♰ROZDZIAŁ 2♰

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budził się nowy dzień, a wraz z nim magiczne światła, przeganiające mrok w siedzibie Sucinum. Mieszkające wśród koron drzew ptaki witały całe zajście swoim świergotem, a zwierzęta mieszkające w norach opuszczały je pomału.

Mira ziewnęła i przeciągnęła się, przeganiając resztki snu. Czując na biodrze rękę Ghosta, uśmiechnęła się i powoli odwróciła w jego stronę, żeby sprawdzić, czy jeszcze śpi. Pogrążony we śnie wydawał się jednocześnie spokojny oraz niewinny, jednak każdy, kto go chociaż trochę znał, wiedział, że żadne z tych określeń nie pasowało do niego. W żadnym wypadku nie należał ani do ludzi spokojnych, ani tym bardziej niewinnych.

Drugą dłoń wsunął pod ciemne włosy rozrzucone na poduszce. Zawiesiła wzrok na jego lekko rozchylonych ustach, które parę godzin temu wyprawiały trudne do opisania rzeczy. Na samą myśl Mirze na nowo robiło się gorąco. Kilkudniowy zarost pokrywał twarz, sprawiając, że wyglądał jeszcze przystojniej niż zazwyczaj. Nawet blizna na skroni, a także ta przecinająca prawą brew nie szpeciły go, a wręcz przeciwnie, dodawały drapieżnego wyglądu.

Mira pokręciła głową z uśmiechem i wstała, ostrożnie wysuwając się z objęć Ghosta. Otworzyła szafę i szybko wciągnęła na siebie ubrania, a gdy wychodziła z pokoju, usłyszała głośne chrapnięcie, które utwierdziło ją w przekonaniu, że nawet złośliwy stukacz nie byłby w stanie go obudzić.

Zamykając za sobą drzwi ich chaty, rozejrzała się po ogrodzie. Większość stanowiły zioła, które wykorzystywali w walce z magicae. Pomimo że tyle wieków minęło, a Bursztynowy Szlak przeszedł do historii, to bractwo Sucinum nadal powstrzymywało demony. Większość z nich likwidowali natychmiast, ale niektóre stwory sprowadzali właśnie tutaj, do ukrytej siedziby, żeby je zamknąć. Nie rozumiała, czemu to miało służyć, jednak tak Starszyzna działała od wieków. Wiele razy zastanawiała się nad tym, czy zielarze nie używali czasem odczynników z demonów do swoich mikstur. Wolała jednak o tym nie myśleć. Liczyła się skuteczność.

Weszła na brukowaną ścieżkę, prowadzącą w stronę placu z wiekowym Świętym Dębem. Było to miejsce najbardziej przesiąknięte magią i obecnością bogini Mokosz, matką ziemi, dzięki której członkowie Sucinum mogli nawiązać więź z przepływającym strumieniem magii. W dodatku Drzewo było miejscem kultu i miało symbolizować Kosmiczne Drzewo, które przed wieloma wiekami, na początku istnienia świata stworzył Białobóg.

Dojście do placu zajęło jej parę minut. Od razu dostrzegła krzątających się w charakterystycznych szatach zielarzy i zielarki, którzy doglądali Świętego Dębu, a także kwitnących przy jego pniu ziół. Pozdrowiła najbliżej stojących i przeszła po grubych korzeniach na miejsca przeznaczone do medytacji. Usiadła w wygodnej pozycji i wyjęła z przywiązanego do pasa pudełeczka wahadło i wyciągnęła przed siebie rękę, zamykając oczy.

Wzięła parę głębszych oddechów, próbując oczyścić myśli.

Smukłe palce pokryte stwardniałą skórą trzymały delikatny, czarny sznureczek, na którym zawieszona była wykonana z mosiądzu łezka. Ostatnio z oczyszczeniem umysłu i połączeniem z boginią miała problem, a wszystko przez napływające do jej głowy myśli. Teraz też tak było.

Wahadełko ani drgnęło, a umysł znowu skaziły napływające pytania.

Czym jest dobro? Czym jest zło?

Czy nie są to pojęcia względne? Nie są one uzależnione od punktu widzenia?

Skąd można wiedzieć, czy czyni się dobro, czy zło?

Co jest wyznacznikiem?

Nasze sumienie? Reguły spisane dawno temu ludzką ręką?

Kimże są ludzie?

Czy człowiek nie jest istotą omylną?

Więc skąd pewność, że czynimy dobrze?

Może czynimy zło, wmawiając sobie, że to dobro?

Mira zmarszczyła brwi, skupiając się jeszcze bardziej. Wahadełko nadal nie poruszyło się i zwisało, odbijając magiczne światła, które pozostawiały refleksy na jej twarzy, szydząc z nieudanych prób poruszenia łezki.

Bohaterami ogłasza się tych, którzy dokonali chwalebnych czynów, ale czy na pewno były one chwalebne? Na przykład zabicie złoczyńcy. Pozbawienie kogoś życia nie jest chwalebne, a jednak ludzie uważają to za coś dobrego. Druga osoba ginie z powodu pierwszej, więc dlaczego chwali się ten czyn?A ten zły?

Może jednak to on był dobry?

Może prawda została skrzywiona?

Na przykład złodziej. Czy na pewno jest zły? Czemu z góry zakłada się, że jego czyny są niewłaściwe? Czy kradzież, która ma uchronić kogoś przed głodem, jest zła?

Może to on był bohaterem?

Ludzie często zbyt szybko oceniają, aby dojrzeć prawdziwą przyczynę czynu.

Dobro...

To pojęcie względne...

Jednocześnie proste i trudne do wyjaśnienia...

– Strażniczko! Strażniczko!

Medytację przerwał chłopięcy głos. Zamrugała parę razy, porzucając próbę połączenia z Mokosz, i spojrzała na adepta, który przebierał nogami ze zniecierpliwienia.

– O co chodzi? – spytała, próbując ukryć rozdrażnienie spowodowane kolejnym niepowodzeniem.

Wstając, schowała wahadełko do pojemniczka wystruganego z drewna Świętego Drzewa. Członkowie bractwa wierzyli, że ukształtowany przez każdego samodzielnie pokrowiec chroni wahadełko oraz napełnia je czystą magią, a wyszlifowana powierzchnia dodatkowo miała pomagać w wyciszeniu i nawiązaniu połączenia z Matką.

– Ogłoszono alarm. Więzień z celi B-czternaście uciekł...

Dalsze słowa zostały zagłuszone, bo po placu rozeszła się wiązanka przekleństw, którą Mira wypluła z siebie, biegnąc w stronę więzienia.

~♰~

Powolny ruch wahadła mącił unoszący się w pomieszczeniu dym kadzideł.

Urwane sceny.

Cichy, szyderczy śmiech, którego dźwięk przypominał krople deszczu uderzające o drobne zielone listki.

Zrezygnowany Sombor przerwał więź z boginią Mokosz. Nic nie rozumiał. Jego umysł był oczyszczony, bez żadnych zakłóceń mogących wpłynąć na połączenie, a mimo to coś nie pozwalało mu zajrzeć w przeszłość. Wizja była niejasna, chaotyczna i ciągle się urywała.

Zazwyczaj bez większych problemów mógł zajrzeć w tajemnicę przeszłości, a nawet przyszłości, a teraz nie widział nic prócz niejasnych urywków i ciemności. Nie przeszkadzali mu nawet krzątający się po celi adepci, którzy szukali jakichkolwiek poszlak mogących naprowadzić ich na tok wydarzeń, jakie się tu rozegrały.

Zmarszczył ciemne brwi, a gładka, świeżo ogolona twarz skrzywiła się w grymasie frustracji. Zatrzymał wahadło, zdając sobie sprawę, że nic więcej nie zdziała. Tym bardziej że coraz silniej rosło jego zniecierpliwienie, nad którym nie potrafił teraz zapanować. Zazwyczaj nie miał większych problemów, jednak dzisiaj po hucznych obchodach postrzyżyn, kiedy w organizmie zachowały się resztki wypitego alkoholu, niepowodzenia irytowały go jeszcze mocniej niż zazwyczaj.

Otworzył zielone niczym świeża trawa oczy. Jego uwagę przykuła stojąca w progu Mira, która obserwowała go badawczym wzrokiem. Uśmiechnął się na jej widok i odetchnął z ulgą. Gdy tylko usłyszał o ucieczce rusałki z celi, pomyślał od razu o przyjaciółce. To był jej konik. Odkąd skończyła szkolenia, specjalizowała się w tropieniu i zwalczeniu rusałek.

– Co tu się stało? – rzuciła zamiast przywitania, jednocześnie rozglądając się po celi.

Sombor nie zdążył odpowiedzieć, gdyż ubiegł go jeden z młodzików.

– Więzień uciekł.

Ton głosu, jakim to powiedział, nie spodobał się Mirze. Domyśliła się, że to, jak traktował ją młodzik, miało coś wspólnego z jej sporem ze Starszyzną. Nie był pierwszym, u którego to zauważyła.

Zmarszczyła groźnie brwi, a mężczyźnie zrobiło się żal chłopaka. Jako jego nauczyciel mógł go skarcić, lecz postanowił, że lepszą nauczką będzie, kiedy sama Mira zestrofuje przemądrzałego adepta.

– Naprawdę? Wiesz, trudno zauważyć wyważoną kratę i pustą celę – powiedziała, stając naprzeciwko chłopaka. – Myślałam, że Sombor posłał po mnie, aby napić się przyjacielskiej herbaty w jednej z cel i powspominać stare czasy.

Zdezorientowany młodzik spojrzał na swojego mistrza, lecz beznamiętna mina mentora niewiele mu pomogła.

– Każde słowo to skarb, więc przestań niepotrzebnie mielić jęzorem i powiedz lepiej, czy coś znalazłeś ze swoimi kolegami, bo tu, chłopcze, liczy się czas.

– Jedyną poszlaką, jaką znaleźliśmy, są wyważone drzwi...

– Co z nimi? – Mira uniosła brew, pomimo że znała odpowiedź, nie zamierzała tak łatwo odpuścić żółtodziobowi.

– Zostały wyważone od zewnątrz – wskazał na kratę, która leżała w środku celi – gdyby było inaczej, to leżałyby na korytarzu.

– Przynajmniej umiesz myśleć, a skoro nic więcej nie macie, to zabierajcie się do roboty. W celi muszą być jeszcze inne ślady – warknęła, po czym ponownie spojrzała na Sombora. – Dla takich wyszczekanych asów wywiadu powinieneś pomyśleć nad celą w ordinem. Tydzień i chłopak wiedziałby, kiedy może się odezwać, żeby języka nie stracić.

Adept, słysząc wzmiankę o karze, którą wymierza się w czterech ścianach warowni przypominającej więzienie, zbladł i wrócił do poszukiwań. Mira udała, że nie słyszy zaczepek kolegów, którzy pod nosem wyśmiewali się z jego poniżenia.

Strażniczka westchnęła i przeczesała jasne włosy, zaczepiając o warkoczyki zaplecione po obu stronach głowy. Nie znosiła pyszałkowatości młodych adeptów. Uważała, że powinno trzymać się ich krótko, aby nauczyli się jakiegokolwiek szacunku i pokory. Dlatego też nie była mentorem. Nie zamierzała użerać się z żółtodziobami.

– Powinieneś trzymać ich krócej – zwróciła uwagę przyjacielowi, na co ten parsknął śmiechem.

– Bo niby ciebie Ger trzymał krótko?

Nie odpowiedziała, dobrze wiedząc, że ma rację, i tylko rozejrzała się po celi, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy strażnika. Wypuściła powoli powietrze, przyglądając się białym rysunkom pokrywającym ciemne ściany. Na falach, które miały przypominać wodę, unosiły się lilie wodne, a pod taflą pływały ryby. Na środku narysowanego zbiornika wodnego wystawała wyspa, gdzie tańczyły postacie o długich włosach z wplecionymi w nie kwiatami.

– Odczytałeś przeszłość? – mruknęła i odrywając wzrok od prymitywnych malowideł, spojrzała na bruneta, który zakłopotany drapał się po karku.

– Właśnie tu jest problem...

Mira nienawidziła tych słów. Zawsze jak coś nie szło po ich myśli, to „mieli problem". Później Starszyzna zaczynała im dychać nad uchem, dodając swoje zrzędliwe i zupełnie niepotrzebne trzy grosze. Dziewczyna nie chciała nawet myśleć o Przewodniczącej, tej przesuszonej, starej, pomarszczonej śliwce, która powinna była już dawno gryźć piach. Obiecywała sobie za każdym razem, że dopilnuje, aby tę starą wiedźmę pochowano twarzą do ziemi. Wtedy przynajmniej będzie miała pewność, że gdyby powróciła jako wupi, to wbije się w ziemię i będzie kopać, do usranego końca świata.

Sombor odchrząknął, pozbywając się nieprzyjemnego ucisku w gardle.

– Gdy tylko próbuję nawiązać więź, widzę urywki obrazów. Żadnej spójności, a tym bardziej logiki. Podejrzewam też, że niektóre sceny zostały specjalnie dodane, aby nas zmylić – wyjaśnił.

– Czyli ktoś z Sucinum jej pomaga. – Czując narastającą irytację, ścisnęła mostek nosa, zamykając przy tym oczy.

Jak już się coś pieprzyło, to oczywiście po całości.

– Mhm... – Skinął głową. – Jak chcesz, to możesz sama spróbować, może uda ci się coś więcej zobaczyć. – Odsunął się, aby nie przeszkadzać przyjaciółce, a ruchem ręki nakazał to samo młodzikom.

Mira wyciągnęła wahadełko w kształcie kropli i zamykając oczy, wyprostowała rękę w poszukiwaniu źródła. Nie upłynęła minuta, a odczuła delikatne muskanie magii, które pulsowało nieśmiało. Musiała znaleźć centrum, aby nawiązać silne oraz stabilne połączenie umożliwiające jej wejrzenie w przeszłość. Powoli przemieszczała się, trzymając w drugiej ręce lekko drgające narzędzie.

Oddychając powoli, dała się prowadzić mocy. Zupełnie tak, jakby słyszała przyciągający niczym magnes głos Matki, który wyznaczał jej drogę. Szept, który potrafił ukoić szargane nerwy, uspokoić zrozpaczoną duszę lub wskazać rozwiązanie w takich chwilach jak ta.

Kiedy tylko poczuła pierwsze drgnięcie energii, impuls elektryczny przeszedł przez jej dłoń. Postąpiła jeden krok w tamtym kierunku. Mocniejsza fala przeszła przez jej organizm, na co podeszła jeszcze bliżej, aż na całym ciele odczuwała pulsowanie mocy. Czuła się niczym piaszczysty brzeg obmywany, przez co chwilę napływające fale.

Wyciągnęła rękę z wahadełkiem i spuściła je na całą długość czarnego, cienkiego sznurka, trzymając jedynie za jego koniec. Wzięła głęboki oddech, odsuwając od siebie wszystkie odczucia i emocje, pozostawiając oczyszczony umysł. Wiele razy łączyła się z Matką i nie miała z tym problemu tak, jak wtedy pod drzewem, kiedy to jej myśli galopowały w zupełnie innym kierunku.

Zganiła się za ponowne odwracanie uwagi i powoli wypuściła nosem zgromadzone w płucach powietrze. Ponowiła wdech i wydech, a w jej organizmie nagle coś przeskoczyło. Zaczęła widzieć sceny, które przelatywały przed oczami jak na przyspieszonym filmie.

Drobna dziewczyna śpiewająca jedną ze znanych jej pieśni.

Biała róża, z której odpadł płatek.

Znak Welesa.

Ogień.

Mały, plamisty płaz, który spojrzał na nią swoimi świecącymi, malutkimi niczym guziczki oczkami.

Salamandra.

Ale co to znaczyło?

Dlaczego nie może zobaczyć, co tu się wydarzyło?

Ruchy wahadła stawały się coraz szybsze i krótsze, aż nagle ustały.

Po kilku próbach, które skończyły się takim samym skutkiem, a ostatnia nie powiodła się zupełnie przez narastającą w Mirze frustrację, wstała, przerywając więź z Matką, i odwróciła się do przyjaciela.

– I co? – spytał z nadzieją, lecz gdy pokręciła głową, zaklął siarczyście.

– Ten, kto jej pomógł, znał się na robocie – mruknęła, podchodząc do niego i opierając się o ścianę. Schowała wahadło, aby nikt niepożądany nie miał sposobność go dotknąć i zanieczyścić swoją energią. – Tylko jaki miał w tym cel. Doskonale wiedział, że nikt nie zauważy ucieczki ze względu na huczne obchody postrzyżyn.

– Chciał coś zatuszować – powiedział Sombor, nadal przypatrując się celi, jakby zaraz miała im się tam objawić odpowiedź. Mira przyglądała się jego twarzy. Wyglądał, jakby toczył wewnętrzną walkę.

– Mhm. Tylko co?

– Nie wiem, ale tutaj już się niczego nie dowiemy. – Spojrzał na Mirę, wiedząc, że to, co zaraz powie, nie spodoba się jej. – To jeszcze nie koniec.

– W takim razie co jeszcze?

– Nie tutaj. Tu już niczego się nie dowiemy. – Odwrócił się w stronę adeptów. – Znaleźliście coś? – Tubalny głos mężczyzny zwrócił uwagę młodzików, dzięki czemu szatyn mógł przyjrzeć się każdemu z osobna.

– Zawiasy od drzwi zostały przecięte, poza tym żadnych poszlak – zameldował najstarszy z podwładnych mężczyzny, gdy pozostali ustawili się w szeregu.

Mira pokiwała głową. Faktycznie coś przecięło metal, ale szczerze wątpiła, że to laser. Kraty wykonane były ze specjalnego stopu, z wyrytymi znakami bractwa, które uniemożliwiało ucieczkę osadzonych w więzieniu istot.

Dotknęła stopionych zawiasów w miejscu przecięcia, gdzie metal wykręcił się na zewnętrzną stronę, co jedynie potwierdziło jej teorię.

Zaczynała mieć coraz gorsze przeczucia co do tego, a złośliwy głosik w jej głowie podpowiadał, że to nie koniec niespodzianek, a dopiero początek. Myśląc intensywnie nad tym, dlaczego ktoś miałby maskować ucieczkę magicae, nie zauważyła, kiedy Sombor stanął obok niej.

– Ruszamy?

– Nie podoba mi się to... – mruknęła, zerkając na niego.

– Mnie też nie. – Uśmiechnął się i skinął głową, po czym ruszył.

Szybkim krokiem przeszli obok Świętego Drzewa. Na co dzień polana pełna była członków Bractwa Szlaku. Minęli medytujących na poskręcanych korzeniach strażników oraz zbierające zioła znachorki. Cały obraz dopełniały latające między nimi owady oraz ptaki przysiadające nieopodal lub na gałęziach Drzewa, chowając się wśród jego liści.

Zatrzymali się dopiero przed dwuskrzydłowymi drzwiami Skarbca Bractwa Sucinum. Na wrotach zostały wyryte triskeliony oraz znaki Welesa, nad progiem zaś wyrzeźbiono Raróga. Rzeźbiarz uchwycił Żar Ptaka podczas ataku. Ostre szpony skierowane były do dołu, zapewne mające na celu odstraszenie złodziei. Potężne skrzydła były rozłożone, a ostro zakończony dziób imponował pomimo faktu, że był tylko wyrzeźbiony w drewnie. Artysta nie mógł pominąć również pięknego, ognistego ogona. Ozdobił go drobnymi bursztynami, nadając mu w ten sposób wygląd płomieni.

Jednak Mira nie podziwiała arcydzieła. Utkwiła wzrok w dwóch plamach bursztynowej, zakrzepłej już krwi, którą przysypano piaskiem. Podeszła do nich i ukucnęła obok.

– Zostali znalezieni dzisiaj rano – odezwał się Sombor cichym głosem podchodzącym pod szept. – Zostali zamordowani krótko po tym, jak więzień zdołał uciec.

– I znaleziono ich dopiero o wschodzie słońca? – Mira wstała, patrząc z niedowierzaniem. – Przez całą noc nikt tu nie zaglądał?

– Straże przy skarbcu zmieniają się co dwanaście godzin – powiedział Sombor, wpatrując się w zakrzepłe plamy bursztynowej krwi. – Ucieczka miała jedynie odwrócić naszą uwagę.

– Od czego?

Spojrzała na przyjaciela, czekając, aż podzieli się resztą wiadomości, zamiast tego wskazał na drzwi, a Mira dopiero teraz zauważyła, że zamki w obu skrzydłach były wyłamane. Podeszła z szybko bijącym sercem. Miała złe przeczucia, a jednocześnie nadzieję, że się nie sprawdzą.

O ja jebati...* – wyszeptała, kiedy weszła do skarbca.

A jednak nadzieja bywa matką głupców.

W okrągłej komnacie piętrzyły się stosy złotych monet, drogocennych pucharów, talerzy oraz innych części zastawy. Pod wydrążonymi w ścianach niszami, w których poukładane były woluminy tak cenne i wiekowe, że aż nie były udostępnione do powszechnego użytku, stały kufry z kamieniami szlachetnymi, a między nimi stojaki z różnymi rodzajami broni owianymi legendami.

Jednak Mirę w tej chwili interesowały one najmniej

– Gdzie... Gdzie ona jest?! – Spojrzała na Sombora, odrywając wzrok od salamandry. Emocje kotłowały się w niej. Liczyła na to, że przyjaciel zaraz uśmiechnie się i powie, że to wszystko to jeden wielki i nieśmieszny dowcip.

Niestety szczęście dzisiaj jej nie dopisywało.

– Zniknęła tak jak rusałka. – Kiwnął głową w stronę pustej skrzyni. – Od tego złodziej próbował odwrócić naszą uwagę.

– I udało mu się – warknęła, kręcąc głową. W tej chwili wiedziała jedno, gdyby dorwała winnego, to urwałaby mu łeb. Wciągnęła ze świstem powietrze i wypuściła je powoli, próbując się uspokoić. Nie mogła być impulsywna, szczególnie jeśli dobrze domyślała się, co ich jeszcze czekało. – Niech zgadnę. Teraz musimy jeszcze zdać raport z tego, co ustaliliśmy.

Sombor zacisnął usta w wąską kreskę i pokiwał powoli głową.

– Świetnie. – Wyrzuciła dłonie w górę, wychodząc ze skarbca.

– Tylko proszę cię, odpuść. Chociaż ten jeden raz. – Stanął obok niej, patrząc na nią błagalnym spojrzeniem. – Zdajmy ten raport bez zbędnych pyskówek.

– Tylko że to nie ja zaczynam. – Odwróciła się w jego stronę, opierając dłonie na biodrach. – To ona ma zawsze jakiś problem.

– Ona jest Przewodniczącą Starszyzny, Mira.

– Dlatego ma prawo się na mnie wyżywać? – spytała, nie dowierzając, że przyjaciel poucza ją w tej sprawie.

Odkąd pamiętała miała nie po drodze z Cirzpisławą. Starucha przyczepiała się do niej jak rzep do psiego ogona. Na jej nieszczęście Mira nauczyła się wiele od swojego mistrza, również ciętego języka.

– Nie, nie ma. Po prostu... – urwał, a Mira nadal czekała, aż dokończy, jednak zrezygnował i westchnął. – Zdajmy ten raport i będzie po sprawie.

– Jasne – burknęła – ale jeśli o coś się przyczepi, to nie będę siedzieć cicho.

– Jak zawsze – mruknął Sombor, jednak Mira udała, że nie usłyszała.

Drogę do prywatnych pokoi Cirzpisławy pokonali w ciszy. Mira nie zamierzała wyjaśniać mu, co tak naprawdę jest kością niezgody między nią a Przewodniczącą. Nie zrozumiałby. Po pierwsze był mężczyzną, a mężczyźni w takich sytuacjach dają sobie po pysku i mają spokój, a po drugie był jej ulubieńcem. Dlatego też tak trudno mu było to pojąć, o co właściwie chodzi tym dwóm kobietom. W dodatku czasem stanowiło to powód jego sprzeczek z Mirą, a nie chciała się z nim teraz jeszcze bardziej pokłócić.

Skręcili w odpowiedni korytarz i zatrzymali się, słysząc dyskusję dochodzącą z pokoju Przewodniczącej Starszyzny.

– ...nie może się to rozejść! Wiadomość o tym, że Tajemnica została wykradziona, wywoła panikę! – Mira rozpoznała głos jednego z młodszych członków Starszyzny Prostostoja. Gdyby nie to imię, to w ogóle by go nie zapamiętała. Chłopak nie wyróżniał się niczym oprócz robienia ciągłego zamieszania wokół własnej osoby. Nie rozumiała, czym się taka osoba przysłużyła, że została wybrana na członka Starszyzny.

– To nie paniką przejmuję się najbardziej – powiedziała Cirzpisława. – Ludzie zaczną zadawać niewygodne pytania, gdy się dowiedzą. W dodatku jeśli wieść się rozniesie, nasz wróg może skorzystać z okazji.

Mira spojrzała porozumiewawczo na Sombora i weszli do pomieszczenia.

W przestronnym pokoju prócz Przewodniczącej były jeszcze dwie kobiety i trzech mężczyzn, którzy jedynie reprezentowali Starszyznę. Mira zakładała, że pozostała część jeszcze nic nie wiedziała.

Cirzpisława spojrzała Mirze prosto w oczy, a dziewczyna podtrzymała to spojrzenie. Nie zamierzała pierwsza odwracać wzroku. Kątem oka widziała, jak pozostali w pomieszczeniu obrzucali ich nerwowym spojrzeniem.

– Dlatego – ciągnęła swoją wypowiedź Przewodnicząca – sprawą zajmie się strażniczka, która od dawna ma do czynienia z rusałkami i tym podobnymi magicae.

Mira nie była zaskoczona, że nie musieli zdawać raportu. To była tylko kolejna gra Cirzpisławy. Miała obejrzeć celę, a potem skarbiec, żeby zebrać ślady. Od początku wszystko było zaplanowane w taki sposób, żeby to ona ruszyła w pościg za zbiegiem.

A kto inny mógł wytropić rusałkę, jeśli nie ona.

~♰~

Wieloramienne żyrandole, które zastąpiły płonące w dawnych czasach pochodnie, oświetlały korytarz, będący wielowiekowym świadkiem niejednej historii. Niegdyś prowadził do pomieszczeń gościnnych oraz mieszkań zakonników, jednak, odkąd sporą część zamku udostępniono zwiedzającym, pomieszczenia przebudowano i przystosowano do potrzeb Wielkiego Mistrza oraz jego doradców zwanych inaczej kompanami.

Drzwi z tabliczką „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" uchyliły się z potwornym skrzypnięciem i na korytarz wbiegł mężczyzna ubrany w czarny żołnierski strój. Jedynymi kontrastującymi elementami w jego ubiorze były małe, białe krzyże wyszyte na rękawach.

Mężczyzna zatrzymał się, unosząc zaciśniętą w pięść dłoń, aby zapukać. Po chwili usłyszał donośne „proszę" i wszedł do pomieszczenia, które w niczym nie przypominało średniowiecznej komnaty. Na prostym biurku leżały równo ułożone papiery, a obok nich cienki i zgrabny notebook. Ściany pomalowane na chłodny szary kolor zdobiła biała tarcza z czarnym krzyżem, lecz poza nią były one puste, co dodatkowo wzmagało surowy charakter pokoju. Nawet podłogi wyłożonej ciemnymi deskami nie przykrywał żaden dywan.

– Czemu przerywasz mi moją pracę? – Stojący naprzeciwko okna, chudy niczym szczapa mężczyzna odwrócił się do przybysza, zapinając skrojoną na miarę marynarkę wykonaną z czarnego materiału. Niby od niechcenia musnął przypinkę przedstawiającą białą tarczę z czarnym krzyżem. Jedna z jego krzaczastych brwi powędrowała do góry, wyginając się w łuk.

Brat zakonny odchrząknął.

– Panie... Tajemnica Bractwa została wykradziona... – przerwał, gdy zauważył tajemniczy błysk w nienaturalnie błękitnych tęczówkach słuchającego. Oblizał spierzchnięte wargi i chciał kontynuować, lecz mężczyzna uniósł rękę, nakazując mu milczenie.

– Wysłać naszych tropicieli. Natychmiast. Mają mi przywieźć Tajemnicę – rozkazał i odprawił go machnięciem dłoni niczym natrętnego insekta.

Odczekał, aż za młodzikiem zamkną się drzwi i uśmiechnął się, odwracając do okna. Patrząc na dziedziniec zamku, nie przestawał się uśmiechać. Czekał wiele lat, a potyczka, którą prowadził, właśnie osiągnęła apogeum.

Ciąg dalszy przeczytacie w postaci wydanej książki :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro