■56■

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jack spędził całą noc na kombinowaniu jak uciec z piwnicy. Początkowo szło mu marnie, ale z czasem udało mu się uwolnić z więzów. Drzwi piwnicy były zamknięte na klucz więc nadal był w potrzasku. Nastolatek zaczął przeszukiwać pomieszczenie by znaleźć coś czym mógłby otworzyć zamek, ale to była jedynie strata czasu. Musiał czekać aż ktoś wejdzie do piwnicy, Cora albo Jace, a wtedy ogłuszy ich i spróbuje uciec. Znalazł jakąś metalową część od silnika lub innego urządzenia, była ciężka i podłużna więc można byłoby tym kogoś znokautować.

Brunet ukrył się pod schodami i czekał aż ktoś wejdzie. Minęło trochę czasu, nie wiedział ile dokładnie. Czuł się zmęczony bo nie przespał nocy. Starał się utrzymać trzeźwe myślenie. Od tego co zrobi zależy czy uda mu się stąd uciec. Miał nadzieje że Jace i Cora opuścili Alexandrię tak jak mówili, i że ktoś odwiedzi piwnicę by w końcu go wypuścić. 

Skrzypnięcie nad jego głową wyrwało go z zamyślenia. Ktoś otworzył drzwi i zszedł po schodach. To był Jace. 

Jack nie tracił czasu i wyszedł z kryjówki. Gdy Jace zdał sobie sprawę, że ich więźnia nie ma odwrócił się chcąc wrócić na górę. Wtedy nastolatek zamachnął się i znokautował go. Jace upadł na ziemię z głuchym trzaskiem. Brunet spojrzał na metal w jego rękach, na jednym końcu była krew. Nie kontrolował swojego uderzenia. A gdy spojrzał na Jace, który leżał twarzą do podłogi, wokół jego głowy zaczęła rosnąć kałuża krwi. Chłopak cofnął się.

Z góry słychać było szmer jakby ktoś szedł. Nastolatek cofnął się pod schody.

-Jace?!

Do piwnicy wbiegła Cora. Kobieta spanikowana spojrzała na leżącego chłopaka. Jack znowu wyszedł zza schodów i chciał obezwładnić kobietę. Jednak gdy podszedł do niej i zamachnął się, Cora kątem oka zauważyła go i zrobiła unik. Cora odwróciła się, ale Jack w panice popchnął ją. Kobieta upadła potykając się o ciało Jace.

Brunet odrzucił metal po czym w pośpiechu wszedł na schody by wyjść z piwnicy. Za sobą usłyszał wściekły krzyk Cory. Jack wybiegł na korytarz. Widział drzwi wyjściowe. Były na wyciągnięcie ręki. Ale gdy nastolatek był już blisko z salonu wyszedł John. Mężczyzna stanął w korytarzu przez co Jack zatrzymał się. Spojrzał na swojego ojca z obawą, że on pewnie też jest wieszany w to.

-Co ty tutaj robisz?- John był zdezorientowany widząc syna w swoim domu. Nie wiedział skąd on tu się wziął. Siedział w salonie z Asher'em, usłyszał dziwny dźwięk z korytarza więc wyszedł to sprawdzić. Zmarszczył brwi gdy zauważył zdenerwowanie nastolatka.

-Ty pieprzony gnojku!

Z piwnicy wybiegła Cora. Kobieta miała lewy rękaw bluzki umazany krwią oraz trochę spodnie. Prawdopodobnie dlatego że upadła na ciało Jace. Była wściekła. Najgorszym jednak było to że wyciągnęła zza pleców pistolet i wymierzyła nim w Jack'a.

-Zabiłeś go!- wykrzyknęła z furią i odbezpieczyła broń.

-Odłóż to. Porozmawiajmy spokojnie.- odezwał się John. Mężczyzna uniósł dłonie lekko w górę pokazując że niczego nie kombinuje oraz by nie zdenerwować Cory jeszcze bardziej. Wysunął się bardziej na przód przez co Jack stał teraz obok niego. 

-Nawet nie waż się ruszyć gówniarzu!- odezwała się gdy zauważyła, że Jack próbował wycofać się powoli do drzwi. 

Zarówno John jak i Jack ustali w bezruchu. John kątem oka zerknął do salonu gdzie był Asher. Starszy mężczyzna skinął mu głową i po cichu przeszedł do kuchni by drugimi drzwiami dostać się na korytarz.

-Zabiłeś go więc teraz zginiesz ty.- na twarzy Cory pojawiła się mieszanina rozpaczy, wściekłości oraz szaleństwa. Kobieta bez dłuższego zwlekania pociągnęła za spust.

Padł pojedynczy strzał, który można było usłyszeć nawet z zewnątrz. 

Jack widział przed sobą plecy ojca, który po chwili upadł na ziemię. Cora była gotowa strzelić kolejny raz gdy zobaczyła że nie trafiła w nastolatka. Nie udało jej się. Asher zaszedł ją od tyłu i chwycił za rękę w której miała broń i mocno ją wykręcił więc kolejny strzał padł w sufit. Mężczyzna szybko ją obezwładnił i odebrał broń.

Brunet spojrzał na Johna, który leżał na ziemi. Czerwona plama na jego szarej koszulce z każdą sekundą robiła się większa. Nastolatek uklęknął przy nim i instynktownie ściągnął z siebie bluzę po czym przycisnął materiał do rany swojego ojca. Mężczyzna jęknął ponieważ nacisk na jego ranne sprawiał mu ból. 

-Gdzie oberwał?

Jack spojrzał w bok. Asher patrzył na niego z zmartwieniem oraz paniką. Pytanie było zbędne bo i stąd mężczyzna mógł zobaczyć obrażenia swojego przyjaciela. John został postrzelony w dolną część klatki piersiowej. Jedynie szybka operacja mogłaby go uratować. Ale w Alexandrii nie było chirurga, nie mieli odpowiedniego miejsca gdzie mogliby przeprowadzić operację.

Nastolatek spojrzał na Johna. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale gula w jego gardle nie pozwalała by jakiekolwiek słowo opuściło jego usta. Czuł się jakby to wszystko było okropnym snem, wydawało mu się że to nie jest realistyczne, ale był tu, czuł zapach krwi w powietrzu, czuł ciepło krwi, która przesiąkała bluzę i brudziła jego dłonie. Z jakiegoś powodu w jego oczach pojawiły się łzy. Był bliski od śmierci, ale jego ojciec go uratował. Zasłonił go własnym ciałem. Teraz żałował że był tak oschły w stosunku do niego, że nie dał mu szansy pokazania że może jednak się zmienił. I najwyraźniej się zmienił skoro był gotów oddać życie za swojego syna. 

-Przepraszam... - wychrypiał z trudem John.- za wszystko. Byłem głupcem, nie doceniałem tego co miałem... Przepraszam... tak bardzo was skrzywdziłem.

Asher zostawił Corę, która leżała nieprzytomna i związana na ziemi po czym podszedł do nich. Jack zabrał ręce, które teraz miał umazane we krwi. Asher sprawdził ranę i z zrezygnowaniem spojrzał na nastolatka.

-Tato... 

Brunet spojrzał na ojca, ale zamilkł gdy zobaczył że mężczyzna leży w bezruchu a jego mętny wzrok jest utkwiony w sufit. John nie żył. 

Jack cofnął się pod ścianę i odwrócił wzrok od ciała Johna. Znowu wszystko schrzanił. Gdyby nie zakradł się tutaj by zemścić się na ojcu, John może nadal by żył. Brunet czuł się winny i mimo że wcześniej nienawidził ojca, to teraz żałował swoich uczuć i myśli. 

Drzwi do domu otworzyły się. W progu pojawiło się kilka osób. Jack nie zwracał na nich uwagi. To co się stało zamroczyło jego myślenie. Ktoś podszedł do Ashera i zaczął z nim rozmawiać. Kolejne dwie osoby podeszły do Cory, a ktoś jeszcze inny zajrzał do piwnicy. Głosy zlewały się w jeden niezrozumiały szum. Nawet gdy ktoś stanął przed nastolatkiem, brunet nie rozumiał co ta osoba do niego mówi. Pozwolił by ten ktoś pomógł mu wstać, a później wyprowadził go na zewnątrz. Przed domem zebrało się kilka osób. Wśród zgromadzonych mignęła mu znajoma sylwetka. Dopiero gdy ta osoba objęła go mocno do siebie przyciągając rozpoznał ją.

-Wszystko będzie dobrze. Jesteś już bezpieczny.

Nawet pocieszające słowa jego mamy nie sprawiły że było chociaż trochę lepiej. Nadal widział krew na swoich dłoniach. I pomyślał czemu to nie jest jego krew?

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□

Rada sporządziła spotkanie. Jack został przesłuchany ponieważ był świadkiem. Dzięki niemu dowiedzieli się wszystkiego o tym co spotkało małżeństwo Smith'ów, o tym co zrobili Cora i Jace. Gdy go przesłuchiwali wydawał się być w miarę spokojny mimo zdarzeń, których doświadczył, ale nie wiedzieli co miał w głowie. Umiał dobrze ukrywać swoje prawdziwe uczucia. 

Cora została wygnana z Alexandrii, było to dla niej wyrokiem śmierci bo nie dostała żadnych zapasów ani broni. Niektórzy mieszkańcy byli za skazaniem jej na śmierć, ale głosów było za mało. Jace umarł w piwnicy po uderzeniu w głowę, ale uznali to za obronę konieczną.

Jack siedział w swoim pokoju. Jego zamyślone spojrzenie było utkwione w jego dłoniach, którym przyglądał się jakby nadal była na nich krew chociaż ręce miał czyste.

-Wyglądasz jak zjawa.- Tim ustał w progu wejścia do pokoju brata. Zapukał w framugę bo drzwi były już otwarte, ale Jack nie odezwał się. Brunet siedział bez słowa. Tima niepokoiło zachowanie brata. Lepiej było jak Jack krzyczy, ale gdy jest tak cichy, to sprawiało że chłopiec czuł strach.- Jak się czujesz?

Tim pozostał na swoim miejscu, co było okazaniem obawy przed własnym bratem, którego uważał za nieprzewidywalnego. 

-Jakoś żyje.- jego głos był chłodny, ale spokojny. Jack oderwał wzrok od rąk i spojrzał na brata. Tim nerwowo poruszył się, ale nadal stał w tym samym miejscu.- Tak w ogóle, to dzięki za ratunek.- powiedział sarkastycznie. 

-Poszedłem cię szukać.

-Czyżby? Jakoś nie spisałeś się najlepiej.

Tim zacisnął pięści, chłopiec zdenerwował się. Na jego reakcję Jack prychnął z kpiną. 

-Jesteś samolubnym palantem.

 Jack uniósł brwi lekko do góry zaskoczony stanowczym i ostrym zachowaniem brata. Ale po chwili zmarszczył brwi przybierając gniewny wyraz twarzy. 

-Nie mów tak do mnie...

-Bo co mi zrobisz?- Tim przerwał mu. Mimo ostrzegawczego spojrzenia brata, chłopiec wyprostował się pewnie. Kontynuował gdy Jack się nie odezwał.- Poszedłem cię szukać gdy długo nie wracałeś. Twoi kumple powiedzieli że poszedłeś do taty. U niego widziałem jak ktoś od tyłu podobny do ciebie rozmawia z nim w salonie. Upewniłem się czy to ty, ale najwyraźniej Cora mnie okłamała. Myślałem że nas okłamałeś, co nie byłoby dziwne bo często to robisz. Po co do niego poszedłeś?- zapytał z wyrzutem.

-A jak myślisz?- brunet wstał i spojrzał na brata jakby odpowiedź była oczywista.- Chciałem go wrobić w sprawę Smith'ów by go wyrzucili z Alexandrii. 

-Zawsze stawiasz siebie na pierwszym miejscy, inni cię nie obchodzą.

-Wow! Brawo co za odkrycie.- Jack z kpiną zaklaskał w dłonie.- Ale ty jesteś mądry, idealny syneczek.- jego głos był przepełniony jadem. Zrobił krok w stronę brata, na co Tim się cofnął. Dostrzegł w oczach szatyna obawę przez co nagły gniew, który się w nim pojawił zniknął. Nie chciał by się go bał, ale ciężko mu było się kontrolować, szczególnie teraz gdy tyle emocji nim targa. 

-Na prawdę nic nie czujesz? Żadnej winy, że to przez ciebie on nie żyje?- Tim był rozżalony. Miał nadzieje że Jack okaże chociaż trochę skruchy, że przyzna się do błędu i tego że źle oceniał ojca. 

-Nie kazałem mu za mnie ginąć.- odrzekł oschle.

- To co robisz nie przyniesie ci nic dobrego.- powiedział z smutkiem. Nie mógł zrozumieć dlaczego Jack się tak zachowywał. Nie pozwalał by ktoś się do niego zbliżył za bardzo. Dziwił się że w ogóle Henry był wstanie się z nim zaprzyjaźnić. Tim nie był ślepy, dostrzegał że Jack wiele ukrywał przed innymi, swoje prawdziwe oblicze, które było podatne na zranienia. Ale czemu on nie widział że ma wokół siebie ludzi, którzy nie chcieli go skrzywdzić, tylko mu pomóc i być przy nim gdy potrzebowałby pomocy. 

Tim bez słowa opuścił pokój brata. Miał do niego wiele pretensji i żalu, ale jakakolwiek próba dotarcia do bruneta i wyjaśnienia mu że źle postępuje kończyła się jak zwykle nie powodzeniem. Dlatego nie było sensu marnować czas na złoszczenie się na niego. Nawet po tym co zrobił, przyczynił się do śmierci ich ojca z powodu swojej samolubności. To zaprowadzi go w złą stronę. 

Po wyjściu Tim'a Jack zamknął drzwi do pokoju. Nagła furia którą poczuł sprawiła że chwycił krzesełko i bez opamiętania zaczął nim uderzać na oślep aż mebel roztrzaskał się na kawałki. Czuł się okropnie i nawet nie potrafił poprosić o pomoc, nie umiał przyznać się do słabości. Był zły na siebie. Tim miał całkowitą rację co do niego, to jeszcze bardziej doprowadzało Jacka do szału. Nastolatek usiadł pod drzwiami i rozejrzał się po zdewastowanym pokoju. Nadal miał wrażenie że jego dłonie są umazane ciepłą i lepką cieczą, jakby krew nie została jeszcze zmyta. Nie tylko zabił kogoś, ale również swoim postpowaniem przyczynił się do czyjejś śmierci. Kiedyś też doprowadził do czyjejś śmierci, ale tym razem było inaczej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro