□51□

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bramy Alexandrii zostały otwarte, a Jack mógł swobodnie wjechać do osady. Gdy bramy zamknęły się za nim, zsiadł z konia i poprowadził zwierzę do zagrody by je tam zostawić. Przystanął przy stajni i rozejrzał się chowając dłonie do kieszeni kurtki. Czyżby zapomnieli o moim powrocie?, pomyślał nostalgicznie nastolatek. Zawsze czekała na niego mamy, czasami w towarzystwie Tim, Negan'a lub Daryl'a. Ale tym razem nikt nie pokwapił się by sprawdzić czy w ogóle wrócił. Może zapomnieli? Niby nie przejmował się tym, ale coś go zakuło. Był przyzwyczajony że ktoś się o niego stara, przejmuje się nim, interesuje się nim. Brak czegokolwiek z tych rzeczy był dziwnym uczuciem pustki, jakby wcale się nie liczył albo mieli go po prostu dość. 

Przeczesał włosy dłonią po czym zwyczajnie ruszył w kierunku domu. Skoro nikt nie przyszedł, to po co ma stać jak kołek i czekać że przypomną sobie o nim? 

Przeszedł kawałek drogi chodnikiem po czym skręcił i wszedł między domy. Szedł po trawie między budynkami, dzięki temu nie był na widoku i mógł od tyłu wejść do swojego domu. Przechodził przez wąskie przejście gdy w oddali na chodniku przy jednym z tych wysokich domów w Alexandrii zauważył Sharon. Dziewczyna stała za rogiem gdzie nikt przechodząc normalnie chodnikiem nie zauważył by jej. Ale nie była sama. Brunet zwolnił krok. Nie znał chłopaka z którym stała. Nigdy nie widział go w osadzie. I z pewnością on i Sharon nie prowadzili normalnej wymiany zdań. Blondynka ewidentnie chciała uciec, ale on zagradzał jej przejście. Gdy dziewczyna chciała go wyminąć popchnął ją na ścianę i zakrył jej usta ręką, a drugą przytrzymywał ją by mu nie uciekła.

To nie była jego sprawa. Wystarczyło odwrócić wzrok i sobie pójść. Sharon była jego byłą więc po co pchać się w jakieś konflikty z jej powodu. Prawie odpuścił i odszedł, ale gdy ten nieznajomy zaczął ją dotykać tam gdzie nie powinien i to bez jej pozwolenia bo blondynka jeszcze bardziej próbowała mu się wyrwać, Jack nie potrafił przejść obok czegoś takiego obojętnie. Podniósł z ziemi kamień w rozmiarze ludzkiej pięść i szybkim krokiem podszedł do nich.

-Ej dupku!- wykrzyknął brunet zwracając uwagę napastnika na siebie. Nieznajomy puścił Sharon i odwrócił się w jego stronę. Jack uderzył go kamieniem prosto w nos. Było słychać trzask kości. Chłopak przewrócił się łapiąc się za nos, z którego gwałtownie poleciała krew.

-Pojebało cię psycholu?!- zapytał gniewnie nieznajomy. 

-Lepiej spierdalaj zanim zmasakruje ci ryj.- zagroził mu i uniósł kamień żeby wyglądało że znowu ma zamiar go uderzyć.

Chłopak podniósł się i bez słowa odszedł. Jack wyrzucił kamień w krzak i odprowadził nieznajomego zdegustowanym spojrzeniem aż ten zniknął za zakrętem.

-Rany, dziękuję.- Sharon niespodziewanie rzuciła się na bruneta. Objęła go za szyje mocno się do niego tuląc, na co nastolatek spiął się i szybko ją od siebie odsunął.

-Nie przeginaj.- burknął niezadowolony z jej przesadnego zachowania. Dziewczyna spoważniała i speszona skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej.

-Wybacz. Jeszcze raz dziękuje za ratunek. To było miłe choć dziwne z twojej strony bo rozstaliśmy się w niezbyt  przyjemnych okolicznościach.

-Nie jestem potworem bez serca. Kto to w ogóle był?

-Jace, jest nowy. Niedawno w Alexandrii zamieszkały cztery osoby. I można powiedzieć że od tamtej pory przestało być spokojnie.

-Co masz na myśli?

-Jace, to dziwak. Nie rozumie słowa nie. Do Lisy też się przywalał, ale myślałam że może ona zmyśla. Teraz wiem ze mówiła prawdę. 

-Koleś nie umie trzymać rąk przy sobie?

-Coś w tym rodzaju. Chyba jest niewyżyty bo czepia się do każdej możliwej dziewczyny. No i była jeszcze ta afera z państwem Smith. Kojarzysz ich?

-Mieszkam tu nie od dziś, zapomniałaś?

-Nie ważne. Pan Smith nie żyje, a jego żona zniknęła. Sąsiadka znalazła go martwego w salonie z rozbitą głową.- powiedziała dziewczyna. Dlatego prawie nikogo nie było na ulicach Alexandrii. Mieszkańcy dla bezpieczeństwa woleli pozostać w domach i nie rozdzielać się. Byli wystraszeni. Rada zapewniła ich że szybko wyjaśnią sprawę i nie trzeba panikować, ale obawy pozostały. Nie wiadomo co przydarzyło się małżeństwu Smith. Niektórzy podejrzewają że Sara zabiła swojego męża i uciekła, ale jak do tej pory nic nie wskazywało by coś złego działo się w ich domu. Sąsiedzi nie widzieli by się kłócili, nie było żadnych awantur. Oboje byli dobrymi ludźmi i wyglądali na szczęśliwe długoletnie małżeństwo. 

-Nie ma mnie zaledwie kilka dni, a omijają mnie najciekawsze rzeczy.

-Nie bądź bezduszny. Ktoś zginął.- oburzyła się dziewczyna. Chłopak nie wyglądał na ani trochę poruszonego tym co stało się w osadzie. Czasami miała wrażenie że jedyną emocję jaką odczuwał była złość.

-Ludzie ciągle giną.

-No tak, ale to nadal jest okropne. I jeszcze jeśli chodzi o nowości. Twój ojciec wrócił.

-Co? To nie możliwe.- spojrzał na nią jakby nagle zobaczył przed sobą kosmitę. Nie mogła mówić poważnie, musiało jej się coś pomylić.

-A jednak tak. Chyba powinieneś się cieszyć, prawda? W końcu nie każdy ma okazję odzyskać bliską osobę.

Jack był zdumiony. Odszedł od blondynki nie zwracając uwagi czy coś jeszcze mówi. Myślał tylko o jednym, jak to możliwe że jego ojciec wrócił? Może Sharon się coś pomyliło? Musiał jak najszybciej to sprawdzić. 

Brunet wbiegł na werandę i wszedł do domu. W salonie siedział Tim i ich wujek.

-Kurde, Jack już wróciłeś? Cholera, zapomniałem.- odezwał się Negan. Podrapał się po głowie niezręcznie. Lara była zajęta, razem z innymi członkami rady starają się ustalić co wydarzyło się w domu państwa Smith. Kobieta poprosiła go by przywitał Jack'a przy bramie bo dziś wraca, ale niestety zapomniał o tym.

-Jakoś przeżyje. Gdzie mama?

-Jest na spotkaniu rady. Mieliśmy w osadzie pewien incydent...

-Już wiem o tym. Oraz o tym że podobno mój ojciec żyje i jest tu.

-Ta, to prawda. Beznadziejna sprawa, ale lepiej byś porozmawiał o tym z matką. Niedługo powinna wrócić.

-Jakim cudem on tu jest?- nadal nie mógł uwierzyć, że po tak długim czasie jego ojciec żyje, a do tego trafił do Alexandrii. To było niepojęte. Po tym jak zostawił ich, nie chciał nigdy więcej go spotkać. Już jako zaledwie sześciolatek znienawidził go i to uczucie nadal pozostało.

-Znaleźli czworo ludzi poza Alexandrią i postanowili ich zabrać, wśród nich był John. Rada zadecydowała że zostaną.

-Więc mama nie miała żadnego zdania w tej sprawie?

-Miała, teraz jest członkiem rady.

-I nic nie zrobiła?- czyli że teraz ona jest w radzie i mimo to zgodziła się by John został? Musiał z nią o tym porozmawiać i to jak najszybciej.

-Stwierdziła że przyda się w osadzie.

Ich uwagę przykuł dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi frontowych do domu. Lara weszła do salonu, a wtedy wszyscy na nią spojrzeli.

-Już jesteś. Dobrze cię widzieć.- ciemnowłosa była przygaszona, ale na widok syna rozpromieniła się. Chciała przytulić bruneta na powitanie, ale on odsunął się od niej przez co zmieszana cofnęła się.- W porządku?

-Co tu za cyrk się odwala?- zapytał z złością Jack i skrzyżował ramiona. Lara westchnęła domyślając się że chłopak już o wszystkim wie.

-Rozumiem, że możesz być zły, ale...

-Nie ma żadnego ale. Pozwoliłaś temu dupkowi tu zostać choć cię zranił!

-Życie nie jest łatwe. Minęły lata. Osada potrzebuje ludzi by się rozrastać. Nie mogłam go odrzucić z swoich samolubnych powodów. A nawet gdybym głosowała przeciw, to i tak większość była na tak.

-Pierdolisz bzdury.

-Nie wyrażaj się tak do mnie.

Ktoś niepostrzeżenie wszedł do domu, dopiero gdy ustał w progu wejścia do salonu został przez nich zauważony. 

-Pukałem, ale chyba nie słyszeliście.- odezwał się John. 

Jack zeskanował go wzrokiem. Z wspomnień jakie miał trochę inaczej go zapamiętał, ale minęły lata więc ten człowiek się zmienił, podobnie jak on sam. John uśmiechnął się delikatnie gdy spojrzał na bruneta, zrobił krok w jego kierunku chcąc się z nim przywitać uściskiem dłoni, ale gdy brunet cofnął się piwnooki zatrzymał się w miejscu zdając sobie sprawę, że nastolatek najwyraźniej nie chce by się do niego zbliżył.

-Wyrosłeś Jack. Jesteś już prawie mężczyzną.

-Obyło się bez twojej pomocy i teraz też się obędzie.

-Jest mi przykro że mnie przy was nie było, ale zmieniłem się. I teraz chciałbym naprawić...

-Nie obchodzi mnie co masz do powiedzenia.- wtrącił mu się Jack.- Wyrażę się jasno. Może łączy nas krew, ale jesteś dla mnie jedynie obcym człowiekiem i nic tego nie zmieni. Brzydzę się tobą. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

-Nastawiłaś go przeciwko mnie.- piwnooki nagle zwrócił się do Lary. Kobieta spojrzała na byłego męża oburzona i miała zamiar się odezwać, ale uprzedził ją Jack.

-Nie zrobiła tego. Mam własny rozum. Zdradziłeś ją, porzuciłeś własnych synów i nawet nie zainteresowałeś się czy mamy gdzie mieszkać. Nie obchodził cię nasz los. Sądzisz że po takim czasie możesz przyjść, powiedzieć że przepraszasz i to wszystko naprawi? Jeśli tak myślisz, to nie tylko jesteś zdradziecką świnią, to jeszcze tępym chujem.

-Nie mów tak do własnego ojca.

-Nie jesteś nim!

-Widać że brakowało ci męskiej ręki. Wychowałbym cię inaczej.

-Wychowałam go najlepiej jak mogłam.- odezwała się ciemnowłosa. Jeszcze tego brakowało by w jej własnym domu ją obrażał.- Nie masz prawa tego kwestionować. Lepiej już wyjdź.

-Chcę porozmawiać z synem sam na sam.

-Ale ja nie chcę.- odezwał się Jack.

-Słyszałeś, a teraz wyjdź.- ciemnowłosa wskazała ręką na korytarz. Jednak nie wyglądało by John miał zamiar wyjść, mężczyzna nie ruszył się z miejsca.

-Trzeba ci w tym pomóc?- odezwał się Negan, wstał z kanapy i z poważnym wyrazem twarzy spojrzał na piwnookiego.

John rozejrzał się po nich, a jego wzrok padł na Tim'a.

-Tim, chcesz się ze mną przejść?

Lara i Jack spojrzeli na szatyna. Chłopiec zestresował się czując ich intensywne spojrzenia na sobie. Nie lubił mieszać się w konflikty, a w szczególności w te między jego najbliższymi.

-Możesz iść jeśli chcesz.- powiedziała Lara. Nie chciała naciskać na Tim'a. Widziała że był zdenerwowany i zmieszany, a wysłuchiwanie kłótni źle na niego wpływało. Był tylko dzieckiem, które chciało mieć tatę. Ale mimo że pozwoliła mu wybrać, to w głębi siebie miała małą nadzieje że Tim nie pójdzie z John'em. Jednak poczuła ukucie rozczarowania gdy Tim powoli wstał z kanapy i podszedł do piwnookiego. Starała się nie pokazać po sobie że była zawiedziona gdy spojrzała prosto w oczy John'a, na którego twarzy malował się triumf. 

-Zdrajca.- mruknął Jack, posyłając bratu zdegustowane spojrzenie i pokręcił głową.

John objął ramieniem syna po czym oboje wyszli.

- Pożałuje tego.- stwierdził brunet. Był pewien że Tim przekona się na własnej skórze, że człowiek który śmie się nazywać ich ojcem, jeszcze go rozczaruje. 

-Nie mów tak.- powiedziała Lara. Chciała dla synów jak najlepiej. John ją zranił, ale liczyła że dla swoich synów będzie lepszy, że choć trochę się zmienił i spróbuje być dla nich dobrym ojcem na jakiego zasługują.

-Ale to prawda. Prędzej czy później Tim zrozumie jakim człowiekiem on jest.- powiedział brunet po czym skierował się na górę do swojego pokoju.

Lara z ciężkim westchnieniem usiadła na kanapie obok brata. 

-Chociaż ty mi jeszcze nie dokładaj.- odezwała się wyprzedzając czarnowłosego, który otworzył już usta by coś powiedzieć.

-Nie mam zamiaru kopać leżącego.- mężczyzna objął ją ramieniem. Lara oparła głowę o jego ramię przymykając oczy. Kto by pomyślał że spotkanie Jack'a z John'em będzie tak emocjonalne, choć dobrze że nie potoczyło się gorzej. - Dokąd już uciekasz?- zapytał gdy ciemnowłosa wstała.

-Porozmawiam z Jack'iem.- powiedziała wychodząc na korytarz.

-Nie masz dosyć kłócenia się jak na jeden dzień?

-Nie będziemy się kłócić.

-Powodzenia.

Lara poszła na górę. Stanęła przed jasnymi brązowymi drzwiami i zapukała w nie. Chwilę odczekała, a później weszła do środka. Jack stał przy otwartym oknie i palił. Na jej widok wrzucił wciąż tlącego się jointa do popielniczki i zamachał rękoma w powietrzu by rozgonić dym. Ciemnowłosa nic nie powiedziała. Podeszła do okna i stanęła obok syna. Wzięła z popielniczki niedopalonego jointa i zaciągnęła się. Lekko zakasłała gdy dym dostał się do jej płuc, ale to było nawet przyjemne uczucie. Zaciągnęła się ponownie i tym razem nie zakasłała. Dawno nie paliła i trochę tego żałowała. Zawsze miała tyle spraw na głowie, że nie myślała o tym. Nie miała też możliwości jak załatwić sobie tą rzecz.

-Całkiem dobry towar.- kobieta uśmiechnęła się delikatnie i oddała jointa brunetowi. Jack uśmiechnął się po czym zaciągnął się. - Chciałam zapewnić wam wszystko.- odezwała się po paru chwilach ciszy.- Dzieci potrzebują oparcia w rodzicach, powinni mieć mamę i tatę. Wiem że John nie jest najlepszy, ale to wciąż twój ojciec. Myślałam że potrzebujesz taty, jakiegoś męskiego wzorca dlatego głosowałam że może zostać w osadzie.

-Nie potrzebuje go. Tyle czasu dobrze radziliśmy sobie sami. No i w roli ojca sprawdzasz się znacznie lepiej niż on kiedykolwiek będzie wstanie.- powiedział z szczerym uśmiechem na twarzy. Te słowa poruszyły Larę. Może jednak jest dobrą matką? Nie miała zbyt dobrego wzorca, jej własna matka porzuciła ją i brata, a ich ojciec nie dawał sobie z nimi rady. Ciemnowłosa nie wiedziała jak być rodzicem, ale starała się kierować dobrem własnych dzieci i liczyła że to wystarczy.

-Skoro tak uważasz. Nie będę cię do niczego zmuszać, jemu też nie pozwolę. Zmieńmy temat.- miała dość problemów, wolała porozmawiać o czymkolwiek innym.- Jak było w Królestwie?- gdy o to zapytała, na twarzy bruneta zagościł mały uśmiech.

-Dobrze.

-Tylko dobrze? Nie kłam, ten uśmiech mówi mi coś innego. Poznałeś kogoś prawda?

- Można tak powiedzieć.- wzruszył ramionami. Patrzył przez okno, a myślami powędrował do tamtego pamiętnego momentu. Nikły rumieniec zagościł na jego policzkach gdy pomyślał o niebieskookim. 

-Czyli że masz kogoś. Miłość to prawdziwe szczęście. Jak ma na imię?

Przyjemna atmosfera prysnęła jak bańka mydlana.

Jack otrząsnął się z rozmyślań o tym co wydarzyło się w Królestwie i spoważniał.

-Czy to istotne?- zapytał chłodno. Jeszcze sam nie przyswoił się do tego kim jest więc tym bardziej nie chciał by inni wiedzieli. Wolał na spokojnie zrozumieć samego siebie. Był jeszcze młody więc miał wiele przed sobą.

-Nie.

 Skoro Jack nie chciał mówić to ciemnowłosa nie miała zamiaru go zmuszać. Jeśli będzie potrzebował rozmowy to samodzielnie się na to zdecyduje i przyjdzie do niej. Naciskanie go tylko wywołałoby niepotrzebną kłótnię, a tego nie chciała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro