pochylił się w jej stronę, wziął jej twarz w dłonie po czym złączył ich usta.

Lara była z początku zaskoczona, ale szybko odwzajemniła pocałunek. Czuła się jak w niebie będąc w jego objęciach, mogła zrelaksować się i odpocząć, mogła zrzucić z siebie ciężar i nareszcie nie czuć się sama. Mimo że miała synów i brata, nawet dwójkę jakby przyjaciół, to nadal czuła że jej czegoś brakowało, jej bliscy nie mogli dać tego co potrzebowała. Potrzebowała miłości, partnera, drugiej połówki. Będąc z Brentem, czuła że może to mieć, czuła że z nim będzie jej łatwiej.

-Zostań na noc.- mruknęła. Brunet obejmował ją dzięki czemu mogła oprzeć się o jego klatkę piersiową.

-Jeśli tego właśnie potrzebujesz, zostanę.

■□■□■□■□■□■

Lara pocałowała Brenta, który siedział przy stoliku. Postawiła przed nim talerz z jajecznicą.

-Sprawdzę czy chłopcy wstali.

-Poczekam tu na ciebie.- uśmiechnął się brunet. Lara jeszcze raz go pocałowała po czym poszła do pokoju synów.

Jack wiercił się na łóżku co oznaczało że się rozbudzał. Za to Tim siedział na łóżku i bawił się figurkami żołnierzyków.

-Dzień dobry kochanie. Szybko wstałeś.- usiadła na łóżku najmłodszego i przytuliła go. Chłopiec uśmiechnął się i odwzajemnił jej uścisk.

- Wyspałem się.- powiedział cicho i wrócił do zabawy figurkami.- Jack chrapał.

-Gadasz bzdury.- mruknął z zamkniętymi oczami szatyn. Przykrył poduszką głowę i odwrócił się na drugi bok.

-Idź do kuchni, Brent tam jest z śniadaniem.- zwróciła się do Tima, który chętnie zrobił to o co poprosiła.

-Słucha się jak głupi szczeniak.- mruknął przez poduszkę Jack.

-Nie obrażaj brata.

-Stwierdzam fakty, ale to nie jest takie złe.- odrzucił poduszkę i podniósł się do siadu rozciągając się.- Przynajmniej on nie zawodzi cię.

-Hej, skarbie, nie mów tak.- przesiadła się na drugie łóżko.- To że jesteś buntownikiem i bywasz kłopotliwy, nie sprawia że mnie zawodzisz.

-Nie musisz kłamać mamo, znam prawdę. Przepraszam, wiem że bywam takim samym dupkiem jak ojciec.

-To nie prawda. Nie jesteś taki jak on i nigdy nie będziesz. Chodź tu.- przysunął się do niej, a ona przytuliła go.- Kocham cię synku.

-Ja ciebie też kocham.

Uśmiechnęła się czując wzruszenie, nie mówił jej tego nigdy otwarcie. Cokolwiek stało się pod jej nieobecność musiało na niego jakoś wpłynąć skoro to powiedział, a nawet jeśli nic nie działo się, to usłyszeć to od niego, to cenne niż złoto czy diamenty, to jest bezcenne.

-Mam niespodziankę dla was.

-Jaką?

Oboje wyszli z pokoju. Laura wskazała coś przykrytego ciemnym materiałem co stało w kącie pomieszczenia. Skinęła głową że może podjeść i zobaczyć co to.

Jack podszedł do tej tajemniczej rzeczy i po chwili zciągnął z tego materiał. Szeroki uśmiech zawitał na jego twarzy gdy zdał sobie sprawę że to automat do gier, widział takie w komiksach czy gazetkach które przeglądał. Nacisnął czerwony przycisk, a automat włączył się.

-Dziękuje, to jest super.

-Cieszę się że ci się podoba.

Trochę martwiła się że automat może okazać się zepsuty, ale był w dobrym stanie i wystarczyło go tylko podłączyć do prądu i funkcjonował tak jak trzeba.

Ciemnowłosa podeszła do szafki gdzie leżał woreczek z żetonami do gry, które były potrzebne by móc grać na automacie. Tim zszedł z krzesełka i do niej podszedł. Dała mu żetony, a chłopiec podszedł do brata i mu je dał. Oboje skupili się na graniu. Jack nawet przysunął krzesełko by Tim mógł usiąść i widzieć co dzieje się na ekranie.

Lara usiadła przy stole i zerkała na synów. Brent uśmiechnął się do niej, oczywiście ona odwzajemniał ten gest. Zaczęli jeść śniadanie, a chłopcy grali. Tak powinna wyglądać rodzina, pełna i kompletna, z miłością i akceptacją. Ale niestety, w życiu są tylko piękne chwile.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro