■□Prolog□■

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słońce górowało na niebie. Dzień był ciepły i spokojny. Nawet pies sąsiada nie uprzykrzał nikomu życia swoim ciągłym i nieznośnym szczekaniem. W okolicy było czuć zapach grillowanego jedzenia. Muzyka z przenośnego radia, które stało na tarasie dawała przyjemne tło do rozmów i spędzania czasu na świeżym powietrzu.

-Chłopaki, lemoniada! Zróbcie przerwę!- ciemnowłosa kobieta wyszła z domu na taras trzymając w rękach tackę, na której był dzbanek z schłodzonym napojem oraz szklanki. Odstawiła tackę na stolik przy którym na bujanym fotelu siedziała druga kobieta o jasnych brązowych i długich włosach uczesanych w luźnego warkocza. Trzymała na kolanach kocyk i zerkała na wózeczek gdzie spał najmłodszy syn ciemnowłosej, mały Tim.- Wszystko w porządku Lucille?

- Tak.- spojrzała na nią delikatnie się uśmiechając. Lucille wyglądała dość blado co martwiło Lare, ale nie chciała się narzucać, szczególnie że wiedziała w jakim ona jest stanie, stres jej nie służył.

-Gdzie lemoniada mamo?- brązowowłosy chłopiec o piwnych oczach wszedł na taras w towarzystwie czarnowłosego mężczyzny, który miał na głowie czapkę z daszkiem. 

-Już wam nalewam.- powiedziała Lara. Zdjęła z tacki szklanki po czym nalała do nich lemoniady i podała im. Oboje napili się.- Sprawdzałeś grill?- wskazała na stojący nieopodal tarasu grill, na którym piecze się jedzenie.

-Kurwa.- mruknął mężczyzna zdając sobie sprawę, że zapomniał dopilnować jedzenia. Był zbyt zajęty grą z Jack'em.

-Nie przy dzieciach.- skarciła go Lucille.

-Wybacz kochanie.- Negan posłała jej swój typowy uśmieszek po czym poszedł sprawdzić grill. 

-Tim może kąpać się w basenie?- zapytał chłopiec. Lara zaśmiała się cicho. Odpowiedź na to pytanie była oczywista. Tim nie ma jeszcze roku więc oczywiście, że nie może, ale Jack ma dopiero pięć lat, nie wie jeszcze wielu rzeczy, nie zna niebezpieczeństw i tym bardziej ich nie rozumie.

-Jest za mały. Musisz sam się kąpać, ale przynajmniej basen jest cały twój.

- Cały jest mój!- wykrzyknął radośnie jakby dopiero teraz to zrozumiał.

-Poczekaj, posmaruje cie kremem.- powiedziała Lara chcąc zatrzymać syna, ale on wymsknął się jej. Nie lubił kremów więc nie miał zamiaru pozwolić jej by go posmarowała.- Jack, wracaj!

Ale chłopiec nie miał zamiaru jej słuchać. Pobiegł do basenu by po chwili do niego wskoczyć. Basen nie był duży i nie był też głęboki więc Lara miała pewność, że nie zrobi sobie krzywdy choć i tak wolała mieć na niego oko.

-Czasami wolałabym by był jak Tim, spokojniejszy.- stwierdziła ciemnowłosa. Z Jack'em nie raz miała problemy, od małego lubił kłopoty. Dokuczanie to jego konik.

-Wtedy nie byłby sobą. Ma dużo energii, jest silnym i buntowniczym chłopcem. Znam kogoś podobnego.- Lucille uśmiechnęła się.

-Może ma to po mnie. Ale jeśli tak, to boje się że jego życie będzie podobne do mojego.- Lara usiadła przy stoliku. Lucille pochyliła się delikatnie nad stolikiem i wzięła ją za rękę, jej uścisk był słaby, ledwo czuła jej dotyk.

-Ty i Negan nie mieliście tak dużego wsparcia od rodziców. Dbasz o synów tyle ile jesteś wstanie, a to że ich ojciec okazał się parszywym dupkiem nie znaczy, że będą mieli gorsze życie. Wciąż mają ciebie, a ty masz mnie i Negana. Nie jesteś sama.- delikatny uśmiech wpłynął na jej szczupłą twarz. 

-Dziękuję Lucille, za wszystko. Życie nie jest sprawiedliwe.

Lucille uśmiechnęła się i powoli odchyliła się zabierając dłoń, oparła się o oparcie bujanego fotela i przykryła się trochę kocykiem. Była taką dobrą i wyjątkową osobą, a los potraktował ją okrutnie. Nie tyle że zachorowała i miała niewielkie szanse na wyzdrowienie, to jej mąż nie był wcale dobrym mężem. Nie chciała dalej z nią o tym rozmawiać, to byłoby traceniem czasu, którego niestety nie mieli za wiele.

Lara odwróciła wzrok. Patrząc na nią gdy wyglądała tak słabo, było jej ciężko. Nie raz narzekała na swoje życie, a Lucille wcale nie miała lepiej, przynajmniej nie w każdym aspekcie. Ciemnowłosa spojrzała na Negana, który obracał mięso na grillu, doprawiał i dokładał kolejne kawałki. Później spojrzała na Jack'a, który bawił się w basenie. Chlapał wodą na wszystkie strony przez co do okoła basenu było mokro. Uśmiechnęła się widząc jego rozweseloną twarz.

Nagle spokój i beztroska zostały zagłuszone. Muzyka przestała lecieć, z radia wydobywał się tylko szum. A w okolicy zapanowała dziwna atmosfera. 

Lara zauważyła na niebie coś co szybko poruszało się w ich stronę. Zeszła z tarasu. 

Na niebie pojawiły się samoloty. Przeleciały nad ich domem i poleciały w kierunku miasta. Hałas który wydały był cholernie nieprzyjemny. Za nimi podążyły helikoptery.

-Co się dzieje?

Szum w radiu ucichł, ale później to co usłyszeli zmroziło krew w ich żyłach. Ameryka wprowadziła stan wyjątkowy. Powodem całego zamieszania był nieznany nikomu wirus, który pojawił się niespodziewanie w kraju. Nadszedł dzień, w którym świat się skończył.

■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■

I jak odczucia po prologu? 

Wiem że krótki, ale będę się starać by następne rozdziały były znacznie dłuższe.

Miło mi będzie jeśli zostawicie po sobie jakiś ślad.

Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro