Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdybym miała wybrać najgorszy moment w swoim życiu, nawet patrząc na to, ile złego się w nim działo, bez wątpienia byłoby to czekanie na wieści o siostrze. Może to brzmieć banalnie, ale uwierzcie; jeśli spędzacie z jakąś osobą prawie całe życie – co prawda nie za długie, ale właśnie dlatego każdy jego fragment jest tak ważny – dorastacie z nią i zawsze, a przynajmniej w większości przypadków, możecie na niej polegać, każda zła informacja jest jak brutalny cios bez ostrzeżenia. Mnie przypominało to wbicie noża w żołądek, a każda myśl o beznadziei sytuacji – jego przekręcenie. A nie potrafiłam się od tych myśli uwolnić.

Pamiętam dokładnie, jak siedziałam w wynajętym przez rodziców pokoju w zupełnie obcej części kraju. Bez słuchawek, z telefonem pod ręką, ale włączonym tylko po to, aby w każdej chwili móc odebrać. Pamiętam cichy telewizor przed sobą, jeden z tych starych kwadratowych modeli. To niesamowicie irytujące tykanie naściennego zegara, szum wiatru za oknem, zapach płynu do tapicerek oraz moje naciągnięte z nerwów rękawy ulubionego swetra.

Pamiętam dźwięk otwieranych drzwi i to, jak rzuciłam się w kierunku przedpokoju, licząc na jakąkolwiek informację.

Ojciec stał w wejściu, cały przemoknięty, z siwymi włosami oklapłymi na czole i w kapiącym płaszczu. A ja na początku po prostu tkwiłam sztywno naprzeciw niego i czekałam, aż się odezwie.

Dopiero później zorientowałam się, że patrzę w nienaturalnie zaczerwienione oczy, że na jego policzkach nie widać tylko kropli deszczu, ale również łzy. Pierwszy raz w życiu widziałam wtedy ojca, kiedy płakał. I wtedy też dotarło do mnie to wszystko, czego on sam pewnie nie byłby w stanie mi powiedzieć.

– Nie – wydusiłam z siebie, czując jak strach ściska mi gardło.

– Mistic – zaczął ojciec, ale równie słabym głosem. Tak obcym i tak zrozpaczonym.

Wyciągnął w moim kierunku rękę, ale ja tylko dałam radę zakryć usta dłonią i machnąć drugą, dając mu znać, żeby się nie zbliżał. Ściskało mnie w żołądku tak mocno, że zgięłam się w pół, a kiedy z mojego gardła wydobył się szloch, tak bardzo przypominający krzyk, padłam na podłogę, uderzając o nią kolanami, jakby mnie ktoś podciął.

Nie obchodził mnie ból. Nie obchodziło mnie to, jak żałośnie wyglądam, dławiąc się własnymi łzami i krzycząc do własnych dłoni.

Carol nie żyła i nagle wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

*******

Następnych dwóch miesięcy po tym zdarzeniu i powrocie do Madison nie można nazwać życiem, tylko egzystowaniem. Przynajmniej w moim przypadku. Rodzice musieli w końcu wrócić do pracy, nieważne jak przypominali w niej żywe trupy, ale ja praktycznie nie wychodziłam z pokoju. Prawie nie jadłam, prawie nie spałam i często prawie zapominałam o oddychaniu.

Nie rozstawałam się ze słuchawkami, ale nawet muzyka mi nie pomagała. Nic nie dawało rady zagłuszyć moich myśli, a to było coś, z czym wcześniej nie miałam aż takiego problemu.

Nie powinno mnie to aż tak ruszyć.

To znaczy, oczywiście, że mnie to bolało i tak dalej, chodziło o moją siostrę! Ale tak na dobrą sprawę straciłam ją o wiele wcześniej, prawda? Straciłam ją, kiedy tylko wyjechała. A pomimo tego nie byłam w stanie odsunąć od siebie dobijającego uczucia, że coś jest mocno nie tak. Jakby ktoś zaraz miał wpaść do mojego pokoju i zacząć się śmiać, że wywinął mi świetny kawał. Wszystko brzmiało jak żart od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Carol jest w szpitalu. No bo proszę, wylew! Jakim cudem? Lekarze nie potrafili go wytłumaczyć. Usłyszałam trzy wersje, z czego jedna dotyczyła wpływu zewnętrznego, jakichś obrażeń, ale finalnie się z niej wycofano. Nic z tego zresztą nie brzmiało wiarygodnie. I właśnie to w dużej mierze nie dawało mi spokoju. Caroline zmarła. Ale jakim cudem do tego doszło? Tak naprawdę?

Nie miałam odwagi pytać o to rodziców, bo i tak założyłam, że wiedzą tyle, co powiedzieli lekarze. Tym bardziej, że jeśli już przyjęli do wiadomości, że ich córka odeszła i chcieli się z tą myślą oswoić, a nie wnikać w przyczyny, nie miałam prawa ich w to wciągać. Nawet dla mnie moje spekulacje wydawały się absurdalne. Tylko że za nic nie potrafiłam się ich pozbyć.

Z rodzicami zresztą niewiele rozmawiałam.

W przypadku niektórych rodzin śmierć jednego z członków łączy ludzi, u innych ich dzieli. W naszym przypadku doszło raczej do tego drugiego, a przez to, że nigdy nie byliśmy specjalnie blisko, nawet nie było to dziwne. Kilka miesięcy wcześniej w wypadku zginęli moi wujkowie, co znaczy, że moja matka musiała chować własnego brata. I to już było spore wyzwanie. Każdy radził sobie ze swoim bólem sam. Mnie na pewno było tak prościej. I co ważniejsze, nikt niczego ode mnie nie wymagał. Rzecz jasna było to na granicy ignorancji, bo gdybym się chciała zagłodzić, nikt by tego pewnie nie zauważył, ale na szczęście nie miałam takich problemów. Jeszcze, w każdym razie.

Tym większe było moje zdziwienie, kiedy w pewien dzień do moich drzwi zaczęli dobijać się rodzice. No dobra, dobijać się to złe określenie, ale już jedna seria pukań o mało nie zwaliła mnie z parapetu. Swoją drogą to było jedno z ambitniejszych miejsc, na których spędzałam czas, o wiele ambitniejsze niż łóżko, do którego prawie przyrosłam w ostatnim czasie.

Odłożyłam słuchawki, w których ciężka muzyka pobrzmiewała jeszcze cicho za mną, kiedy podeszłam do drzwi i złapałam za klamkę.

– Co się stało? – zapytałam od razu, kiedy stanęłam przed rodzicami, nawet się nie witając.

Wyglądali normalnie. W każdym razie nie na tak zmarnowanych jak jeszcze jakiś czas temu. Tata był uczesany i miał na sobie koszulę, a mama dobrze zadbała o swój makijaż i starannie upięła jasne włosy w schludny koczek. Wydawali się tylko nieco zmęczeni, ale to się pewnie miało jeszcze jakiś czas nie zmieniać.

Ja dla zasady od zawsze unikałam luster.

– Dyrektor Dirvenly dzwonił – oznajmiła po krótkim wahaniu mama, a ja z zaskoczenia aż cofnęłam się do tyłu, tym samym robiąc im przejście.

– Pan Lightwood? W jakiej sprawie?

Ojciec spojrzał na mnie i słowo daję, że przez jego usta przemknął cień uśmiechu. Mama spojrzała na niego, jakby chciała się upewnić, czy to na pewno dobry moment, aby mi o tym mówić.

No pewnie, przyszli, zaczęli temat i jeszcze mieli wątpliwości, czy go kontynuować. Coraz bardziej przejmowała mnie ciekawość, ale zakwitła w niej też niecierpliwość.

– Otóż – podjęła mama i westchnęła cicho, zanim spojrzała swoimi błękitnymi oczyma prosto w moje. – Dostałaś propozycję chodzenia do Dirvenly. Chcą przekazać ci stypendium Caroline.

Zakręciło mi się w głowie. Dosłownie. Potrzebowałam chwili na to, żeby wziąć oddech i nie zadławić się przy tym powietrzem.

– Że co? – odparowałam. – Ale jak? Dlaczego? Mnie? To jest legalne?

– Spokojnie – odparła mama i wyciągnęła rękę przed siebie, co pewnie miało być prostym wzmocnieniem jej polecenia, ale mnie przypomniało gest nakazujący warowanie. – Byłaś z Caroline na przesłuchaniach, pamiętasz?

– No tak.

Trudno było o tym zapomnieć, bo czułam się jak intruz, ale Carol jakimś cudem udało się mnie zagonić do ćwiczeń z nią. I z resztą grupy. Nadal się zastanawiam, jak do tego doszło.

– Więc okazało się, że również zrobiłaś na nich bardzo dobre wrażenie. Twoja średnia... No sama wiesz, że trudno mieć lepsze stopnie. Dyrektor uznał, że chcieli przydzielić ci stypendium osobno, ale ich polityka uznaje przekazywanie funduszy w celu całkowitego pokrycia kosztów tylko co dwa lata, więc... – Westchnęła i wymusiła uśmiech. Tak sztuczny i tak smutny, że aż mnie skręciło w żołądku. – Teraz sprawa wygląda trochę inaczej.

Pokręciłam głową.

Więc mało tego, że pozwolono mi ćwiczyć na przesłuchaniach, to jeszcze mnie punktowano? Gdybym wiedziała o tym wtedy, za nic w świecie bym się tam nie pokazała. Tylko że teraz...

– Ale nawet jakbym miała iść do tej szkoły, do drugiej klasy, to przecież Carol – Przełknęłam ślinę. – była starsza. Nadal będzie mi brakowało roku.

Tym razem to ojciec się poruszył.

– Powiedziano nam, że mamy się tym nie martwić.

– Być może jakoś to rozwiązali – dodała mama.

Usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na mnie z cichą prośbą. Niepewnie zajęłam miejsce obok niej i starałam się nie odsunąć, kiedy złapała moje dłonie.

– Wygląda, jakby naprawdę im zależało na twoim przyjeździe do akademii, Mistic. Wiem, że to... Bardzo niesprzyjający moment i same okoliczności... Ale Dirvenly to szkoła z mnóstwem możliwości. Nie chcemy, żebyś stąd wyjeżdżała, ale równocześnie sądzę, że powinnaś przynajmniej przemyśleć tę propozycję.

Zamrugałam kilkakrotnie, próbując zdecydować, czy naprawdę usłyszałam to, co właśnie powiedziała. Znaczy, rozumiałam, że świetna renoma szkoły mówiła sama za siebie i tak dalej, a przy tym rodzice naprawdę przekonali się na nowo do Dirvnely, kiedy Caroline się tam dostała, ale nadal... Ich córka niespełna dwa miesiące wcześniej zmarła w tamtym mieście, a teraz dyrekcja szkoły proponowała mi przyjazd tam? I oni jeszcze chcieli mnie do tego przekonać? Chyba nigdy nie miało mi być dane zrozumienie motywacji tych ludzi.

Z drugiej strony Dirvenly było tym miejscem, w którym moja siostra spędziła ostatnie dwa lata swojego życia.

Być może mury szkoły mogły mi powiedzieć więcej, co się tam działo. Nawet jeśli śmierć Carol, wbrew temu co wrzeszczała w moich myślach intuicja, była sprawą całkowicie naturalną, miałam szansę zobaczyć, jak wyglądało jej życie w akademii. Dlaczego przez ostatni rok prawie jej nie widziałam.

– Zgoda – oznajmiłam, zanim na dobre zastanowiłam się, co chcę powiedzieć.

Mama się wyprostowała.

– Och, to dobrze, do ostatniego tygodnia sierpnia mamy czas, żeby ich poinformować...

– Nie, nie mówię o zastanowieniu się. Zgadzam się, żeby iść do Dirvenly High. – Przeniosłam wzrok na ojca. Serce dudniło mi w piersi, ale już nie mogłam się wycofać. – Przyjmuję stypendium.

~*******~



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro