Halloween cz. 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rick zerknął w lusterko by spojrzeć na nastolatków, którzy z posępnymi minami siedzieli w ciszy na tyle radiowozu. 

-Prędzej spodziewałbym się was zobaczyć na imprezie nad rzeką niż na farmie Washell'ów. Po co tam się wybraliście? - zapytał Grimes, ale nikt nie spieszył się by mu odpowiedzieć. Mężczyzna westchnął z rozczarowaniem.

Radio policyjne zaszumiało. Grimes włączył urządzenie i sięgnął po krótkofalówkę.

-Tutaj szeryf Grimes.- odezwał się przez urządzenie.

-Mam złe wieści szefie.- po drugiej stronie usłyszał zdenerwowany głos policjantki.- Dzwonili z szpitala w Merrifield. Okazało się Washell'owie wycieli sobie nadajniki i podrzucili je do tira, który jechał w przeciwną stronę przez co myśleli, że nie wrócili do Arlington. Dzwonili dosłownie chwilę temu, wysłali już do nas posiłki. Szefie... te rodzeństwo jest w mieście. Na festynie wydarzyło się coś okropnego. Zabili burmistrza na oczach wszystkich, a później wieża runęła. Wszystko działo się tak szybko. Karetka i straż już są, ale... tylu ludzi zostało rannych.

Policjantka była roztrzęsiona. Przez krótkofalówkę słyszeli również dźwięk syren i głosy innych ludzi. Byli wstrząśnięci tym czego się dowiedzieli.

-Będę tam jak najszybciej. Bez odbioru.- powiedział Rick po czym odłożył krótkofalówkę. Mężczyzna dodał gazu.

-Moja mama miała być na festynie.- mruknął spanikowanym głosem Jack.

-Na pewno nic jej nie jest.- powiedział półszeptem Henry.

-Przecież słyszałeś co się stało. Jest wielu rannych, a nie wiadomo ile osób zginęło.

□■□■□■□■□■□■□■□■□

Negan przeszukiwał szafki w salonie. Mężczyzna szukał alkoholu i liczył że to pomoże mu się uspokoić. Gdy niczego nie znalazł w salonie przeszedł do kuchni i kontynuował szukanie.

-Gdzie Lara trzyma alkohol?

-Nie wiem. Nie interesuje się takimi rzeczami.- Tim podszedł do wysepki kuchennej, usiadł na krzesełku i przyglądał się wujkowi.

Czarnowłosy nadal szukał, aż w końcu znalazł alkohol. Uśmiechnął się zwycięsko i wyjął z szafki butelkę whisky. Wziął szklankę i postawił ją na blat po czym nalał alkohol i napił się. Wypił wszystko jednym łykiem. Nalał sobie jeszcze, ale tym razem nie wypił wszystkiego od razu.

-I to ci pomoże?- zapytał Tim.

-Tyłka mi nie uratuje, ale sprawi że ta gówniana sytuacja będzie bardziej znośna.

Judith wstała z kanapy gdy coś dostrzegła na zewnątrz. Dziewczyna podeszła do okna. Przed domem stały dwie osoby. Dwóch dorosłych mężczyzn w białych maskach i fartuchach podobny do tego, który był na festynie.

-Ktoś jest na zewnątrz.- powiedziała Judith po czym spojrzała na Tima i Negan'a.

Czarnowłosy zachłysnął się alkoholem gdy Judith się odezwała. Mężczyzna zakaszlał mocno po czym odstawiając szklankę przeszedł do salonu i spojrzał przez okno. Spiął się, ale nie okazał strachu. Wziął z komody swój kij.

-Idźcie na górę. Jak będzie coś się działo schowajcie się i zadzwońcie do Lary.

Negan ponaglił ich. Tim i Judith niechętnie poszli na górę do pokoju szatyna. Chłopak zbliżył się do okna i dyskretnie obserwował nieznajomych. Judith usiadła obok niego.

-Myślisz że wejdą do domu?- zapytała szeptem.

-Obawiam się że tak.

Mężczyźni w maskach podeszli do domu. Tim nie mógł zobaczyć co robią, ale po chwili na dole usłyszeli kilka głośnych uderzeń w drzwi, a później trzask. Negan mówił coś do nieznajomych, ale nie potrafili zrozumieć co. Znowu były jakieś hałasy jakby walczyli. Głośny huk, a po tym nastała kompletna cisza.

Tim chciał wstać spod okna i podejść do drzwi by wyjść z pokoju, ale Judith złapała go za rękę i pokręciła głową by tego nie robił. Szatyn został. Wtedy przez okno mogli zobaczyć jak mężczyźni w maskach wynoszą nieprzytomnego Negan'a i idą z nim za ulice gdzie stało auto. Wsadzili go do bagażnika po czym odjechali.

□■□■□■□■□■□■□■□■□

Cała posesja na farmie Washell'ów była skąpana w mroku nocy z wyjątkiem drewnianej stodoły gdzie paliło się światło. To właśnie tam przed kilkoma latami wydarzyła się tragedia. Zostały znalezione ciała rodziny Washell'ów, którzy niczym świnie wisieli zawieszeni do góry nogami z rozprutymi brzuchami. Tym razem w tym samym miejscu wisieli inni ludzie. Czterech mężczyzn, którzy przed laty byli dobrymi kumplami. Ci którzy dla zabawy uprzykrzali życie trójce rodzeństwa Jane, Drake'ow i w szczególności Finn'owi. Wtedy nie wiedzieli jakie skutki przyniosą ich durne wygłupy.

Negan powoli otworzył oczy. Mężczyzna był skołowany i odczuwał pulsujący ból głowy. Zdał sobie sprawę że wisi do góry nogami. Szarpnął się, ale przez to zabolało go całe ciało. Czuł się kiepsko, a gdy zrozumiał gdzie jest poczuł mdłości. Obok niego po jego prawej wisiały trzy osoby. Mimo że minęły lata i urwał z nimi kontakt, to był wstanie ich rozpoznać. To byli jego dawni kumple, Mason, James i Lucas. Spojrzeli na czarnowłosego, w ich oczach był strach, ale nie odezwali się ani słowem.

Ciche kroki przykuły jego uwagę. Będąc do góry nogami nie widział zbyt dobrze, ale rozpoznał osobę, która zbliżyła się w jego stronę. To był ten sam facet, który na festynie zabił burmistrza i czarnowłosy podejrzewał że to Finn. A gdy mężczyzna przykucnął przed nim i zdjął białą maskę pokazując mu swoją twarz utwierdził Negan'a w jego przypuszczeniach. Jego blizny wyglądały znacznie gorzej niż kiedy ostatni raz go widział, jego oczy były puste jakby brakowało mu duszy, a same spojrzenie na niego powodowało ciarki.

Finn ponownie założył maskę i wstał. Podszedł do stołu gdzie leżały jakieś przedmioty. Podeszła do niego kobieta i mężczyzna, oboje mieli białe maski i podobny ubiór do Finna.

-Jeżeli nie pamiętasz... - odezwał się Finn, jego głos był ciężki i lekko zachrypnięty.- To Drake i Chloe.- przedstawił swojego młodszego brata i kobietę o ciemnych blond włosach związanych w warkocz.

-Więc jednak Chloe Washell żyje. Wielu uważało że Finn cię gdzieś zakopał by nie znaleźli twoich zwłok. A gdzie Jane? Czyżby nie dała rady wpaść na imprezkę?- zapytał z odrobiną żartu Negan. Próbował ukryć swoje zdenerwowanie, ale jego gadka nie działa na jego korzyść. Finn upuścił metalową rurę, która z hukiem upadła na ziemię przez co czarnowłosy się wzdrygnął.

-Nadal dużo gadasz.- stwierdził chłodno.- Jane razem z moim synem, Issak'iem, mają pewne zadanie.

Negan nie odezwał się, chociaż oświadczenie że Finn ma syna z Chloe aż korciło o jakiś komentarz. Ale wolał nie wkurzać jeszcze bardziej Finna, nie miał ochoty zbyt szybko żegnać się z tym światem.

-Razem z nimi sprawiłeś mi i mojemu rodzeństwu sporo przykrości.- krótkim nożem wskazał na wiszących mężczyzn.- Podjudzałeś ich by mnie dręczyli, a sam wolałeś patrzeć na to z boku.

-Zasłużyłeś na to popaprańcu.- powiedział z odrazą czarnowłosy.

-Niby dlaczego? Bo byłem biedny? Brzydszy? Gorszy od was?

-Wiesz dlaczego to robiłem. Nie byłeś niewinnym i pokrzywdzonym przez los dzieckiem. Tylko udawałeś. Nikt was nie chciał bo dostrzegali w was zło. Zabijając Washell'ów pokazaliście jacy jesteście naprawdę.

-Masz rację.- cichy i przerażający śmiech Finna rozniósł się po pomieszczeniu.

To co Negan powiedział było prawdą. Finn, Jane i Drake, nie byli zwykłymi i grzecznymi dziećmi. Mieli problemy psychiczne, które powinny być leczone. Rodziny zastępcze, które brały ich pod opiekę odsyłali ich za każdym razem gdy ich zachowania odstawały od normy albo robili dziwne i niepokojące rzeczy. Rodzeństwo miało tendencje do znęcania się nad zwierzętami albo młodszymi od siebie dziećmi. Z wiekiem musieli ukrywać swoje odstępujące od normalności zachowania. Jednak ludzie nadal ich odpychali od siebie bo się ich obawiali, a nie dlatego że byli biedniejsi czy mieli trudne życie.

Negan nie bez przyczyny przyczepił się do Finn'a. Gdy byli nastolatkami zauważył któregoś razu jak Finn z dziwnym spojrzeniem przyglądał się jego siostrze gdy ta wychodziła z szkoły. To było niepokojące więc postanowił iść za nim. Okazało się że śledził Lare, dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy. Szedł za nią starając się by go nie zauważyła, a gdy weszła do parku, którym często skracała sobie drogę do domu przyspieszył kroku. Negan złapał go zanim Finn zdążył cokolwiek zrobić. Kazał Larze jak najszybciej wracać do domu, a sam został z nim w parku. Finn tłumaczył się że niczego złego nie chciał zrobić, ale czarnowłosy czuł że on kłamie. Od tamtej pory miał na niego oko.

-Chciałem by każdy z was cierpiał. Żebyście umarli z świadomością, że ludzie na których wam zależy zginęli przez was.- powiedział Finn.- Ale James i Mason nie mają rodzin czy nawet przyjaciół, są tylko żałosnymi śmieciami. Żona Lucas'a zostawiła go obierając mu cały majątek i zabierając ze sobą ich syna przez co stoczył się i został sam. A ty Negan, nie masz żony ani dzieci, ale twoja siostra jest ci bardzo bliska i jej synowie też.

-Jeżeli ich tkniesz skurwielu... - odezwał się z złością czarnowłosy, ale Finn mu przerwał.

-Tą przyjemność zostawiłem Jane i Issak'owi. Gdy skończą prześlą mi zdjęcia byś mógł je zobaczyć. A teraz zabawmy się.

Finn odpalił piłę mechaniczną, którą wziął z stolika. Mężczyzna podszedł do James'a, który zaczął błagać by go oszczędził, ale to było bezcelowe. Przeraźliwy krzyk rozniósł się po stodole gdy Finn zaczął przeżynać James'a na pół. Krew rozbryzgała się dookoła ochlapując każdego kto był w pobliżu, a z przeciętego ciała wypłynęły na posadzkę wnętrzności.

-Ty popierdolony psycholu!- wykrzyknął Drake, który wisiał obok James'a. Mężczyzna wił się nieporadnie próbując się uwolni gdy zdawał sobie sprawę, że będzie następny.

Chloe wzięła z stołu siekierę i wbiła ją w krocze Drake'a. Mężczyzna zaczął krzyczeć w agonii. Lucas zaczął jak najgłośniej wołać o pomoc co było tylko bezsensownym aktem, który jedynie rozzłościł ich przyszłych morderców. Byli na odludzi, z dala od miasta, nikt ich tu nie usłyszy. Negan próbował rozluźnić związane za plecami ręce, ale liny były mocno zawiązane. Blondynka wyciągnęła ostrze po czym zaczęła wbijać je w ciało Drake'a aż do chwili gdy jego krzyki ucichły. Po podłodze płynęła krew. Było słychać cichy plusk gdy ktoś po niej chodził niczym po zwykłej kałuży wody.

□■□■□■□■□■□■□■□■□

Główna droga wyjazdowa poza miasto była zablokowana. Wysokie i grube drzewo leżało obwalone na drodze i blokowało przejazd.

Lara z Daryl'em wrócili do auta po tym jak sprawdzili czy nie da się jakoś odblokować drogi.

-Ktoś specjalnie ściął drzewo.- stwierdził Daryl. Miał racje. Drzewo było podpiłowane więc samo się nie obwaliło.

-To nie może być przypadek. Ewidentnie nie chcą byśmy opuścili miasto.

Ciemnowłosa zawróciła samochodem. Była jeszcze jedna droga prowadząca za miasto, ale była ona niedaleko farmy Washell'ów. Kobieta chciała jak najszybciej dotrzeć nad rzekę więc musieli jechać tą drogą.

-Washell'owie są w mieście. Innego wyjaśnienia nie ma.- powiedziała Lara. Nerwowo ściskała kierownicę. To wszystko było koszmarem. Czuła się jak w horrorze.- Chcą zemścić się na mieszkańcach, a szczególnie na tych którzy ich mocno skrzywdzili.

-Ale jak w tak krótkim czasie zorganizowali to wszystko? Wybuch wieży, blokada na drodze. Nie wiadomo co będzie dalej.

-Małżeństwo Washell'ów miało przecież córkę, Chloe. Dziewczyna zakochała się w Finnie. Zaszła w ciążę. Krótko później doszło do tragedii gdy rodzeństwo zabiło rodzinę Washell'ów. Chloe zniknęła. Nie wiadomo co się z nią stało. Może pomogła uciec Finn'owi, Jane i Drake'ówi z wariatkowa. Miała wystarczająco dużo czasu by wszystko uknuć. Jej dziecko teraz ma dwadzieścia pięć lat, może też bierze w tym udział.

-To miało by sens. Chloe mogła im pomóc, ale dlaczego?

- Była zakochana w Finie i miała z nim dziecko. Zawsze była dziwna.- wyznała Lara. Chloe Washell była specyficzną osobą. Nie miała przyjaciół, prawie z nikim nie rozmawiała. Jej rodzice byli surowi dla niej i wiele rzeczy jej zabraniali, ale nie była podobna do nich. Miała w sobie coś mrocznego przez co ludzie woleli trzymać się od niej z daleka.- Gdy jej ukochanego zamknięto musiała być wściekła więc teraz może chce się zemścić.

-Znałaś ją?

-Z widzenia. Nigdy nie rozmawiałyśmy, ale sporo słyszałam i widziałam.

-Kto to?- zapytał Daryl gdy przed nimi zobaczyli jadący w przeciwną stronę niż oni samochód. Pojazd wracał drogą od strony farmy Washell'ów. Gdy był bliżej zdali sobie sprawę że to radiowóz policyjny. Prowadził go Rick, a na tylnym siedzeniu dostrzegli Jack'a i Henry'ego.

W momencie gdy się minęli Lara zaczęła hamować. Zatrzymała samochód na poboczu. Wysiadając zobaczyła że drugi samochód też się zatrzymał. Ciemnowłosa ruszyła w jego stronę, a Daryl za nią.

-Myślałam że będziesz na festynie.- powiedziała Lara gdy Rick wysiadł z radiowozu.

-Zanim miałem tam pojechać, zajechałem na farmę i spójrz kogo tam znalazłem.- szeryf wskazał na Jack'a, który wyszedł z pojazdu, a za nim pozostali.

Lara przytuliła mocno syna. Ulżyło jej widząc go całego i zdrowego choć gdy przyjrzała się jego twarzy zmarszczyła brwi. Wyglądał jakby stoczył z kimś bójkę, ale nikt z kim tu był nie wyglądał na rannego.

-Coś ty sobie do cholery myślał?- zapytała wkurzona gdy wypuściła syna z objęć.

-Wiem, schrzaniłem.

Ciemnowłosa pokręciła głową. To nie był najlepszy czas na kłótnie czy wykłady więc na tą chwilę musiała odpuścić. 

-Pogadamy później, ale masz szlaban.- stwierdziła kobieta.

-W porządku.

To było dziwne że chłopak bez żadnych sprzeciwów przyjął karę, ale Lara nie skomentowała tego.

Uwagę wszystkich zwrócił telefon ciemnowłosej, który zaczął dzwonić. Kobieta wyjęła urządzenie z kieszeni, dzwonił jej młodszy syn.

Była zaniepokojona tym telefonem, bez powodu by nie dzwonił, a gdy usłyszała głos Tima jej niepokój jeszcze bardziej wzrósł. Chłopiec opowiedział jej co się stało. Ktoś włamał się do domu i zabrali Negan'a. Kazała im ukryć się i czekać po czym rozłączyła się.

-Co się stało?- zapytał Daryl, ale po minie Lary wiedział że wydarzyło się coś złego.

Lara przekazała im to co powiedział jej Tim.

-I co teraz?- zapytał Jack.

Stali po środku drogi. Wszyscy funkcjonariusze, straż i medycy byli na festynie by zająć się mieszkańcami, którzy zostali ranni. Najwyraźniej to miało być odwróceniem uwagi całego miasta by rodzeństwo w spokoju mogło zemścić się na dawnych prześladowcach. 

Byli zdani na siebie. Posiłki z szpitala psychiatrycznego w Merrifield dopiero jadą do miasta, to zajmie im około dwóch godziny. To zbyt długo by czekać bezczynnie na ich pomoc.

-Pewnie zabrali Negan'a na farmę.- stwierdził Rick.

-I nie tylko jego. Skoro mają mojego brata, to porwali również James'a, Lucas'a i Mason'a by się na nich zemścić za gnębienie ich.- dodała ciemnowłosa. Ten dzień był istnym piekłem. Była kłębkiem nerwów, cały czas komuś z jej bliskich groziło niebezpieczeństwo. Miała tego dość. Chciała by to był tylko sen i że za chwilę się z niego obudzi.

Grimes wrócił do swojego samochodu i włączył radio policyjne. Zaczął nawoływać, ale nikt się nie odzywał. Urządzenie wydawało z siebie tylko cichy szum jakby cała linia była zablokowana.

-Nikt nie odpowiada.- powiedział gdy wrócił.- To dziwne, jeszcze niedawno radio działało.

-Ściągnęli na festyn wszystkich policjantów. Może po zniszczeniu wieży coś jeszcze się stało.- wypowiedział swoje przypuszczenia Daryl.

-Nie mamy czasu. Finn ich zabije bez zbędnego gadania. Musimy jechać na farmę.- oświadczyła Lara. Ciemnowłosa wróciła do samochodu po strzelbę, naboje, które włożyła do kieszeni kurtki oraz kuszę Dixon'a, którą podała brązowowłosemu.- Będziemy twoim wsparciem szeryfie.

Rick skinął głową, a później spojrzał na nastolatków.

-Pojedziemy radiowozem. Ktoś z was ma prawko?- Grimes zwrócił się do nastolatków.

-Ja mam.- odezwał się Diego. Lara rzuciła mu kluczyki od swojego auta, które chłopak w ostatniej chwili złapał.

-Tylko go nie porysuj. Jedziecie do domu, zabarykadujcie się i czekajcie aż wrócimy.- oznajmiła Lara.

Nastolatkowie wsiedli do auta ciemnowłosej. Diego usiadł za kierownicą, Jack obok na miejscu pasażera, a Henry i Lydia z tyłu. Niebieskooki odpalił samochód po czym zawrócił i odjechał.

Rick, Daryl i Lara chwilę stali na drodze przyglądając się jak nastolatkowie odjeżdżają po czym wsiedli do radiowozu i ruszyli w kierunku farmy.

□■□■□■□■□■□■□■□■□

Cisza panowała w samochodzie gdy nastolatkowie jechali drogą po środku lasu. Byli parę kilometrów przed miastem.

-Szalony wieczór, co nie?- odezwał się Diego. Niebieskooki chciał spróbować rozładować napięcie.

-Ta.- burknął posępnie Jack. Brunet opierał głowę na dłoni oglądając przez szybę mijany las.

-Mogło być gorzej...- stwierdził Henry.- Przynajmniej nikt nie chce nas zabić.

-W przeciwieństwie do mojego wujka.- powiedział oschle brunet.

-Szeryf mu pomoże i... - powiedziała Lydia, ale Jack jej przerwał.

- I wszystko skończy się dobrze?- użył drwiącego tonu.- Nie bądź głupia. W prawdziwym życiu nie ma szczęśliwych zakończeń. 

-Pewnie zżerają cię emocje, ale nie musisz być wredny.- niebieskooki zerknął na Jack'a, który odwrócił od niego wzrok. Brunet zacisnął mocno pięść, którą trzymał na kolanie. Owszem był tym wszystkim zdenerwowany i jak zwykle nie panował nad emocjami. Ale czego miał się spodziewać po tym jak jacyś chorzy psychicznie ludzie chcą skrzywdzić jego wujka? To niczego dobrego nie zwiastowało.

Diego położył dłoń na jego pięści delikatnie ją ściskając. Brunet na początku zesztywniał na ten gest, ale gdy spojrzał na niebieskookiego, który posłał mu pokrzepiający uśmiech odrobinę się rozluźnił. Diego po paru chwilach zabrał dłoń by zmienić bieg w samochodzie.

Jack nie był pewny czy Henry lub Lydia widzieli to, ale i tak czuł że zrobiło mu się gorąco. Może ten wieczór jednak nie skończy się aż tak źle?

Usłyszeli nagły huk jakby coś pękło. Diego zaczął ostro hamować gdy stracił panowanie nad samochodem. Chłopakowi ledwo udało się zatrzymać pojazd nie wjeżdżając do rowu.

-Co się stało?!

Niebieskooki nie odpowiadając odpiął pas po czym wysiadł z pojazdu. Obejrzał koła. Okazało się że są przedziurawione przez jakieś kolce, które wkręciły się całkowicie w przednie koła. Jack poszedł w jego ślady i ustał za chłopakiem, który klęczał przed pojazdem.

-Matka mnie zabije, chociaż i bez tej wpadki byłem trupem.- stwierdził brunet, nie było mu do śmiechu.

-To nie przypadek.- Diego wstał i spojrzał na bruneta, który zmarszczył brwi nie rozumiejąc do czego on zmierza.- Ktoś rozłożył na drodze kolczatkę, coś takiego wykorzystuje policja by zatrzymać uciekiniera.

-Po co ktoś to rozłożył? Przecież nie jesteśmy uciekinierami.

-Chcą nas zatrzymać.

-Kto niby? Tylko nie zaczynaj że tamte świry. Oni są na farmie gdzie zabrali wujka i jego kumpli by ich zabić. Czego chcieliby od nas?- paranoja niebieskookiego zaczęła jemu również się udzielać. Byli pośrodku pustej drogi, dookoła był las, a do miasta mieli jeszcze z dwa kilometry.

-Lepiej wróćmy do samochodu. Tutaj jesteśmy łatwym celem.

-Przestań tak gadać. 

-Znam historie Washell'ów, dziadek mi opowiadał i to nie raz. Oni chcą zemścić się na wszystkich mieszkańcach Arlington, nie ważne czy ktoś jest niewinny.

Henry przyglądał się jak Jack i Diego rozmawiając na zewnątrz przed samochodem. Światło refraktorów oświetlało ich więc idealnie ich widział. 

-Nie podoba mi się to.- odezwała się Lydia. Dziewczyna nerwowo rozglądała się dookoła. 

-Nic nam nie będzie. To pewnie tylko jakaś awaria w aucie, wszystko bę...

Lydia nie słuchała już blondyna. Jej wzrok utkwił w postaci, która stała kilka metrów za samochodem. Po posturze widać było że to mężczyzna. Nawet z daleka dziewczyna mogła dostrzec że trzyma coś długiego w ręku, co przypomina maczetę.

-Lydia?- Henry spojrzał na szatynkę gdy ta nagle zamilkła. Na jej twarzy malowało się zaniepokojenie, a może nawet strach. Spojrzenie blondyna podążyło w miejsce gdzie patrzyła dziewczyna przez co chłopak poczuł ciarki. 

-Dojedziemy tym do miasta?- zapytał Jack wskazując dłonią auto. Diego przetarł dłonią twarz i spojrzał na niebo czując nagłe zmęczenie. 

-Poważnie pytasz?

-Nie ważne.- brunet skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. To pytanie było głupie. Nie był specem od mechaniki pojazdów, ale wystarczyło spojrzeć na samochód, przednie opony były przebite i metalowe kolce złączone ze sobą były wplątane w koła co uniemożliwiało jazdę.- Wrócimy do miasta na piechotę?

-Innej opcji nie ma.- stwierdził Diego.

-Co jest kurwa?- uwagę Jack'a przykuła postać, która stała kilka metrów za samochodem. Osoba ta nie śpiesząc się ruszyła w ich stronę.

Lydia oraz Henry wysiedli nagle z samochodu i spanikowani podeszli do chłopaków.

- Co to za koleś?- zapytał Diego.- Jack! Co robisz?!- zawołał niebieskooki gdy brunet ruszył na tył samochodu.

Jack szybko otworzył bagażnik i zaczął go przeszukiwać. Nieznajomy przyspieszył kroku. Diego podbiegł do bruneta gdy zamaskowany mężczyzna był zaledwie dwa metry od niego. Nieznajomy kopnął niebieskookiego, chłopak poleciał do tyłu uderzając głową o beton. Brunet wyciągnął z bagażnika gaśnicę. Włączył ją i skierował w mężczyznę. Po chili biała piana oblepiła nieznajomego, który cofnął się o kilka kroków chcąc uchronić się przed pianą, która dostała mu się do oczu. W tym czasie Henry i Lydia pomogli wstać niebieskookiemu. Gdy piana się skończyła Jack rzucił pustą gaśnicę w mężczyznę po czym zabierając z bagażnika łom i apteczkę razem z przyjaciółmi zaczął uciekać. 

Na początku biegli środkiem drogi, ale nie mogli dłużej pozostać na widoku. Zeszli z drogi i weszli w las. Nie zwalniali tempa. Chcieli być jak najdalej od tamtego szaleńca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro