■48■

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lara siedziała na leżaku i popijała świeżo wyciśnięty jabłkowy sok. Słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie. Dzień zapowiadał się od samego poranka na dobry.

-Przyjemnie tak się zrelaksować, prawda?- zapytała Michonne, która leżała obok na leżaku wygrzewając się. 

-Tak. Takich chwil mogłoby być więcej.- stwierdziła z marzeniem ciemnowłosa. 

Obie kobiety spędzały czas przy domu Grimes'ów. Ich dzieci bawiły się obok. RJ siedział na kocyku i układał budynki z kolorowych klocków. A Tim i Judith walczyli drewnianymi mieczami. Trenowali tak jak robili to już wiele razy. Była to zarazem zabawa jak i nauka by umiejętniej posługiwać się bronią białą. Judith posiadła krótką katanę podobną do tej, którą ma jej mama. Za to Tim miał krótki miecz, ale to nie oznaczało że był mniej zabójczy. 

Dzieci były zajęte więc Lara i Michonne miały trochę czasu dla siebie. 

-Przeraża mnie to, że to wszystko co teraz mamy możemy stracić.- odezwała się Michonne. Kobieta z troską spojrzała na swoje dzieci. Była tu taka szczęśliwa. Miała wszystko czego pragnęła. Świadomość że coś lub ktoś może jej to odebrać wypełniało ją strachem.

-Też się tego boję.- przyznała szczerze ciemnowłosa.- Niegdyś sądziłam że Sanktuarium to miejsce gdzie ja i moi synowie możemy być bezpieczni. Po upadku zdałam sobie sprawę że nic nie jest wieczne. Zawsze znajdzie się ktoś silniejszy. A wtedy wszystko może przepaść.

-Parę razy to przerabiałam. Każdy obóz, każde teoretycznie bezpieczne miejsce upadało. Więc jak wierzyć, że Alexandria i inne osady przetrwają?

-Przetrwają, my przetrwamy. Ty i pozostali pokazaliście jak się walczy nawet z silnym wrogiem. Słynna grupa Rick'a Grimes'a. Cholera, kto by się spodziewał że dacie radę z Zbawcami? Jesteście niezwykle silni. Nic was nie złamie.

-Nas, nie zapominaj że jesteś jedną z nas. I masz rację. Rick opowiedział mi jak to się zaczęło gdy obudził się z śpiączki. Poznał ludzi w obozie pod Atlantą wśród których był Carl i jego żona. Niektórzy nie przetrwali. I tak historia toczyła się dalej. Poznawali kolejnych ludzi, część zginęła gdy zmierzali się z trudnościami albo jakimiś wrogami. Spotkałam Rick'a przypadkowo. To los mnie pokierował. Może to było przeznaczenie, że musiałam zanieść do więzienia pokarm dla dziecka.

-Poznałaś go przez pokarm dla dziecka?- zapytała z rozbawieniem Lara. Michonne uśmiechnęła się kiwając twierdząco głową.

Ciemnoskóra opowiedziała jej jak to wyglądało. Z początku była wrogo nastawiona do Rick'a i on tak samo do niej. Ale z czasem to się zmieniło. Żadne z nich nie planowało, że ich relacja może tak bardzo się zmienić od chwili poznania, ale najwyraźniej tak właśnie musiało być.

-Sporo przeszliście. Zdobyłaś ludzi, którzy stali się twoją rodziną. Zazdroszczę ci.- wyznała Lara. Współczuła jej że tyle przeszła i że jej przyjaciele stracili bliskich, ale mimo cierpienia jakie przeszli nadal mieli siebie, nadal mogli na kogoś liczyć bo nie byli sami, mieli siebie na wzajem.- Długo znasz Daryl'a?- była ciekawa przeszłości kusznika. Wiedziała że Daryl i Michonne są przyjaciółmi więc liczyła na to że powie o nim coś interesującego bo od Dixon'a ciężko było się czegokolwiek dowiedzieć. 

-Tak, ale Rick zna go dłużej. Pewnie chcesz się czegoś dowiedzieć, prawda?- zapytała z przebiegłym uśmiechem. Lara skinęła głową w odpowiedzi, nie widziała sensu kłamania na ten temat. Chciała bliżej poznać Daryl'a, a może przy okazji również bardziej zaprzyjaźni się z Michonne. Przydałaby się jej przyjaciółka. Miała by z kim porozmawiać o babskich sprawach albo odpocząć od facetów.

-Daryl nie jest zbyt wylewny. 

-Taki właśnie jest. Ale od czasu gdy go poznałam zmienił się. Teraz bardziej przywiązuje się do ludzi, nie jest już aż takim samotnikiem. Jeśli chodzi o jego przeszłość, to nie wiem zbyt wiele. Miał starszego brata Merle.

-Wspominał o nim, podobno był dupkiem.

-To mało powiedziane. Drań raz postrzelił mnie w nogę. Był gnojkiem, ale ostatecznie postąpił słusznie. Dzięki niemu nie wpadliśmy w pułapkę, którą zasadził na nas Gubernator.

-Ale jego utrata go zabolała?

-Tak. Przeszedł wiele trudności, choć jego życie przed apokalipsą również było kiepskie.

-W jakim sensie?

-Dokładnych szczegółów nie znam. Z tego co wiem nie miał pracy ani rodziny. Podobno polował na zwierzynę i szlajał się z bratem, który nie był wyznawcą prawa.

-Handlował czymś?

-Możliwe. Z tego wynika że nie miał raczej przyjemnej przeszłości.

-To przykre. Sądziłam że chociaż życie przed apokalipsą miał dobre albo przynajmniej znośne.- stwierdziła smętnie. Nie spodziewała się tak przykrych informacji o nim. Może Michonne nie powiedziała jej zbyt wiele, ale przynajmniej wie że pytania o jego dawne życie mogą być nie na miejscu i go zdenerwować. Ale jak miała go w takim razie poznać? Sam nie chciał nic mówić, a wypytując go też niczego z niego nie wyciągnie. Chciała wiedzieć co lubi najbardziej, jakie rzeczy sprawiają mu radość a jakie zasmucają. Chciała go po prostu bliżej poznać.

□■□■□■□■□■□■□■□■□

Blondwłosy chłopak zamachnął się kijem chcąc trafić swojego rywala, ale ten zablokował jego cios drewnianym toporem. Brunet odepchnął blondyna przez co ten musiał się cofnąć.

-Tylko na tyle cię stać?- zapytał prowokująco Jack. Henry wyprostował się i uśmiechnął się pewnie.

-To była tylko rozgrzewka.

Nastolatkowie mieli trening. Używali drewnianych podrób swoich prawdziwych broni, którymi zabijają sztywnych. 

Jack podrzucił topór do góry, z gracją złapał go i lekko się ukłonił co było prowokacją i wygłupianiem się. Henry pokręcił głową po czym wykonał kilka szybkich ruchów wirując kijem wokół siebie co wyglądało całkiem imponująco. Oboje popisywali się jeszcze przez parę minut, ale w końcu przeszli do dalszego treningu.

Jack zaatakował jako pierwszy. Z początku blondyn unikał jego ciosów, ale później przeszedł do kontrataku. Na zmianę wymierzali sobie uderzenia, które albo unikali albo blokowali. W którymś momencie brunet w oddali zauważył idącego Diego. Niebieskooki wymienił z nim krótkie spojrzenie po czym szybko się oddalił. Jack przez to rozproszył się i nie zwrócił uwagi, na to że Henry zamachnął się na niego kijem. Później poczuł ból gdy blondyn uderzył go w twarz. Przewrócił się upuszczając topór. Henry spanikowany odrzucił kij i szybko ukucnął przy przyjacielu.

To są te dni, które zapamiętasz 

Jak nigdy wcześniej i nigdy przedtem, przyrzekam 

To prawda, poruszyło cię coś 

Co będzie rosło i rozkwitało w tobie

-Przepraszam. Myślałem że zrobisz unik albo chociaż zablokujesz cios.- nastolatek przestraszył się gdy zobaczył krew. Jack trzymał się za nos z którego płynęła bordowa ciecz.

-Ściąłeś mnie z nóg.- stwierdził z rozbawieniem. Podciągnął się do siadu i puścił nos pozwalając by krew po prostu spływała mu po brodzie i brudziła koszulkę. Spojrzał na przyjaciela, który z przepraszającym wyrazem twarzy patrzył na niego.- Nic mi nie będzie.- chłopak wstał, a za nim Henry.

-Lepiej zabiorę cię do lecznicy. Możesz mieć złamany nos.

Mimo niechęci Jack'a i jego zapewnień że nic mu nie jest Henry zaciągnął go do lecznicy. Lekarka która tam była nawet nie spytała ich jak to się stało. Jedynie przemyła nos, nałożyła żel na stłuczenia i nakleiła plaster oraz podała Jack'owi tabletkę przeciwbólową. Nos nie był złamany więc kobieta szybko skończyła i chłopcy mogli sobie pójść.

-Dziwne że nawet nie spytała dlaczego miałem rozkwaszony nos.- stwierdził brunet. Dzięki tabletce ból się znacząco zmniejszył, ale nie zniknął całkowicie. Czuł jak nos mu napuchł i ciężko jest oddychać. 

-Po co miała pytać? Zobaczyła dwóch nastolatków więc stwierdziła, że pewnie doszło do bezsensownej bójki czy coś w tym stylu.

-Jasne.- mruknął brunet. Blondyn zerknął na niego. Jack wyglądał na zamyślonego.

-Co cię wtedy rozproszyło?- zapytał z zainteresowaniem. Zwykle Jack nie bywał rozkojarzony.

-Nic.

-Ta, jasne.- Henry jedynie westchnął. Jack kłamał, nic co nie miało dla niego znaczenia nie rozproszyłoby go. Wczoraj gdy wrócił z jak to powiedział brunet "nudnego spaceru" zachowywał się trochę inaczej. Był bardziej cichszy i zamyślony. Dziś zachowywał się już normalnie, ale tylko do chwili gdy oberwał w twarz. Teraz znowu był taki jak wczoraj.- Czemu wszystkich okłamujesz, nawet siebie?

-O co ci...

-Kłamiesz.- nie dał mu dokończyć.- Nie wiem po co, co ukrywasz i czemu. Jesteś dupkiem, ale nadal masz uczucia. Więc przestań tchórzyć i to powiedź albo zrób.- był zirytowany. Jack nie był typem świętoszka, blondynowi to nie przeszkadzało, ale skoro są przyjaciółmi to powinni być ze sobą szczerzy.

-Teraz?

-Tak. Chyba już czas, nie sądzisz?

-Masz rację.- przyznał szczerze. Coś go właśnie olśniło. Brunet ruszył szybkim krokiem w tylko sobie znanym kierunku.

-Dokąd idziesz?- Henry był skołowany. Myślał że Jack powie mu dlaczego dziwnie się zachowuje, a on zamiast tego gdzieś sobie idzie. Nie rozumiał jego zachowania, ale coś podpowiadało mu żeby nie zatrzymywać go. Może właśnie w czymś mu pomógł?

-Muszę coś załatwić. Poczekaj tu na mnie!- odkrzyknął brunet. To był czas na stawienie czoła trudnościom. Nie mógł po prostu odpuścić. Miał nie przywiązywać się do ludzi bo to by go osłabiło i gdyby ich stracił to cierpiałby. Ale nie potrafił nic nie czuć. Nie był przecież trupem pozbawionym ludzkich uczuć.

Jak nigdy wcześniej i nigdy przedtem

(To są te dni)

Cały świat będzie 

To prawda, poruszyło cię coś 

Co będzie rosło i rozkwitało w tobie

Jack wszedł do sklepiku z drewnianymi wyrobami. W pomieszczeniu nikogo nie było więc przeszedł na tył do warsztatu. Diego siedział przy stole, miał założone ochronne gogle. Tarł papierem ściernym długi kawałek deski. Początkowo nie zauważył wejścia bruneta, ale gdy go zobaczył nie przestał pracować.

-Masz chwilę?- odezwał się jako pierwszy Jack. 

-Jestem zajęty.- powiedział chłodno niebieskooki olewając go.

-To ważne.

Diego zamknął oczy i odetchnął głęboko jakby to miało pomóc mu zapanować nad emocjami. Zdjął gogle i rękawice. Obszedł stół by stanąć dwa metry przed Jack'em. Skrzyżował ramiona i opierając plecy o blat stołu spojrzał wyczekująco na nastolatka.

-Mów.- ponaglił go gdy brunet stał niczym kołek i milczał.

-Chodzi o wczoraj.- zaczął niepewnie Jack. Diego nic nie powiedział tylko pozwolił by mówił dalej.- Nie wiem czym cię uraziłem, ale nie chcę by to popsuło naszą przyjaźń. Więc zapomnijmy o wczorajszym i...

-I nadal będziemy się przyjaźnić?- to nie było możliwe, nie dla niebieskookiego.- Nie powiedziałeś niczego złego, ale nie będzie między nami tak jak wcześniej. Patrząc na ciebie wiem że nie będę miał tego co chcę. Lepiej będzie odciąć się od ciebie. Przykro mi Jack, ale trzymaj się ode mnie z daleka. 

-Ale ja nie chcę.- był zaskoczony i zmieszany. Czemu Diego go nie chciał?- Nie możesz mi tego kazać, to nie fair.

-Wiem, ale proszę cię o to. Odejdź Jack.

-Nie. Ty i Henry znacie mnie lepiej niż inni, ale nie wiecie wszystkiego. Nikt z was nie zna prawdy. Wydawało mi się że lepiej jest nie mówić wszystkiego. Ale skrywanie tego, z dnia na dzień jest trudniejsze. Uśmiechnę się, powiem że jest dobrze i mi uwierzycie bo kłamanie mam we krwi. Ale nie jest dobrze. Sam siebie okłamuję. Lubię cię Diego, na prawdę i nie chcę odejść. 

-Jesteś cholernie uparty. Ale zaraz zmienisz zdanie.- zrobił pauzę by zebrać w sobie wystarczająco odwagi by to powiedzieć. Skoro Jack nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić, to musiał wyznać prawdę nawet jeżeli przez to całkowicie go straci.- Jestem gejem. Nie mogę przyjaźnić się z tobą bo nie potrafię zwalczyć tego co czuję... do ciebie. Możesz teraz się ze mnie nabijać, przecież jestem pedałem.

-Jestem dupkiem, bywam wredny i chamski.- zbliżył się do niego o dwa kroki.- Ale nie jestem  rasistą, nie jestem seksistą ani homofobem. Nadal jesteś tą samą osobą. Teraz przynajmniej wiem czemu miałeś taką obsesję na moim punkcie.- powiedział z odrobiną rozbawienia dzięki czemu na twarzy niebieskookiego zawitał przez chwilę uśmiech. Zbliżył się jeszcze o krok pozostając w odległości zaledwie metra od Diego.- Nadal cię lubię, teraz może bardziej.

-Co masz namyśli?

-Ja... - zrobił niepewny krok do przodu. Serce biło mu w piersi zadziwiająco szybko. Cholernie ciężko było mu mówić o uczuciach. Nie umiał o tym mówić bo jak do tej pory nie musiał. Wyznanie prawdy było znacznie trudniejsze niż mu się wydawało.- Cholera, chyba nie potrafię tego powiedzieć.

-Więc to pokaż.- chciał by brunet zrobił pierwszy krok. Niebieskooki uśmiechał się w duchu niczym dziecko, które dostało wymarzony prezent na święta. Było tak blisko do spełnienia się jego marzenia, które uważał za niemożliwe.

Jack rozchylił wargi jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Wpatrywał się w Diego przez dłuższy moment jakby próbował coś w sobie zwalczyć. Brunet jeszcze bardziej zmniejszył między nimi dystans. Przymknął oczy, a po chwili, która wydawała się wiecznością złączył ich usta. Pocałunek był niepewny i krótki, ale czuły. 

To są te dni, które zapamiętasz 

Gdy maj pragnie być dla ciebie naocznym cudem i wiruje wkoło 

To prawda, że masz to szczęście i błogosławienie 

Że masz w środku coś, co będzie rosło i rozkwitało

Jack nigdy nie czuł się tak zawstydzony jak teraz. Czuł jakby jego twarz płonęła. Co on właśnie zrobił? To pytanie huczało w jego głowie. Może to był błąd? Ale nie czuł się źle że z tego powodu, nawet chciał to powtórzyć. Czy był teraz gejem? Nie był pewny. Czuł się zmieszany. Bo mimo że Diego mu się podoba, to nie przestały podobać mu się dziewczyny. A może tylko mu się wydawało że leci na dziewczyny bo tak naprawdę od zawsze podobali mu się chłopcy? Albo jest na odwrót? Może tylko złudnie myśli że podoba mu się Diego, a w rzeczywistości jest hetero? Od natłoku tych myśli czuł że za moment głowa mu eksploduje. Czy coś jest ze mną nie tak?, pomyślał brunet.

-W porządku? Nic nie mówisz.- powiedział spokojnym głosem Diego. Jack wyglądał na zestresowanego więc nie chciał go poganiać. Niech przyswoi stopniowo do siebie to co między nimi zaszło.

-Jest dobrze, chyba.

-Spokojnie, nie musimy się spieszyć. Poukładaj sobie wszystko w głowie.

-Jasne. Chyba już pójdę.

-Dobrze. A mogę cię pocałować?

Jack skinął głową. Niebieskooki z uśmiechem przysunął się do niego i pocałował go. Brunet odwzajemnił pocałunek czując się bardziej pewniej niż wcześniej.

-Do zobaczenia.- powiedział z uśmiechem Diego. Jack odwzajemnił uśmiech i prawie potknął się gdy wychodził z pomieszczenia na co niebieskooki cicho się zaśmiał.

To są te dni, kiedy można śmiać się do rozpuku 

W te dni można poczuć promienie światła na twarzy 

A gdy to się stanie, zrozumiesz 

Ich przesłanie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro