4. Klany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przebrałam się szybko, oczywiście już na starcie gniotąc nieco koszulę, nie ruszając się z pokoju i usiadłam na perfekcyjnie pościelonym łóżku z jasną pościelą. Gapiłam się na początku tylko na swoje kolana, skrawek spódniczki i nierówno naciągnięte zakolanówki. Chyba powinnam je zostawić pod kolanami, wyglądały nienaturalnie.

Westchnęłam głęboko i opadłam na materac za sobą, może o centymetr unikając zderzenia ze ścianą. I przez tą chwilę w samotności poczułam potworny ciężar w klatce piersiowej. Byłam tu. Naprawdę tu byłam. W miejscu, które Caroline wybrała zamiast wszystkiego, co miała w Madison i o ile powinnam zdawać sobie z tego sprawę przynajmniej w momencie, kiedy rozmawiałam o niej z Alice, dopiero teraz tak naprawdę to do mnie trafiło.

I czułam się z tym tak źle, że aż miałam ochotę krzyczeć.

Co ja tu robiłam, do cholery? Na co ja liczyłam tak właściwie? Że podejdę do kogoś i zapytam: Hej! Znasz moją martwą siostrę? To znaczy, była żywa, kiedy tu chodziła. Kojarzysz? Chcesz mi powiedzieć więcej na temat tego, jak się miewała przez ostatni rok przed śmiercią? Tak, świetny plan. Skończyłabym jako nadworny czubek jeszcze przed pierwszym dzwonkiem na lekcje.

Ale mimo świadomości, że wzięłam się z tu z bardzo absurdalnego powodu, gdzieś tam pod przytłoczeniem przymusem dostosowania się do nowego świata czułam też ekscytację. Może dowiem się więcej o siostrze, nadal miałam na to nadzieję. Ale nawet jeśli nie, to poznam miejsce, wokół którego kręcił się jej cały świat. Szkoła, w której poznali się moi rodzice. I może zrozumiem, co było w Dirvenly takiego niezwykłego. Bo na przykład to, że jako liceum obejmowało cztery lata nauki, ale dopiero od dziesiątej klasy, podczas gdy wszędzie indziej była to klasa dziewiąta, uznałabym za raczej dziwne i uciążliwe niż niezwykłe. No tak, właśnie, pisząc się na stypendium, dołożyłam sobie rok edukacji. I nie miałam przy tym najmniejszego pojęcia, jakie ścieżki kariery mi to otworzy.

Nawet po przypomnieniu sobie o tym nie potrafiłam się tym przejąć, bo miałam jedynie mętne pojęcie na temat tego, co mogłabym robić po szkole. Może właśnie ten rok więcej dałby mi szansę się zdecydować. Tak czy inaczej nie miałam głowy się nad tym zastanawiać.

Kiedy już skończyłam zatapiać się we własnej głowie i chciałam iść poszukać Alice, która nie pokazała mi jeszcze wszystkich miejsc, moja przewodniczka sama wpadła do pokoju. No tak właściwie to dopiero szczęk otwieranych drzwi mnie otrzeźwił i uświadomił, że powinnam wcześniej o niej pomyśleć, więc przynajmniej dla pozorów od razu poderwałam się do stania.

– Uf, całe szczęście tu jesteś! Bałam się, że mogłyśmy się minąć – ucieszyła się Alice i przyjrzała mi się od stóp do głów. – Dobrze wyglądasz w mundurku. Trzeba to pokazać światu! Gdzie Skye?

Zaczęła się rozglądać po pokoju, a ja próbowałam przetworzyć to, co mi właśnie powiedziała.

– Wyszła jakiś czas temu, ale jeszcze raz... Co chcesz pokazać i komu?

Alice nabrała powietrza.

– Wiem, gdzie poszła!

Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła na korytarz, zupełnie ignorując moje pytanie, słaby opór i ciche obawy przed ponownym spotkaniem ze Skye.

Następnie z podejrzaną pewnością przeciorała mnie znowu przez plac z fontanną, żeby dostać się do tej części stołówki, która była wystrojona bardziej na kawiarnię niż reszta dwupiętrowego pomieszczenia. Właściwie różniła się tylko mniejszymi stolikami, osobną ladą i pewnie godzinami otwarcia. O, i jeszcze były kwiatki. Z zadziwiającym zadowoleniem zaciągnęłam się zapachem zmielonych ziaren kawy i rozejrzałam po okrągłych stolikach, które w niedużej części były zajęte.

Ale wśród obecnych tam osób faktycznie znajdowała się Skye. Siedziała w rogu pomieszczenia razem z jakąś dziewczyną w krótkich, brązowych włosach podkręconych na końcach jak w filmach z lat osiemdziesiątych, blondynem z zawadiackim uśmiechem oraz chłopakiem, którego od razu rozpoznałam.

- O, Sam, kiedy przyjechałeś? - zagadnęła go natychmiast Alice, siadając na wolnym krześle. 

Zajęłam miejsce obok niej, czując się trochę nieswojo w otoczeniu ciekawskich spojrzeń. I znowu wśród obcych ludzi. Skye wyglądała na wyjątkowo niezadowoloną z naszego, czy raczej mojego, przyjścia. A może po prostu miała taką twarz?

– Wczoraj wieczorem. No może raczej w nocy – odparł chłopak, patrząc kątem oka w moją stronę. Kąciki jego ust drgnęły w powstrzymywanym uśmiechu.

Alice odchrząknęła i zwróciła się do mnie.

– A więc tak, przedstawiam ci Ashley, Setha i Sama. Skye już znasz – wskazała po kolei przedstawiane osoby. Ashley ciepło się uśmiechnęła, Seth puścił mi oczko, a Sam wyszczerzył się z rozbawieniem. W końcu jaki ten świat mały. – Ludzie, to Mistic. Jest nowa w naszym, to jest moim roczniku.

– Właściwie z Samem już zdążyłam się poznać – oznajmiłam, kiedy tylko Alice łypnęła na nas pytająco.

Zamrugała zaskoczona.

– Serio? Kiedy?

- Jakąś godzinę, może dwie temu - powiedział Sam, który nie przestawał się uśmiechać. I było w tym coś tak urzekającego, że mnie samej też nagle poprawił się humor.

– No to ci współczuję – sarkazmował Seth z udawanym smutkiem. – Pierwszy dzień szkoły i już musiałaś wpaść na tego gbura.

– A teraz wpadła na ciebie. Cóż za nieszczęśnica – odbił piłeczkę Sam.

– I naprawdę jesteś na drugim roku? – przerwała im Ashley, wychylając się przez stolik trochę do przodu. Jej zaciekawienie było niemal śmieszne, ale patrząc na jej powagę, wcale nie sztuczne. Bursztynowe oczy prześwietlały mnie na wylot.

– Na to wychodzi – odparłam niezbyt pewnie, po czym przeniosłam wzrok na Sama. – Dlaczego was to tak dziwi?

Seth rozwalił się na krześle i zaczął huśtać na tylnych nogach mebla.

– Bo to trochę dziwne. Materiału, ruchów... i tak dalej z pierwszego roku jest mnóstwo.

– Więc jak ktoś chodzi do Dirvenly, to od początku – dodała Alice.

Ashley pokiwała głową.

– Musisz być naprawdę wyjątkowa, że cię przyjęli.

Już brałam się za wymyślanie czegoś, aby zmienić temat i uniknąć rozmowy o siostrze. Nagle nie chodziło tylko o strach przed reakcją. Uświadomiłam sobie po prostu, że nie dam rady im o niej powiedzieć, nawet jeśli ją znali, a może zwłaszcza przez to. Zwyczajnie nie mogłam. Jeszcze nie.

Jednak przed powiedzeniem choćby słowa wykrętu powstrzymał mnie donośny odgłos upadającego o ziemię stołka.

Wszyscy przenieśli zaskoczony wzrok na Skye, która poderwała się z miejsca ze ściągniętymi w gniewie brwiami. Mocno obramowane czarną kredką oczy wpatrywały się prosto we mnie.

– Albo jej rodzice musieli sporo zapłacić, żeby wskoczyła na czyjeś miejsce – warknęła i po prostu się odwróciła.

Wyszła na taras, z którego miała prostą drogę na dziedziniec. Tarasowe drzwi zatrzasnęły się za nią tak mocno, że aż szyba zadzwoniła. Jeden z baristów wychylił się zza lady, aby ocenić potencjalne szkody.

Każdy patrzył za nią z milczącą dezorientacją. Nawet gdybym chciała jakoś wyprostować swoje relacje z tą dziewczyną, musiałabym się sporo namęczyć, aby chociaż chciała mnie wysłuchać. O zrozumieniu już nawet nie chciałam myśleć.

Seth przestał się bujać na krześle.

– Co ją ugryzło?

– A coś ją musiało ugryźć? – Alice przewróciłam oczami. Jej ton dawał do zrozumienia, że jest w tej kwestii bezradna.

– Właśnie, zazwyczaj to ona wszystkich gryzie – westchnęła Ashley, bawiąc się jedną z serwetek.

– Mimo wszystko to coś nowego, nawet jak na nią – zauważył Sam. – I nieważne jak zła by nie była, nie musiała tak naskakiwać na Mistic. Rozumiem, że z Sadie były najlepszymi przyjaciółkami, ale wydalenie ze szkoły nie musi być czyjąś winą, a jak już, to tylko i wyłącznie samej Sadie. Nawet Ethan nie potrafi z nią porządnie porozmawiać.

– Ethan? – zapytałam, tym samym, przypominając o swojej obecności.

Wolałam aby nic mnie nie ominęło, ale poczułam się nieswojo sama ze sobą, kiedy dotarło do mnie, że całej poprzedniej wypowiedzi, to właśnie o to imię chciałam zapytać.

– To brat Skye – wyjaśniła z uśmiechem Alice, a ja ledwo powstrzymałam się przed skrzywieniem. Skye ma brata. Świetnie. – Jest od niej rok starszy i chodzi do klasy z Samem. Sadie się w nim podkochiwała – dodała półszeptem.

– Jak chyba każda dziewczyna w tej szkole – bąknął Seth. Alice odchrząknęła, a Ashley zmroziła go wzrokiem. – Dobra, dobra... Prawie każda – poprawił się, po czym uśmiechnął się chytrze i zwrócił do mnie. – Ciekawe, czy tobie też wpadnie w oko.

– Bo oczywiście to pytanie jest najważniejsze, kiedy poznajesz nową osobę – odpowiedziała natychmiast Alice. – A nawet jeśli Mistic by się pokusiła, to Ethan nie jest tak humorzasty jak Skye. Wręcz przeciwnie, ale chyba jeszcze nie widziałam, żeby zainteresował się jakąś dziewczyną, więc...

– Więc nasza kochana niebieskooka miałaby ciężki orzech do zgryzienia – dokończył Seth.

Wiedziałam, że mówią o mnie, ale słuchałam co drugie słowo, bo byłam zbyt przejęta swoim odkryciem. Sam był na tym samym roku co Carol! Nie musiało to oznaczać, że cokolwiek wiedział, ale zawsze istniała szansa.

Kiedy zorientowałam się, że wszyscy milczą, najwyraźniej czekając na moją reakcję, ledwo kojarzyłam, o czym była mowa.

– Zobaczymy, czy w ogóle będę miała okazję go poznać – odparłam możliwie niezobowiązująco.

– Jakby co, ja też jestem wolny – Seth ponownie puścił mi oczko i nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Nieco pobłażliwego.

Nie dlatego, że mi się podobał czy coś, ale widziałam zdegustowany wzrok Ashley. Jeśli Seth komuś miałby pokazywać te swoje flirciarskie miny, to właśnie jej. Ja nie byłam odpowiednią osobą.

– I nikt nie musi nawet pytać dlaczego – stwierdził Sam.

Seth chciał zripostować, ale tylko utknął z rozdziawionymi ustami, najwidoczniej pozbawiony dobrego pomysłu na odpowiedź.

I tu ja chciałam się odezwać, ale mój żołądek mnie uprzedził, burcząc niemiłosiernie. Właśnie w tamtej chwili pierwszy raz w życiu zapałałam żywą nienawiścią do swojego narządu. Jednak, ku mojej uldze, Alice tylko głośno się zaśmiała i wstała od stolika.

– Dobrze, kochani, żegnamy was. Muszę przedstawić Mistic naszej stołówce. Będziesz zachwycona! – dodała, kiedy już skierowałyśmy się do sąsiedniego pomieszczenia.

Wtedy przypomniały mi się słowa Carol.

– Mówię ci! Stołówkowe jedzenie naprawdę jest pierwsza klasa. Nie to co w moim...znaczy się, twoim liceum.

Zaśmiała się, widząc moją krzywą minę.

– Nie bez powodu nauka w tym miejscu tyle kosztuje – zauważyłam wtedy. – Tam wszystko jest takie ekstra, hm?

– W pewnym sensie tak... – Przerwała na chwilę, a na jej twarzy odmalował się ledwo zauważalny smutek, który po chwili został zastąpiony promiennym uśmiechem. – W Dirvenly jest po prostu trochę inaczej, ale przynajmniej faceci są nieziemscy.

Przewróciłam oczami. Kiedy nie chciała o czymś rozmawiać, zawsze zmieniała temat na rozmowy o modzie albo o chłopakach, bo wiedziała, że tego nie znoszę. Nie dowiedziałam się jednak, o co dokładnie jej wtedy chodziło.

A teraz wiedziałam tylko tyle, że w miejscu takim jak szkoła naprawdę da się całkiem przyzwoicie zjeść. I z tego co mówiła Alice, także zdrowo. Rzecz w tym, że na razie nie mogłam tego w pełni docenić, bo dopiero wracałam do normalnego żywienia po ostatnim stresie i mój żołądek nadal lubił się buntować. Przez pierwsze tygodnie nic nie jadłam. Później nadrobiłam to z kretesem, co przepłaciłam szybkim powrotem do starej wagi wraz z bonusowymi kilogramami, ale do teraz nie wiedziałam, czego się spodziewać po własnym organizmie. Tym razem, chociaż byłam naprawdę głodna, dałam radę zjeść tylko trochę.

Kiedy po dokładnym przyjrzeniu się zaległym częściom kampusu wracałyśmy już z Alice do akademika, niedługo miało zacząć się ściemniać, a mimo to wciąż było słychać głosy dochodzące z bliższego boiska, a w budynku treningowym świeciło się światło niemal w każdej sali.

– Od której zaczyna się cisza nocna? – zapytałam, gdy wchodziłyśmy po schodach do pokoju.

– Powinnaś przeczytać regulamin. My nie mamy ciszy nocnej.

Zatrzymałam się i spojrzałam na nią badawczo.

– Wkręcasz mnie.

– Nie – odparła z uśmiechem, unosząc ręce. – Mówię poważnie. Znaczy, więcej możliwości po zmroku mają devilierowie i devereuxowie... i montorsi, ale mimo wszystko...

– Czekaj, moment! – Zaczęłam machać rękoma – Co ty do mnie mówisz?

– Mówię o trzech czołowych klanach. – Podłapała moje zdumione spojrzenie. – Zresztą, chodź.

Znowu znienacka złapała mnie za rękę i pociągnęła w kierunku schodów, ale z narastającej ciekawości nie oponowałam. Właściwie dostrzegłam spryt w tej taktyce, bo z natury byłam raczej powolna, a w ten sposób nie dawała mi szansy, żebym się ociągała.

Gdy weszłyśmy do pustego pokoju, Alice wyciągnęła z szuflady etażerki blok rysunkowy i ołówek. Po chwili na kartce nabazgrała siedem symboli, które podpisała i ponumerowała. Usiadłam na łóżku obok niej. Wszystkie symbole były zamknięte w okręgach. Jeden składał się z trzech łączących się w środku spirali, inny z obrysu podłużnego kryształu, a jeszcze inny z symetrycznie rozstawionych tarczy wachlarza. Wszystkich było siedem.

– To wszystkie klany – oznajmiła, otaczając symbole wielkim okręgiem. – Mają nazwy od nazwisk założycieli i współzałożycieli naszych zawodów międzyszkolnych. Najważniejszy jest klan pod nazwą de Vilier.

Wskazała oznaczony jedynką rysunek przedstawiający gwiazdę Dawida z krawędziami zagiętymi do środka, małym kółkiem w środku i jednym przecinającym wierzchołki, które przypominały mi szpony.

– Do niego należą niezaprzeczalnie najlepsi, którzy już w pierwszym roku zasłużyli na członkostwo, ale segregacja odbywa się w... Właściwie nikt nie wie na jakiej zasadzie. – Skrzywiła się lekko i westchnęła. – Zacznijmy od tego, że hierarchia, którą widzisz jest wzorcowa. Oficjalnie nie ma gorszych czy lepszych domów, ale wszyscy i tak widzą to w ten sposób.

– Czyli grupy jak w typowym liceum – skwitowałam niezadowolona.

Alice puściła mój komentarz mimo uszu i kontynuowała.

– Każdy klan specjalizuje się w jakiejś dziedzinie. Na przykład ja należę do klanu de Vereux, drugie miejsce, którego specjalnością jest technika. Jest w nim również Nathan i Sam, ale szczerze powiedziawszy nie wiem czy nie chcą go przenieść. W każdym razie, na trzecim miejscu jest klan Montorse, do którego należą Ashley i Seth. Specjalizacja: analiza. Powiedzmy terenu, słabości przeciwnika poprzez obserwacje. Klan Davre: zwinność, Boscaven: wytrzymałość, Torrington: strategia. Więc kiedy rozpoczynają się eliminacje do klanów, zwraca się uwagę właśnie na te cechy. Co do de Veilierów, nikt nie ma pewności...

– Pominęłaś jeden klan – upomniałam się, patrząc na ostatni szkic, przy którym, poza nazwą, nie było nawet numeru. Alice chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.

– To klan Coniers. Specjalizuje się w improwizacji i trafiają do niego wszyscy ci, którzy... Nie dali rady w innych domach – mówiła z wahaniem, jakby nie chcąc mnie urazić. Wiedziałam zresztą dlaczego. Byłam nowa i istniało spore prawdopodobieństwo, że jeśli w ogóle,to trafię właśnie tam, z czego niestety zdawałam sobie sprawę.

– Czyli ofiary – dokończyłam słowami, które pewnie od początku cisnęły jej się na usta. Przytaknęła smutno. – A poza tym naciskiem na rozwój konkretnych umiejętności, to po co to wszystko?

Głęboko zastanawiałam się też, dlaczego Caroline mi niczego nie powiedziała. Nawet słowem nie wspomniała o żadnych klanach. Rozumiałam, że szkoła w pewnym sensie była tajna i miała na pewno masę tradycji, które nie powinny wychodzić poza jej mury, ale przecież rodzice znali je z doświadczenia, więc przemilczeniem przez nią tego poczułam się dotknięta. Ilu jeszcze rzeczy nie wiedziałam?

– Głównie do Senshuken – powiedziała Alice, dopiero po chwili orientując się, że nic nie zrozumiałam. – To mistrzostwa sztuk walki. Klany dodatkowo konkurują o swoich przedstawicieli, taka dodatkowa motywacja. Ale o tym jeszcze się dowiesz, będą to ogłaszać oficjalnie dla młodszych klas.

Oparłam się na rękach, a mój wzrok przykuło puste łóżko Skye. Zmarszczyłam brwi.

– A do jakiego z klanów przynależy Skye?

– Do devilierów – odparła Alice z powagą i może cieniem respektu. – Ethan też.

Wciągnęłam powietrze. Świetnie się zapowiadało. Cudownie.

~*******~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro