3. Sam

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A okazało się, że dostałam szafkę po Carol. Alice nie powiedziała, co prawda jej imienia, ale kiedy zatrzymałyśmy się pod zadaszeniem (oczywiście, tym na zewnątrz), i zaczęłam wykręcać kod przy odpowiednim numerze, wspomniała o dziewczynie, która chodziła tu jeszcze w zeszłym roku, ale pod koniec semestru miała wypadek. Pewnie pochopnie, ale tylko jedna odpowiedź pojawiła się w mojej głowie i aż zatrzymałam się z ręką na drzwiczkach.

– Jaki wypadek?

Alice wzruszyła ramionami i oparła ręce na biodrach, co w jej opinającej koszuli nie wydawało się wygodne.

– Zasłabła na treningu. Nie znam szczegółów.

– Znałaś ją?

Uchyliłam szafkę. Dzięki niebiosom, była pusta. Nie żebym się spodziewała czegoś innego, a jednak poczułam ulgę.

– Z widzenia. Zadawała się ze znajomymi, ale nie personalnie ze mną, więc tylko czasem ją widywałam. A czemu? – Uśmiechnęła się niepewnie. – Stresuje cię szafka po kimś, kto został wypisany?

Wypisany? Tak się teraz mówiło na śmierć? Może Alice użyła tego określenia, żeby ująć sytuacji dramatyzmu, ale przecież... No właśnie, nie miała obowiązku i zapewne chęci mówić mi o śmierci jakiejś uczennicy. W końcu nie wiedziała, że była moją siostrą i zdecydowanie stwierdziłam, że nie chcę jej na razie o tym mówić. I tak miała dowiedzieć się w klasie, gdy usłyszy to samo nazwisko, tak jak wiele innych osób, ale na ten moment naprawdę nie chciałam, żeby zaczęła traktować inaczej. Nie chciałam znowu słuchać, jak to ludziom jest przykro z powodu mojej straty.

– Nie, nie w tym rzecz. – Pokręciłam głową. – To źle, że jestem zdenerwowana już przy pierwszych godzinach pobytu w tym miejscu?

Na szczęście Alice pociągnęła ten banalny, wymuszony temat i zaczęła mi przyjacielsko tłumaczyć, że wręcz przeciwnie. Nie potrzebowałam po prawdzie jej pocieszeń, za to dostrzegłam w niej ukryty potencjał na mówcę motywacyjnego.

Za budynkiem sportowy znajdowały się już tereny zielone, najprostsze pod swoją nazwą, oraz dwa boiska. Jedno, mniejsze, było zepchnięte na bok, niedaleko akademika, drugie znajdowało się na samym końcu parku składającego się z trawnika pozbawionego ścieżek (no dobra, była jedna, ale zaraz z brzegu, przy lesie i nie podejrzewałam, żeby dużo osób z niej korzystało) i tylko z kilkoma rozproszonymi drzewami. A wszystko szczelnie otoczone lasem, od strony którego postawione też zostały trybuny. Skierowałyśmy się do tych przy większym z boisk, gdy Alice wyjaśniła, że chce tam na kogoś poczekać. Nie było na nim zbyt wielu osób, garstka na trybunach i niewiele więcej ćwiczących niżej grę w lacrosse'a.

Czułam się dość dziwnie, bo różne osoby, te przechodzące obok albo siedzące w innej części trybun czy na ławce rezerwowej, zerkały co jakiś czas w moim kierunku. Na początku sądziłam, że chodzi o Alice – była ładna, a na pewno mogła przyciągać uwagę, więc nie zdziwiłoby mnie zainteresowanie innych – ale przypadkowo podłapałam spojrzenia dziewczyn z siedzeń obok i nie mogłam mieć wątpliwości, że dezaprobata, bo właśnie o niej informował ich wzrok, skierowana była do mnie. Aż tak źle wyglądałam po podróży? Alice mi nic na ten temat nie wspomniała, a wydała mi się osobą szczerą w wyrażaniu opinii.

I kiedy tak machinalnie wpatrywałam się w grę ludzi z zakrytymi twarzami, zwróciłam uwagę na ich stroje. Brązowy dół, zgniłozielona góra. Ściśle określony strój sportowy, poza ocgraniaczami. Że też dopiero po nim się domyśliłam.

– Alice? – Szturchnęłam ją nerwowo w bok. – Nie przebrałam się w mundurek.

Wszyscy inni uczniowie mieli mundurki. Kiedy zobaczyłam, że część osób nosi wysokie martensy i glany, takie same jak moje, jeszcze kilka chwil wcześniej poczułam przyjemną ulgę. W poprzedniej szkole niewiele osób odważyłoby się na coś innego niż Converse'y, Nike'i czy Adidasy. Często byłam więc przez swój styl narażona na zaczepki, ale nie wyobrażałam sobie zmieniać grubej podeszwy i wytrzymałej skóry na coś, co mogło rozpaść się po deszczu lub zbyt dużej ilości słońca. Ale nadal były to tylko buty. Resztą swojego stroju bardzo odbiegałam od tutejszej normy.

– Kurczę. – Alice jakby obudziła się z transu. Oderwała wzrok od chłopaka, który zaczął iść w kierunku trybun. – Na śmierć zapomniałam! Powinnyśmy to załatwić, zanim jakiś nauczyciel cię zobaczy...

Na ułamek sekundy jej oczy uciekły na zbliżającą się postać i to wystarczyło.

– W porządku. – Uśmiechnęłam się i gestem powstrzymałam ją przed podniesieniem się z miejsca. – Trafię do pokoju sama. Przynajmniej oswoję się z otoczeniem.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, kiwnęłam znacząco głową w stronę blondyna i spojrzałam na nią porozumiewawczo. Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.

– Tylko się nie zgub! – zawołała za mną, gdy szłam już w swoją stronę.

– Bez obaw.

Powrót z boisk do dormitoriów teoretycznie nie był skomplikowany, ale trzeba było obejść cały budynek sportowy. Wejście do akademików bezpośrednio ze strony terenów zielonych akademii, a tym samym boisk, było jeszcze zamknięte, o czym informowała kartka na szybie oraz brak ruchu. Musiałam więc skorzystać z wejścia od strony dziedzińca. Wybrałam drogę tyłem, czyli musiałam tylko obejść budynek sportowy, aby znaleźć się przy szafkach, bo istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że przy gmachu szkolnym wpadnę na jakiegoś nauczyciela. Może i byłam nowa i pewnie przymknięto by na to oko, ale wiedziałam, jak wielką uwagę przywiązują w tym miejscu do reguł. Poza tym nieodwołalnie zwróciłabym na siebie uwagę, to znaczy jeszcze większą niż jako nowa osoba. Taka wpadka pierwszego dnia w ogóle nie była mi potrzebna.

Niestety mój pech nie zna granic.

Kiedy już miałam skręcać na zadaszoną alejkę, zauważyłam Dyrektora z jakimś innym nauczycielem, idących w moim kierunku od strony jednej z ogniskowych altanek wybudowanych w równych odstępach z brzegu placu. Byli pochłonięci rozmową, ale serce podeszło mi do gardła, bo w każdej chwili mogli mnie zauważyć, a zbliżali się zbyt szybko, abym mogła zawrócić. No i cóż, zawracając, to już na pewno zwróciłabym ich uwagę.

Nie myśląc zbyt długo, schowałam się za zakrętem i kiedy stwierdziłam, że nie ma w pobliżu nikogo, kto uznałby mój czyn za przesadzony, rzuciłam się biegiem w kierunku drzwi akademika. W tym samym momencie ktoś wyszedł z budynku sportowego, a ja zauważyłam go już po czasie. I nie zdążyłam wyhamować. Uderzyłam w nieznajomego z całym impetem i poleciałam do tyłu, lądując tyłkiem na podłodze. Zacisnęłam zęby, przeklinając w myślach piorunujący ból kości ogonowej.

Chłopak, na którego wpadłam tylko zachwiał się do tyłu, a po chwili podszedł do mnie, wyciągając rękę.

– Przepraszam – wybełkotałam, kiedy pomagał mi wstać.

Jego dłoń była szorstka i ciepła, a on wystarczająco silny, aby dźwignąć mnie do stania jednym pociągnięciem.

Myślałam, że się na mnie wydrze albo przynajmniej przeklnie za nieuwagę. W poprzedniej szkole byłoby to zupełnie normalne. Tymczasem ten chłopak tylko się uśmiechnął i nie wydawało mi się, aby była w tym wyrazie kpina czy żal.

– Nie szkodzi – odparł, przyglądając mi się swoimi jasnymi, piwnymi oczami. Miał ciemniejszą, może latynoską karnację, chociaż rysy jego twarzy nie były w stanie mi podpowiedzieć, skąd pochodzi. Jego włosy, krótkie i rozczochrane barwą przypominały mi ciemną czekoladę. Sama siebie zaskoczyłam takim porównaniem

Po chwili badania mnie wzrokiem zmarszczył brwi.

– Nie masz mundurka. Jesteś nowa, nie kojarzę cię, ale pierwszy rok powinien dostać rozpiskę...

– Ja... jestem na drugim roku – odparłam niepewnie.

Twarz chłopaka przybrała zaskoczony wyraz.

– Na drugim? Nie widziałem cię w zeszłym semestrze.

– Yh, nie. – Pomachałam rękoma, jakby chcąc rozwiać jego wątpliwości co do własnej pamięci. – Jestem nowa. To mój pierwszy dzień tutaj, ale jestem w drugiej klasie. – Dotarły do mnie stłumione głosy, z których jeden na pewno należał do dyrektora. I teraz naprawdę spanikowałam. – I właśnie biegłam, żeby mnie nie przyłapali w tym.

Wskazałam na swój ubiór i zaczęłam rozglądać się za jakąś kryjówką.

Nie miałam szans, żeby dostać się do dormitoriów niezauważona przez nauczycieli, więc jedyne, co mi przyszło do głowy, to budynek sportowy, przy drzwiach którego przecież stałam.

Głos dyrektora stał się wyraźniejszy i zerknąwszy do tyłu, dostrzegłam jego cień wyłaniający się zza zakrętu. Wstrzymałam oddech i chciałam wbiec do budynku, ale w ostatniej chwili zostałam powstrzymana.

Nieznajomy pociągnął mnie za ramię i zamknął w uścisku, zakrywając mi usta dłonią, czym powstrzymał mnie przed zdecydowanym sprzeciwem. Zanim zdążyłam się zorientować co robi, znalazłam się wraz z nim we wnęce w ścianie między przerwanym rzędem szafek. Wcześniej nawet na nią nie zwróciłam uwagi, ale ryzyko, że zostanę przyłapana, było w tamtej chwili bardzo niewielkie. Wnęka była całkowicie zacieniona, tak że sama ledwo coś widziałam. To jednak nie zmieniało faktu, że byłam wbrew swojej woli unieruchomiona przez chłopaka, który teraz nieznacznie zwolnił uścisk. Wykorzystując to, odwraciłam się do niego przodem i rzuciłam mu oskarżycielskie spojrzenie, mając nadzieję, że je zobaczy. Brunet przyłożył palec do ust. Wcale nie musiał tego robić, bo kiedy usłyszałam dwóch dorosłych, przechodzących koło nas, wstrzymałam oddech i znieruchomiałam. Zobaczyłam ich buty, a później trochę się rozluźniłam, słysząc zamykane drzwi i stłumioną rozmowę oddalającą się wewnątrz budynku.

Gwałtownie wypuściłam powietrze, patrząc z ulgą na chłopaka, który delikatnie się uśmiechał. Wtedy zorientowałam się jak blisko stoimy. Nie chodzi o to, że nigdy nie byłam przytulana bez powodu przez przystojnego, wyższego ode mnie, dobrze zbudowanego bruneta o przenikliwym spojrzeniu... Chociaż, właściwie dokładnie o to chodzi. W Madison nawet nie było takich osób! Jasne, dobra, mieliśmy sportowców, ale umówmy się, jeśli ktoś stroni od ludzi i jasno to pokazuje, choćby swoim ubiorem, to nie ma szans zbliżyć się do kogoś z tamtej sfery. Rzecz jasna nie, żeby chciał. Ja nie chciałam.

Więc kiedy zorientowałam się, co jest grane i jak to wygląda, nie za bardzo wiedziałam jak się zachować i jak oparzona odsunęłam się od nieznajomego, ponownie stając na korytarzu.

– Dzięki – wydukałam. Chcąc dać jakieś zajęcie swoim dłoniom, poprawiłam zmarszczki na koszulce. – Skąd wiedziałeś, że wejdą do środka?

Zerknęłam w kierunku drzwi, a chłopak wzruszył ramionami.

– Zawsze to robią. Dyrektor na początku roku często przychodzi zobaczyć jak ćwiczymy. Zwłaszcza gdy wcale nie musimy tego robić. – Ponownie się uśmiechnął, co tym razem odwzajemniłam. – Tak w ogóle jestem Sam.

– Mistic.

– Nie słyszałem jeszcze takiego imienia.

– Ta, wszyscy mi to mówią.

I nic dziwnego, rodziców poniosło.

Miałam nazywać się Felicia i od tego imienia wzięło się przezwisko, które za dziecka na stałe przyjęło się w słowniku Caroline, chociaż moje imię zdecydowanie brzmiało inaczej niż jego plan. Otóż, widzicie, moja rodzina to ludzie o iście słonecznej urodzie. Wszyscy mają włosy blond, jak moja siostra, mama czy dwie kuzynki, albo jasnobrązowe, jak mój tata zanim zsiwiał. Karnacja jasna, ale idealna do opalania to też nic nowego. No chyba że w moim przypadku.

Ja zostałam obdarowana – i nawet nie wiem, czy można powiedzieć, że genami, bo trochę to tu nie styka – skórą wyjątkowo jasną (i odporną na słońce, chyba że chciałam wyglądać jak pomidor) oraz włosami czarnymi jak krucze pióra. Z twarzy może byłam nieco podobna do Caroline, przynajmniej kształtem, ale na pewno nie było to uderzające podobieństwo. Jedyną cechą wspólną, która jakoś świadczyła o naszym pokrewieństwie, były niesamowicie niebieskie oczy. I mogę tak mówić, nie ujmując sobie skromności, bo dokładnie tak opisałabym spojrzenie Caroline, a wiem, że miałyśmy je takie samo.

No więc kiedy się urodziłam, blada, czarnowłosa, o czerwonych ustach i głębokim niebieskim spojrzeniu, rodzicom wcale nie przyszło do głowy, że wyglądam jak Królewna Śnieżka, o czym pewnie pomyślałaby większość populacji. Nie, oni stwierdzili, że wyglądam tajemniczo.

I nazwali mnie Mistic. Krzywdzące, wiem.

– Ale chyba powinnam już zniknąć – odezwałam się, przypominając sobie o powodzie całej tej sytuacji z biegiem i chowaniem. – No wiesz, zanim znowu będę zagrożona. Jeszcze raz dzięki!

Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie i pognałam w swoim kierunku. Wydawało mi się jeszcze, że powiedział pod nosem: Do zobaczenia, Mistic, ale równie dobrze mogło mi się wydawać. Pewnie mi się wydawało.

Do pokoju weszłam tak cicho, jak tylko umiałam, ale najwyraźniej niewystarczająco, bo Skye i tak mnie usłyszała.

– Alice, słowo daję, jak jeszcze raz spróbujesz mnie siłą wyrwać z łóżka, to możesz serdecznie pożegnać się...

– Tu Mistic – przerwałam jej bełkotanie w poduszkę, kierując się do szafy.

Tak jak powiedział dyrektor, ubrania miały na mnie czekać w pokoju, więc to było pierwsze miejsce do sprawdzenia. W jednej szafie wisiały koszule i marynarki, w drugiej na półkach ułożono całą resztę i to właśnie tą całą resztę chciałam najpierw skontrolować.

Skye znowu mruknęła coś do pościeli i wolno się z posłania. Teraz mogłam zobaczyć, że ma oczy niemal tak samo czarne jak włosy.

– Zgubiłaś się? – zapytała niezbyt przyjemnym tonem i schyliła się, aby wyciągnąć częściowo leżące pod łóżkiem buty.

No proszę, naprawdę mnie nie cierpiała. Do tego stopnia, że kiedy się pojawiłam, aż naszlo ją na wstanie i wyjście z pokoju.

– Nie ubrałam mundurka.

Szybko znalazłam swoją półkę, bo rzeczy na niej były starannie poskładane, a na wierzchu widniała złożona na pół kartka z moim imieniem, jakby to wcześniejsze nie wystarczyło za podpowiedź. W przypadku koszul na różnokolorowych wieszakach kartki z opisami akurat pomogły.

Skye przeszła obok mnie i chociaż starałam się na nią nawet nie zerknąć, czułam na plecach jej palące spojrzenie, kiedy z rzeczami zabranymi z etażerki wyszła z pokoju. Trzasnęła drzwiami. Mocno.

Odetchnęłam głęboko. Czemu w ogóle obchodziło mnie jej zdanie? Nie miałam tu znajdować przyjaciół, przypomniałam sobie w myślach. Tym bardziej że przecież poznałam już Alice. I Sama. To prawie lepiej niż przez ostatnie szesnaście lat mojego życia.

Przyjrzałam się ubraniom, w których mogłam wybierać – znaczy, wiecie, haha, bo w końcu była mowa o ściśle określonych krojach i kolorach – przez następne miesiące w tym miejscu. Białe koszule zostały uszyte z przewiewnego materiału, w którym wyróżniał się tylko sztywny kołnierzyk i podobne mankiety, dzięki czemu odetchnęłam z ulgą. Brązowe swetry pominęłam, nie chcąc się na razie przekonywać, jak bardzo mogą się elektryzować. Zamiast tego skupiłam się na marynarce. Ta była uszyta z gładkiego materiału, śliskiego, ale nie świecącego się, miała kieszenie – nie zaszyte! – oraz herb szkoły złożony z prostej tarczy i liter DH. Jeszcze nie wiedziałam, czy się z nią polubię, ale zabrałam ją do kompletu z czarną plisowaną spódniczką, więc niedługo miałam się przekonać.

Co jednak najbardziej mnie zainteresowało w całej zawartości szafy, to buty. Pomyślelibyście o jakichś kapciach albo lakierkach? Otóż nie tym razem! Znaczy dobra, prawie, ale osobiście nie łączyłabym niskich Martensów z typowymi lakierkami. Prawie pisnęłam na ich widok.

Spojrzałam na swoje ciężkie, podkute metalem glany i stwierdziłam, że nie będę miała aż tak dużego problemu, żeby je wymienić, przynajmniej na te cieplejsze dni. A to była jedna z rzeczy, o które się obawiałam. Nie oceniajcie mnie za podróż na drugi koniec kraju w glanach. W walizce miałam jeszcze popisane markerem trampki, ale ich wizja na moich stopach stanowiła dla mnie o wiele mniejsze wsparcie, a to właśnie jego potrzebowałam.

~*******~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro