3. - Szpital

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

20:00

Sprawdził, czy Lilith oddycha. Przyłożył ucho do jej ust z nadzieją, że usłyszy równomierny oddech. Na szczęście dziewczyna żyła, jednak wiedział, że musi zadzwonić po pogotowie. Nagle zemdlała, nie wiadomo dlaczego. Obawiał się, że to z powodu jej płuc, które często męczyła paleniem papierosów. Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał odpowiedni numer.

— Centrum powiadomienia ratunkowego, operator numer 2, w czym mogę pomóc? — odezwała się kobieta w średnim wieku.

— Dobry wieczór, zemdlała osiemnastoletnia dziewczyna, moja koleżanka. Nie wiem, jak to się stało — odpowiedział zdesperowany, starając się opanować emocje.

— Proszę zachować spokój, czy dziewczyna oddycha? — zapytała powoli, wymawiając zrozumiale każde słowo.

— Tak, oddycha.

— Proszę podać adres aktualnego pobytu.

— Park Bednarskiego, ulica Jana Zamoyskiego na Podgórzu — odpowiedział, skupiając się dokładnie na tym, co mówi.

— Dobrze, dziękuję. Wysyłam karetkę, powinna być na miejscu za pięć minut. Proszę jeszcze podać swoje imię, nazwisko oraz numer telefonu.

— Xavier Wright, 666 669 579 — wykonał polecenie, podając swoje dane operatorce.

— Dziękuję, proszę zostać na linii, dopóki karetka nie będzie na miejscu.

Usiadł na ławce obok kobiety, trzymając ją cały czas, aby nie spadła. Minuty trwały jak godziny. Bał się, co będzie dalej ze stanem zdrowia Lilith. Miał nadzieję, że to nic poważnego, tylko jednorazowe omdlenie z osłabienia.

Karetka przyjechała z lekkim opóźnieniem. Chłopak najadł się dużo strachu, myśląc, że czas gra tutaj ogromną rolę. Czekał na ratowników przy bramie wejściowej, aby zaprowadzić ich do dziewczyny. Pobiegli do niej, wszystko widział jak przez mgłę. Mimo iż Xavier nie znał jej długo, martwił się o jej zdrowie. Nie chciał, żeby jej się coś stało, ale nie cofnie czasu. Nie wiedział, że taka sytuacja się wydarzy. To pierwszy raz, kiedy musiał wezwać pomoc. Grupa ratowników szybko wzięła się do pracy — najpierw sprawdzili tętno i częstotliwość oddechów, a następnie ułożyli ją na noszach i zanieśli do karetki.

— To coś poważnego? — zapytał młodzieniec, idąc pośpiesznie za nimi.

— Na razie nie możemy określić, co było przyczyną omdlenia, tego dowiemy się w szpitalu. Jesteś kimś z rodziny tej dziewczyny? — powiedział jeden z nich, lustrując go wzrokiem.

— Nie, jestem jej kolegą — odpowiedział.

— W takim razie nie możesz pojechać z nami. Możemy jedynie zgodzić się na małe odwiedziny jutro rano — zauważył ratownik.

— Dopiero jutro? A co, jeśli stanie się jej coś złego w tym czasie — powiedział zdesperowany Xavier, nie panując nad emocjami, jakie czuł w tym momencie.

— Niestety, takie są procedury. — Uśmiechnął się pocieszająco, klepiąc chłopaka lekko po plecach.

Zapakowali dziewczynę do karetki, kładąc ją na łóżku. Wsiedli do środka i odjechali, zostawiając chłopaka samego. Usiadł na ławce, na której przed chwilą leżała jego koleżanka. Złapał się za skronie i myślał, czy przywiązał się tak bardzo do Lilith, czy po prostu przez pierwszą taką sytuację w swoim życiu, był bezsilny. Chciał ją zobaczyć jak najszybciej. Chciał wiedzieć, co tak naprawdę się stało.

Zapalił kolejnego papierosa, zamartwiając się dalej. Analizował sytuację kilka razy — ktoś dosypał jej czegoś do kawy, a może zasłabła przez nieprzespaną noc? Może już wcześniej jej się to zdarzyło, ale nic nie powiedziała? Zasypał swoją głowę ogromem pytań, skreślając te najmniej prawdopodobne.

***

Promienie słoneczne zaczęły oświetlać miasto, a Lilith leżała na oddziale przypięta do monitora. Obserwowała, jak krzywe kreski tworzą niekończący się wykres. Zerkała raz na kroplówkę, która zalewała jej żyły przeźroczystym płynem, raz na jedzenie, które jej podano. Nie wyglądało zachęcająco. Zupa z ryżem o kolorze brudnego beżu i ziemniaki z kaszą, które raziły swoim kolorem. Nie miała ochoty tego spożywać. Jednak lekarze zalecali zjeść cokolwiek, aby nie powtórzyła się sytuacja z poprzedniego dnia.

Nie chciała znowu stracić kontaktu z rzeczywistością, odciąć się i odpłynąć w nieznane przestworza. Wisieć między światami jak w próżni, nie mogąc się z niej wydostać. Nienawidziła tego stanu. Zdarzyło jej się to kilka razy w życiu. Pierwszy raz w szkole, kiedy stresowała się ważnym sprawdzianem, który decydował, czy dostanie się do dobrej szkoły. Następnie kiedy ojciec tak mocno ją uderzył, że zsunęła się po ścianie, upadając pod nogi rodzica. Teraz kiedy zemdlała z nieznanego jej powodu, znalazła się w szpitalu. Nie pamiętała, kto wezwał karetkę, ale była wdzięczna tej osobie. Ostatnimi razy nikt się nią nawet nie zaopiekował, jedynie w szkole zajęła się nią pielęgniarka. W domu ojca, w którym nie czuła się bezpiecznie, została sama jak palec. Nawet jego nowa kobieta nie spojrzała na Lilith, kiedy ona była nieprzytomna.

Z niesmakiem spróbowała obiadu. Wypluła pokarm do kosza, krzywiąc usta, jakby zjadła coś obrzydliwego. Odłożyła talerz na stolik i wyciągnęła z torby słuchawki. Ktoś pomyślał, aby wziąć wszystko, co miała przy sobie. Była z tego dumna. Włączyła pierwszą playlistę, jaka się wyświetliła na ekranie jej smartfona. Padło na Fadheit; kochała ten zespół. Poruszała lekko głową, na tyle na ile miała sił. Po incydencie w parku była bardzo osłabiona. Lekarze powiedzieli jej, że podali leki wzmacniające, jednak nic to nie dało.

Spojrzała za okno, po czym zmrużyła oczy, odpływając w krainę snów. Śniła o czerwonowłosym punku, który ocierał jej łzy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro