Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

AURA — 12 ROK ERY MROKU

— Dziesięć!

Nix usłyszała pierwszy krzyk Berda, stojącego na granicy lasu. Razem z grupką dzieci ruszyła biegiem, by znaleźć czym prędzej kryjówkę.
— Dziewięć!
Nie zastanawiając się za długo, zaczęła wspinać się na jedno z wyższych drzew, które ujrzała. Była lekka i niska, a wspinanie wychodziło jej jak nikomu innemu.
— Osiem!
Złapała najniższą gałąź i odpychając się mocno od ziemi, szybko znalazła się na górze. Pozostało jej tylko wspiąć się ciut wyżej, by mieć pewność, że Berd jej nie zobaczy.
— Siedem!
Gdy znalazła idealne miejsce, zasłonięte gęstą ścianą liści, zaczęła się rozglądać za pozostałymi.
Widziała dwójkę najmłodszych, Manri i Rika, kulących się za głazem.
— Sześć!
Tina, drobna dziesięciolatka, schowała się między dwoma krzakami.
— Pięć!
Eris, zwinny trzynastolatek, pobiegł najdalej ze wszystkich, podobnie jak ona wspinając się na drzewo.
— Cztery!
Na jego nieszczęście z takiej odległości Berd powinien bez problemu dostrzec jego jasną czuprynę na tle ciemnozielonych liści.
— Trzy!
Pozostała czwórka ukryła się na tyle dobrze, by nawet Nix, znajdująca się wysoko, nie potrafiła ich dostrzec.
— Dwa!
Ostatni raz upewniła się, że jest jak najmniej widoczna, praktycznie kładąc się na gałęzi, by jak najmniej wystawać.
— Jeden! Szukam!
W lesie zapadła cisza. Nix miała wrażenie, jakby nawet zwierzęta postanowiły się z nimi bawić. Słyszała jedynie powolne kroki ciemnowłosego chłopaka i szelest liści porywanych przez wiatr.
Tego dnia, po raz pierwszy od długich tygodni, słońce świeciło jak nigdy. Lato przybyło do nich nagle, trochę spóźnione, ale za to z hukiem. Żadne z dzieci w sierocińcu nie chciało zmarnować takiego dnia, po takim czasie, który musieli spędzić w domu, ze względu na ciągłe deszcze.
Nie minęło dużo czasu nim Berd znalazł pierwszą dwójkę dzieciaków za głazem. Teraz bliźniaki o rudych włosach i piegowatych twarzach, chodziły za nim jak duchy, nie mogąc nawet pisnąć słówkiem. Takie były zasady.
Nix zerknęła na Erisa, który umiejętnie schował się między koroną drzewa. Był smukły i nie za wysoki, a ciemne ubranie pomagało mu się zlać w tle. Jedynie Nix mogła go dostrzec, dzięki temu, że była wyżej od niego. Gdy ich wzrok się spotkał uśmiechnął się do niej.
Eris był o rok starszy od niej. Jeszcze tego roku miał wyruszyć do stolicy, aby nauczyć się fachu. Najczęściej dzieciom było dane wybrać kierunek, jednak Eris przybył do nich zaledwie pół roku temu. Opiekunka Narya, nie mając gotowej umowy z żadnym mistrzem, musiała wybrać chłopakowi to, co zostało po wyborze pozostałych trzynastolatków.
Odwróciła spojrzenie od niego, by ponownie skupić się na szukającym. Ogon za nim zrobił się dłuższy o dwie osoby. Tina i Kyle, jedna z tych, których nie udało się odnaleźć Nix.
Uśmiechnęła się pod nosem. Słońce powoli zaczęło się obniżać, co znaczyło, że niedługo zostaną zawołani na obiad. Taki nadali sobie limit czasu, by Berd mógł ich znaleźć, jeśli nie, to przegra.
— Widzę cię, Perl — powiedział, by po chwili, szybkim ruchem wyciągnąć zza drzewa czarnowłosego chłopaka, wyższego od niego o głowę.
Perl uśmiechnął się słabo i stanął za Kyle w ogonie.
Trzech — liczyła w głowie Nix.
To, co ją martwiło, to moment gdy Berd podejdzie do drzewa, na którym siedział Eris. Stamtąd, gdyby spojrzał delikatnie w górę, spokojnie by ją dostrzegł. Musiała pomyśleć nad zmianą pozycji, by mu to uniemożliwić.
Jedyną opcją było przejść na inną gałąź, znajdującą się trochę wyżej. Jednak była ona cięńsza niż ta, na której leżała aktualnie i było niewielkie ryzyko, że podczas wspinania się, gałąź tego nie wytrzyma.
Jednak Nix nie chciała przegrać. Nie z Berdem.
Powoli zaczęła się unosić. Eris widział co robi i energicznie kręcił głową, by przestała. Nie zważała na to. Bardzo uważała, by nie dotknąć liści, które mogłyby zaalarmować hałasem szukającego. Gdy już stała, podwinęła, teraz już brudną, białą sukienkę i szybkim ruchem wskoczyła na nową kryjówkę. Mocno złapała się trzonu drzewa, przytulając do niego policzek, gdy na chwilę poczuła, że traci równowagę.
Miała wrażenie, że usłyszała westchnienie ulgi pochodzące od jasnowłosego.
Teraz musiała tylko ułożyć się płasko, by było ją widać jak najmniej.
W czasie gdy dziewczyna bawiła się w zwiadowcę, Berd zdążył odnaleźć kolejną dwójkę dzieciaków. Została już tylko ona i Eris.
— Dzieci! Na obiad! — doszedł do nich donośny głos opiekunki.
Kilku z nich nie czekając na rozwój wydarzeń od razu pobiegły w stronę sierocińca. Inne zostały, by przekonać się, gdzie chowała się reszta. Berd stał pośrodku grupki, ściskając pięści. Nie znosił przegrywać, każdy o tym wiedział.
— Wiedziałem, że gra tak krótko przed obiadem, nie będzie miała sensu — mruknął bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego.
— Daj spokój, Berd. I tak byś mnie nie znalazł — odpowiedziała radosnym głosem Nix, wychylając głowę zza gałęzi. Czarne, średniej długości włosy tańczyły na wietrze wokół głowy dziewczyny.
— Pff. Mogłem się domyślić, że znowu wymyślisz dziwną kryjówkę — odparł niezadowolony.
— Nie ona jedna — usłyszeli głos Erisa, który zdążył już zejść z drzewa i do nich dołączyć. — Powinieneś czasem spojrzeć w górę — dodał drwiącym głosem.
Berd nic nie odpowiedział, tylko spiorunował blondyna wzrokiem. Nie przepadali za sobą. Nowy chłopak niczym nie drażnił Berda, ale jego pewność siebie bywała irytująca dla każdego, a dla kogoś, kto chciał być uważanym za najlepszego, tym bardziej.
Nix przewróciła oczami, spodziewając się najgorszego, jednak zanim Berd zdążył pomyśleć nad tym, co mógłby zrobić, Narya zawołała ich po raz drugi.
Berd ruszył od razu, a Eris tuż za nim, wolnym i spokojnym krokiem.
Nix, zadowolona z siebie, również uznała, że najwyższa pora zejść.
Gdy spróbowała się podnieść, usłyszała cichy trzask, lecz nim zdążyła choćby pomyśleć nad jakąś opcją, leciała już z gałęzią na ziemie.
Uderzenie odebrało jej dech w piersiach, a na nodze poczuła ostry ból. Nie musiała tam nawet patrzeć, by wiedzieć, że zahaczyła o jedną z mniejszych gałęzi i poważnie zraniła sobie udo.
Uniosła się do pozycji siedzącej, ciężko oddychając.
Ten krótki moment wystarczył, by stworzyła pod sobą plamę krwi. Wzięła głęboki oddech i podpierając się o drzewo, z którego spadła, wstała.
Nie skierowała się jednak do sierocińca. Nie mogła pokazać się opiekunce w takim stanie. Wiedziała, że kobieta nakrzyczałaby na nią jak nigdy, mówiąc, że damie nie przystoi się tak bawić, ani wspinać po drzewach, jak małpa. Na samą myśl czuła irytacje.
Zamiast tego skręciła w stronę strumyka płynącego nieopodal. Wyznaczał on granice między częścią lasu, do której wolno im było wchodzić, a tą, do której nie powinni się zbliżać.
Kiedy Nix, nie rozumiejąc dlaczego zwykła woda miałaby powstrzymywać dzikie zwierzęta od przechodzenia na tą stronę, Arri, starsza koleżanka, wyjaśniła jej, że strumień płynie aż z Jeziora Dusz. Woda nie posiadała magicznych właściwości, ale żadne zwierzę do niej nie wchodziło . Nie ze strachu, a z szacunku. Tak samo postępowały Wróżki i Syreny.
Gdy dotarła na brzeg, opadła na mokrą glebę, jak najbliżej wody. Dotknęła jej palcem, zamykając oczy.
Robiła to już tysiąc razy, chcąc uniknąć kazań opiekunki.
Woda zatańczyła pod jej dotykiem, oplatając jej dłoń wstęgami, wijącymi się niczym węże. Spokojnym ruchem odciągnęła rękę od strumienia i przyłożyła do rany. Ponownie nabrała powietrza do płuc, by po chwili zacząć je powoli wypuszczać. Gdy to robiła, woda na ranie zaczęła emanować blade światło i leczyć udo Nix.
— Jesteś Magiem? — usłyszała znajomy głos.
Serce na chwilę jej stanęło. Odwróciła głowę, do stojącego za jej plecami Erisa, który nie patrzył na nią, lecz na wodę, która ją otaczała. W jednej chwili opadła, a po magii nie zostało żadnego śladu.
— Ja... Nie.... — bełkotała, ale nie umiała z siebie wydusić sensownego zdania.
— Dlaczego nikt o tym nie wie?
— Ale czego? — postanowiła udawać głupią.
— Że masz dar... Że jesteś Magiem!
Zapadła cisza. W głowie układała tysiąc tłumaczeń tego, co chłopak zobaczył, jednak w jego jaskrawozielonych oczach widziała, że nie miała szansy, by go zwieść.
— Nie możesz nikomu powiedzieć — powiedziała w końcu.
Bez słowa chłopak podszedł bliżej. Kucnął przed nią, przyglądając się miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się rana.
— Narya kazała cię zawołać... Gdy wróciłem do lasu, zobaczyłem krew, myślałem, że pojawiło się jakieś dzikie zwierze...
— Spadłam z drzewa i się zraniłam — wyjaśniła, cały czas na niego patrząc.
— Nikomu nie powiem — odpowiedział. — Ale dlaczego?
Odwróciła od niego wzrok, wbijając spojrzenie w jeden z wielu kamieni leżących pod powierzchnią wody.
— Nie chcę być Magiem... — mruknęła w końcu, zaciskając pięści.
Była gotowa na wyśmianie, niedowierzanie albo nawet złość, na to, że odrzuca tak rzadki i pożądany dar. Jednak zamiast tego usłyszała ciche:
— Mhm.
— Nie zamierzasz mnie wypytywać dlaczego?
— Dlaczego?
Czuła na sobie jego spojrzenie. Teraz już i tak nie było odwrotu. Musiała go przekonać do swoich racji, by pozostawił tę nowinę tylko dla siebie.
— Nic wielkiego się za tym nie kryje... Po prostu... Od najmłodszych lat miałam koszmary. Otaczała mnie ciemność, w której kryły się Demony, chcące mnie pożreć. Te sny były tak realne... — mówiła cicho, przed oczami mając obrazy ze snów.
— Rozumiem — mruknął.
Siedzieli tak w ciszy dłuższą chwilę. Nix nie wiedziała co mu chodzi po głowie, ale naprawdę zdawał się ją rozumieć.
— Jeśli ktokolwiek dowie się o mojej mocy...
— Zostaniesz Magiem i będziesz musiała walczyć z Demonami, których się boisz — dokończył za nią. — Ale czy to nie tak, że każdy Mag czuje przed nimi strach?
Wzruszyła ramionami, nie znając odpowiedzi na jego pytanie. Nawet jeśli tak było, ona nie czuła potrzeby pchania się w szeregi Magów.
— Wiem, że jestem tchórzem... — stwierdziła. — I że powinnam wykorzystywać dar, którym obdarzyły mnie bóstwa żywiołów, ale...
— Nikt nie może cię do tego zmusić — przerwał jej. — Każdy ma prawo wybierać swój los. Nawet jeśli ten ktoś jest Magiem, nie powinien być zmuszony, by walczyć.
Po jego słowach poczuła ulgę. Była w nich prawda, której od dawna szukała. Nikt nie mógł mówić jej jak ma wyglądać jej życie.
— Także spokojnie... Twój sekret jest ze mną bezpieczny — dokończył, puszczając do niej oczko, z szerokim uśmiechem na ustach.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro