Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Niall przechadzał się po szkolnym korytarzu, nie bardzo wiedząc jak zagospodarować swój wolny czas. Po dłuższych przemyśleniach postanowił przejść się po szkole, aby zapamiętać w niej każdy najmniejszy szczegół - w końcu za cztery miesiące ukończy tutaj naukę. Uwolni się od tego piekła, poczuje wolność, której nie czuł od czasów przedszkolnych, kiedy jedynym tamtejszym zajęciem było rysowanie szlaczków i zabawy w berka bądź w chowanego. Swoją drogą piękne czasy, których Horan za bardzo nie pamięta - ale to najmniej istotny szczegół.

  Od czasu pamiętnej imprezy, podczas której Irlandczyk skończył w łóżku Zayna, minęły cztery dni. Cała sprawa poszła w niepamięć - z resztą tak jak Niall przypuszczał. Nie liczył na nic ze strony mulata - to oczywiste, jednakże trochę bolał go fakt, że ten nawet nie kiwał mu głową na przywitanie czy nie patrzył na niego podczas drugiego śniadania. Tak jakby się nie znali, a przecież znali się, uch... dość dogłębnie.

  Niebieskooki zorientowawszy się, na temat kogo zaczynają kierować się jego myśli, natychmiastowo klepnął się w policzek. Pokręcił szybko głową, zanosząc się cichym, nerwowym śmiechem. Czasem nie poznawał sam siebie, jego myśli były prześmiewczo głupie, co on sobie myślał? Oczywistym było, że Malik po jednej wspólnej nocy nagle nie zacznie się z nim zadawać. 

  — Horan! — usłyszał przy swoim uchu, przez co nieznacznie podskoczył. Nienawidził tego. — Twoja mina była genialna! — zaniósł się śmiechem niski szatyn, stojący tuż naprzeciwko blondyna, który ciskał w niego piorunami.

  — Tomlinson — wycedził przez zaciśnięte zęby, zaraz uderzając go z otwartej dłoni w tył głowy — Dobrze wiesz, że nienawidzę jak nachodzisz mnie od tyłu, nigdy się tego nie nauczysz, prawda? — westchnął, zakładając ramiona na klatce piersiowej.

  Niebieskooki mruknął coś pod nosem, masując obolałe miejsce. Niall uśmiechnął się pod nosem, patrząc na niego złośliwie z góry.

  — Harry wrócił do Londynu — powiedział Horan, wymijając szatyna, który usłyszawszy imię zielonookiego uśmiechnął się szeroko — Odebrałem go z lotniska, jednakże szybko się zmył, gdyż miał bardzo ważną sprawę do załatwienia — mówił, a po chwili gwałtownie zatrzymał się, odwracając w stronę niebieskookiego, którego policzki pokrył szkarłatny rumieniec. — Masz może coś z tym wspólnego, Louis? — spytał, doskonale wiedząc, jak wyglądała sytuacja między jego przyjaciółmi. Legli do siebie bardziej niż on do jedzenia.

  — N-Nie. Nie widziałem go od czasu jego wylotu do Holandii — szepnął, spuszczając wzrok na swoje buty. Niall roześmiał się, machając na słowa przyjaciela ręką.

  Blondyn udał się do toalety, chcąc przemyć sobie twarz. Miał jakiś dziwny zwyczaj obmywania jej przed chemią - nie pytajcie, nikt nie wie dlaczego. Przekroczywszy próg pomieszczenia od razu udał się do umywalki. Stanął nad nią i zaczął nasłuchiwać, mając dziwne wrażenie, że ktoś jest w łazience razem z nim. Co było dziwne, gdyż o tej porze większość siedziała na dworze, a do toalet chodzili dopiero po dzwonku na lekcję. Ignorując swoją podświadomość odkręcił wodę, nalewając ją do łyżeczki, którą stworzył z dłoni. Zbyt pochłonięty wykonywaną czynnością nawet nie poczuł oplatających go w pasie ramion. Wielkie było jego zdziwienie, gdy spojrzawszy w lustro nie dostrzegł jednego odbicia, a dwa. Jego przerażony krzyk zgłuszył rękaw bluzy, stojącego za nim mężczyzny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro