■6■

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwoje ludzi walczyło ze sobą na matach.

Lara zamachnęła się na Brenta, który zablokował jej cios. Mały trening zawsze był dobry na odreagowanie ciężkiego dnia. Szczególnie gdy robiło się to z osobą, która jest ważna.

-Jesteś chyba czymś rozkojarzona.- powiedział mężczyzna. Ciosy ciemnowłosej nie były tak precyzyjne jak zawsze kiedy ćwiczyli. Całkiem dobrze radziła sobie w walce, a dziś niezbyt jej to wychodziło. Wyglądała jakby się z czymś zmagała wewnętrznie. Chciał dowiedzieć się o co chodzi, ale nie chciał być za bardzo nachalny i jej naciskać. Już zbyt wiele osób wywiera na nią presje.

-Tylko ci się wydaje.- wywróciła oczami. Ale on miał trochę racji, nie była całkowicie skupiona na treningu. Jej rozkojarzenie łatwo wykorzystał. Gdy próbowała go uderzyć zablokował jej atak. Wykręcił jej rękę ale nie za mocno by zrobić jej krzywdę i założył jej dźwignie na ramie dzięki czemu unieruchomił ją. Szarpnęła się, ale zabolało ją to przez co klepnęła go w ramie, to był sygnał że się poddaje. Mężczyzna puścił ją. Oddaliła się trochę od niego rozmasowując ramie.

-W porządku?- podszedł do niej i dotknął jej ramienia, ale strąciła jego rękę.- Przepraszam, nie chciałem cię skrzywdzić. Możemy przerwać trening.

-Nie.- spojrzała na niego. Wydawała się być na coś zła i brzmiała oschło.- Kontynuujemy.

-Lara, poczekaj...

Ciemnowłosa przystąpiła do ataku. Starał się unikać jej ciosów, ale coś było nie tak. Czuł wściekłość która od niej biła. Nie kontrolowała się.

-Przestań.

Ale ona nie ustępowała. Z coraz większą zagorzałością atakowała go dalej. Gniew był jej siłą, ale tym razem nie panowała nad tym. Próbował ją blokować i starał się ją zatrzymać, ale była zwinna. Jej uderzenia były gwałtowne i niezbyt precyzyjne, co mógł wykorzystać. Złapał ją i ponownie zrobił dźwignie, objął ją ramieniem wokół szyi. Chciał by się uspokoiła, ale tak się nie stało, to jeszcze bardziej ją zezłościło. Uderzyła go tyłem głowy w twarz. Aż zakręciło mu się w głowie przez co ją puścił i cofnął się. Gdy ciemnowłosa odwróciła się by móc go zaatakować zobaczyła jak przykłada rękę do nosa, z którego cieknie krew. Stanęła jakby ją zamurowało.

-Przepraszam, ja... - nie wiedziała co powiedzieć. Było jej tak cholernie głupio, nie, ona czuła się okropnie. Zraniła go bo nie umiała zapanować nad sobą. Nie znosiła gdy coś jej nie wychodziło. A to zawsze rodziło w niej gniew. Przeważnie umiała nad tym zapanować, ale teraz jej się nie udało.- Przepraszam.- co więcej mogła powiedzieć? Słowa nie zawsze wystarczają by coś naprawić.

-Nic mi nie będzie. To był cholernie mocny cios. Nie boli cię głowa?- zapytał uśmiechając się delikatnie. Nawet w takiej chwili nie zważał na swoje obrażenia. Nie miał do niej pretensji. Żyła w dość dużym stresie. Musiała zawsze być twarda i nie okazywać słabości bo to mogłoby skończyć się źle. Więcej ludzi wątpiłoby czy nadal nadaje się na przywódcą choć przecież to nie ona tu rządzi. Ale dla części mieszkańców Sanktuarium, to ona była kimś za kim podążyli by gdyby musieli wybierać. Głównie robotnicy tak uważali. Negan nigdy nie pokazywał im swojej dobrotliwej strony, jak na przykład zwykła rozmowa, spytanie jak minął dzień czy podniesie czegoś co upadło i podanie tego. Zachowywał się jak bóg który uważał że oni nie są godni jego uwagi, że są jak nędze robale, które służą mu jako mięso armatnie.

Lara przyniosła Brent'owi lód zawinięty w szmatkę. Usiedli na ławce, a ona przyłożyła lód do jego nosa. Na początku skrzywił się z powodu zimna, ale później odczuł ulgę. Krwawienie ustało, ale nieduży ból pozostał, choć lód zaczął go stopniowo zmniejszać.

-Jeszcze raz, tak bardzo cię przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło.

-A ja wiem. Za duży ciężar nosisz na barkach, ta presja cię wykańcza. Rozumiem cie. Ten świat jest brutalny więc trzeba się przystosować do tego, choć czasami to trudne i męczące.

-Nie wiesz o mnie wszystkiego.

-Wiem wystarczająco dużo. Masz dobre serce. Ukrywasz to bo boisz się że to może cię osłabić. Nie jesteś taka jak brat dlatego próbujesz pokazać że jesteś silna, że jesteś zdolna do zrobienia złych rzeczy. Ale masz w sobie dobro, nie pozwól by całkowicie przepadło.

-To nie jest takie łatwe. Gdyby chodziło tu tylko o mnie, to odeszłabym stąd dawno temu. Ale muszę dbać o chłopców. Na zewnątrz nie przeżyli by, tu jest im lepiej.

-Pomogę ci. Jeśli będziesz chciała odejdę z tobą, zabierzemy ich.

-Nie masz pojęcia co mówisz. Nie pozwoli mi od tak odjeść. A ty nie powinieneś narażać własnego życia.

-Ma cię w garści prawda? Uzależnił cię od siebie. Nie zrobisz nic by mu się sprzeciwić.

-To nie tak. Zrobię wszystko co pozwoli przeżyć moim synom. Są najważniejsi.

-Dbasz o innych bardziej niż o siebie. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale właśnie tak jest. Skrywasz dobro. Pozwól mi pomóc, pozwól mi cię uszczęśliwić.- wziął jej dłoń, w której trzymała zawinięty w szmatką lód i odsunął. Przybliżył swoją twarz do jej. Przejechał dłonią po jej policzku, dolnej wardze, a później wziął jej dłoń i przyłożył do swojego serca.- Zależy mi na tobie Laro.

-Mi na tobie też.- wzruszyła się jego słowami. Był jedynym który widział to co chciała ukryć przed innymi. Pragnęła miłości, bycia kochaną, lubiła pomagać innym, widzieć uśmiechnięte twarze innych ludzi. Nie chciała być tą złą, ale nie potrafiła z tym skończyć. Ciężko jest samemu z tym walczyć, ale teraz nie będzie musiała. Brent chciał jej pomóc, pragnął jej szczęścia. Więc czemu miała by odmówić mu? Skoro los podarował jej szansę, musi z tego skorzystać, a przynajmniej spróbować.

Brent wziął jej twarz w dłonie, pochylił się i złączył ich wargi w czułym pocałunku. Lara odwzajemniając pocałunek, pozwoliła by mężczyzna delikatnie zmusił ją by pochyliła się do tyłu na ławce. Objęła go rękoma wokół szyi wplątując palce w jego ciemne brązowe włosy. Nie chciała by puścił ją z swoich objęć, pragnęła bliskości, pragnęła być szczęśliwa.

■□■□■□■□■□■□■□■

Spotkania najważniejszych członków Zbawców zwykle bywały nudne. Mówiło się w kółko o tym samym, tyle że dobierano to w innych słowach, ale zawsze chodziło o jedną rzecz, władzę. Jakiekolwiek nieposłuszeństwa były karane. Różnie bywało w sprawie, kto miał prawo ukarać nieposłusznych. Negan interesował się tylko nowymi grupami albo sprawami jego żon. Reszta przepadała na poruczników czy samą prawą rękę Negana czyli Simona albo też na Lare.

Tym razem występek był błahy. Krzywe spojrzenie na kogoś przecież nie jest aż takie złe? I z pewnością nie należy za to kogoś ukarać w taki sposób jaki chciał tego Simon. Gdy pojechał odebrać dary na Wzgórzu jakiś mężczyzna spojrzał się na niego w sposób jaki mu się nie spodobał. Głupie, nieprawdaż? Ale taki był Simon, pragnął władzy i posłuszeństwa absolutnego. Przecież nie był szefem, prawda? Chciał namówić Negana na odstawienie pokazówki, a to oznaczało rozlew krwi.

Lara zaczęła cicho chichotać pod nosem. To rozproszyło zgromadzonych.

-Co cię tak bawi?- zapytał gniewnie Simon. Mężczyźnie aż drgnęła nerwowo żyłka na czole.

-Ty.- powiedziała w prost ciemnowłosa.- To na prawdę żałosne. Zwołujesz spotkanie bo ktoś źle na ciebie spojrzał?

-To pokazuje że zaczynają się stawiać. Zawsze zaczyna się to od małych gestów.- wstał z swojego miejsca. Oparł dłonie o stół lekko się nad nim pochylając. Jego gniewne spojrzenie utkwiło na Larze.

-Jesteś paranoikiem. Albo chcesz tego samego co stało się z Oceanside. Chcesz krwi?- spoważnuała. Gwałtownie podniosła się i również położyła dłonie na stole. Mierzyła się spojrzeniem z mężczyzną. Gdyby stół nie oddzielał ich, mogłoby skończyć się to niezbyt dobrze.

-Spokój kurwa!- Negan uderzył kijem o stół przez co wszyscy się wzdrygnęli, a raczej prawie wszyscy. Lara i Simon nawet nie drgnęli, ale byli świadomi że ich zachowanie nie podobało się przywódcy Zbawców. Musieli odpuścić. Oboje usiedli na swoje miejsca.- Takie pierdoły są stratą czasu. Zapomnieliście kto tu rządzi? Kim jesteście?

-Negan!- powiedzieli wszyscy na raz. Choć Lara i Simon nie powiedzieli tego z takim entuzjazmem jak pozostali.

-O to chodzi. Wzgórze nie zostanie ukarane za taką głupotę. Gdyby każdy miałby być karany za spojrzenie na kogoś niewłaściwie, to wielu z was już by tu nie było. To było zbędne zebranie. Rozejść się!- rozkazał. Zaczęli wstawać z swoich miejsc i wychodzić.- Wy zostajecie.- zwrócił się do Simona i Lary gdy oboje wstali i chcieli odejść.- Musimy pogadać.

Negan przyglądał im się na zmianę. Odczekał aż inni opuszczą pomieszczenie po czym wstał z swojego miejsca. Zostawił Lucille położoną na stole między Larą a Simonem. Podszedł do okna, z którego był idealny widok na plac gdzie chodzili ludzie.

-Oboje jesteście ze mną od początku stworzenia Sanktuarium. Jesteście niczym filary, które pomagają utrzymać to miejsce. Zaufanie i oddanie jest ważne. Więc do jasnej cholery, przestańcie żreć się ze sobą jak pies z kotem. To mnie wkurwia. A gdy jestem wkurwiony dzieją się nie fajne rzeczy. Musicie klęknąć.

-Co?- zapytała Lara. To był pieprzony test posłuszeństwa, a raczej cholerne upodlenie. Przynajmniej publicznie nie musieli tego robić. Ciemnowłosa zerknęła na Simona, również jak ona zawahał się. Ale jeśli tego nie zrobią, to skończy się kurewsko nie fajnie.

-Słyszeliście mnie dobrze?

To było ostrzeżenie. Nic innego nie pozostało jak zrobić to. Zarówno Lara jak i Simon zeszli z krzeseł i klęknęli. Żadne z nich tak na prawdę nie chciało tego zrobić, ale nie mogli się sprzeciwić. Musieli pokazać swoją lojalność.

-Wystarczy.- powiedział czarnowłosy więc mogli wstać z klęczek.- To chyba nie było aż tak trudne?- uśmiechnął się zuchwale. Wiedział jak rozegrać karty, w końcu był szefem, on tu rządzi.

Nagle do pomieszczenia wszedł mężczyzna, był zdyszany i poddenerwowany.

-Wybacz że przerywam szefie, ale Derek się pali.

Wyszli przed budynek gdzie jeszcze chwilę temu biegał mężczyzna krzycząc gdy jego ubrania i ciało pochłaniały płomienie. Teraz leżał na ziemi i tlił się z niego dym po tym jak inni go ugasili.

Lara dostrzegła wśród zebranego tłumu ich tutejszego doktora, który stał z Jackiem i opatrywał mu dłoń.

Coś ty do cholery zrobił?, pomyślała kobieta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro