2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranek jednak przyniósł coś, czego nikt się nie spodziewał.
Yuki i Kion spokojnie wstali z łóżka wypoczęci, ubrali na siebie wczorajsze stroje i wyszli z pokoju z zamiarem przygotowania się na śniadanie. Mieszkańcy rezydencji również byli już na nogach i krzątali się wokół, zaczynając swoje codzienne obowiązki. Yuki rozejrzała się uważnie po przestronnym holu i zmarszczyła brwi. Zagadnęła jednego ze służących niosący naręcze świeżych ręczników:
- Czy Wielki Wódz już się obudził? Albo Nafari?
- Panicz wstał godzinę temu, Wasza Wysokość. Właśnie jest w jadalni i instruuje przygotowania do śniadania. A Wielki Wódz jeszcze się nie pokazał.
Yuki skinęła głową i podziękowała służącemu, który skłonił się i szybko oddalił.
- Hm, Zuri musi być niezłym śpiochem, co nie? - Zadrwił lekko Kion.
Księżniczka uśmiechnęła się wzruszając ramionami.
- Możliwe, w końcu bankiet trwał dość długo, a jest jeszcze wcześnie. Chodźmy do jadalni.
Pomieszczenie okazało się być w podobnym miejscu co w domu Yuki i było równie duże. Gdy przywódcy klanu nie mają gości, zwykle spożywają posiłki po prostu w swoich pokojach. A ze względu na obecność Yuki i Kiona, postanowiono podać śniadanie w jadalni przystosowanej do obsługi tuzina gości. Gdy przyjaciele weszli, od razu zauważyli długi, hebanowy stół pośrodku sali, przykryty białym obrusem. Na stole tradycyjnie stał wielki wazon z bukietem kwiatów, a w czterech miejscach położono srebrne zastawy naczyń. Nafari właśnie stał przy jednym z nich i poprawiał ułożenie widelców i łyżek.
- Dzień dobry! - Zawołała Yuki.
Młody kotołak odwrócił się i uśmiechnął szeroko do nich. Dziś nie miał już na sobie kolorowego kostiumu, tylko białą koszulę oraz długą, zieloną kamizelę i spodnie. Pod szyją zaś czarną kokardkę.
- Ach, witajcie! Dobrze spędziliście noc?
Yuki uśmiechnęła się szczerze.
- Oczywiście, było bardzo wygodnie.
Kion skinął głową zgadzając się z nią.
Nafari skłonił się uradowany.
- Bardzo mnie to cieszy. Niedługo podamy śniadanie, tylko czekam aż ojciec się obudzi.
- Właśnie nieco mnie zdziwiło, że jeszcze nie wstał - Powiedziała Yuki - Mój ojciec to ranny ptaszek. Ledwo nastanie świt, a on już jest na nogach.
Chłopak zaśmiał się lekko.
- Nie dziwię się, ale ojciec czasem tak ma, że długo śpi, szczególnie po dobrej zabawie. Aczkolwiek mówiłem mu, że chcę podać dla nas specjalne śniadanie. W takiej sytuacji raczej jest na nogach nawet wcześniej niż ja. Bardzo poważnie traktuje posiłki z gośćmi, szczególnie tak ważnymi jak wy.
- Hm, nie chcę mówić o nim źle, ale może za dużo wypił? - Zastanowiła się Yuki.
Nafari uśmiechnął się.
- To też mu się zdarza, ale raczej rzadko. Poczekajmy jeszcze godzinę. Na pewno zaraz się pojawi jakby nigdy nic.
Jednakże, gdy minęła godzina, wodza wciąż nie było widać. Służący czekali na polecenia Nafariego, aby przynieść gotowe jedzenie, a z kolei ten zaczął się niepokoić spoglądając na słoneczny zegar. Yuki i Kion, którzy czas oczekiwania spędzili na chodzeniu po rezydencji, również byli nieco zdziwieni długim snem przywódcy.
W końcu Nafari westchnął z irytacją.
- Ech, może faktycznie za dużo wypił i zapomniał o śniadaniu. Pójdę go obudzić.
I cała trójka podążyła do sypialni. Pod drzwiami Nafari zapukał trzy razy i zawołał:
- Tato? Jesteś tam?
Odpowiedziała mu cisza, więc zapukał jeszcze raz. Gdy ponownie nie było odzewu, chłopak poruszył klamką.
- Hm, otwarte. Zwykle zamyka się na klucz w nocy.
Otworzył drzwi i wszyscy weszli do środka. Pokój był przestronny i przytulny. Tuż przy oknie stało wielkie łoże z baldachimem, a same okna nadal były zaciągnięte zasłonami.
- Tato, pora wstawać. Wszyscy na ciebie czekamy – Powiedział Nafari podchodząc do okien, aby je odsłonić – Mieliśmy zrobić śniadanie dla naszych gości, pamiętasz?
Nikt mu nie odpowiedział, więc spojrzał na łóżko.
- Tato?
Na aksamitnej pościeli wciąż leżał mężczyzna przykryty czerwoną kołdrą. Jego twarz była spokojna, a oczy zamknięte. Prawie nic nie wskazywało na coś niepokojącego za wyjątkiem jednej rzeczy: choć wódz miał rude futro i tak wyraźnie było widać nienaturalną bladość na twarzy oraz pobladłe usta, które były mocno zaciśnięte.
- Tato! Słyszysz mnie?! Tato! - Podniósł głos Nafari i zaczął nim potrząsać, by się zbudził. Ale wódz nie poruszył się.
Młodzieniec zadrżał ze strachu i przyłożył palce do szyi mężczyzny.
- Czy on... on... - Zaczęła Yuki z szeroko rozwartymi oczami.
Nafari odetchnął nieznacznie.
- Żyje. Ale jego puls jest bardzo słaby. Dlaczego nie chce się obudzić?
Znowu potrząsnął ojcem, tym razem mocniej, ale wciąż to nie dawało żadnego efektu.
- Może jest chory? - Zasugerował cicho Kion – Może zatruł się czymś na bankiecie.
- Tak, to możliwe – Zgodziła się Yuki – Takie rzeczy się zdarzają.
- Nie rozumiem – Powiedział Nafari patrząc na śpiącego – Przecież aż do czasu, gdy się rozdzieliliśmy aby pójść spać, wszystko było w porządku. Dobrze się czuł. Na nic nie narzekał, nic go nie bolało. Wyglądał normalnie. Nie rozumiem...
Yuki spojrzała na Kiona.
- Możesz pójść po pomoc? Spróbuj sprowadzić jakiś medyków.
- Jasne, już lecę.
I wybiegł szybko z pokoju. Nafari dotknął ciała ojca, ale stwierdziwszy, że ten nie ma gorączki, znowu oblał go lęk. Odkrył kołdrę i przyjrzał mu się dokładnie. Nie było żadnych odznak wskazujących na udział osób trzecich. Szlafmyca wyglądała na nienaruszoną, nie było śladów krwi czy jakiejkolwiek innej przemocy. Wódz leżał, jakby po prostu nadal spał.
Yuki podeszła bliżej.
- Nafari, byłeś ostatnim, który widział się z ojcem?
- Tak – Odparł – Przynajmniej tak sądzę. Nie zauważyłem, by ktoś jeszcze chciał się z nim widzieć. Powiedzieliśmy sobie dobranoc na korytarzu, niedaleko naszych pokoi i każde z nas udało się do siebie.
Yuki zamyśliła się chwilę.
- Mówiłeś, że drzwi były otwarte. Więc, czy istnieje szansa, że ktoś ze służących mógł wejść niespostrzeżenie do pokoju i coś zrobić twojemu ojcu?
Nafari zacisnął usta.
- W sumie jest taka możliwość. Mamy kilka pokojówek, lokaja, no i kucharzy. Ale to bardzo zaufani ludzie, jestem pewien, że nie żywią do ojca żadnej urazy i on sam dobrze ich traktuje i uczciwie płaci za służbę. Nigdy bym nie uwierzył, że to mogłaby być robota jednego z nich.
Niewiele później wrócił Kion prowadząc ze sobą dwóch mężczyzn, którzy ubrani byli w długie, fioletowe płaszcze. Jeden z nich niósł w ręku torbę.
- Znalazłem ich niedaleko. Najlepsi medycy w wiosce – Powiedział Kion.
Mężczyźni skłonili się Yuki i Nafariemu.
- Jak możemy pomóc? Ponoć Wielki Wódz zachorował.
- Nie jestem pewien czy to jakaś choroba – Odparł Nafari – Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Błagam, obudźcie go!
Medycy podeszli do łóżka i przyjrzeli się uważnie wodzowi. Starszy z nich poprawił okulary i zaczął badać przywódcę. Sprawdził puls, temperaturę, odgiął delikatnie powieki i obejrzał dokładnie jego ciało. To samo zrobił jego kolega posługując się lekarskimi przyrządami. Ale pokręcił głową milcząc. Nafari oraz Yuki i Kion przyglądali się pracy mężczyzn, cały czas w duchu modląc się, aby udało się uleczyć wodza klanu.
W końcu starszy medyk zdjął okulary i ciężko westchnął:
- Będę z paniczem szczery. Nie mamy pojęcia co dolega wodzowi. Nic nie wskazuje na chorobę. Poza bladością skóry i futra, wszystko wygląda normalnie. Nie znaleźliśmy ani jednego czynnika wskazującego na obecność jednej ze znanych nam chorób. Jak też z pewnością wódz nie został otruty, chyba że czymś czego nie znamy. Choć prawdą jest, że z jakiegoś powodu sen pozostaje nieprzerwany.
Nafari zacisnął pięści i spuścił wzrok.
- Jesteście pewni, że to nie jest jakaś trucizna? - Zapytała Yuki – Może trzeba wykonać więcej badań. Nie macie jakiegoś specjalisty od trucizn?
Mężczyzna pokręcił głową.
- Tylko my znamy większość stosowanych na świecie trucizn. Wszystkie powodują jakieś mniejsze lub większe objawy, nie mówiąc już o tym, że przeważnie są śmiertelne. Może to być coś nieznanego w naszym kręgu, ale brak objawów wskazujących na użycie takiego środka jest dość niezrozumiałe. Potrzebowalibyśmy więcej informacji odnośnie sytuacji. A na razie niestety nie jesteśmy w stanie nic zrobić.
Yuki posmutniała. 
Nagle Nafari podszedł do medyka cały kipiąc z wściekłości i chwycił go za kołnierz.
- Macie mu pomóc! Nie obchodzi mnie jakich użyjecie metod, ani ile to będzie kosztować złota! Macie zrobić wszystko, aby ojciec się obudził!
Warknął patrząc prosto w oczy mężczyźnie, który skulił się ze strachu.
- N-naprawdę staramy się, paniczu, ale to bardzo skomplikowane...
Chłopak zawarczał jeszcze mocniej, a z jego lewej dłoni wysunęły się pazury. Yuki podeszła do niego i ścisnęła jego ramię dłonią.
- Uspokój się Nafari! W ten sposób nie pomożesz ojcu. Musimy spokojnie pomyśleć co dalej. Jestem pewna, że ci panowie wiedzą co mówią. Znajdziemy lekarstwo, obiecuję ci to.
Nafari przez chwilę jeszcze patrzył z gniewem na medyka, aż w końcu schował pazury i puścił koszulę mężczyzny. Ten odetchnął z ulgą, jak i drugi medyk oraz Kion, który był już gotów interweniować, gdyby doszło do walki. Nafari odsunął się i znowu zacisnął nieznacznie pięści. 
- Wybaczcie, poniosło mnie. Masz rację Yuki, ale po prostu chcę wiedzieć co mu dolega. Jak mu pomóc. Boję się, że się już nie obudzi.
- Znajdziemy sposób – Odparła.
W tym momencie jeden z mężczyzn odchrząknął cicho:
- Może jest jeden. ONA.
- Co za „ona"?? - Zwrócił się do niego Nafari.
- Znachorka z krańca wioski. Ponoć ma wielką wiedzę na temat chorób i dziwnych przypadków.
- Ta pokręcona szamanka? Chyba żartujecie! Nie mam zamiaru powierzać życia mojego ojca jakiejś starej dziwaczce, która zbiera nocą zioła i szepcze podejrzane rytuały!
Yuki znowu dotknęła jego ramienia.
- A może warto spróbować. Sam powiedziałeś, by znaleźć każdą metodę, która choć trochę rozjaśni nam sytuację. Jak to zawiedzie, będziemy szukać dalej.
Nafari popatrzył na nią, a potem na leżącego ojca i w końcu westchnął:
- W porządku, sprowadźcie ją tu.
Zwrócił się do medyków, którzy skłonili się nisko i wyszli pośpiesznie z pokoju. Wszyscy czekali niecierpliwie w ciszy jaka zaległa dookoła.
Po jakimś czasie usłyszeli kroki i niski, kobiecy głos:
- Wzywałeś, panie?
Każdy spojrzał na nowo przybyłą. Znachorka nosiła długą suknię w zielonych i brązowych barwach oraz pelerynę z kapturem skrywającym częściowo jej oblicze. Poza tym na szyi miała mnóstwo plecionek: od zwykłych rzemyków, po wisiory z białymi odłamkami kłów. W ręku trzymała też długą laskę pełną rzeźbień. Kion pomyślał sobie, że kobieta emanuje zarówno grozą, jak i fascynacją. Ale przede wszystkim pewnym mistycyzmem. Nafari popatrzył na nią lekko krzywiąc nos, ale odparł spokojnie:
- Tak, czy możesz uleczyć mojego ojca? Nie wiemy co to jest za choroba. Nie chce się obudzić.
Znachorka podeszła do leżącego wodza i przyjrzała mu się uważnie. Wyciągnęła dłoń i zawiesiła nad jego ciałem. Po chwili cofnęła ją zaciskając palce i mruknęła pod nosem.
- A więc? Co to jest? - Niecierpliwił się Nafari.
- To nie jest choroba – Odparła kobieta.
- Trucizna??
Znachorka pokręciła głową i spojrzała na niego uważnie zielonymi oczami.
- To klątwa.
Wszyscy zastygli rozwierając szeroko oczy. Nafari aż zamrugał niedowierzająco.
- Klątwa?? Nie rozumiem, o czym ty mówisz?
- Mówiąc jeszcze prościej, to urok – Odparła spokojnie znachorka – Ktoś rzucił przekleństwo na Wielkiego Wodza, dlatego nie można go obudzić.
- Skąd to wiesz? - Zapytała Yuki – Medycy nie stwierdzili czegoś takiego.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Ponieważ oni odrzucają istnienie złych uroków, nie wierzą w nie. A ja umiem wyczuć energię, która emanuje z klątwy. To pewnego rodzaju pozostałość po kimś kto ją użył. Klątwy mają wielką moc, nie da się ich zdjąć zwykłymi sposobami.
Nafari znów zacisnął pięści.
- Ciężko mi w to uwierzyć, ale pragnę tylko odzyskać ojca. Potrafisz zdjąć ten urok?
- Spróbuję.
Zbliżyła znowu dłoń do mężczyzny i zamknęła oczy. Przez kilka sekund nic się nie działo. Śpiący pozostawał nieruchomy, a znachorka przesuwała dłoń coś szepcząc cicho.
Zaczęły mijać minuty. Nafari obserwował uważnie poczynania kobiety, a Yuki i Kion wymienili między sobą spojrzenia pełne niepokoju i smutku.
W końcu znachorka cofnęła rękę i zasępiła się marszcząc czoło.
- Hm – Mruknęła tylko.
- Co znaczy te „hm"?? Dlaczego nic nie działa?! Ulecz go! - Zdenerwował się znowu Nafari. Yuki uniosła dłoń, aby się uspokoił i zwróciła się do kobiety:
- Czy to znaczy, że nie da się zdjąć tego uroku?
- Tego nie powiedziałam. Ale to bardzo potężna klątwa. Obawiam się, że moje moce są na to za słabe. Może tu pomóc tylko ktoś silniejszy niż ja albo oczywiście sam twórca klątwy może ją cofnąć. Nie ma innego sposobu.
Nafari zacisnął usta rozgoryczony i usiadł ciężko na krześle chowając twarz w dłoniach. Każdy milczał przetrawiając słowa znachorki. Kion popatrzył na wodza, który wciąż leżał prawie nieruchomo i tylko spokojne oddechy wskazywały, że wciąż żyje. Klątwa. Nigdy by nie przypuszczał, że coś takiego istnieje naprawdę...
W końcu rudy młodzieniec odezwał się cicho:
- Muszę zwołać zebranie starszyzny klanu. Yuki, Kion, zechcecie mi towarzyszyć?
Oboje skinęli głową.
- Oczywiście – Odparła od razu Yuki. „To naprawdę zły dzień...", pomyślała jednocześnie. 

Zwołanie najważniejszych kotołaków w klanie zajęło około godziny. W tym czasie, pomimo sytuacji, podano śniadanie, które zjedli jedynie Yuki i Kion. Nafari stwierdził, że nie jest głodny. Jednemu z zaufanych przyjaciół zlecił czuwanie przy ojcu, a on sam krążył po gabinecie niespokojnie i ciągle wzdychał. Recz jasna wieści o stanie wodza rozniosły się po rezydencji błyskawicznie i również służący posępnie chodzili, czując instynktownie ból młodego panicza.
W końcu zebranie rozpoczęło się i za stołem zasiedli Starsi Klanu: trzech mężczyzn i jedna kobieta. I oni mieli ponure miny, gdy na prędko posłańcy przedstawili im sytuację. Każdy darzył szacunkiem i sympatią Wielkiego Wodza. Nafari wyjaśnił im jak sprawy wyglądają.
- Jesteś pewny, że to klątwa? Rzadko się słyszy o takich rzeczach. Czy to nie jest tylko zabobon? - Zapytał jeden ze Starszych.
- Wierzcie mi, też ciężko mi przyjąć do wiadomości taki powód stanu ojca – Odparł rudy kotołak – Ale nic innego nie znaleźliśmy. Wiem, że znachorka nie okłamałaby mnie. Zaciągnąłem informacji o niej. Dużo ludzi się do niej zgłasza ze względu na to, że umie wyleczyć prawie wszystko i nie bierze za to złota. Każdy jej klient sam daje coś w zamian. Nigdy nie zrobiła nic złego. Więc wygląda na to, że można jej wierzyć.
Starsi zamyślili się chwilę.
- A więc sugeruje, że to magia. Jakie jest prawdopodobieństwo tego, iż znajdziemy kogoś kto jest... hm, czarnoksiężnikiem? - Odezwał się kolejny Starszy.
Nafari zacisnął usta i odparł powoli:
- Zapewne niewielkie. Książki niewiele mówią o magii. Ponoć istniała wiele setek lat temu i obecnie mało jest istot jakoby umiało się nią posługiwać. Więc nawet jeśli przyjmiemy za pewnik, że magia istnieje naprawdę, wciąż nie wiadomo gdzie szukać owego maga.
- A ta szamanka? Nie próbowała zdjąć klątwy? - Odezwała się starsza kobieta.
- Próbowała. Ale twierdzi, że jest za słaba, a urok bardzo potężny.
- A więc zostało odnalezienie tego, kto rzucił klątwę – Powiedziała Yuki – I może udałoby się go przekonać, by ją cofnął. Na przykład zapłacimy mu jakąś sumą złota. Może to go udobrucha.
- A propo, wiadomo chociaż kim jest owy sprawca? - Zapytał jeden z mężczyzn.
- Myślę, że wiem – Odparł Nafari – Prawdopodobnie to ten obcy, z którym wczoraj ojciec się pokłócił. Chciał kupić od niego jakąś figurkę, ale ojciec odmówił. Facet był wściekły.
- Faktycznie. Pamiętam jak krzyczał: „Bądź przeklęty, wodzu klanu Huan Ying!". Zapewne to wtedy użył magii i rzucił naprawdę klątwę – Powiedziała Yuki.
Nafari uderzył pięścią w stół.
- Cholera, trzeba było od razu go schwytać!
- Może uda się go jeszcze odnaleźć – Odezwał się Kion – Widziałem jak zmierzał poza wioskę.
- Teraz to pewnie jest już daleko – Dodała dziewczyna.
Nafari gwałtownie wstał z miejsca.
- Zarządzę poszukiwania. Przeszukamy każdy klan i każdy skrawek kraju. Znajdę go, choćby się ukrył pod ziemią!
Wszyscy skinęli zgodnie głową.
- Pomożemy ci – Odparła od razu Yuki – Wyślemy naszych wojowników, by przeszukali okolicę.
- Dziękuję, Yuki. Wyślę też posłańców do pozostałych klanów. Na pewno gdzieś ten skurczybyk się zaszył. Ktokolwiek go znajdzie, przyprowadźcie mi go żywego!

                                                                   ➳

Jednakże po czterech dniach poszukiwań było już jasne, że tajemniczy kotołak, który rzucił klątwę, dosłownie zniknął bez śladu. Yuki i Kion jak tylko wrócili do domu, natychmiast zaczęli szukać obcego mężczyznę. Yuki podzieliła się ze wszystkim z ojcem, który wysłał najlepszych wojowników, a Kion osobiście wraz ze swoimi przyjaciółmi codziennie przeczesywał lasy i zagajniki. Tak samo robiły inne klany, jak i też szukano osób, które widziały choćby przelotnie nieznajomego okrytego płaszczem. Ale wciąż nie znaleziono nawet jednego śladu.
- To niemożliwe, zupełnie jakby ten kotołak w ogóle nie istniał! Jakim cudem nikt go nie widział?! - Wybuchnął Nafari uderzając w stolik pięścią, aż zatrzęsły się kubki z ziołową herbatą.
Yuki westchnęła ciężko. Razem z Kionem wrócili do Huan Ying, aby dowiedzieć się czy znaleziono jakiś trop. Nafari był w bardzo kiepskim humorze. Na korzyść całego wydarzenia działał jedynie fakt, że stan wodza nie pogorszył się, ale też i nie polepszył.
- Naprawdę robimy co możemy – Odparła dziewczyna – Mój ojciec stale poszerza krąg poszukiwań, ale bez skutku. Wiesz, że nikt z nas nie chce, by Zuri pozostał w tym stanie na zawsze.
Nafari popatrzył na nią nieco zakłopotany.
- Tak wiem, przepraszam za swoje zachowanie. Ale nie mogę znieść widoku ojca leżącego na łóżku jakby nigdy nic. Nawet medycy z innych klanów nic nie wskórali. Nie wiem co robić. Pojawiły się już głosy, że powinienem zająć miejsce ojca i ogłosić się nowym Wielkim Wodzem. Nie ma mowy! Nie zostawię go tak!
Chłopak znowu skrył twarz w dłoniach z rozpaczą. Yuki i Kion zmarkotniali nie wiedząc co powiedzieć. Każdy wiedział, że sytuacja jest patowa. Nie dość, że nie istnieje lekarstwo na klątwy, to jeszcze sam jej twórca przepadł. A że nikt nie znał nikogo kto umiał rzucać czary, również i ta opcja została szybko skreślona. W efekcie problem zdawał się być nie do rozwiązania. Yuki zacisnęła dłonie. Gdyby tylko udało się odnaleźć jakieś antidotum... Sama nie mogła znieść myśli, że taki poczciwy i wesoły kotołak jak Zuri, miałby się już nigdy nie obudzić...
Nagle rozległo się pukanie do drzwi i na odpowiedź Nafariego wszedł służący.
- Panie, przyszła ta znachorka. Mówi, że chce się z tobą widzieć.
Wszyscy popatrzyli na niego zdziwieni. Nafari uniósł wysoko brwi.
- Czego chce?
- Nie wiem, panie. Powiedziała tylko, że chce z tobą porozmawiać.
Nafari westchnął.
- Dobrze, wpuść ją.
Służący skłonił się i wycofał z pokoju. Po chwili weszła znachorka. Znów miała długą laskę w dłoni i naciągnięty kaptur. Lekko pochyliła głowę do zgromadzonych.
- A więc? Z czym do mnie przychodzisz? Jestem dość zajęty, więc lepiej by to było coś ważnego – Powiedział oschle młody kotołak.
Kobieta nie przejęła się tym, tylko podeszła bliżej.
- Myślę, że to ciebie zaciekawi, panie.
Uniosła dłoń i odgarnęła kaptur z głowy. Znachorka okazała się nie być zbyt stara, jak się pozornie wydawało. Była to raczej w średnim wieku kobieta, o czarnym jak noc futrze. Również na ramiona spłynął długi, czarny warkocz.
- Możliwe, że są pewne stworzenia, które potrafią zdejmować klątwy – Mówiła dalej.
Wszyscy popatrzyli na nią w kompletnym osłupieniu.
- Jakież to?? Mów szybko! - Ponaglił Nafari.
- Pandareni.
- Co?! - Zdziwili się jednocześnie Nafari i Yuki.
Znachorka uśmiechnęła się.
- To istoty zamieszkujące trudno dostępne Góry Mgliste. To bardzo pokojowo nastawiona rasa i bardzo tajemnicza, ale ich sekretne techniki uzdrawiania są legendarne.
Nafari patrzył na nią wstrząśnięty.
- Dlaczego nie powiedziałaś tego od razu?! Nigdy nie słyszałem o takiej rasie!
- Nie przyszli mi wtedy do głowy, panie – Odparła spokojnie znachorka – W domu przeglądałam księgi i natknęłam się na wzmiankę o nich. Więc pomyślałam, że to na pewno ciebie zainteresuje.
Chłopak aż usiadł na krześle czując mętlik w głowie.
- Pandareni. W życiu ich nie widziałem. Czy na pewno oni istnieją?
- Sądzę, że tak, panie, ale nie mogę tego zagwarantować. Ale jeśli żyją jacyś ich przedstawiciele, mogą znać jakieś metody na uroki. Ponoć posiadają wielką moc.
- Ja też nigdy nie słyszałam o nich – Odezwała się Yuki – Ale jeśli rzeczywiście ta rasa potrafi uwalniać od uroków, mogą być naszym ratunkiem!
Nafari skinął głową.
- Muszę prędko wysłać do nich posłańców. Albo lepiej wojowników. Chociaż wszyscy wciąż są zajęci szukaniem tego czarownika. Ach! Kto powinien tam pójść?! - Zaczął głośno myśleć.
- Znachorko, mówiłaś, że ta rasa zamieszkuje Góry Mgliste, tak? - Zapytała Yuki – Jak daleko to jest?
Kobieta zastanowiła się chwilę.
- Mniej więcej pięć dni drogi stąd. Same góry, jak mówiłam, są trudno dostępne, okryte wieczną mgłą. Bardzo łatwo można się w nich zgubić. To trudny teren.
Yuki spojrzała na Kiona i zgodnie pokiwali głową.
- Nafari, my pójdziemy.
Młodzieniec spojrzał zaskoczony na nich.
- Jesteście pewni? To może być niebezpieczne, nie chciałbym, aby coś wam się stało, szczególnie tobie, Yuki.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Przecież trenuję na wojowniczkę. Umiem walczyć, a Kion jest ode mnie jeszcze lepszy. Damy radę. Odnajdziemy tych pandarenów i po prosimy ich o pomoc. 
Nafari wpatrywał się w nich wciąż zdumiony, po czym uśmiechnął się.
- Naprawdę wciąż mnie zaskakujecie. Dobrze, powierzam wam te zadanie. Bardzo wam dziękuję, przyjaciele.
Yuki skinęła głową. Nafari podszedł do znachorki i chwycił jej dłoń serdecznie.
- Nie wiem jak ci dziękować, masz moją wielką wdzięczność. Być może ocaliłaś mego ojca. Dziękuję!
Znachorka uśmiechnęła się.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panie. Życzę, aby wam się udało.
Gdy kobieta wyszła, Yuki powiedziała jeszcze:
- Wyruszymy z samego rana, więc Nafari, trzymaj za nas kciuki.
Chłopak cały rozpromieniony i z nową nadzieją w głosie odparł:
- Oczywiście, że będę. Jeszcze raz dziękuję!
Podszedł do dziewczyny i potrząsnął jej dłonią. Ta uśmiechnęła się szeroko.
Po chwili ona i Kion opuścili rezydencję i wracali do domu.
- Jak myślisz, pandareni naprawdę istnieją? - Zapytał Kion.
- Bardzo możliwe. Jeśli rzeczywiście ich znajdziemy i potwierdzi się, że mają jakieś techniki uzdrawiania na uroki, to będzie wielki przełom. Czuję aż entuzjazm na myśl, że poznam kolejną nową rasę! - Uradowała się Yuki.
- Tak, ja też. To niesamowite odkrycie. Już straciłem nadzieję, że uda się wodza uratować.
- Nie ukrywam, że ja też. Naprawdę to wyglądało bardzo nieciekawie. Jednak ta znachorka pomogła nam znaleźć rozwiązanie.

W domu Yuki przekazała tę informację ojcu, jak i spostrzeżenia o tajemniczej rasie.
- Pandareni. Coś mi to mówi – Głęboko zastanawiał się Kamau – Mam wrażenie, że słyszałem o nich.
Yuki cierpliwie obserwowała jak ojciec krąży po pokoju myśląc intensywnie.
W końcu ten zawołał:
- Już wiem!
Szybko podszedł do szafki i pogrzebał w stosie papierów, po czym wyjął jakiś zwitek.
- Wiedziałem, że ta nazwa brzmi znajomo. Kiedyś, dawno temu moi dziadkowie nawiązali sojusz z tą rasą. Spisali to na papierze.
- Naprawdę? - Zdziwiła się Yuki – To dlaczego nikt o nich nie wie i nie słyszał?
Książę przebiegł wzrokiem kartkę.
- Hm, myślę, że chodzi o to, że faktycznie każdy założył, że pandareni przestali istnieć, wybici przez wrogie rasy. Od kilkudziesięciu lat nie widziano ich na tych ziemiach. Po prostu zostali uznani za martwy klan.
- Rozumiem, ale jest szansa, że jednak ten klan przetrwał – Powiedziała Yuki.
- Zawsze może być taka możliwość. Nie wykluczone, że po prostu ukrywają się przed resztą świata. Odnalezienie ich z pewnością nie będzie proste.
Yuki wyprostowała się.
- A więc tym bardziej wyruszę w tę podróż. Oni po prostu muszą istnieć! To jedyne co zostało.
Kamau uśmiechnął się.
- Wiem. Tylko bądź ostrożna. To długa podróż, a nie wiadomo co zastaniecie.
- Będę uważać. Nie martw się, w końcu jestem coraz silniejsza.
- Powodzenia – Dodał mężczyzna.
Wręczył jej mapę prowadzącą do Gór Mglistych i Yuki pobiegła do pokoju przygotować się do jutrzejszej wyprawy. 

                                                                   ➳

Kion jak zwykle już na nią czekał. Miał przy sobie łuk, sztylet i nieodłączną torbę z zapasami jedzenia oraz koce, które świetnie się sprawdziły podczas podróży do Hamelin. Yuki również wzięła ulubiony łuk. Oprócz tego przypięła do pasa sakiewkę ze złotem na wypadek, gdyby pandareni chcieli zapłaty za swoje usługi.
Zbliżyła się do chłopaka, a ten uśmiechnął się szeroko.
- Co tak się szczerzysz? - Zadrwiła Yuki.
- A nic, tylko muszę przyznać, że naprawdę w stroju wojowniczki zupełnie inaczej wyglądasz niż w sukienkach.
Yuki skrzyżowała ręce na piersi śmiejąc się lekko.
- To znaczy? Wolisz mnie teraz tylko w kieckach?
- Tego nie powiedziałem. Chodzi mi o to, że suknie podkreślają to, iż jesteś księżniczką, a strój łuczniczki – wojowniczką. Oba wydobywają z ciebie najlepsze cechy – Odparł Kion.
Dziewczyna zbliżyła się bardziej i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Aha, czyli który ci się bardziej podoba?
Kion objął ją w talii.
- Oby dwa. We wszystkim jesteś piękna.
Yuki zachichotała i musnęła go lekko nosem.
- Ale z ciebie romantyk. Nie znałam cię od tej strony.
Kion uśmiechnął się.
Po chwili podjęli marsz w stronę gór.
- Skoro już jesteśmy przy wyglądzie, ciekawe jacy są ci pandareni – Zastanawiała się Yuki.
- Też nie wiem. Nie znalazłem żadnych wizerunków tych istot – Odparł Kion.
- Hm, to naprawdę tajemnicza rasa.
Wędrowali aż do nocy i dopiero wtedy poszukali dobrego miejsca na nocleg. Kion nazbierał chrustu na ognisko, a Yuki rozdzieliła prowiant. Pogoda na razie im dopisywała. Zarówno w dzień, jak i w nocy czuć było ciepłe powietrze.
Gdy zajadali się suszonym mięsem, Yuki opowiedziała przyjacielowi, co powiedział jej ojciec o pandarenach.
- Faktycznie, skoro ten klan został uznany za martwy, nic dziwnego, że żadne z nas nigdy nie słyszało o nich – Przyznał Kion przełykając pasek mięsa.
- Otóż to. Ale jakoś nie wierzę, aby zostali wybici – Powiedziała Yuki – Jeśli rzeczywiście dysponują dużą siłą, to nie sądzę by dali się tak łatwo swoim przeciwnikom.
- Też tak myślę. Chyba, że była ich zaledwie garstka, a wróg miał przewagę liczebną.
Yuki zamyśliła się chwilę patrząc na ogień.
- Tak czy inaczej, odnalezienie choć jednego pandarena może nam pomóc.
Kion skinął głową i oboje popatrzyli w dal, gdzie wiele kilometrów dalej malował się ciemny zarys gór.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro